Rozdział 22
Ubrałam suknie i usiadłam przed lustrem.
Paige podniosła szczotkę i zaczęła delikatnie czesać moje włosy. Pasmo po paśmie.
- Uwielbiam gdy to robisz- mruknęłam.- Tak jakbyś je głaskała.
Podczas gdy ja zatapiałam się w rozkoszy Paige uśmiechnęła się do mnie w lustrze.
- Wasza wysokość?- zapytała podnosząc głowę.
- Tak?
- Wczoraj z Mary szyłyśmy śpioszki...
- Naprawdę?- przerwałam jej.
Dziwnie mnie to zaskoczyło i przywołało na myśl to, że to już niedługo. Już niedługo każdy nasz dzień będzie wyglądał inaczej. Kiedy wyszłam za Maxona i zamieszkałam w pałacu moje życie się zmieniło. Jednak zdałam sobie sprawę, że to nic w porównaniu z tym co miało się zdarzyć. Na świat mają przyjść nasze dzieci, a wraz z tym wszystko inne. Coś się zacznie, a coś się skończy. Stworzymy jakąś nową historię. Kiedy tak o tym myślałam wydawało mi się to magiczne, a wręcz bajkowe.Już niedługo...
- Tak!- uśmiechnęła się znowu. Miała straszne skłonnośći do ekscytacji. To najbardziej w niej lubiłam. Mary była stonowana rozważna i nie łatwo było ją czymś zaskoczyć, a Paige była moim promyczkiem, który napełniał mnie optymizmem każdego dnia.
- Paige znając twój talent to na pewno są śliczne.
- Chce wasza wysokość je zobaczyć?- zapytała uradowana.
- Oczywiście, ale może nie teraz, przyniesiesz mi je za jakieś dwie godziny.
Skinęła głową
- Paige?
- Tak?
- Mam bardzo spuchniętą twarz?
Wyminęłam się z Aspenem w drzwiach. Był ubrany w czarny cienki płaszcz, a włosy miał odrobinę potargne.
- Pzyjechałeś!- zawołałam.
Popatrzył na mnie odrobinę oszołomiony.
- Matko, ale ty jesteś...
Przewróciłam oczami.
- Wielka, tak? Dzięki.
Roześmialiśmy się oboje.
- Przyniosłam ci ten segregator...- zwróciłam się do Maxona, ale zanim zdążyłam dokończyć on już mi go wyrwał.
- Nie powinnaś tyle dźwigać.
Westchnęłam.
- Ciąża to nie choroba.
- Zawsze tak mówisz
- Bo to prawda.
Popatrzyłam na Aspena.
- On ma rację.
- Och, zapewniacie mi lepszą opieka niż jakikolwiek personel pałacowy.- powiedziałam obejmując ich.-
Wy mężczyźni mojego życia.
Obydwoje się uśmiechnęli.
Podeszłam do półki i zaczęłam grzebać w książkach, które planowałam przeczytać. Miałam na to coraz więcej czasu.
- Jak będziesz miał czas to napisz sprawozdanie.- powiedział Maxon do Aspena.
- On ma mieć teraz czas, ale dla swojej żony.- odparłam i wzięłam książkę.
Kiedy się do nich odwróciłam Aspen z uśmiechem podnosił coś z biurka Maxona.
- Co to jest?
- Nie mogę uwierzyć.- powiedział Aspen, przywracając kartki opasłego dokumentu, a ja nie mogłam się oprzeć poczuciu ze zostałam z czegoś wykluczona.
- Co takiego?- zapytałam
- Mógłbym rzec ze jesteś odrobinę nie doinformowana.
Aspen usiadł.
- W jakiej sprawie?
- W sprawie twojego kraju. Naprawdę nic jej nie powiedziałeś?
Maxon tylko potrząsnął głową.
- Zajmowałam się innymi rzeczami.
Aspen podał mi dokument.
Zaczęłam go czytać z coraz szerszymi oczami.
- Likwidacja i siódemek i szóstek za jednym zamachem?-Jeszcze raz spojrzałam na tekst.- Nareszcie!
- Cieszysz się?- zapytał Maxon.
- To mało powiedziane!
Nastała chwila ciszy ponieważ bałam się zadać to pytanie.
- A Marid?
- Wysłałem go na przymusowy urlop.- odpowiedział natychmiast.
- On już nie zrobi czegoś takiego.- odparłam nie mając pojęcia dlaczego w ogóle go chronię
- Tu nie chodzi o niego, tylko o mnie.
- Mnie też chodzi o ciebie. To zdołałeś zrobić sam, ale później będziesz potrzebował pomocy.
- A ty?
Wiedziałam. Dla Maxona " chodzi o mnie" znaczyło tak naprawdę " chodzi o ciebie"
- Chodzi o ciebie.- powtórzyłam i odłożyłam dokument na biurko.
- Ej ludzie, nie ważne. Ważne, że wreszcie koniec z tym.
Przez chwilę zapomnieliśmy, że Aspen w ogóle jest z nami w pokoju.
- Właśnie!- Maxon momentalnie zmienił wyraz twarzy- Koniec z tą rozprzestrzeniającą się masą, która była podstawą tego calego chorego systemu. Teraz już nie będzie ograniczeń. Ci ludzie, którzy siedzieli w swoim własnym bagnie po uszy nareszcie będą mieli szanse przejżeć na oczy. To co było podstwą naszego kraju zbudowaną w sztywnych ramach nareszcie zaczenie oddychać. Wszytskie siódemki, szóstki... przepraszam, ludzie, którzy kiedyś nimi byli będą mieć szanse, żeby zacząc się rozwijać. Zależy oczywiście, czy bedą tego chcieć... to już drugorzędna sprawa, ale jestem dobrej myśli.
- Przyjżyj się bo własnie tak wygląda prawdziwy reformator.- powiedział Aspen zwracając się do mnie.
Popatrzyłam na nich.
- Na pewno mnie nie okłamujecie?
- Przecież byśmy nie okłamali kobiety naszego życia.
Aż pisnęłam z radości.
- Świetnie!
Ktoś zapukał do drzwi. Mary wychyliła się i zaglądnęła do środka.
- Wasza wysokość?- powiedziała i postawiła na stoliku pudło w jasno niebieskie kwiaty.
- Co to jest?- zapytał Maxon.
Podeszłam do stolika i wyjęłam z pudełka śliczne różowe ubranko.
- Jakie malutkie.- westchnęłam.
Przepraszam za przerwę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro