Rozdział 72
- Jesteś absolutnie pewna, że chcesz ze mną jechać?
Mary zasunęła moją suknie i przygładziła marszczenia przy rękawach
- Rozumiem, że chcesz mnie wykluczyć z towarzystwa na przynajmniej pięć lat.- Powiedziałam starając się stać prosto.- Potrzebuje czegoś innego niż patrzenie czy zasłony pasują do zastawy.
Maxon pokręcił głową zapinając mankiety koszuli.
- Mam na myśli, że miło będzie się wreszcie rozluźnić.
- Nie wiem czy to takie rozluźnienie.- prychnął i podszedł do mnie z dwoma niebieskimi krawatami.
- Zawsze tak mówisz.- westchnęłam teatralnie i wybrałam ten bardziej błękitny.- Zawsze pytasz czy jestem absolutnie pewna.
- Bo albo jest to skrajnie niebezpieczne, albo jesteś w ciąży, a przecież wiesz, że podróże wtedy ci nie służą.- zaczął wyliczać z krawatem przewieszonym na szyi.
- Nieprawda.- odparłam jednocześnie wybierając kolczyki, które pokazywała mi Mary.- Po za tym chętnie się spotkam z Kriss.
Podeszłam do niego powoli.
- Serio?- spytał odrobinę przerażony moją postawą.
- Tak- sięgnęłam do jego kołnierza. - Poza tym wiesz, że uwielbiam sztukę, byłbyś prawdziwym potworem gdybyś nie zabrał mnie na wystawę.
- Nie o to chodzi, że nie chce Cię zabierać... co ty robisz?
- Wiąże Ci krawat.
Popatrzył na mnie dziwnie, ale mówił dalej.
- Ja tylko pytam czy jesteś absolutnie pewna.
- Jestem absolutnie pewna- powiedziałam a moje palce płynnie przechodziły przez jasnoniebieski materiał. - Jadę bo kocham sztukę, potrzebuje odrobiny odpoczynku od codzienności, a tak po za tym.- przerwałam i ścisnęłam krawat mocniej tuż przy jego szyi.- Myślisz, że pozwoliłabym Ci jechać samemu gdzieś, gdzie będzie Kriss- uśmiechnęłam się i uwolniłam go z moich sideł.
Odrobinę czerwony poluzował sobie krawat.
- Błagam chyba dalej nie rozumiesz co to znaczy być małżeństwem. Czy ty mi nie ufasz?
Spytał o to z takim bólem w oczach, że aż zrobiło mi się głupio, że odegrałam taką scenkę.
- No ufam- powiedziałam cicho i dotknęłam jego dłoni opuszkami palców.
Uśmiechnął się do mnie nieśmiało.
- Pójdę porozmawiać z kierowcą.
Kiedy wyszedł odwróciłam się do Mary, która poprawiała moją fryzurę.
- Przesadziłam?
Wzruszyła ramionami dalej zajęta tym, żebym wyglądała nieskazitelnie.
- Myślę, że uraziła Wasza Wysokość jego męską dumę.
Pokręciłam głową
- Nie męską, ale jego, bardzo nie lubi, kiedy ludzie mu coś zarzucają. Zresztą nie wiem jak to jest, że potrafi mi jednocześnie poprawić i zepsuć humor.
- To pewnie przez miłość.- powiedziała i stanęła na palcach, żeby założyć mi kolczyki.
Kiedy tydzień temu na biurku Maxona pojawiło się zaproszenie na wystawę charytatywną organizowaną przez rodziców Kriss zrobiło mi się sucho w gardle. Pieniądze miały zostać przeznaczone na zakup materiałów dydaktycznych dla dzieci z biedniejszych rodzin aby zapewnić im równość edukacji. Wspierałam inicjatywę, ale zaskoczyło mnie to, że Kriss postanowiła zwrócić się do Maxona tak bezpośrednio tym bardziej, że nie miała z nami kontaktu od naszego wesela. Oprócz Marlee z żadną z kandydatek nie miałam teraz bliższej relacji. Mimo ciągle we mnie żywego bólu związanego z wydarzeniami tego pamiętnego dnia miałam ochotę dowiedzieć się co u niej słychać. Pewnie ciągnęła mnie bardziej czysta ciekawość niż sympatia. Jednak Kriss nie była złą osobą. Mój strach wiązał się z poczuciem, że kiedyś była dla mnie powodem do straty Maxona i przyczyną tak wielu moich powątpiewań we własne umiejętności. Ale teraz byłam Królową. Czy nie powinnam zostawić przeszłości za sobą i traktować wszystkich równo niezależnie od tego jakie wzbudzają we mnie emocje?
Myślałam o tym wszystkim w pośpiechu zbiegając ze schodów i zakładając białe rękawiczki.
Na dole czekał już na mnie Maxon z Eadlyn na rękach i Ahrenem biegającym w kółko.
Podeszłam do nich, a Eadlyn wyciągnęłam do mnie rączkę z kartką złożoną na pół.
- Dla ciebie mama- powiedziała i wręczyła mi obrazek, na którym widniały cztery ludzik, a jeden z nich miał czerwone plamki nad głową.
- Mama, tata- zaczęła pokazywać palcem poszczególne postacie- ja, Ahren i dzidziuś.- pokazała na niedokładne kółko, które miało odzwierciedlać mój brzuch, a ja prawie się rozpłakałam.
- Piękne, dziękuje.- powiedziałam wzruszona.
- Daj buziaka mamie.
Pocałowałam ją lekko w usta, a ona zeskoczyła z ramion Maxona i stanęła przy Ahrenie.
Uklęknęliśmy obydwoje i uściskaliśmy ich mocno.
- Będziecie grzeczni?- spytał Maxon poważnym tonem.
Obydwoje pomachali głowami tylko, że w przeciwnych kierunkach.
Roześmiałam się i pomachałam im na pożegnanie zanim wyszliśmy z pałacu.
- Poczekaj- powiedziałam do Maxona, kiedy byliśmy już na zewnątrz i mieliśmy wsiąść do limuzyny.
Stanęłam naprzeciwko górującego słońca, którego promienie oświetlały krzywo porysowaną kartkę i rozpłakałam się, wycierając sobie łzy nową białą rękawiczką.
Maxon podszedł do mnie powoli, otarł mi policzki i również popatrzył na rysunek.
-Ja też kocham sztukę.- powiedział cicho, a moje serce zaczęło mocniej bić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro