Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11

- Niemożliwe, prawda?- spytałam Maxona.
Widziałam tylko jego sylwetkę przez drzwi. Miał na sobie tylko cienki ręcznik, związany na biodrach i stał przed lustrem z brodą w pianie.
Ja siedziałam na łóżku, przeglądając gazetę i cały czas rozmyślałam o Kennie i Jamesie.
- Prawda?- powtórzyłam się ponieważ mi nie odpowiedział.
- Nie wiem, to są ich sprawy- odpowiedział mi.
Zmarszczyłam brwi.
- Może i ich, ale nie uważasz, że to dziwne.
- Dlaczego?
Zaczęła mnie irytować, jego obojętność.
- Na litość boską, mógłbyś wykazać odrobinę empatii.
Opłukał twarz i wyszedł z łazienki wkładając piżamę.
- Dobrze- westchnął- Jeżeli to prawda, to przykro mi, ale ja nie nic z tym nie mogę zrobić.
W sumie miał rację, ale ja nigdy nie miałam takiego trzeźwego podejścia.
Walnęłam głową w poduszkę.
- Dzięki.
- Wiesz co, ty chyba wykazujesz aż za dużo empatii.
- Nie o to chodzi.- odparłam.- Chodzi mi przede wszystkim o Kenne. To moja siostra i martwię się o nią.
Rozpuściłam włosy i odłożyłam gazetę na stolik.
- Pragnę ci tylko przypomnieć, że praktycznie nie odzywasz się do swojego brata, od jakiś dwóch lat.- powiedział kładąc się obok mnie.
- To co innego.
Potrzasnęłam głową przypominając sobie mój trwający i coraz bardziej nasilający się konflikt z Kotą.
- No właśnie nie bardzo.
- To on, nie odzywa się do mnie, a nie ja do niego.
Maxon się roześmiał.
- Rzeczywiscie różnica, obaj jesteście tak samo uparci i tyle.
Musiałam znaleźć sobie jakiś argument.
- Ty nie masz rodzeństwa, nie rozumiesz.- powiedziałam.
Milczał przez chwilę.
Już chciałam coś powiedzieć, ponieważ często rozmawialiśmy o tym jakie było jego dzieciństwo. Teraz juz wiedziałam, że chociaż ja miałam ciężko, to on także.
Tylko że z zupełnie różnych powodów.
- Pewnie masz rację.- westchnął w końcu i położył głowę na poduszce.
Nie chciałam drążyć już tego tematu.
- Zgasisz światło?- zapytał.
Rzuciłam swoim kapciem we włącznik.
Objął mnie i pocałował lekko za uchem, a potem obcałował szlak od mojej szyjii, aż do brzucha
- Miałeś być zmęczony?- westchnęłam kiedy poczułam jego oddech na mojej skórze i zapach wody po goleniu.
- No bo jestem.- odparł i odsunął rękaw mojej koszuli, żeby pocałować mnie w ramię.
Odwróciłam do niego głowę i uśmiechnęłam się.
- Nie widać.
Położył rękę na moim udzie o drugą objął mnie czule.
- Nie przejmuj się- szepnął.
Potem oboje zasneliśmy.

Marlee przewiązała wstążką wazon.
- Co mam dać Carterowi na gwiazdkę?- zapytała i odłamała gałązkę jemioły.
Uśmiechnęłam się, gdy zobaczyłam jak Kile próbuje opracować zastosowanie swoich zabawek.
- Nie wiem, a co mu dałaś w zeszłym roku?
- Zegarek.- odpowiedziała poważnym tonem.
Roześmiałam się.
- Używa go!
- Nie powiem oryginalna jesteś.- odparłam.
Marlee popatrzyła na mnie przenikliwe.
- A ty niby co dasz Maxonowi?
Wzruszyłam ramionami.
- Nie wiem.
Odchyliła się na krześle.
- A ze mnie się śmiałaś.
- My w zasadzie nie dajemy sobie prezentów na święta.- powiedziałam i nalałam sobie cherbaty. -przynajmniej nie takich...materialnych.
- No to jakie ?!- roześmiała się.
Zastanowiłam się.
- No, takie z miłością.
Marlee wzięła Kila na ręce i uśmiechnęła się domyślnie.
- Powiedzmy, że rozumiem.- powiedziała i przeczesała palcami blond włosy swojego synka, a on przytulił do niej swoje małe rączki.- Ale my jesteśmy bardziej przyziemni.
Zastanowiłam się nad tym, ale nagle do głowy przyszedł mi lepszy pomysł.
I to genialny!
- Marlee, w tym roku na święta będzie dużo dzieci.
- Oo tak- przyznała. - Ale chyba nie chcesz kogoś przebrać za Mikołaja? Momentalnie przestała się śmiać, kiedy zobaczyła moja minę.
- Naprawdę?
- Yhym- przytaknęłam.
- Ale kogo?
- A jak myślisz?- uśmiechnęłam się. Naszego króla, kochanego.
Marlee odchyliła głowę do tyłu i roześmiała się.
- Już to widzę. On chyba nie będzie pocieszony.
- Guzik mnie to obchodzi.
Znów się roześmiała.
- To się nazywa prezent z miłością- stwierdziła.
- Na pewno mnie nie pobije.
Lucy weszła do Komnaty.
- Ami, wiesz, że twoja matka jest w pałacu?- zapytała.
- Tak wiem, wczoraj przyjechała, jeżeli już Cię zirytowala to przepraszam.
Lucy podeszła do okna i odsunęła zasłony.
- Chyba nie mnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro