Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

04 | Czerwone Maserati

— Podsumujmy. Uciekłaś z domu, choć wyraźnie ci tego zabroniłem. Wsiąkłaś jak małże w budyń, niewiadomo z kim ani gdzie, podczas gdy na zewnątrz szalał huragan. Poprzednim razem nie było cie całą noc. Po powrocie wyczułem od ciebie faje i piwsko. Codziennie próbujesz wepchnąć mnie do grobu, wynajdując coraz to nowsze sposoby, a do tego szwędasz się po jakiś melinach!

— Zapomniałeś o tym, że nie umyłam garów.

— Bo ci zaraz strzelę z śledzia.

— Panie Jones, naprawdę...

— Gol wąsa, Shoupe. Z córką rozmawiam.

Westchnęłam kolejny raz z rzędu. Od samego początku, odkąd zastępca szeryfa podjechał pod nasz podjazd, gdzie czekał tata czerwony od złości, słyszałam tego rodzaju gadki. Najpierw przywitał mnie misiakiem jego silnych ramion. Następnie sprawdził, nawet pod pachą, czy byłam cała. A potem już się tylko pruł.

W tamtym momencie siedziałam znudzona na kanapie i skubałam wargę, podczas gdy tata krążył przede mną w tą i siamtą, wyliczając moje winy na palcach. Zastępca szeryfa Shoupe siedział w fotelu obok. Oparłszy brodę na ręce, której łokieć wcisnął w udo, czasem coś tam wtrącał. Wtedy mój tata wylewał słowne pomyje na niego, dzięki czemu zamykał się na jakiś czas. Ja wcale nie gadałam. Wolałam nie mielić na próżno jęzorem.

Poza tym i tak nie mogłam nic im powiedzieć. Zawarłam pakt z oceanem, że nie wygadam o naszym wspólnym wieczorze. Ani o tym, co bądź też kogo pociągnął do siebie na dno.

Wreszcie tata opadł na kanapę tuż obok mnie. Schował twarz w dłoniach, ale przed tym dostrzegłam, jak pobrużdżona i umęczona była. Ten widok wbił się w moje serce jak haczyk w rybę. I tak samo jak haczyk rybę, obraz mojego taty, który powoli nie dawał rady, rozchlastał mnie od środka. Skurczyłam się w kulkę.

— Przepraszam tato — sapnęłam cicho. Naprawdę było mi przykro.

— To jest ponad moje siły, Syd — mówił takim przygnębionym głosem, że aż zachciało mi się płakać. — Staram się jak mogę zapewnić ci warunki, na które mnie nie stać. O które trudno tutaj, choć w ósemce to pestka — przed następnymi słowami lekko się zawahał. Jakby nie chciał ich wypowiedzieć, bo mogłyby okazać się prawdą. — Może faktycznie lepiej byłoby ci u matki...

Na te słowa wszystko we mnie zamarło. Z trąbką dzwoniącą mi w uszach pokręciłam głową, przysuwając się do niego na kanapie. Moje serce biło szybciej. Właśnie tego się obawiałam.

— Tatku, nawet tak nie mów...

— Wybacz, ale teraz moja kolej na przesłuchanie.

Shoupe usiadł zadkiem na stoliku kawowym, dokładnie naprzeciwko mnie. Ta jego mina ważniaka nijak na mnie nie działała. Zirytowana spojrzałam na niego jak na robala, wyobrażając sobie, jak pacam go klapką.

— Co robiłaś przed pokojem motelowym Scootera Grubbsa?

Tymi słowami podciął mi nogi. Boleśnie upadłam, ale tylko w mojej głowie, przez co po moich kościach przebiegł nieprzyjemny dreszcz. A może to był tylko strach? To on wysuszył moje gardło i chuchnął na moje serce, które zaczęło przed nim uciekać. Musiałam mieć się na baczności. Dobrze rozważyć, co mogłam powiedzieć, a czego nie. Z moich obliczeń wynikało, że no kurka, byłam w dupie.

Fąsacz kosił mnie uważnym spojrzeniem i czekał. Jakby już takim sposobem czytał ze mnie jak z menu Tłustej Płotki. Chwilę potem dołączył do niego mój tata; jego wzrok parzył mnie niczym słońce w najgorętszej fazie dnia.

Przecież wcześniej ściemniłam, że to on wysłał mnie do Scootera.

Z nerwów zaczęłam skubać skórkę u kciuka. Potrzebowałam skubać. Lepsza skóra niż włosy.

Ich napierający wzrok rozrywał mnie od zewnątrz, co od środka robiła mroczna tajemnica, która już zdążyła zabrać kogoś do grobu. Nie, Scooter żył.

Nagle po domu rozniosło się pukanie do drzwi. Zastępca szeryfa spojrzał wpierw na źródło dźwięku, potem na mojego tatę, na mnie, a na końcu znowu na drzwi. Był podejrzliwy i czujny. Mimo tego sam ruszył dupsko, aby otworzyć. I dopiero gdy zniknął za ścianą na korytarzu, napięcie zeszło ze mnie jak z dziurawej dętki. Dalej jednak czułam się w strefie zagrożenia; moje flaki wiły się jak robak na haczyku.

— No serwus, panie Szop!

Każdy na wchodzącego do salonu JJ'a zareagował inaczej. Mój tata zmarszczył brwi i zmrużył oczy, ja z plaskiem ukryłam twarz w dłoniach, oglądając resztę kabaretu przez palce, a zastępca Shoupe skrzywił wąsa w zirytowaniu. Sam Maybank natomiast promieniał łobuzerskim stylem. Nie tylko poprzez uśmieszek na ustach, ale i przekrzywioną czapeczkę oraz szmaciany waty podkoszulek, zza którego wyglądał do nas jego sutek.

— Również witam, panie Jones — skłonił się jak japoński wojownik. W moim przypadku ograniczył się do dziarskiego mrugnięcia okiem. — Cześć Syd. Buzia śliczna jak zwykle.

Po tym jeszcze bardziej wcisnęłam dupę w kanapę, chcąc w niej zniknąć i nie musieć uczestniczyć w tym cyrku. Twarz mnie piekła od zażenowania. Nienawiść do JJ'a zasłaniała mi widok. Bo co on, na krabie nóżki, wyprawiał do cholery?!

Kiedy tata spojrzał na mnie ze zdezorientowaniem, ja palcem zaczęłam kręcić kółka koło głowy, że niby JJ to świr.

Blondyn po chwili stania na środku cupnął sobie w fotelu, czyli wcześniejszym miejscu Shoupe'a, który w tamtym momencie patrzył na niego jak zażenowana matka. Nawet piątki oparł o boczki.

— Chłopcze, my tu właśnie mamy przesłuchanie.

— Słyszałem — JJ udał urażonego, przytykając dłoń do piersi. — I boli mnie, że mnie nie zaproszono. Nie wstyd panu? Że musiałem się dowiadywać od przypadkowych gostków?

— A po co miałbyś tu być proszony?

Na słowa mojego taty JJ wytrzeszczył gały tak, jakby ktoś go mocno ścisnął. Pokręciłam szybko głową, tym samym zakazując mu odwalania głupstw. I spojrzał na mnie, to fakt. Ale wcale nie dlatego, aby się mnie posłuchać. Jego błękitne oczy wręcz się do mnie śmiały. Lub ze mnie.

— Nie powiedziałaś mu? No wiesz co — westchnął rozczarowany. — Okej, więc ja to zrobię. Panie Jones, a może już niedługo Frankie, spotykam się z pana córką.

— Co? — opadła mi kopara.

— Że jak? — tata wybałuszył na mnie oczy.

— Carol, zaparz mi kawy — polecił Shoupe do drugiej gliny. — Trochę tu zabawimy.

Podczas gdy tata wgryzał mi się w mózg spojrzeniem, ja robiłam to samo u JJ'a, tyle że z nim był taki szkopuł, że on na karku nosił pusty dzban. Mogłam się pocić i zgrzytać zębami, a i tak nie domyśliłabym się, co ten idiota wyrabiał. Nie pokazywał na twarzy niczego innego od głupkowatego uśmiechu. W morskich oczach, w których na logikę powinno pływać multum emocji, nie było widać nic. Czułam jednie, że to go strasznie bawiło. Z tego powodu miałam jeszcze większą ochotę go zlać.

— Jak to się... spotykacie? — tata jeszcze nie do końca jarzył. To tak, jak ja.

Ale jeśli cokolwiek dało się wyczytać z JJ, to tylko w jednym, krótkim momencie z jego rąk, którymi zaczął trzepać jak narwany, tym samym mówiąc mi, że miałam w to brnąć. A że w środku już przegniłam od kłamstw, nie pozostawało mi nic innego od...

— ...tak wyszło? — wzruszyłam niewinnie ramionami.

Tego było już chyba dla taty za wiele. Wciąż na mnie patrząc, pomrugał szybko oczami, by następnie opaść bezwładnie na poduchę i pomasować się po głowie.

— Tato, wszystko dobrze? — zmartwiłam się.

— Potrzebuje się napić.

W tym samym momencie wróciła policjantka z kawą dla Shoupe'a. Wąsacz siorbnął łyka, oblizał wąsa i oddał jej filiżankę, by w następnej kolejności podejść do fotela JJ'a. Ściągnął mu czapkę z głowy i śmagnął nią po głowie, tym samym go stamtąd wyganiając. Blondyn został już na dywanie, a mężczyzna sobie klapnął i chrząknął.

— Gratuluje. Mimo wszystko, to niczego nie wnosi! — pod koniec się już zirytował. — Wy w ogóle rozumiecie powagę sytuacji? Zaginął człowiek! Scooter Grubbs, pod którego pokojem stałaś ty — wycelował paluchem we mnie.

Starałam się nie dać po sobie poznać, jak mocno poczucie winy gryzło mi sumienie. Scooter Grubbs został oficjalnie uznany za zaginionego.

— Tyle że ona nic nie wie — bronił mnie JJ.

— Skąd pewność?

— A taka, że w czasie sztormu była ze mną.

Nie zdążyłam zatkać tacie uszu!

Tatko wszystko usłyszał. To dlatego zaraz po tym chwycił za poduszkę i przycisnął do twarzy, co... właściwie, to było trochę zabawne. Ledwo stłumiałam w sobie śmiech.

Zastępca szeryfa natomiast przyglądał się chłopakowi podejrzliwie, nie wyglądając na przekonanego. JJ za to opierał się wygodnie o kanapę – jego włosy prawie miziały moją łydkę – zachowując się, jakby już wygrał tą potyczkę.

— Ciebie nie widziałem w motelu — zauważył trafnie. — Po za tym, Sydney wyraźnie powiedziała, że przyszła tam do Grubbsa.

Adrenalina pulsowała w moich żyłach. Powoli wątpiłam w to, że uda nam się wyjść z tego ciemnego dołu, w który wpędziły nas kłamstwa.

— Nie widział mnie pan, bo akurat odwiedzałem znajomego — byłam pod wrażeniem, że blondyn zdawał się mieć wytłumaczenie na wszystko. — Syd poszła ze mną, ale nie chciała wchodzić do środka. Wolała poczekać. A że dowiedziała się, że kilka pokoi dalej pomieszkuje Grubbs, postanowiła przy okazji załatwić z nim sprawę.

Pozostawało się modlić, że nie wyciągnie moich słów, jakie mu tam wtedy powciskałam. Że niby odbierałam pieniądze dla taty. Tata siedział obok mnie i po jego stanie mogłam stwierdzić, że kolejna nowina by go załamała.

Niestety, Shoupe się nie przekonał. Z jakiegoś powodu był na tak wysokim stanowisku.

— To się w ogóle nie trzyma ku...

I wtedy głos przejęła krótkofalówka przy jego pasie.

— Do wszystkich jednostek. Znaleźliśmy go.

Niczym na rozkaz się wyprostowałam. Nagle zatliła się we mnie iskierka nadziei, że sztorm w moim życiu wreszcie się uspokoi. Że to światło okaże się latarnią, dzięki której dopłynę bezpiecznie do brzegu. Że Scooter wróci do domu. Do zmartwionej o niego Lany. Uwierzyłam, że od wtedy wszystko będzie już dobrze.

Dopiero po kilku sekundach zrozumiałam, że moje morze było zabarwione krwią.

— Co z nim? — spytał Shoupe po odpięciu urządzenia od pasa.

— Nie żyje.

Nagle moje nadzieje utonęły w pustce, która mnie potem wypełniła. Nie mogłam oddychać. Myśl, że już nigdy miałam go nie zobaczyć przed foodtruckiem taty, zacisnęła się pętlą na moich płucach. Nawet tata ściągnął poduszkę z twarzy i spojrzał poważnie na Shoupe'a, chcąc być pewnym. JJ obrócił głowę w moją stronę. Wskazał kciukiem na drzwi. Chciał rozmawiać. Ja nie chciałam.

Chcąc czy nie, poszłam z nim i tak. Tata oraz policja skupili się na wiadomościach wydawanych przez krótkofalówkę, więc udało nam się niepostrzeżenie wyjść przed dom. Myliły mi się kroki, nogi plątały, dlatego JJ musiał trzymać moją dłoń i mnie ciągnąć. Wiadomość o śmierci Scootera podłamała mnie na tyle, że sama czułam się jak ten wrak na dnie. Nawet nie zauważyłam, że na podjeździe, obok policyjnego wozu, stała dobrze mi znany van. Na nasz widok John B, Kiara oraz Pope wyskoczyli z Twinkie jak króliki z kapelusza.

— Co z nią? — John B miał na myśli mnie.

— Dowiedziała się o Grubbsie — wyjaśnił JJ. W tym czasie zdążył puścić moją dłoń.

Już wcześniej czułam chłód, ale zniknięcie jego ciepła było jak zniknięcie kotwicy.

Chłopcy zaczęli rozmawiać między sobą, co Kiara wykorzystała. Dostrzegłam ją przed sobą dopiero w chwili, w której poczułam jej dłoń na ramieniu. Oczy miała pełne troski.

— Wszystko w porządku, Syd? — spytała łagodnie.

Nie. Nic nie było w porządku.

— Przecież to mogłam być ja... — szepnęłam cicho. Jej widok powoli rozmywał się w moich oczach przez łzy.

Kiara się nie zastanawiała. Bez słowa objęła mnie drobnymi ramionami i przytuliła do siebie, zaczynając głaskać moje włosy. A ja nie wyłam. Nawet nie płakałam. Po prostu stałam, czując na policzkach słone łzy i myśląc o tym, że tamtego dnia morze ukradło lądowi cenny skarb. Życie.

— Od początku wiedziałaś do kogo należy to Grady White.

Nie miałam na to ochoty, bo było mi tak ciepło i miło, ale chwiejnie odsunęłam się od Kiary. Obie spojrzałyśmy na Johna B, do którego należały te słowa. Patrzył na mnie nieufnie. JJ oraz Pope stali za nim; niby dalej, a jednak patrzyli z większym współczuciem.

— Byłam na niej ze Scooterem w czasie sztormu — walnęłam prosto z mostu. Obok Kia wydala z siebie zduszony jęk. — To nas widziałeś.

— Czy wy... — Pope niezręcznie zaczął machać rękami i unikać mojego wzroku. — No wiesz...

— Ja tylko łowiłam ryby do foodtracka. Scooter od czasu do czasu zatrzymywał się i znikał w zaroślach, ale zwykle szybko wracał.

Aż ranem nie wrócił na brzeg nigdy.

— A zaglądałaś może do ładowni?

JJ powiedział to tak obojętnie, że aż nabrałam podejrzeń. Zmarszczyłam brwi i rozejrzałam się po nich wszystkich, nie ogarniając ich kombinatorskich min.

— O co wam chodzi?

John B i JJ wymienili się spojrzeniami, przy czym Maybank kiwnął głową. Kiara burknęła coś o durnym pomyśle, a Pope wycierał but o trawę, którym wdepnął w gówno.

— Podejrzewamy, że Scooter przewoził jakiś ładunek. Kontrabandę — sprostował John B, widząc mój ogłupiały wzrok. Zanim jednak zdążyłam go wyśmiać, ten dodał: — Wcale nie musiałaś o tym wiedzieć. Chcemy jednak...

— ...abyś nam pomogła to coś wydostać — skończył na niego JJ.

Przez dłuższy moment milczałam i czekałam, aż wyskoczą z kamerą i kolorowym banerem SPRANKOWANA. Im dłużej jednak czekałam, tym mniej było mi do śmiechu. Ich miny były nad wyraz poważne; może wyłączając Pope'a, który widocznie się trochę bał oraz Kiarę, która krzywiła się na ten plan.

— Jesteście zjebani — skomentowałam, na co miny im zrzedły. — Nie mam zamiaru więcej przykładać ręki do tej sprawy.

— Nie chcesz zarobić kupę siana?

— A po co mi...

W tej samej chwili przerwał mi klakson samochodu. Wszyscy jak jeden mąż spojrzeliśmy na ulicę, z której właśnie wtedy na podjazd zjeżdżało czerwone Maserati. Gładki lakier pięknie lśnił przy blaskach słonecznych, a przy hamowaniu wóz ani pisnął. Tuż obok ucha usłyszałam ciche wow Pope'a. JJ chyba nawet zaczął się ślinić. Im wszystkim oczka świeciły jak u szczurka; nawet Kia pokiwała z uznaniem głową.

Jedynie na mnie bryka ta nie zrobiła najmniejszego wrażenia. Najchętniej to wzięłabym kija i sprawdziła podatność na wgniecenia. Po za tym – czerwony to był taki oklepany kolor.

Czerwony kojarzył mi się z okresem i napuchniętym tamponem. Co za świr to lubił?

Po kilku sekundach z miejsca kierowcy wyszła wysoka blondynka, ubrana w krótką, acz opinającą sukienkę. Na nosie miała przeciwsłoneczne oksy, a na ustach szminkę koloru Maserati; to tak jakby kobieta cmoknęła zderzak i lakier został jej na mordzie. Obeszła auto, dzięki czemu dostrzegłam jej wysokie szpilki, a następnie zaczęła kierować się w naszą stronę.

Z każdym stukiem jej obcasów mnie było coraz bardziej duszno. A nawet nie poczułam jeszcze jej mdłych perfum za kilka stów!

Gdy była już wystarczająco blisko, kobieta rozłożyła ramiona. W ostatniej chwili wyciągnęłam przed siebie dłoń, dając jej znak, że bliżej ma nie podchodzić. Jej lakierowane pukle nawet nie drgnęły, gdy się zatrzymała. Skrzywiła w niezadowoleniu czerwone wargi. Potem jeszcze zsunęła nieco okulary, dzięki czemu lepiej poczułam na sobie to sukowate, zielonkawe spojrzenie wymalowanych oczu.

— To tak się w tych czasach wita z matką?

— Jeśli ta woli iść wstrzyknąć sobie botoks w usta zamiast przyjść na urodziny córki, to tak — burknęłam.

Moja matka przewróciła oczami na moje słowa. Następnie przeleciała sceptycznym wzrokiem po moich znajomych, zatrzymując się na Kiarze, której widok blondynkę rozpromienił.

— Miło cię widzieć, Kiaro — przywitała się, olewając resztę.

— Panią również, pani Martinez.

Wtedy na usta Laury Martinez wpłynął uśmiech. Ona i rodzice Kiary obracali się koło pieniądza i często spotykali się na wypicowanych bankietach, choć dawniej tata Kiary i moja matka widzieli się codziennie na targu rybnym. Oboje lgnęli do tego, co błyszczy.

Zaraz potem jednak znów skupiła się na chłopcach. Chyba nie spodobał się jej ich niechlujny styl; koszulki na pół klaty, nisko zawieszone spodnie czy też brudne trampki bez... czy JJ miał makaron zamiast sznurówki?

— A wy to pewnie...

— Jestem JJ, pani Masera... Martinez — poprawił się JJ, stając u mego boku. Objął moją szyję ramieniem, na co cicho sapnęłam. — Jestem lubym pani córki.

Od razu po tych słowach pacnęłam go w rękę, dzięki czemu odskoczył i zabrał rękę. Moja mama jednak wzięła do siebie jego słowa, bo kolejny raz zjechała go spojrzeniem, mlasnęła, a na końcu posłała mi pobłażliwe spojrzenie.

— Skarbie, masz okropny gust co do swoich sympatii.

— Mam go po tacie.

Po wypowiedzeniu tych słów poczułam ogromną satysfakcję na języku. Była ona jeszcze większa, gdy starsza blondynka obdarzyła mnie srogim spojrzeniem, a następnie założyła z powrotem okulary na nos.

— Laura? Co ty tu robisz?

W naszą stronę szedł tata. Wyglądał na nieco przerażonego widokiem swojej byłej żony, ale nikt nie mógł mu się dziwić – każdego by ciary przechodziły.

— Doszły mnie słuchy jak się zajmujesz naszą córką — jak zwykle w stosunku do mojego taty była oschła i oziębła. Miałam ochotę zdmuchnąć tą pieprzoną Królową Lodu suszarką. — Podobno zaginęła. Przyjechałam pomóc w poszukiwaniach, ale...

— ...się odnalazłam. Możesz już wracać — wtrąciłam się.

— Wszystko jest pod kontrolą — odparł mężczyzna przy moim boku.

Bardzo chciałam go przytulić, aby jeszcze bardziej dopiec tej pudrowanej flądrze, ale się powstrzymałam. Wyczułam, że tatko był dziwnie spięty.

W odpowiedzi kobieta prychnęła, zaczynając grzebać w swojej torebce z logo LV.

Lamus Viral.

— To może tak. Ale nie powiesz tego o swoim koncie w banku.

Nic nie rozumiejąc, zmarszczyłam brwi i spojrzałam w bok, prosto na tatę. Mężczyzna trzymał głowę nisko i za wszelką cenę unikał mojego wzroku. Gdy potem spojrzałam z powrotem na matkę, widziałam, że taki widok sprawiał jej przyjemność. Zacisnęłam wściekła pięści.

— O czym ty gadasz?

— Oh, nie mówił ci? — zaśmiała się wstrętnie. — Prawie wszystko przewalił w karty. Hazardzista pieprzony. Ostrzegałam go, ale nie słuchał. A teraz jeszcze nie dopuszcza do siebie najlepszego wyjścia z tej sytuacji!

— Czyli jakiego?

— Chce cię zabrać do siebie. Na stałe.

Przygnębione słowa mojego taty sprawiły, że aż się cofnęłam. W niedowierzeniu skakałam między moim ukochanym rodzicem a tym drugim, ostatecznie uczepiając się ramienia tego pierwszego. Tata wreszcie spojrzał mi w oczy, które łamała bezradność.

— Chyba jej nie pozwolisz — szepnęłam zdeterminowana. — Pomogę ci pozbierać pieniądze.

— Nie mogę ci na to pozwolić, Syd — zaprzeczył od razu. — Niedługo wracasz do szkoły. Nie możesz...

— Prokuratura daje ci czas do końca wakacji na odbicie się od dna — przerwała znudzona Laura, przyglądając się swoim paznokciom. — Inaczej Syd trafia do mnie. A teraz chodź. Podpiszesz parę świstków, które pozałatwiałam. A my, Syd... — wtedy spojrzała na mnie. Ostatnią siłą woli powstrzymałam się przed splunięciem jej w twarz. — My się widzimy w weekend.

Pożegnała mnie cierpkim uśmiechem, który prześladował mnie w myślach nawet po jej odejściu. Nienawistnie patrzyłam na czerwone Maserati lśniące w blasku dnia, czując jak złość rzuca moimi organami po całym organizmie. Ja sama miałam ochotę czymś rzucić.

Najlepiej kamieniem w czerwone Maserati.

Zanim jednak się na to odważyłam, ktoś obok mnie dziabnął mnie w ramię. Chyba kijem. Koniec był dość ostry.

— To co? Chcesz zarobić trochę kaski? I błagam, nie pogryź mnie.

···

a/n: parę osób prosiło o rozdział rybek. mam nadzieję, że was zadowoliłam <3 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro