Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rywale - rozdział 53

Witam i zapraszam na rozdział 53. Dziękuję za gwiazdki i komentarze.



Tamtego wieczora Naruto w końcu zamknął laptopa i ułożył głowę na poduszce. Po głowie ciągle tłukła mu się myśl, że Sasuke chce zostawić go tu samego. Fakt, było ciasno, ale jakoś do tej pory dawali radę. Może Sasuke, gdy znów zobaczył swój pokój w domu, doszedł do wniosku, że tak dużo przyjemniej mu się mieszkało? Sam nie wiedział, co ma o tym wszystkim myśleć, dlatego, kiedy Sasuke wrócił z łazienki, udał że śpi. Ale tej nocy zasnął naprawdę bardzo późno.

*

– Młotku, co z tobą? – warknął zirytowany Sasuke, gdy Naruto po raz już któryś z kolei nie odpowiedział na jego pytanie.

Nie dość, że ledwo udało mu się go wyciągnąć z łóżka na poranny trening, bo coś tylko odburknął, gdy zrzucił z niego kołdrę, to jeszcze przez całą podróż na uczelnie praktycznie w ogóle się nie odzywał. Sasuke nie miał pojęcia, co go ugryzło. Zapytał nawet, czy nie jest chory, bo poza tym dziwnym dla niego zachowaniem nie tknął śniadania, ale w odpowiedzi usłyszał lakoniczne „nie". Świetnie.

– Nic. – Naruto wysiadł z samochodu, chwycił z tylnego siedzenia swoją torbę i ruszył w kierunku wejścia na pływalnię. Nawet na niego nie poczekał.

– No właśnie widzę – westchnął Sasuke, zamykając drzwi.

Naprawdę nie rozumiał, o co mu chodzi. Naruto raczej nie miewał humorów, więc tym bardziej dziwne było to, że dzisiaj zachowywał się, jakby co najmniej wykupiono mu ze sklepu cały zapas jego ukochanych ­– i paskudnych swoją drogą ­– zupek w proszku. O które od jakiegoś czasu toczyli małą wojnę, bo Sasuke próbował oduczyć go jedzenia tego świństwa. Ale nie mogło o to chodzić, bo w takich sytuacjach, Naruto zwykle coś wywrzaskiwał i kazał mu nie wpychać nosa do jego kubka.

– O proszę, proszę, kogo ja tu widzę...

Sasuke odwrócił głowę, słysząc głos, którego właścicielowi najchętniej spuściłby niezły wpierdol. Sai...

– Chłopak ci zwiał? – zapytał Sai, uśmiechając się w swój irytująco specyficzny sposób. – Wiesz, czasem mała odskocznia jest dobra dla związków. – Pokiwał głową w taki sposób, jakby chciał dość do zrozumienia, że nie wiedzą, co stracili.

Sasuke przymknął oczy z irytacją. Naprawdę, miał ochotę złapać Saia i wgnieść go w maskę samochodu. Niestety, Tsunade już kiedyś zapowiedziała, że jeszcze jedna bójka i inaczej sobie porozmawiają. I tak dobrze, że nie dowiedziała się o tym, jak rozwalił nos chłopakowi, który nazwał Naruto pedałem.

– Cóż za chłód i opanowanie. – Sai nie zamierzał przestać prowokować Sasuke. – Naruto musi się chyba nudzić z tobą w łóżku. Ten jego ognisty temperament... – roześmiał się.

– Ty gnojku... – Sasuke upuścił trzymaną w rękach torbę i chwytając Saia za poły kurtki, pchnął go na bok samochodu. – Trzymaj się od niego z daleka, bo następnym razem zetrę ci ten kretyński uśmieszek z twarzy. I uwierz, nie będę patrzył, czy to teren uczelni, czy nie – warknął.

Chwycił z powrotem swoją torbę i założył ją sobie na ramię. Wiedział, że to tylko głupie gadanie Saia, ale ten chłopak tak strasznie go drażnił. Jednak w tej sytuacji najlepiej było go po prostu ignorować. Nie zamierzał ryzykować swojej kariery przez kolejną i tym razem zupełnie bezsensowną bójkę.

Shikamaru, który widział, że Naruto wszedł do szatni, zmarszczył brwi. Ostatnio prawie w ogóle nie rozstawał się z Sasuke, a teraz nie dość, że był sam, to jeszcze wyglądał, jakby błądził gdzieś myślami, bo omal nie wpadł na otwarte drzwi szafki Kiby. W ostatniej chwili się zorientował i zahaczył jedynie ramieniem o wiszącą byle jak bluzę, zrzucając ją na podłogę.

– Uważaj, jak leziesz – krzyknął Kiba, odwracając się. – A to ty – zreflektował się i podniósł bluzę.

– Sorki. – Naruto rzucił torbę na ławeczkę i ściągnął kurtkę. Zaczął przebierać się w milczeniu.

Kiba i Shikamaru spojrzeli na siebie z niezrozumieniem.

– Ej, co z tobą? – Kiba nachylił się nad nim. – Chory jesteś? – spytał i chwycił w ręce jego głowę, żeby obejrzeć ją z każdej strony.

– No właśnie. – Shikamaru podszedł bliżej. – Coś się stało?

– Nic. – Naruto pokręcił tylko głową.

Błyskawicznie się przebrał i poszedł w stronę basenu. Nie miał ochoty teraz z nikim rozmawiać.

Przez praktycznie cały dzień miał podły humor. Na treningu Kakashi dał im niezły wycisk, więc Sasuke dał sobie spokój z wypytywaniem go, a potem na wykładach cały czas szukał czegoś w telefonie i nawet nie robił notatek. Naruto był pewien, że znowu sprawdza te ogłoszenia, jednak choć kilka razy zerknął katem oka, nie dał rady zobaczyć, co jest na wyświetlaczu.

Zastanawiał się, co powinien zrobić, żeby jakoś zatrzymać Sasuke. Nie chciał się kłócić, dlatego nie zaczynał tematu, musiał najpierw coś wymyślić. Ostatecznie, kiedy po zajęciach mieli dwugodzinną przerwę przed drugim tego dnia treningiem i Sasuke poszedł do biblioteki, poszukać jakichś materiałów do pracy zaliczeniowej, dał się namówić Kibie i Shikamaru na kawę w akademika.

– Dobra, powiesz w końcu, co się z tobą dzieje? – Shikamaru postawił na stoliku dwa kubki, a ze swoim rozłożył się wygodnie na łóżku.

Naruto najpierw pokręcił głową, ale po chwili westchnął i usiadł na ławeczce. Chyba powinien im powiedzieć, o co chodzi, może będą mieli jakieś pomysły? W końcu po to miało się przyjaciół. Na rady Kiby za bardzo nie liczył, ale Shikamaru od czegoś przecież miał ten swój genialny umysł.

– Sasuke chce się wyprowadzić – wyjaśnił po chwili. Po raz kolejny tego dnia poczuł na niego złość. Drań jeden!

– Znowu cię zostawił? – zaczął Kiba, ale widząc ostrzegawcze spojrzenie Shikamaru, tylko wzruszył ramionami. – No co? Zdrady, rozstania, zakłady o seks. Gorzej niż w telenowelach, które ogląda ta portierka z naszego akademika.

Naruto, chcąc nie chcąc, uśmiechnął się lekko. Tak, to prawda. Życie jego i Sasuke nadawałoby się na scenariusz do jakiejś kiepskiej produkcji filmowej. Oklepany temat: od nienawiści, do miłości, jednak z masą wpadek po drodze.

– Nie, nie o to chodzi – zaczął już trochę innym tonem. – Po prostu sami wiecie, jak mała jest moja kawalerka. Nasze rzeczy już się prawie nie mieszczą. A wczoraj widziałem, że Sasuke przeglądał ogłoszenia. Chce wynająć sobie jakieś mieszkanie.

– No i dobrze. Ostatnio zaczął się tam za bardzo rządzić! – stwierdził Kiba. – Pamiętasz, jak ostatnio kazał mi zejść z łóżka, bo on też tam śpi? Buc! Ja to jeszcze bym mu torby spakował i wystawił za drzwi.

– Kiba, żebym to ja ciebie nie wystawił kiedyś za drzwi. Umyłeś ten garnek po zeszłotygodniowym obiedzie? – Shikamaru pokręcił głową zrezygnowany.

Sam był leniem, ale nawet on wiedział, że naczynia trzeba od czasu do czasu myć. A Kiba nie dość, że zostawiał takie rzeczy na ostatnią chwilę, to jeszcze najchętniej zrobiłby z ich pokoju małe zoo. Co prawda teraz miał tylko chomika, który notorycznie spał w jego bucie, ale wcześniej bywało różnie. Rybki, świnka morska. Swego czasu przyniósł nawet larwy jakichś robali w słoiku, ale Shikamaru stanowczo się temu sprzeciwił i ostatecznie larwy wylądowały u ich kumpla z akademika, Shino, który miał w tej kwestii dość dziwne upodobania.

– Oj, nie przesadzaj. – Kiba wzruszył ramionami. – Zresztą, Naruto, widzisz, że nasz pokój w akademiku jest mniejszy, a jakoś sobie radzimy, nie, Shikamaru? – Szturchnął go łokciem. – Nawet Akamaru by się zmieścił, gdyby nie te głupie przepisy! – Nadął usta, kiedy przypomniał sobie, że musiał oddać swojego pupila. Dobrze przynajmniej, że Itachi pozwalał mu przychodzić i zabierać Akamaru na spacer. Na szczęście brat Sasuke był w porządku. Kto by pomyślał, że to też Uchiha.

– Może dlatego, że jednak od czasu do czasu każę ci sprzątać – mruknął Shikamaru, składając ręce w piramidkę. Widział, że Naruto wcale nie podoba się decyzja Sasuke i zastanawiał się, co mu doradzić.

Nie zdążył się jednak odezwać, bo Naruto zerwał się na równe nogi.

– Jasne, Shikamaru, jesteś genialny! –Tak, to było to!

– Wiem, ale... – Shikamaru nie zdążył dokończyć, bo Naruto chwytając swoją torbę i kurtkę, już był w ich mikroskopijnym korytarzyku i chwytał za klamkę.

Miał pomysł, co zrobić, żeby Sasuke się nie wyprowadził. A jak to nie zadziała... to już sam nie wiedział.

– Powiedzcie na zajęciach, że brzuch mnie bolał! – krzyknął jeszcze zanim zamknął za sobą drzwi.

Niestety, nie przewidział, że kiedy będzie przebiegał obok drzwi wejściowych uczelni, żeby jak najszybciej dotrzeć na przystanek autobusowy, może na kogoś wpaść.

– A ty gdzie? – zapytał Kakashi, który niemal zderzył się z Naruto. – Na trening w przeciwnym kierunku. – Wskazał kciukiem budynek pływalni.

Naruto podniósł głowę i zobaczył trenera, a zaraz za nim Sasuke, który też właśnie wychodził i patrzył na niego z uniesionymi brwiami.

– Ja... Ja musze iść, bo mnie strasznie brzuch rozbolał – jęknął Naruto i dla lepszego efektu skulił się lekko. – Nie dam rady teraz trenować. Chyba coś zjadłem nieświeżego...

Sasuke pokręcił tylko lekko głową, ale Kakashi, o dziwo, chyba mu uwierzył. Z tego co wiedział, Naruto lubił śmieciowe jedzenie i uparcie ignorował wszelkie diety dla sportowców. Nie miał pojęcia, jak on utrzymywał taką formę, żywiąc się w taki sposób.

– To... Ja już pójdę! – Naruto, nie patrząc na Sasuke, przebiegł obok.

– Ja też muszę... – zaczął Sasuke, bo to była idealna okazja, żeby w końcu porozmawiać z Naruto. Chciał mu właśnie powiedzieć, co planuje, bo przed chwilą rozmawiał przez telefon i ten jego plan miał się w końcu urzeczywistnić, ale on jak zawsze musiał zrobić wszystko na odwrót..

Kakashi spojrzał na Sasuke jak na idiotę. Dobrze wiedział, dlaczego nagle też chciał się zwolnić z treningu. Westchnął. Że też to akurat dwójce jego zawodników zachciało się amorów między sobą. Choć z drugiej strony trochę go to bawiło

– Ciebie też boli brzuch? – zapytał lekko złośliwym tonem.

– Nie, ale... – Sasuke spojrzał za znikającym za ogrodzeniem Naruto. Cholera, co za młotek.

– No to na trening! – wrzasnął Kakashi.

Naruto, mimo że bardzo tego nie lubił, musiał pojechać do domu autobusem, bo tak było dużo szybciej. Nie miał za dużo czasu, a do zrobienia było... cóż... sporo.

Shikamaru tą swoją wymianą zdań z Kibą trafił w sedno. Może nieświadomie, ale jednak. Sasuke od początku, nawet gdy jeszcze u niego nie mieszkał, wkurzał się, że ma wszędzie bałagan. Ale wtedy jakoś się dogadywali, w końcu nie było tam aż tylu rzeczy. A teraz najwyraźniej Sasuke naprawdę zmęczył się jego bałaganiarstwem i ich ciągłymi kłótniami o zabranie nawet głupiego kartonu po pizzy z podłogi i wrzucenie go do kosza na śmieci. A jeżeli to właśnie o to chodziło, to Naruto musiał zmienić po prostu swoje podejście i... posprzątać.

Gdy w końcu wszedł do swojej kawalerki i odłożył na łóżko torbę i klucze, rozejrzał się po mieszkaniu. I aż jęknął. Trzeba było umyć naczynia – głównie jego kubki po kawie, bo Sasuke po sobie zawsze zmywał, pozbierać opakowania po zupkach chińskich, odkurzyć, wynieść śmieci, ogarnąć łazienkę i... To było najgorsze i Naruto przełknął ciężko, gdy podszedł go szafy w przedpokoju. Dobrze wiedział, co się stanie, jak ją otworzy. Dzisiaj na szybko upchnął tam jeszcze jakieś rzeczy, więc... Tak, dokładnie. Gdy tylko drzwi się uchyliły, z szafy wypadły mu na głowę ciuchy jego i Sasuke.

Nie miał pojęcia, jak udało mu się to wszystko ogarnąć w niecałe dwie godziny. Ale teraz stał i patrzył z podziwem na własne dzieło. Poskładane na biurku notatki, pusty i czysty blat kuchenny, żadnych papierków po czekoladzie pod łóżkiem. O właśnie, nawet zasłał łóżko! Jednak jak chciał, to potrafił. W szafie też zrobił porządek i, o dziwo, okazało się, że kiedy poskładał rzeczy, zrobiło się dużo więcej miejsca. Co prawda nie poskładał ich jakoś idealnie – to Sasuke będzie mógł sobie zrobić sam – ale jakoś to już wyglądało.

Teraz już tylko czekał na Sasuke. Miał nadzieję, że przyjedzie w miarę szybko, bo chciał zobaczyć jego reakcję, a zaraz musiał wyjść. Wczoraj obiecał Itachiemu, że przyjdzie i pomoże mu dokończyć składanie mebli.

Jednak Sasuke się spóźniał. I nie odbierał telefonu. W końcu Naruto, zły, że nie zobaczy reakcji na swoją niespodziankę, ubrał się i zabierając po drodze worek ze śmieciami, wyszedł z mieszkania. Może Sasuke pojechał do swojego domu po jeszcze jakieś rzeczy i tam go spotka.

Uznał, że pójdzie na piechotę, bo choć było już ciemno, to pogoda była dość przyjemna. Nawet jeżeli trzeba było iść w śniegu przez ten duży park niedaleko rezydencji Uchiha. Park poza głównymi alejkami nie był prawie w ogóle oświetlony, ale zawsze tamtędy chodził, bo było bliżej.

Itachi wiedział, że ma przyjść Naruto, ale musiał jeszcze skoczyć do sklepu. Skończyło się kilka rzeczy i wolał to załatwić od razu, póki market po drugiej stronie parku był jeszcze otwarty. Potem musiałby jechać gdzieś dalej.

Normalnie zabrałby ze sobą Akamaru, ale on zawsze musiał obwąchać każdy krzaczek i podlać każde drzewo, a teraz nie miał na to czasu. Chwycił z wieszaka kurtkę, ale gdy ją ubrał, zauważył, zamek błyskawiczny już całkiem się zepsuł. Wcześniej, metodą prób i błędów, jakoś dawał radę, ale nie tym razem. Wiedział, że powinien już jakiś czas temu jechać i kupić nową, ale jakoś nie miał czasu, był zbyt zajęty przeprowadzką Sakury. W końcu chwycił z szafy kurtkę Sasuke – tę, która jeszcze tu została i wyszedł przed dom. Zaczynał padać śnieg, więc zapiął kurtkę pod szyję, tak ,żeby śnieg nie wpadał za kołnierz i naciągnął na głowę kaptur. Ruszył w stronę parku.

Zastanawiał się, czy na pewno o niczym nie zapomni, gdy usłyszał jakieś szepty i śmiechy. Nie zwrócił na to uwagi, bo po zmroku w mniej uczęszczanych zakątkach parku, gdzie nie było żadnych latarni, często siedziały grupki osób z jakimś alkoholem, jednak oni zwykle zajmowali się głównie swoim towarzystwem.

Zdążył przejść może kilkanaście metrów dalej, gdy za jego placami rozległ się lekko podpity głos.

– Ej, to on! Mówiłem!

A potem... To zadziało się tak szybko. Nie zdążył się nawet odwrócić, gdy poczuł mocny cios w plecy, a zaraz po tym ktoś podciął mu nogi. Nie spodziewał się, nie zdążył w żadne sposób zareagować, a już leżał na ziemi.

– Puść mnie! – Próbował się wyrwać, a nawet zdołał uderzyć na oślep, ale wtedy poczuł kolejny cios, tym razem w tym głowy, po którym zobaczył mroczki przed oczami. Zdał sobie sprawę, że napastników było kilku. Nie miał pojęcia, dlaczego, go zaatakowali.

– I co teraz, Uchiha? Co?

Ktoś chwycił go za poły kurtki i odwrócił na plecy. Było ich co najmniej czterech, tylko widział, wszyscy mieli twarze owinięte ciemnymi szalikami i mocno naciągnięte na oczy kaptury. I czuć było od nich alkohol.

Szarpnął się, próbował krzyczeć, ale wtedy nastąpiły kolejne ciosy. Raz za razem. Ten, który nazwał go po nazwisku, uderzał w twarz, dwóch innych go przytrzymywało, a ostatni kopał. Po nogach, po żebrach...

– Teraz nie jesteś już taki mocny, co, pedale? – Ten pierwszy wyglądał, jakby dosłownie oszalał, w oczach miał istną furię. Itachi znów spróbował się wyrwać, ale czterech na jednego nie miał najmniejszych szans. – Ciekawe, jak się teraz z taką buźką na uczelni pokażesz! – Napastnik zaśmiał się szyderczo i po kolejnym ciosie chwycił go za głowę, ściągając z niej kaptur.

A potem zaklął na cały głos.

– Kurwa, to nie on! – Zerwał się na równe nogi.

– Jak to nie on? Mówiłeś, że on! – Jeden z trzymających go odsunął się zdezorientowany.

– Wygląda jak on i ma taką samą kurtkę! Kurwa! – krzyknął znów tamten, jednak tym razem jednak zdał sobie chyba sprawę, że tak głośnym krzykiem mógł zaalarmować jakichś innych ludzi kręcących się jeszcze po parku. – Wiejemy.

Itachi czuł, że odpływa, gdy usłyszał jakieś głosy. Ktoś krzyczał, żeby wezwać karetkę, jakiś pies szczekał. Po chwili pojawiło się przy nim chyba kilka osób, jakaś kobieta – chyba kobieta – sprawdzała mu puls. Ostatnie, co pamiętał, to były jeszcze: sygnał karetki i znajomy, tym razem jednak bardzo spanikowany głos.

– Sasuke? Sas.... Itachi?!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro