Rozdział 13
- Wasza wysokość!- Mary usiadła na moim łóżku.- Jakie plany na dzisiaj?
Otworzyłam zaspane oczy i przewróciłam się na bok.
- Spać.- powiedziałam tylko.
- W sumie, nie ma wasza wysokość jakiś szczególnych zajęć na dzisiaj.
Nakryłam się kołdrą.
- To świetnie, dobranoc.
Nie wiem, która była godzina, ale obudził mnie trzask zamykanych drzwi.
- Wstajemy!
- Mamo, błagam- jęknęłam i schowałam głowę w poduszkę.
- Czy ty wiesz, która jest godzina?- zapytała.
- Wczesna?- zapytałam podnosząc głowę.
Znowu trzasnęła kładąc tace na stoliku.
- Nie, późna- powiedziała i usiadła na moim łóżku.
- Po co przyszłaś?
- Maxon mi kazał- odpowiedziała- Wstań na miłość boską.
Wygramoliłam się z pod kołdry i usiadłam podpierając się na łokciach.
- Dlaczego sam nie przyszedł?- zapytałam ziewając.
- Nie wiem, a co pokłóciliście się?
- Nie, weź pilnuj własnego nosa.
- Mam nadzieję, że jesteś taka opryskliwa przez hormony, a nie dlatego, że władza uderzyła ci do głowy.
Wzięłam od niej kubek herbaty i zagrzałam sobie dłonie.
- Przyniosłam Ci śniadanie, pełnowartościowe dla młodej matki.
- Dziękuje- powiedziałam i przewróciłam oczami.
Starałam się uśmiechać domyślnie, ale nigdy nie wychodziło mi to za dobrze, a moja matka i tak mówiła dalej.
- America, musisz o siebie dbać, wiesz o tym przecież.
W tym momencie się zirytowałam.
- Powiesz mi wreszcie o czym rozmawiałaś wczoraj z ojcem Lucy?- wypaliłam.
- Słucham?-zapytała jakby nie wiedziała o co chodzi.
- Oj, nie udawaj.
- Po prostu rozmawialiśmy.- powiedziała oburzona- Coś ty wymyśliła?
- Wcześniej nie rozmawialiście.
- I bardzo tego żałuje, Chris to bardzo interesujący mężczyzna.
Prawie zakrztusiłam się piciem.
- Aha czyli wy jesteście już na ty!- oburzyłam się.
- America, czy możesz powiedzieć jasno, o co ci chodzi.
Westchnęłam.
- I co? wy teraz będziecie razem czy co? Jak ja mam do niego mówić, tato?
Moja matka zrezygnowanym ruchem opuściła dłonie na kolana.
- Nie przesadzaj.
- Przestań- powiedziałam- Ja wcale nie przesadzam, a pomyślałaś w ogóle o Lucy. Czy pomyślałaś w ogóle o nas. Minęły dwa lata odkąd taty nie ma, a ty już chcesz się związać z kimś innym.
- Ale ja nie zamierzam za niego wychodzić- powiedziała jakby to było oczywiste.- Nie rozumiesz, że czuje się samotna.
Zmarszczyłam brwi.
Tego się nie spodziewałam. Miała przecież rodzinę.
- Nie powinno Cię to dziwić. Ty i Kenna wyszłyście za mąż, Kota sama wiesz, jaki jest zajęty, May też nie ma czasu, a Gerard woli spędzać czas ze swoimi kolegami. Nie zniosę już więcej tych samotnych wieczorów.
Zaczynałam trochę ją rozumieć i już byłam na siebie zła, że tak nerwowo zareagowałam. Coraz częściej potrafiłam dostrzec swój błąd i szczerze mówiąc, byłam tym zafascynowana. Kiedyś tak nie było. Byłam zła na siebie, ale winiłam cały świat. Teraz potrafiłam sama przed sobą przyznać się do pewnych rzeczy. Jednak teraz, nie miałam czasu nad rozmyślaniem na ten temat ponieważ moja matka wyglądała na bardzo przygnębioną.
- Lubię go, ale nie zamierzam wywracać swojego życia o sto osiemdziesiąt stopni.- powiedziała i przyglądnęła się swoim paznokciom.- Po za tym, nie jestem taka stara, żeby nie móc sobie pozwolić na jakąś relacje. Choćby przyjacielską.
Położyłam sobie tace na kolanach i ugryzłam kanapkę.
- No nie wiem, Maxon uważa, że jesteś stara.
Momentalnie się do mnie odwróciła.
- Że co?
- No tak twierdzi.- odparłam- Oczywiście ja nie podzielam tej opinii.
Wstała i otrzepała spódnicę.
- Lepiej już pójdę.- powiedziała i podeszła do drzwi.
- Ja stara, też coś- doszło mnie jeszcze jej marudzenie.
Uśmiechnęłam się i otarłam sobie serwetką kącik ust.
- Będzie nam bardzo miło.- powiedziałam do słuchawki.
- Jak moglibyśmy nie przyjechać!- westchnęła Nicoletta jak zawsze z entuzjazmem- Tak dawno się nie widziałyśmy!
Uśmiechnęłam się i poprawiłam dekorację kwiatową.
- Ale nie będziemy mogli długo zostać.- mówiła dalej- Chyba nie zniosę dłuższej rozłąki.
- Przecież możecie zabrać go ze sobą.
- Takie maleństwo, źle znosi długie podróże, zresztą sama się o tym przekonasz, za ile?- zapytała.
- Ojejku, za cztery miesiące.
- Widzisz, a ja nawet nie zadzwoniłam, żeby pogratulować.
- Nic nie szkodzi, na pewno jesteś bardzo zajęta.
- Nawet nie wiesz jak bardzo- potwierdziła- Ale ty pewnie także.
- Niestety- westchnęłam- Ale może będziemy mieć chwilę wytchnienia w te święta
Roześmiała się.
- Oby, z pewnością nam się to należy.
- Przepraszam Cię ale muszę się zając dalszym zapraszaniem.
- Oczywiście, w takim razie do zobaczenia. Aha! i pozdrów ode mnie męża
- Ty również, do zobaczenia.
- Całuję!
Jak zawsze po rozmowie z Nicoletą byłam napełniona optymizmem. Zapisałam gości z Włoch na liście i poszłam dalej korytarzem, przy okazji sprawdzając dekorację. Słychać było tylko stukot moich obcasów. Zaczęłam się zastanawiać gdzie się wszyscy podziali. Wzruszyłam ramionami i już chciałam wybrać kolejny numer, kiedy usłyszałam czyjś głos.
- No ale co możesz teraz zrobić?- Był to głos jakiegoś mężczyzny, nie rozpoznawałam go, ale wydawało mi się, że dochodził z gabinetu Augusta.
Powoli podeszłam bliżej.
- Teraz już nic.-odpowiedział ktoś, ale tym razem rozpoznałam go.
Byłam pewna, że to August.
Oparłam się o ścianę.
- Jest w ciąży i nic nie mogę z tym zrobić.
- Coś na pewno.- głos był ochrypły i ciężki.
- Nie jestem, aż taki podły. Po za tym, gdyby on jakimś cudem się dowiedział, zabiłby mnie bez zastanowienia.
Nastała chwila ciszy. Miałam wrażenie, że najgłośniej w tym momencie bije moje serce.
Wreszcie August się odezwał.
- Nie, nie mogę tego zrobić.
- W takim razie, jaki masz plan?
Na chwilę wstrzymałam oddech.
- Ja zawsze mam jakiś plan.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro