Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 64

Muzyka zawsze mnie uspokajała. Nie tylko kiedy grałam, ale również, kiedy jej słuchałam. Jedną z lepszych rzeczy jaka przysługiwała mi jako Królowej było to, że nie musiałam z niej rezygnować. Zawsze kiedy miałam gorszy dzień mogłam usiąść przy pianinie i wszystkie moje problemy momentalnie znikały. Wybierałam repertuar na przyjęcia, akompaniament nas spotkania biznesowe i mogłam tylko stać i rozpływać się w...
Nagle muzyka przestała grać. Otworzyłam oczy, odwróciłam się i zobaczyłam Maxona, który trzymał podniesioną dłoń.
No tak on jest Królem. To jego muszą słuchać.
Westchnęłam i skierowałam się do stolików z przekąskami zostawiając zdezorientowany zespół.
- Ami!
Udawałam, że go nie słyszę.
Podbiegł do mnie z teczką wypchaną dokumentami.
- Muszę z Tobą porozmawiać o zaproszeniach, miałaś ustalić wzór.
Zaczęłam przestawiać talerze z przekąskami.
- Tak?
- Po za tym dlaczego nie zaprosiłaś tego dygnitarza? Nic mi nie wiadomo, żeby był zajęty.
Dalej się do niego nie odzywałam po kolei próbując jedzenia.
- Mi też nie.
Maxon dynamicznie położył teczkę na stole i szybko objął mnie od tyłu.
- Możesz w końcu ze mną porozmawiać.- szepnął mi do ucha, a ja momentalnie cała zdrętwiałam.
- Odetchnęłam głęboko i dalej machinalnie przestawiałam sztućce.
Obróciłam się do niego i pomachałam mu przed nosem dwoma widelcami.
- Srebro czy złoto?
Tym razem to on głośno westchnął i dalej gonił mnie wzdłuż stołu.
- Wiesz, że nie o to chodzi.
Znowu objął mnie w talii.
- Nie chciałem tak powiedzieć, czy możesz przestać być na mnie zła?
Popatrzyłam na niego.
- Możesz przestać się do mnie nie odzywać. Nie lubię takiej ciszy, już wolę jak się kłócimy.
- Ja lubię ciszę.- powiedziałam i odeszłam dalej.
- To dziwna odmiana- powiedział jakby do siebie.- Ale nie rozumiem dlaczego nie rozmawiasz ze mną nawet na te organizacyjne tematy.
Stanęłam na przeciwko niego i oparłam się ręką o stół.
- Dziwna odmiana, prawda?
Uniósł brwi.
- Próbujesz mi dać nauczkę?
-Jeżeli tak to odbierasz.
- Ami, to dziecinne- zaśmiał się
- Ale działa
Pokręcił głową i popatrzył gdzieś w bok.
- Tak, ale ty w ogóle nie traktujesz tego poważnie.- powiedziałam zakładając ramiona.
Podszedł do mnie zadziwiająco blisko i popatrzył mi w oczy.
- Jak mam Cię traktować poważnie skoro masz lukier na policzku? - powiedział i oblizał palec.
Kiedy już wychodził z sali May podeszła do mnie.
- Wygrał- powiedziała biorąc gryz piernika
- To nie była żadna walka- powiedziałam spoglądając na nią.
- U was to zawsze jest walka.

Przez resztę wieczoru pracowaliśmy w ciszy. Kiedy na niego spoglądałam on odwracał wzrok. Kiedy on chciał coś do mnie powiedzieć udawałam, że jestem zajęta. W tym momencie zazdrościłam małżeństwom, które miały możliwość oddzielenia pracy zawodowej od życia rodzinnego. U mnie w domu wyglądało to podobnie. Zaczęłam się zastanawiać czy nie zmierzamy w tą stronę, by być wiecznie zgorzkniali. Taka myśl wywoływała u mnie praktycznie paraliż, ale jedna rzecz mnie uspokajała. Kiedy patrzyłam na jego dłonie wiedziałam, że zawsze będzie mnie wspierać, kiedy patrzyłam mu w oczy wiedziałam, że mogę mu ufać, kiedy patrzyłam na jego plecy wiedziałam, że nie pozwoli, żeby ktokolwiek mnie skrzywdził. I właśnie to w mojej definicji oznaczało dla mnie że go kochałam, po prostu go znałam. Wiedziałam, że jestem jego częścią, że należę do niego. I to nie napawało mnie poczuciem, że jestem mniej ważna. Właśnie to dawało mi siłę. Życiowe poczucie, że jestem kimś nie przez to, że ktoś mi tak powiedział, ale dlatego, że po prostu czułam to będąc przy tej osobie. Zastanawiałam się czy to wszystko o co się kłócimy przypadkiem nie ma żadnego znaczenia i...

- Oddaj mi moje pieniądze!- Kota nagle wparował do gabinetu. Z ręki wypadło mi pióro, a cały tusz rozlał się po podłodze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro