Rozdział 67
- Ma poważne problemy. Czekam tylko aż wróci do domu.
Stałyśmy przy kuchennym blacie i patrzyłyśmy na rozbitą szybę w oknie.
Popatrzyłam ostrożnie na moją matkę.
- Przynajmniej nie jest zimno.
- Całe szczęście, wyobrażasz sobie co byłoby w Karolinie- podniosła słuchawkę- Muszę zadzwonić do szklarza- zamarła na chwilę.- A ty nie musisz już iść?
Pokręciłam głową.
- Dzięki mamo, że mnie wyrzucasz, limuzyna podjedzie za 5 minut.
- Limuzyna!- powiedziała wychodząc z kuchni.
Oparłam się łokciami o blat.
- Jestem Królową mamo, jeszcze nie zdążyłaś się przyzwyczaić?
Wyciągnęłam dłoń po pierniczek, a May wparowała do kuchni cała w skowronkach.
- Widzę, że randka z Jaxonem udana?
- Powiedziałabym, że nawet bardziej niż udana- powiedziała i posłała mi znaczące spojrzenie.
Westchnęłam i wzięłam torebkę z blatu.
- Za to moja randka zniknęła gdzieś w czasoprzestrzeni.
- Co się stało?- spytała May odprowadzając mnie do drzwi.
Przewróciłam oczami.
- Maxon ma bardzo poważną chorobę, która nazywa się męska grypa.
Roześmiała się
- O Boże, to bardzo poważne.
- Nawet nie wiesz jak.- pocałowałam ją szybko w oba policzki- Muszę lecieć, przyjedź do pałacu niedługo, wtedy porozmawiamy
- Obiecuje.- powiedziała kładąc dłoń na sercu.
- Mamo! Bądź łaskawa dla Gerarda- krzyknęłam na odchodnym i popędziłam do limuzyny, która stała już na podjeździe.
Aleks otworzył mi drzwi, a w środku czekał już na mnie Andrews z jakimiś dokumentami.
- Te częste wizyty u rodziny Waszej Wysokości nie wychodzą nikomu na dobre. - potrząsnął głową i dał mi papiery.
- Mi wychodzą.- powiedziałam szybko i zaczęłam wertować kartki, zatrzymałam się na jednej i spojrzałam na niego.
- Co to jest?
- Przemówienie Waszej Wysokości na dzisiejszy Biuletyn- odparł spokojnie.- Tak, właściwie powinna się Wasza Wysokość przygotować bo...
- Nie moje- przerwałam mu- Maxona.
Andrews wyglądał jakby miał mnie już dość, ale mimo wszystko zachowywał się kulturalnie. Takim już po prostu był człowiekiem, zirytowanym na cały świat.
- Ja mam inny styl, nie powiem tego.
Westchnął
- Dobrze, przygotujemy poprawkę, ale dostanie ją Wasza Wysokość dopiero cztery godziny przed audycją.
- Wystarczy mi, czy Ahren i Eadlyn są z Judie?
- Nie, Lady Lucy zabrała ich dzisiaj na podwieczorek do siebie, myślałam, że ma Wasza Wysokość tę informację.
- Jedyne co mam to utrapienie głowy.- powiedziałam, kiedy byliśmy już na miejscu.
Wręczyłam mu dokumenty.
- Popraw to i przynieś do mojego gabinetu przed czwartą.
- Tak jest Wasza Wysokość.
Kiedy wychodziłam z limuzyny zaczęło padać więc Aleks rozłożył przede mną parasol i z największą gracją na jaką tylko było mnie stać udałam się w stronę pałacu. Nie mam pojęcia co się stało z szybą w domu, ale przy tym deszczu musi to wyglądać nieciekawie. Biedny Maxon, miałam teraz dwa razy więcej obowiązków i musiałam sama poprowadzić dzisiejszy Biuletyn, ale czułam w sobie przypływ dziwnej motywacji. Mimo tego, że ostatnimi czasy spadło na nas chyba jakieś fatum.
Kiedy byłam już w korytarzu, jeden z lokai podszedł do mnie i wręczył mi kopertę zaklejoną woskiem z tajemniczym emblematem.
- List do waszej wysokości- powiedział szybko, skłonił się i już go nie było.
Zdziwiła mnie forma tego listu i nie miałam pojęcia kto mógłby go wysłać. Ważne sprawy załatwiało się zazwyczaj telefonicznie, a korespondencja trafiała na pocztę. Zazwyczaj prywatne sprawy były mi dostarczane osobiście. Ale to nie wyglądało jak prywatna sprawa...
Stwierdziłam, że nie będę się nad tym zbyt długo zastanawiać więc szybko schowałam list to torebki i popędziłam na górę.
Delikatnie otworzyłam drzwi i zaświeciłam światło.
- Jak się czuje Wasza Królewska Mość?- spytałam.
- Nawet mnie nie denerwuj.- głos Maxona był zachrypnięty, ale i tak wyczułam w nim nutę ironii.
Roześmiałam się lekko i usiadłam na brzegu łóżka.
- Czy nie powinieneś być teraz otoczony przez zastępy służby?
- Wygoniłem ich wszystkich.- odparł wynurzając się spod kołdry.- Ty też powinnaś iść.
Podniósł się, żeby usiąść, a ja dotknęłam jego czoła.
- Przestań, nic mi się nie stanie.
- No nie wiem...
Przysunęłam się bliżej.
- Siedzisz tu taka piękna, a ja nawet nie mogę Cię pocałować.- powiedział pociągając nosem- niech to będzie dla Ciebie argument.
Roześmiałam się
- Musisz się wykurować, nie możesz być chory na święta.
- Ja w ogóle nie mogę być chory!- spojrzał na moją otwartą torebkę leżącą na łóżku.- Co to jest?
Powoli wyciągnęłam list i podałam mu go.
- Nie wiem, dostałam przed chwilą, wiesz od kogo może być?
Maxon rozerwał kopertę i zaczął czytać.
- I co? Od kogo jest?
Westchnął ciężko i potrząsnął głową.
- Nie chcesz wiedzieć...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro