Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

05 | Impreza na plaży

— Maybank? Mało jest chłopów dookoła?

Nigdy nie sądziłam, że to ojciec będzie mi dawał wykład na temat chłopaków. Widać było, że czuł się z tym dość nieswojo, jakby w gaciach miał rybę. Mnie też nie było zbyt przyjemnie. Bo zwykle od takich rozmów była matka. Tyle że moja opalała dupę po tej słonecznej i bogatszej stronie wyspy, więc nie mogłam niczego oczekiwać z jej strony.

Policja już dawno się zmyła. Odnalezienie trupa Scootera rzuciło nowe światło na sprawę. Należało zbadać pewne wątki, które wcześniej były zakurzone i uznane za mało ważne. Zastępca szeryfa Shoupe zagroził jednak, że ze mną jeszcze nie skończyli. Szło się posrać ze strachu, no nogi mi drżały na samą myśl.

Podrapałam się w nos z krzywym uśmiechem. Tym załatwiłam sobie kilka sekund, które i tak gówno mi dały, bo nie wymyśliłam nic genialnego.

— No co? Jest w moim wieku, wysportowany, zabawny... — wydęłam policzki, gdy zabrakło mi pomysłów. — Mówiłam już, że to żaden stary dziad tylko mój rówieśnik? To bardzo ważne.

— Nie śmiałem się, kiedy nazwał mnie tatą.

— JJ jest też bardzo głupi. Ale w tym uroczym sensie.

Za to miałam go kiedyś zabić.

Mój tatko prychnął. Pokrążył chwilę po salonie, prawie przybijając piątki z jedną ścianą i drugą, po czym znów spojrzał na mnie z tą swoją surową miną. Mocniej wcisnęłam dupę w kanapę.

— Wiesz, że jego ojciec znów trafił do aresztu? — splunął. Gdyby miał taką możliwość, na pewno naplułby staremu Maybankowi do mordy, aby ten się udławił. — Chcesz się w taką rodzinę wtranżolić?

— A ty chciałbyś, aby mnie oceniano ze względu na Laurę?

Na wspomnienie mojej matki tatko zgromił mnie wzrokiem. Mnie za to pierwszy raz zaczęła irytować nie kobieta, której obecność w moim życiu była niczym mgła, tylko mężczyzna, będący ze mną zawsze i czasem pierdolący głupoty.

— Nie ważne — machnął ręką brodacz. — I tak masz szlaban do śmierci, więc nie zostanę dziadkiem gnojków w czapeczkach.

W odpowiedzi jęknęłam. Choć to przeczuwałam, bo faktycznie ostatnio przegięłam pałę, tak nie zmieniało to faktu, że psuło mi to wszystkie plany. Polegały one na nie kiszeniu się w pokoju.

Nagle po domu rozniósł się wnerwiający mnie od zawsze dźwięk dzwonka. To był jeden z tych dźwięków, do których zaliczał się też budzik oraz szkolny dzwonek na lekcje. Zareagowałam grymasem. Mój tatko natomiast, zupełnie jakby pirania dziabnęła go w dupę, poderwał się z krawędzi stołu, na której sobie wcześniej cupnął. Zmrużył na mnie oczy i wskazał palcem na drzwi.

— To on?

Od razu domyśliłam się, że chodziło mu o JJ'a. Przewróciłam oczami.

— Jak dobrze, że widzę przez ściany — prychnęłam, chcąc już podnieść zadek z kanapy. — Sprawdzę i ci powiem.

— Siedź gdzie siedzisz — burknął takim tonem, który sam docisnął mnie z powrotem do poduszki. Jakbym połknęła kotwicę. — Sam to sprawdzę.

Następnie tatko rozejrzał się po salonie. Uważnie przyglądałam się, jak po kilku sekundach chwyta za pogrzebacz od kominka z niebezpiecznym błyskiem w oku. Żołądek podszedł mi do gardła. W pierwszej sekundzie pomyślałam, że chciał chłopaka zaciukać. Próbowałam nawet złapać go za koszulkę, dalej siedząc dupskiem na kanapie, żeby nie było, ale efekt był taki, że prawie wyjebałam się na twarz, a mężczyzny i tak nie capnęłam.

Z dzwoniącym jak dzwon sercem przysłuchiwałam się, jak mój tata otwiera drzwi.

Minęła sekunda. JJ pewnie zdążył tylko wywalić szeroko oczy. Druga sekunda, trzecia. Był nabity jak na szaszłyka, którego sosem była jego własna krew. Czwarta – tata miał uśmiech psychopaty. Piąta...

— Po co to panu?

Słysząc zdziwiony oraz rozbawiony głos dziewczyny, odetchnęłam głośno z ulgą. Oddałam swoje ciało kanapie, które w parę chwil wessało mnie niczym odkurzacz i otuliło ciepłem jak kocykiem. Tamtego dnia nikt więcej miał nie zginąć.

— To na pijawki. Ty możesz wejść.

Niedługo później Kiara przekroczyła próg salonu. Posłała mi pogodny uśmiech, czego jakaś wewnętrzna blokada nie pozwalała mi odwzajemnić. Bo chwilę później wrócił mój tata, gdy już dokładnie sprawdził podjazd i szczelnie zamknął drzwi. Atmosfera natychmiast zgęstniała, a ja czułam się, jakby moje płuca wypełniły się wodą.

— O co chodzi, Kiaro? — w jej przypadku używał spokojnego głosu. Trochę mnie to podburzyło, bo gdyby mówił do mnie, darłby ryja jak syrena. — Potrzebujesz czegoś?

— Ja nie. Ale żółwie potrzebują pomocy.

— Kto? — facet zrobił głupią minę. Sama zmarszczyłam brwi, świdrując brunetkę wzrokiem. Zaczęłam się też zastanawiać, czy cała ich banda nie była kopnięta przez mocne zioła od JJ'a. — Żółwie?

— Dokładnie! Po sztormie wiele z nich zostało wyrzuconych na brzeg — jak zwykle, kiedy Kiara opowiadała o środowisku, emocje przejmowały nad nią kontrolę. — Większość wróci do morza sama, ale niektóre leżą zakopane skorupą w piachu i usychają na słońcu. One umierają! Nie możemy na to pozwolić. Dlatego potrzeba mi kogoś mądrego, kto pomoże mi im pomóc. Pomyślałam więc o Sydney.

Jechało mi to szlamem na kilometr, a siedziałam tylko parę kroków dalej. Nie uwierzyłam jej. Nie dlatego, że ja nie byłam kimś mądrym, albo że Kiara była słabą kłamczuchą. Często wciskała kity swoim starym, aby wyrwać się na kolejną eskapadę z chłopakami, a motyw ze środowiskiem był naprawdę dobry i cwany, bo nie było większej maniaczki na tym punkcie od Kiary Carrery. Po prostu zwróciłam uwagę na jedną małą rzecz. Coś takiego, co dla zwykłego oka było niewidoczne jak ikra w morzu.

Bo kiedy Kiara kłamała, zawsze skubała plecione bransoletki na swoim nadgarstku.

Ale mój tata chyba łyknął jej haczyk. Co prawda patrzył na nią podejrzliwie, ale sam fakt, że milczał i się zastanawiał świadczył, że nie znał dziewczyny tak dobrze jak ja. Dlatego dusiłam w sobie słowa i śmiech, aby czasem jej nie wkopać.

— Nie mogą się przewrócić na brzuch? — zaczął swoje własne śledztwo.

— Próbowałeś kiedyś przewrócić się na brzuch po piwie? — nie wytrzymałam i spytałam.

Wtedy mój tata cisnął w moją stronę tak złowrogim spojrzeniem, że aż chyba połknęłam język. Wolnym ruchem wycelował we mnie palcem, kiedy ja próbowałam wtopić się w kanapę.

— Masz szlaban na gadanie. Do odwołania.

— Ile tego...

— Masz szlaban.

— Nie możesz...

— Szla-ban. Jeszcze słowo i zaraz dostaniesz tym kijkiem od kominka.

Znów opadłam na kanapę, czując jak irytacja szarpie za moje nerwy. Myślałam, że wybuchnę. Przyglądająca się temu wszystkiemu Kiara też prawie pękała, tyle że ze śmiechu. Szybko jednak wróciła do poważnej miny, gdy odzyskała uwagę mojego taty; piernika cholernego, którego kochałam.

— Jak słyszysz, Sydney ma szlaban — powtórzył mój tata, na co prychnęłam. Fred to zignorował. Choć pogrzebacz niebezpiecznie przechylił się w moim kierunku. — Nie może ci pomóc któryś z twoich kolegów? — dodał z niesmakiem.

Przez JJ'a chyba na serio mogłam się pożegnać z życiem miłosnym. Cóż, skończyło się zanim się zaczęło.

Na jego słowa Kiara przewróciła oczami i wydęła policzki.

— Przecież panu mówiłam. Potrzebuję kogoś mądrego. Oni nie odróżnią skorupy od kamienia, bo mają meduzę zamiast mózgów. Lub zaczną walczyć na kraby.

— Że na co?

— No, złapią kraby i będą się szczypać.

Nie kontrolowałam tego, kiedy wizja JJ'a z krabem na nosie zarysowała się w mojej głowie. Ona sama się pojawiła. I nie mogłam powstrzymać śmiechu, gdy JJ w mojej wyobraźni zaczął biegać i piszczeć, aby uciec przed krabem, który surfował na jego twarzy.

W tamtym momencie nad naszym salonem zawisła cisza. Wzrok ni to żółtych, ni brązowych oczu skakał między mną a brunetką, jakby któraś z nas miała podjąć decyzję za niego. Nie odzywałam się, bo sama nie wiedziałam czy chciałam iść. Wewnątrz serce podpowiadało mi, że powinnam komuś się wygadać, bo ono dłużej nie wytrzyma ciężaru kłamstw i tajemnic. Kiara nadawała się do tego idealnie. Ale był jeszcze rozum. On w opozycji kazał mi słuchać taty, którego w ostatnim czasie zawiodłam wystarczająco. To przeze mnie miał kłopoty. Interesował się nim sąd, policja oraz ta harpia, moja matka. Rozum szczuł mnie jego obrazem, gdzie jego zmęczona twarz oraz mętny wzrok katowały mnie od środka. Życie codziennie prało go ze wszystkich sił, a ja na deser wycierałam nim buty.

Byłam fatalną córką. Nie zasługiwałam na tak cudownego tatę. Nigdy.

— Twoi koledzy też tam będą? — zerknął kątem oka na Kiarę. Pokręciła głową.

— Spokojna pana rozczochrana. Poszli surfować.

A kiedy wzrok w kolorze morza w porze zachodu słońca spotkał się z moim, identycznym, uśmiech z automatu wskoczył na moje usta. Jednocześnie wyrzuty chciały połknąć moje sumienie.

— Masz wrócić przed zachodem. Będę wypatrywał. Potem szlaban.

— To nam może trochę zająć. Może Sydney przenocowała by u mnie?

— Nie.

— Przyniosę panu świeżą dostawę ryb od moich rodziców.

— Sydney, od jutra szlaban.

— Kocham cię!

— Ta, ta. Tylko żadnych czapeczek! Cholera, jestem za miękki.

Minutę później cienie moje oraz Kiary bujały się na dymiącej od upału ulicy. Przez jakiś czas czułam na plecach spojrzenie taty, ale za zakrętem to zniknęło. Tym samym o ciupkę zmalały moje wyrzuty sumienia. Tylko o ciupeńkę.

W pewnym momencie spojrzałam na Kiarę. Swoim uśmiechem mogła uspokoić każdy sztorm. Nawet ten w moim wnętrzu.

— Na serio idziemy ratować żółwie?

Jedyne co otrzymałam, to figlarne spojrzenie.

···

Impreza na plaży rozkręciła się na całego. Już dawno granicę między Płotkami, turystami a Grubasami zatarł piach, którym nieustannie ktoś rzucał lub po nim tańczył. Zresztą i tak nie rozpoznałabym, kto jest kim, bo wzrok miałam tak zamglony i niewyraźny, że raz pomyliłam Pope'a z wiosłem wbitym w ziemie, które ktoś ubrał w koszulę i czapkę. W mojej krwi płynęło więcej alkoholu niż było wody w oceanie, który był najważniejszym uczestnikiem imprezy. Odbijał on ostatnie promienie powoli zasypiającego już słońca, tworząc magiczny efekt, a fale śpiewały razem z muzyką puszczaną z głośników. Było odjazdowo.

Wreszcie klapnęlam na jednej z kłód, służących nam za ławki, aby nieco odpocząć. Nogi mi już cierpły od ciągłego łażenia tu i siam, bo choć na boso, to wciąż byłam w ruchu. Dodatkowo zmiażdżyłam Johna B w limbo oraz odtańczyłam z Kiarą makarenę, co też było jakimś wyciskiem dla mięśni.

W głowie mi się kręciło. To dlatego, po dłuższym przyglądaniu się swojemu pustemu kubeczkowi, wyrzuciłam go gdzieś w bok. Później chciałam to posprzątać. Później.

Moja miejscówka była wprost idealna. Nie na widoku, ale też nie na totalnym odludziu. Z tej pozycji mogłam obserwować rozlewającego piwo Johna B, tańczącą samotnie Kiarę, której partner wcale nie był potrzebny oraz odlatującego Pope'a, zasypywanego przez innych w piachu. Im wszystkim towarzyszył uśmiech. Byli tacy beztroscy. Swobodni. Wolni. No, może Pope akurat wtedy nie. To nie ważne. Widząc ich takimi, sama się uśmiechnęłam.

Nim zdążyłam wyczuć czyjąś obecność, co potrzebowało czasu z szumiącą krwią w moich uszach, ciepłe dłonie złapały mnie od tyłu za ramiona. Odchyliłam głowę w tył, uderzając nią o twardy brzuch. Z góry śmiały się do mnie błękitne oczy, również mętne od alkoholu, ale za to jakie błyszczące. Zwisający z jego szyi wisiorek-krzyżyk prawie łaskotał mnie po twarzy.

JJ wydął wargę jak obrażony dzieciak. Czapeczka z daszkiem ledwo co trzymała się mu na głowie.

— Jestem trochę urażony —bąknął. Ledwo co sklecał zdania. JJ tamtego wieczora musiał o wiele więcej wypić.

Co do picia – to na pewno jego sprawka, że po słowach blondyna zrobiło mi się nieco smutno. Normalnie zlałabym JJ jak wiadomości od matki, ale w tamtej chwili bardzo nie chciałam, aby blondyn był smutny.

— Czemu?

— Bo mam dziewuchę, która jeszcze ze mną nie zatańczyła.

Potem chłopak sprawnie przeskoczył przez kłodę, tym samym stojąc już przede mną, a nie za mną. Nie pamiętałam, ile kubeczków wlałam tamtej nocy do gardła. Z pewnością dużo. Inaczej na pewno splunęłabym na niego za to, że nazwał mnie swoją dziewczyną przy moim tacie, a nie brnęła w to dalej. Zamiast tego zachichotałam cicho jak wiaterek.

— Nie gadaj. Olać ciebie?

— Co nie? To jak podetrzeć dupę zdrapką z wygraną! — wybełkotał JJ, wyrzucając w górę ręce. Znów się zaśmiałam. Był bardzo zabawny. — Mam propozycję. Wykorzystaj jej zmarnowaną szansę i daj się mi porwać.

Z tymi słowami JJ wystawił w moją stronę dłoń w królewskim ukłonie, wcześniej prawie wyrżnąwszy orkę na piach.

To było dziwne. Bo gdzieś głęboko w środku czułam Sydney, którą byłam na co dzień. Zdystansowaną, nietykalną i szczypiącą słowami w dupę Sydney. Tamta dziewczyna na pewno by go wyśmiała i obrzuciła piachem, by zemścić się za przeszłość. Ale wtedy ta właśnie dziewczyna została zamknięta gdzieś w najgłębszym zakamarku mnie; takim, z którego szybko nie znajduje się drogi. Czasem w uszach słyszałam jej buntowniczy sprzeciw, ale to było jak płacz komara. Bo wtedy rządziła inna Sydney. Otwarta na ludzi, puszczalska oraz chętna skraść każdy owoc, jaki podszepnie jej diabeł na ramieniu. Moim diabłem był JJ. To zawsze przy nim rozsądek schodził na dalszy plan.

Wspinający się na niebo księżyc naprawdę nie mógł się dziwić, która Sydney podjęła decyzję. Tamta druga leżała zakneblowana gdzieś w ciul głęboko.

— Nie będę tak głupia jak tamta.

Debilka, prychnęła ta mądra wewnątrz mnie.

Ktoś coś mówił?

JJ na moje słowa wyszczerzył zęby w blasku, który chyba ukradł samym gwiazdom. Następnie złapał moją dłoń i porwał w tłum, gdzie w centrum wszystkiego i niczego zaczęliśmy tańczyć najgorszy taniec, jaki morze widziało. Co chwilę myliliśmy kroki, deptaliśmy się po palcach oraz wpadaliśmy na siebie niczym dwie fajtłapy. Nie oskarżaliśmy się jednak nawzajem. Wybuchaliśmy śmiechem, po czym tańczyliśmy dalej. Bo kierował nami nie tylko alkohol. Żyła w nas także młodość, z którą wiązały się beztroska, swoboda, wolność. To wszystko, co widziałam wcześniej u moich przyjaciół.

W końcu wszyscy byliśmy tacy młodzi. Zbyt często o tym zapominaliśmy, gdy świat co dnia próbował zrobić z nas dorosłych.

Dotychczas moje kontakty z JJ'em Maybankiem klepały biedę. Znacznie lepiej dogadywałam się z resztą paczki. Gadając z nim, często odnosiłam wrażenie, że stoi przede mną duży bachor, a nie sięgający dorosłości chłopak. On za to uważał, że byłam drętwa jak na pół-Grubaskę przystało.

Tamtego wieczora jednak było inaczej. Jego dłoń pasowała do mojej idealnie, jak puzzel do puzzla. Swoim dotykiem rozpalał moją skórę, gdy jeździł palcami po moich plecach. Kiepskimi żartami mnie rozśmieszał, zapachem morza uzależniał, a wzrokiem nakręcał. Podświadomie wiedziałam, że nie było dla mnie lepszego tancerza.

Codzienna Sydney wychodziła z siebie. Ale Sydney na jedną noc nie potrzebowała niczego więcej.

Po każdej nocy jednak przychodzi dzień. Słońce co prawda nie wzeszło, ale mój taniec wśród gwiazd wtedy się skończył.

— Ej, JJ! Piwo się skończyło! — krzyczał z boku John B. — Chodź mi pomóż przynieść następny baniak!

JJ nie chciał odchodzić. Płynęła w nim muzyka, a jego dłonie jakby przykleiły się do mojej talii. Po kolejnym krzyku przyjaciela blondyn jednak westchnął, mamrocząc coś w stylu kutas zjebał mi rytm.

— Zaraz wrócę, my lady — wyseplenił i dygnął. Machnął mi palcem przed nosem. — Czekaj tu na mnie.

Zbyt oddana tańcu i zabawie, tylko kiwnęłam głową.

Chłopakowi to nie wystarczyło. Świdrował mnie spojrzeniem przez parę sekund, aż w końcu ściągnął z głowy swoją czapkę i założył ją mnie. W pierwszej chwili opadła mi na oczy. Prawie bym wyrżnęła gdzieś o piach, gdyby JJ mnie nie złapał.

— To mówi zaklepana — poprawił mi czapkę i brzdęknął w nos. — Nie ściągaj jej! Bo następnym razem będę musiał założyć ci moje majtki.

— Fuj.

— Sama jesteś fuj.

Niedługo później rozpłynął się w powietrzu. Wśród Płotek, turystów, Grubasów oraz nocy, której następnego dnia miałam nie pamiętać. Brak partnera nie przeszkadzał mi jednak w tym, aby tańczyć dalej. Skakałam, kręciłam piruety i gibałam ciałem, za co każda zakonnica by mnie sprała po dupie. Wtedy jednak takie myśli miałam w dupie, tak jak w dupie miałam konsekwencje. Oraz piach. W dupie miałam również piach. Raz czy dwa się wyjebałam. To było nieuniknione.

Czułam się wolna. Jakbym całe życie żyła w oceanie.

I jak każda ryba, musiałam się dać złapać na haczyk z pędrakiem.

Nagle poczułam czyjeś ręce na talii. To nie były szorstkie dłonie JJ'a, należące do zwykłego pomywacza łodzi. Te inne były gładkie i delikatne, jakby dopiero co zdjęły rękawiczki i właśnie poznawały świat. Poza tym, przesiąkały mnie chłodem. A JJ miał ciepłe dłonie.

A byłam przez niego zaklepana!

Oh, jak tamta Sydney burczała ze złości. A może po prostu byłam głodna?

Chciałam odwrócić się w miarę zgrabnie i poznać intruza, ale zrobiłam to tak niezgrabnie, że właściwie to na niego wpadłam. Oparłam się dłońmi o twardy tors, który opinała błękitna bluzka polo. Zajeżdżała drogimi perfumami. Nie pachniały niczym konkretnym. Nie fastfoodem. Nie morzem. Po prostu drogo.

Z dalej szumiącą krwią w uszach zadarłam brodę w górę, aby spotkać się z niebieskimi oczami Rafe'a Camerona. A to ci numer!

Być może byłam podpita, ale przysiąc mogłam, że jego oczy były niebieskie. Takie zwykłe, pospolite, nudne i nijakie. Wcześniej tańczyłam z błękitnymi. Ukradniętym skrawkiem morza. To wielka różnica.

Rafe uśmiechnął się zadziornie. Coś mi mrugnęło z tyłu głowy, czerwony alarm, ktoś szepnął, że lepiej pryskać. Tylko jak, kiedy moje serce wciąż chciało tańczyć?

— Czemu taka piękna dama tańczy sama? — usłyszałam przy uchu.

Ale że tak... bez sprośnego żarciku?

— Rafe Cameron? — zlałam jego pytanie, wciąż nie dowierzając, że to właśnie on przede mną stał. — Podobno nie zadajesz się z poslóp... pospluts... — jak brzmiało to słowo? — ...no, z nami biedakami no?

— Sarah mnie zaciągnęła — wzruszył ramionami. Jego uśmiech się powiększył. — Poza tym, robię wyjątki. Mogę do ciebie dołączyć?

Zdziwiłam się, że w ogóle mnie pytał, a nie zaczął od razu kręcić dookoła.

Dopiero po sekundzie do mnie dotarło, że to był tylko Rafe.

Mimo wszystko wzruszyłam ramionami i pozwoliłam, aby złapał mnie za rękę i obrócił, by potem szarpnięciem przyciągnąć z powrotem do siebie.

Z każdą chwilą czułam się coraz mniej wolna. Bo tańczyłam, tak jak nie chciałam ja, ale jak Rafe mi zagrał. Nie robiliśmy odlotowych wyskoków ani wygibasów. Podczas gdy JJ był rozbrykany i zaskakujący, acz delikatny, tak Rafe ruszał się jak mój dziadek, gdy babka ciągnęła go do kościoła na mszę. Był w tym jednak brutalniejszy. Jego ruchy były pewne i zaplanowane, przez co nie czułam już tej swobody ani podniecenia, co będzie dalej. Jego ręka źle układała się z moją, a druga za bardzo ściskała mnie za biodro. Nie czułam się dobrze. Co prawda, paliła mnie przez niego skóra, ale w taki sposób, jakbym właśnie dotykała żarówki. Gładkiej, lśniącej i wypucowanej. I też chłodnej. Był nią Rafe.

A ja chciałam ognia, z którym tańczyłam na początku. Roztrzepanego, ciepłego oraz nieprzewidywalnego.

Chciałam to skończyć. I skończyłam. Jak cała reszta.

Bo wtem powietrze przeciął podwójny huk od strzału.

To był jak kubeł zimnej wody. W jednej chwili odskoczyłam od Rafe'a, słysząc w uszach urywany pisk, gdy rozglądałam się wokoło. Nagle wszyscy wokół zaczęli uciekać i piszczeć, przy okazji tratując mnie łokciami i kolanami. Sam Rafe zniknął, zanim zdążyłam choćby mrugnąć.

Kiedy hałastra się rozproszyła, zobaczyłam JJ'a z wycelowanym rewolwerem w niebo, na którego na przemian pruli się Kiara oraz Pope. Parę kroków dalej mokry John B klęczał po pas w wodze, dysząc jak ryba na brzegu. A jeszcze obok Sarah Cameron pomagała podnieść się z ziemi swojemu gogusiowi, Topperowi Thorntonowi.

Szok wpierw zacisnął się na moich płucach, przez co dobre kilka sekund nie mogłam oddychać. Dopiero gdy uścisk przeniósł się na serce, we mnie aż zawrzało. Rozjuszona ruszyłam w ich stronę.

— Odbiło ci?! — Pope krzyknął i pchnął JJ'a. — Dlaczego to zrobiłeś?!

— Ratuje mu życie! — JJ odpowiedział mu tym samym. Wcale nie wyglądał jak ja kilka godzin wcześniej, kiedy obwiniałam się przez sytuację z tatą. Bo on nie czuł się winny.

— Wszystko schrzanisz!

I pewnie Pope dalej by go opieprzał, a Kiara zgniatała zawiedzionym spojrzeniem. Tyle że w tym samym momencie John B runął do wody, bez krzyku ani oddechu, pod której powierzchnią zniknął. Jego przyjaciele, oprócz wściekłego JJ'a, ruszyli mu z pomocą.

Więc wpierdol miałam kontynuować ja.

— Totalnie cię już porąbało?! — stanęłam tuż przed nim i zadarłam głowę. Wpierw spotkałam się z morderczym wzrokiem blondyna, ale gdy zrozumiał, że ja to ja, on sam nieco złagodniał. Sztorm w jego oczach ucichł. Ale nie w moich żyłach. — Mogłeś kogoś zabić! Skąd ty to w ogóle masz?!

Maybank patrzył na mnie dłuższą chwilę. Myślał. Wreszcie już chciał mi odpowiedzieć, gdy przed niego wciął się pewien gburowaty głos.

— Twoi znajomi mają nieźle narąbane w głowach, Sydney — burknął Topper, zachowując się jak największa ofiara. Wskazał oskarżycielsko na JJ'a. — On prawie mnie zabił!

— I wciąż mogę — odparł blondyn i zrobił krok, ale w porę stanęłam mu na drodze. Gdyby chciał, to by mnie pewnie staranował, ale może szkoda mu było jego czapki, którą wciąż miałam na głowie. Zatrzymał się. — On prawie utopił Johna B! — dodał z jadem w głosie.

— To były tylko żarty — Topper przewrócił oczami. — Nic bym mu nie zrobił.

— Żarty?! — ku zaskoczeniu ogółu, Sarah odsunęła się od niego i trzepnęła w ramię. — Obaj jesteście chorymi psycholami! Mam was dość. Ta impreza to był głupi pomysł. Bo twój, uh!

— Nie, był twój!

— Świetnie! Zrzuć na mnie winę! Nie chcę z tobą gadać, Topper.

Zaraz po tym odeszła z sapnięciem, zostawiając za sobą zdezorientowanego Toppera. Chwilę tak stał jak kołek wbity w ziemię, ale w końcu ruszył za swoją dziewczyną, nas żegnając suchym spojrzeniem. Przed tym zdążył jeszcze syknąć w moją stronę.

— Ty się dobrze zastanów, z kim chcesz trzymać.

Następnie odszedł, krzycząc za Sarah. Miałam ochotę go dogonić i kopnąć w dupę, aby ryjem wjebał się w piasek.

— Chcesz wiedzieć, skąd mam broń?

Na te słowa odwróciłam się z powrotem do JJ'a, który już nie był tykająca bombą. Wtedy patrzył na mnie rozbawionym wzrokiem, ale nie tym samym, z którym tańczyłam kilkanaście minut wcześniej. Tamten drugi był jakiś taki... drwiący.

Niepewnie kiwnęłam głową. Wiatr poruszył czapką na mojej głowie.

A jego późniejsze słowa solidnie trzepnęły moim sercem.

— Z pokoju Scootera. I chyba czas sobie wyjaśnić, co ty masz z tym wszystkim wspólnego.

···

a/n: chciałam, abyście choć raz poczuli lato w zimę. mam nadzieję, że to mi się udało, bo to mój prezent dla was. w tej książce już się raczej nie zobaczymy przed gwiazdką, dlatego życzę wam z całego serducha, aby rodzinna wigilia była dla was chwilami wartymi zapamiętania. wesołych świąt, kochani!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro