Rywale - rozdział 23
Kiba chodził po pokoju w akademiku, wydeptując ścieżkę w podłodze. Co jakiś czas siadał to na krześle, to na łóżku, ale zaraz wstawał i kontynuował swoją wędrówkę. Myślał. A im dłużej myślał, tym dochodził do coraz dziwniejszych wniosków. Przez cały tydzień obserwował Naruto i był przekonany, że coś jest nie tak. Wydawał się jakiś taki zamyślony, czasami uśmiechał się do siebie bez powodu, ale najgorsze w tym wszystkim było to, że spędzał dużo czasu z tym cholernym Uchihą i najwyraźniej był z tego powodu zadowolony. Zadowolony!
– Shikamaru, rusz tyłek i chodź, pogadamy z nim. – Kiba w końcu nie wytrzymał i spróbował ściągnąć z łóżka kolegę, który jednak nawet na chwilę nie oderwał wzroku od czytanej książki.
– Daj mi spokój, to takie kłopotliwe – mruknął tylko i machnął ręką, jakby chciał odgonić natrętną muchę. Niestety, Kiba nie odpuścił, więc w końcu, po wielu próbach przekonywania słownego, a także ciągnięcia go za nogę, uznał, że jednak musi jakoś zareagować i podniósł się tak gwałtownie, że współlokator poleciał na swój tapczan, stojący po drugiej stronie małego pokoju w akademiku. – Nie lubię wtrącać się w czyjeś sprawy – wstał, rozprostowując kości i ziewając.
– Ale nie uważasz, że to dziwne? – Kiba, który przez ten upadek uderzył głową w ścianę, teraz wstał i rozmasowywał bolące miejsce. Jednak nie zamierzał dać za wygraną. O co to, to nie. – Popatrz! Nienawidzili się, okej. Niby się coś wyjaśniło, okej. – Wyliczał na palcach podekscytowany. – Ale żeby nagle zaczęli spędzać ze sobą tyle czasu? To już nie jest normalne!
– Daj spokój, przecież Naruto ma z nim dodatkowe treningi – westchnął zrezygnowany Shikamaru. Odłożył książkę i podszedł do okna, patrząc na zachmurzone niebo. Nie zamierzał dyskutować na temat Naruto i Sasuke z Kibą. Już od jakiegoś czasu miał swoje podejrzenia, a niedawno nabrał pewności, gdy zobaczył tę dwójkę razem w centrum handlowym. Stali przed sklepem ze sprzętem sportowym, a Naruto, jakby zupełnie nieświadomy tego, gdzie się znajdują, na krótką chwilę przytulił się do ramienia Sasuke. Postronny obserwator zapewne by tego nie zauważył, ale Shikamaru, czasem ku swojemu utrapieniu, potrafił dostrzegać najdrobniejsze szczegóły.
– Wiem! – Kiba skoczył na równe nogi, a na jego twarz wypłynął cwany uśmieszek.
– Co wiesz? – Shikamaru odwrócił się w jego stronę, starając się zachować obojętny wyraz twarzy.
– Wiem, dlaczego Naruto spędza z Uchihą tak dużo czasu!
– Wiesz? – Shikamaru uniósł brwi. Tak naprawdę nie podejrzewał, żeby przyjaciel mógł się czegokolwiek domyślić, bo jakby nie było, do tej pory Naruto z Sasuke kryli się dość dobrze, ale wolał go wypytać. – Więc słucham, dlaczego?
– Chce go wykiwać i zgarnąć stypendium! – Kiba wyglądał jakby właśnie odkrył Amerykę. – Pozna jego słabe punkty i to wykorzysta – ciągnął, zadowolony z własnego geniuszu.
Shikamaru tylko wywrócił oczami, jednak w środku odetchnął ulga. Co jak co, ale Kiba i sekret pasowali do siebie jak pięść do nosa. Zresztą, czym on się martwił. Przyjacielowi można postawić słup na środku chodnika, a on i tak w niego wejdzie, tłumacząc się, że przecież wcześniej tam nie stał. Nie żeby był głupi czy coś, ale zwykle jego głowę zaprzątało tak dużo nieistotnych rzeczy, że te, mające znaczenie, zazwyczaj mu umykały.
– To co, idziesz ze mną do Naruto? – Kiba przewał te rozmyślania i stanął przed nim, oczekując odpowiedzi.
– Nie mam czasu, jestem umówiony. – Shikamaru wyminął go i podszedł do szafy. Przez chwilę przeglądał jej zawartość, zastanawiając się, co ubrać na randkę z Temari, jednak doszedł do wniosku, że nie chce mu się przebierać, a to, co ma na sobie, ostatecznie ujdzie. – Twój chomik śpi w moim bucie. – Zdążył jeszcze zauważyć, zanim przymknął szafę.
– Wiem, widziałem. Ciekawe, dlaczego zawsze wybiera twoje – zastanowił się Kiba, ale wziął zwierzaka i przeniósł go tam, gdzie było jego miejsce, czyli do akwarium.
– Bo ja częściej zmieniam skarpetki? – wzruszył ramionami Shikamaru. To całe zoo w pokoju czasem działało mu na nerwy, ale jakoś się już tak przyzwyczaił do wspólnego, że przymykał na to oko.
– Ej, chcesz mi powiedzieć, że moje buty śmierdzą? – Kiba skoczył jak oparzony. No okej, był trochę bałaganiarzem i potrafił przez kilka dni nie myć garnków z resztkami jedzenia, no ale o higienę to akurat dbał.
– Poniekąd. – Shikamaru zdążył zrobić unik przed lecącym w jego stronę, spleśniałym już nieco pączkiem. Chwilę później ubrał kurtkę, rzucił krótkie: „cześć" i wyszedł z pokoju. Nie okłamał Kiby, naprawdę miał randkę, choć dopiero za dwie godziny. Teraz musiał załatwić inną i to, jak uznał, dość pilną sprawę.
– Kierowca raidowy, Naruto Uzumaki, wysuwa się na prowadzenie! – wrzeszczał Naruto, nie przejmując się zupełnie tym, że na liczniku ma sześćdziesiątkę, bo szybciej Sasuke nie pozwalał mu jechać po nierównej polnej drodze. Jego chłopak w końcu spełnił swoją obietnicę i dał mu prowadzić. Naruto co prawda próbował kilka razy dodać gazu, ale kiedy widział w lusterku zmrużone ciemne oczy i minę mówiącą: jeszcze raz, a do końca życie będziesz jeździł jako pasażer – rezygnował.
– Uważaj, bo wjedziesz w krowi placek, a ręczę, że nie pojadę wtedy do myjni – Sasuke skwitował kolejny, niezbyt udany manewr.
– Czyli że co, sam wyczyścisz? – odgryzł się Naruto. Wiedział, że trochę igra z ogniem takimi odzywkami, bo w każdej chwili naprawdę mógł wylądować na miejscu obok, ale nie mógł się powstrzymać.
– Nie, słonko, ty to zrobisz – Sasuke uśmiechnął się złośliwie i oparł wygodnie, patrząc na drogę. Musiał przyznać, że Naruto radzi sobie coraz lepiej. No, może poza omijaniem niektórych rzeczy.
– Sasuke, możemy w końcu wjechać do miasta? Już od tygodnia jeżdżę tylko po tych polach, nawet nie mogę nikomu zaimponować.
– Jak to nie? O, zobacz, jest już pierwsza zainteresowana, patrzy na ciebie – Sasuke wskazał stojącą za ogrodzeniem krowę, która coś przeżuwała.
– Bardzo śmieszne – Naruto tylko prychnął. Naprawdę miał dość polnych dróg. Tak, to każdy głupi potrafi. Co innego radzić sobie z ruchem ulicznym. Potrafił prowadzić, zmieniać biegi, więc ile jeszcze? Przecież, do cholery, dobrze mu szło.
W końcu jednak Sasuke też to chyba zauważył, bo kiedy polną drogę zastąpiła szosa, a niewiele później minęli tabliczkę informująca, że oto właśnie wjechali z powrotem do miasta, to tylko westchnął cierpiętniczo.
– Jedź – mruknął, mając tylko nadzieję, że nie pożałuje swojej decyzji i obejdzie się bez stłuczki. Albo czegoś gorszego.
O dziwo, Naruto udało się pokonać drogę do domu Sasuke nie powodując większych szkód. Przynajmniej dla właściciela Hondy było to dziwne, bo sam Naruto wysiadł z samochodu z przekonaniem, że jednak jest świetnym kierowcą, tylko Sasuke się nie zna.
Na podjeździe stał samochód Itachiego, tym razem jednak nie blokował wjazdu. To oczywiście znaczyło, że ten jest w domu. Sasuke otworzył drzwi rezydencji i rzucił kurtkę na wieszak. Niedawno urwał się w niej uchwyt, a nie bardzo miał kto przyszyć. Nie, żeby takie sytuacje nie zdarzały się wcześniej, zawsze jednak jakoś przekupywał brata, żeby się tym zajął. Itachi zwykle miękł, kiedy widział Sasuke nie bardzo wiedzącego, co ma zrobić z igłą i nitką. Jemu samemu też nie pasowała rola tymczasowej szwaczki, ale wolał nie narażać swojej młodszej wersji na samookaleczenie.
Tym razem Itachiego nie było w kuchni. Sasuke pomyślał, że to dobrze, bo zamierzali napić się kawy i pouczyć na test z logiki, a biorąc pod uwagę talent Naruto do rozrzucania notatek dookoła siebie, taki duży stół zdecydowanie się przydawał. Test miał się co prawda odbyć dopiero za tydzień i Naruto mocno protestował przed wkuwaniem już teraz, jednak Sasuke swoimi własnymi metodami przekonał go, że warto się porządnie przygotować. Tym bardziej, że osoba, która otrzyma stypendium pływackie, nie może spaść poniżej pewnej średniej. Co akurat Sasuke raczej nie groziło, ale uparł się i już. Nie potrzebował tych pieniędzy, ale to wiązało się z pewnym prestiżem.
– Rozpuszczalna z mle... – nie dokończył pytania, bo właśnie w tej chwili z salonu rozległ się czyjś śmiech. Tylko to... był śmiech dziewczyny.
Tknięty złym przeczuciem wyszedł z kuchni i rozsunął drzwi do salonu. Stanął w przejściu, a Naruto wyjrzał mu przez ramię. W pokoju na kanapie siedzieli Itachi i Sakura, a na ekranie telewizora na wprost widać było chłopaka z dezodorantem w ręku, który najwyraźniej udawał gwiazdę rocka. Itachi show – przemknęło Naruto przez myśl, gdy przypomniał sobie płytę z takim napisem. Obserwował, co się dzieje na ekranie. Muzyka Boba Segera i brat Sasuke, robiący różne wygibasy. No, musiał przyznać, całkiem nieźle mu to wychodziło. Roześmiał się, kiedy nagranie dobiegło końca. To zaalarmowało siedząca parę.
– O, Sasuke. – Itachi odwrócił głowę, a jego mina, która jeszcze przed chwilą wyrażała zadowolenie, zrzedła. – Miałeś wrócić później – stwierdził.
– Co ona tu robi? – Chłopak odpowiedział pytaniem na pytanie.
– Jest moim gościem. – Itachi wstał. Nie podobał mu się ton brata. Bardzo mu się nie podobał. O ile wcześniej po prostu wyrażał swoją opinię, to teraz zachował się jak niewychowany gówniarz. Sakura, która przed momentem także się odwróciła, teraz utkwiła wzrok w podłodze.
– To ja już pójdę – wymamrotała, splatając nerwowo ręce.
– Nie. – Itachi chwycił ją za przegub dłoni. – To tak samo mój dom jak i Sasuke. Jak mu się nie podoba, to może pójść do swojego pokoju.
– Świetnie! – Ten prychnął ze złością i odwrócił się z zamiarem wyjścia. – Widzę, że niektórzy tu zadowalają się resztkami – rzucił jeszcze pogardliwym tonem.
Naruto dostrzegł, jak twarz Sakury blednie, a w oczach Itachiego pojawia się wyraz nieudawanego gniewu.
– Tym razem przesadziłeś. Przeproś ja! – krzyknął.
– Chyba kpisz! – Sasuke, chwytając zaskoczonego Naruto za rękaw, pociągnął go do wyjścia. Nie miał zamiaru ani chwili dłużej tu zostawać. Dobra, proszę bardzo, jeżeli jego brat ma zamiar marnować sobie życie, droga wolna. Ale w końcu tego pożałuje. I będzie mógł mieć pretensje tylko sam do siebie. Jego wybór.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro