Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

03 | Pokój z numerem 29

Kiedy wszyscy na wariata powskakiwali do wody i dali nura pod wodę, aby przyjrzeć się zatoniętej łódce, ja jedyna zostałam na pokładzie. Nie potrzebowałam jej oglądać, bo doskonale ją pamiętałam. To na tej samej łódce lada dzień wcześniej złowiłam szprotkę oraz wywaliłam za burtę kraba, gdy ten dziabnął mnie w palec. Znałam nawet imię tej łódki! Daisy. Trochę jak dla dziwki.

Daisy od tamtego dnia zamieszkała z rybkami na morskim dnie. Być może to dlatego nie zanurkowałam z resztą. Bałam się, że Scooter również mógł tam być.

Przez cały ten czas, gdy oni badali podwodny wrak, ja siedziałam skulona w kącie, tuląc ciasno nogi do piersi. Tym sposobem naciągałam swoje siniaki, którymi byłam ochlapana jak biedronka kropkami. Ale nie obchodziło mnie to. Co więcej – nawet pomagało. Ból sprawiał, że znacznie łatwiej było znosić własne myśli. Tak było prościej.

Brakowało mi jeszcze czegoś, co sprawiałoby, że na jakiś czas zapominałabym o świecie, w którym żyłam. Pamiętałam – a bardziej nie pamiętałam – że tak działała trawka. I choć obiecałam już nigdy nie ćpać, zamierzałam poprosić JJ'a o kolejnego skręta.

Wreszcie całą czwórką się wynurzyli z morskim pluskiem i od razu usłyszałam podjarane głosy.

— Widzieliście to?!

— Nowy jacht!

— Przecież to Grady White! Nówka kosztuje z pięćset koła!

To była Daisy. I należała do Scootera.

Nie odezwałam się jednak słowem. Płotką wstrząsnęło, gdy JJ, Kiara, Pope oraz John B zaczęli wspinać się na pokład, nie zamykając jadaczek ani na chwilę. Wszyscy wyglądali jak po wyjściu z prania; mokrzy, zadyszani i lśniący w świetle dnia. Nie chciało mi się dołączać do ich emocjonującej rozmowy. Mnie przeżuwał strach i zadręczało sumienie.

Wszystko się zmieniło, gdy padło to jedno, konkretne zdanie:

— Widziałem tą łódź, kiedy surfowałem w czasie sztormu.

Głowę uniosłam tak gwałtownie, że aż coś chrupnęło mi w karku. Dreszczyk bólu, który jak ta dżdżownica przepełzł pod moją skórą, totalnie olałam. O wiele bardziej wolałam wlepiać w Johna B wytrzeszczone gały, co zresztą robili również pozostali. Tyle że ja jedyna na pokładzie wiedziałam, do kogo należała ta liżąca dno łódź.

Bo też na niej byłam.

— Może zderzył się z molo? — myślał głośno John B.

— Surfowałeś w sztormie? — Kiara nie dowierzała.

— Brawo! — zawołał JJ i zbił piątkę ze swoim kumplem przygłupem. — Prawdziwa Płotka.

Podczas gdy oni zaczęli kminić, kim mógł być właściciel łodzi, mnie pochłonęła czarna dziura. John B widział samą łódź czy mnie i Scootera też? To było po wielkiej fali, która nas porwała, a może przed? Skoro on nas widział, każdy inny również mógł. Mój ojciec? Szeryf? Nie... sam Bóg nas wtedy nie widział, skoro pozwolił nam prawie zginąć.

Przed oczami zrobiło mi się aż czarno od myśli. Nie mogłam oddychać. Przypomniało mi się, jak poprzedniego dnia tonęłam w morzu; wtedy każdą cząstką siebie błagałam o oddech. Nigdzie go nie było. W tamtym momencie czułam się tak samo.

To nie żart, że z myśli o tonięciu wyrwał mnie właśnie plusk wody.

Pomrugałam szybko i rozejrzałam się rozkojarzona po pokładzie. JJ, Kiara oraz Pope stali na dziobie, pochylając się nad wzburzoną wodą. Brakowało tylko Johna B. Nie wiedzieć czemu, ale zaniepokoiło mnie to. Jakaś pluskwa zassała się na moim sercu. Kierowana tym upierdliwym uczuciem, przestałam się mazgaić i stanęłam obok JJ'a, by tak jak on i reszta wypatrywać Johna B w wodzie. Już pomijając, że przy wstawaniu się wypieprzyłam na mordę.

— Co on robi? — jęknęłam. Niczym winna.

Na moje słowa JJ pokręcił z westchnięciem głową.

— No jak to? Przeszukuje tego Tłustego Kraba i szuka w nim Spangeboba.

— Próbuje się dowiedzieć, do kogo należy Grady White — wyjaśnił lepiej Pope.

Pokiwałam niemrawo głową i przełknęłam ślinę. Pchało mi się na usta, aby wyśpiewać im wszystko, co wiedziałam o tej łodzi, ale z drugiej strony wargi mi się zrosły. Gryzło mnie sumienie; cholernie przejmowałam się losem Scootera. Większość moich myśli zajmował tylko on! Ale... jeszcze bardziej przejmowałam się tym, że mogłabym trafić do matki. A nie mogłam. Dlatego siedziałam cicho.

Byłam egoistką i tchórzofretką.

— Uwaga, wieloryb wypływa.

Sekundę po ogłoszeniu JJ'a John B wynurzył się z wody. Dziwny ciężar spadł mi z serca; przynajmniej on tam nie został tak jak Daisy. Choć nie miałam pewności, że tylko Daisy.

— Długo cię nie było.

— Są trupy?

— Albo skarby?

Po tym łatwo było poznać, co liczyło się dla kogo najbardziej w życiu.

— Nie — wyspał blondyn w wodzie. Między palcami trzymał coś błyszcząco-żółtego. — Ale mam klucz hotelowy.

Zmarszczyłam brwi i poszperałam w pamięci. Miałam wiele na sumieniu, ale o żadnym pokoju w hotelu nie miałam rybiego pojęcia. Scooter mieszkał przecież w niewielkiej chatce niedaleko plaży, wciśniętej w głąb moczarów, wraz ze swoją żoną Laną. Na cholerę był mu pokój hotelowy?

— Brawo, wyłowiłeś klucz — sarknął niezbyt zadowolony JJ, pomagając przyjacielowi wejść na pokład. Naprawdę liczył na jakieś skarby.

Praktycznie natychmiast po wejściu Johna B na łódź, ta zaczęła płynąć w stronę portu. Siedziałam na samej dupie Płotki, bo poczucie, że zostawiałam nieprzytomnego bądź... tylko nieprzytomnego Scootera gdzieś na dzikiej plaży, ciągnęło mnie do tyłu jak sznur za szyję. Załoga żywo rozmawiała o swoim znalezisku. Ja się nie udzielałam.

— Zgłośmy to straży przybrzeżnej. Może dostaniemy znaleźne.

— I urlop na całe lato. Dzięki Agatha!

— Masz móżdżek mały jak szprotka, JJ.

— Ale za to węgorza mam dużego.

W końcu uznałam, że milcząca Sydney może wyglądać podejrzanie. Po za tym – no nie mogłam się powstrzymać.

— Wcale nie. Krewetki widziałam większe.

···

Uwaga, bo to nowość: stróże prawa mieli nas głęboko w dupie.

W czasie gdy JJ i John B poszli się pochwalić swoim znaleziskiem straży przybrzeżnej, ja z Kiarą oraz Popem zostaliśmy na Płotce. Dziewczyna czytała magazyn, chłopak próbował usunąć kupsko mewy z lśniącej powierzchni pokładu, za to ja patrzyłam na śpiące morze. Śpiące, bo unosiło się tak spokojnie jak klatka piersiowa człowieka, który spał. A przecież może również żyło.

Czy żeby morze miało życie, musiało je wcześniej odebrać komuś innemu?

Nie chciałam tak myśleć. Jakbym już Scootera spisywała na straty. Próbowałam sobie wmówić, że mógł przecież obudzić się na jednej z plaż, dokładnie tak jak ja, i pójść prosto do portu, bo nie mógł mnie znaleźć. Może właśnie jadł śniadanie ze swoją żoną, od której dostał wpierdol. Chciałam wypatrzeć go gdzieś wśród ludzi kręcących się po porcie.

Czego bym nie robiła, Scootera nigdzie nie było. Ani w porcie, ani wśród żywych – nie mogłam się tego wyprzeć.

— Wszystko z tobą okej, Syd?

Jak wyrwana z letargu spojrzałam skołowana na Kiarę. Musiałam pomrugać, bo przed oczami pojawiły mi się ciemne plamy. W głowie mi zawirowała karuzela. To jeszcze bardziej strapiło brunetkę – zmarszczyła ciemne brwi i przysunęła się bliżej mnie, rzucając gdzieś kolorowy magazyn.

Oh, no bomba.

W tamtym momencie założyłam na twarz najbardziej sztuczny uśmiech, na jaki było mnie stać. Taki, że gdybym zobaczyła się w lustrze, z pewnością porzygałabym się do umywalki. Brzydziłam się sobą. Ale Kia nie musiała o tym wiedzieć.

— Wszystko gra i cyka jak talala — choć w środku grał we mnie lament pogrzebowy. Zaśmiałam się. Ciut za wysoko. — Czemu pytasz?

Kiara wyglądała na nieprzekonaną. Jej wzrok świdrował moją czachę, jakby chciała się tam dokopać i odkryć wszystko to, co pamiętałam ja i morze. Stres mnie miętolił. Serce zapieprzało jak naćpane. Chyba nawet pot mi pociekł po dupie.

W końcu dziewczyna otworzyła usta, ale zanim cokolwiek z nich padło, łódź się zatrzęsła. Aż Pope pisnął z obawy, że hycnie do wody. To JJ z petardą między pośladami skoczył na pokład; John B już spokojnie wszedł za nim.

— Te kutasy w mundurkach nie chcą nas słuchać — wyżalił się blondyn w czapeczce.

— To co teraz? — wymamrotał Pope.

Przez chwilę John B obracał kluczyk z numerem 29 między palcami i przyglądał mu się obleśnie, dopóki nie wymienił porozumiewawczego spojrzenia z JJ'em. Temu drugiemu coś w oczkach mrugnęło – coś jakby zachwyt. Ścisnęło mnie w żołądku.

— Wiem jak znaleźć właściciela.

— Nie wiemy przecież czyj to pokój — protestował Pope. Miałam ochotę stanąć obok i mu zaklaskać.

To był beznadziejny pomysł.

Nigdy nie byłam w tym pokoju. Nie wiedziałam nawet, że takowy istnieje. Nic nie było tam mojego, nie zostawiłam swojego zapachu. Ale i tak bałam się, że gdziekolwiek nie pójdą, w końcu i tak trafią na mój trop.

Jezu, gadałam jakbym to ja go zabiła. A Scooter wciąż mógł żyć.

Wtem John B rzucił klucz do Kiary, która stała po drugiej stronie łódki. Na nic zdały się moje błagania, aby podczas lotu połknęła go mewa. Złapała. Dyskretnie walnęłam pięścią w pokład.

— Wyluzuj — zagruchała Kia. — Będę stać na czatach.

— A ty będziesz tylko wspólnikiem.

— Będzie odjazd.

— Lepiej zostawmy to glinom.

Cała paczka spojrzała na mnie z wytrzeszczonymi gałami; jakby nie sądzili, że to właśnie ja to powiedziałam. W innych okolicznościach pewnie sama byłabym pierwsza do zbadania tej sprawy. Gdybym tylko nie była w nią zamieszana. Wzruszyłam obojętnie ramionami, pokazując, że totalnie mi to wisi. W środku jednak życzyłam któremuś, aby się potknął i wrzucił klucz do morza.

Pierwszy zareagował JJ. Zrobił z ust dziób kaczki i przewrócił oczami, wskazując paluchem na molo.

— Idź i psuj zabawę gdzie indziej — burknął jak obrażony bachor. — Mamy już od tego Pope'a.

— Ej!

— Zamknąć klapki, gamonie — warknęła Kia. Potem jej łagodny wzrok przeniósł się na mnie, dzięki czemu poczułam dziwny spokój w sercu. — Musisz iść z nami. Zaczęliśmy tą sprawę razem i razem ją skończymy.

Nie odpowiedziałam od razu. Przez moment myślałam nad jej słowami; czy gdyby wiedzieli, że ja też byłam na tamtej zatopionej łodzi, to chcieliby dalej prowadzić ze mną tą sprawę? Nie wiedziałam. Wiedziałam jednak, że jeśli daliby mi szansę się z tego wytłumaczyć, to musiałam przy tym być. Westchnęłam.

— Dobra. Ale niech Pope już nie prowadzi.

— Ej!

— Pizdę sklej. Płyniemy!

···

JJ zagwizdał.

— A myślałem, że Chateau źle wygląda.

— Ale rudera.

— To motel czy melina?

— Sama oceń.

Summer Winds Motel wcale nie wyglądał na miejsce, gdzie wieją same letnie wiatry. Były to dwa położone prostopadle i zrośnięte ze sobą budynki, które lata młodości dawno miały za sobą. Od ścian odchodziła farba, dach był dziurawy – brakowało wielu płytek, a drewniane balkony sprawiały wrażenie, że lada chwila się zapadną. Do tego całe podwórze było zagracone powywalanymi drzewami, przewróconymi łodziami i innymi pierdołami. Sam znak też był przewalony. Widocznie Agatha nie oszczędzała nawet tych brzydkich.

— Nie wygląda jak miejsce dla właściciela Grady White. Ale w takim miejscu mogliby go zabić — skomentował John B.

Zabić. Na to słowo serce stanęło mi w gardle, więc musiałam odkaszlnąć. Cud, że go nie wyplułam.

— A teraz królewski okręt Płotka przybija do brzegu!

Następnie JJ z gorylim okrzykiem zeskoczył na ląd i zacumował łódkę o kołek. W tym czasie ja gapiłam się na smutne domy, jakbym serio liczyła, że gdzieś w środku wyleguje się Scooter. Szkoda tylko, że my mieliśmy klucz. Jak to sobie przypomniałam, płomień nadziei przestawał mnie ogrzewać.

Gdy wreszcie zerknęłam na JJ'a, obok niego już stał John B.

— Nie pozwól mu się wygłupiać — zaczął mateczkować Pope, wskazując na Maybanka. Blondyni spojrzeli na siebie głupio.

— Pozwoli — odparł JJ.

— Nie obiecuje — powiedział zaraz po nim John B.

Zmarszczyłam brwi. Znów nie byłam w temacie i nie wiedziałam, jaki mają plan.

— Uważajcie na siebie — poprosiła Kia na wprost Johna B, wciskając mu w dłoń kluczyk z numerkiem. Całą drogę paliłam go wzrokiem, ale się nie stopił. Śmieć. John B pomrugał szybciej. — Serio — dodała dziewczyna.

— Jasne — blondyn zasalutował i odwrócił się do JJ'a, który przyjrzawszy się tej scenie zmarszczył brwi. Routledge klepnął go w gołe ramię. — Chodźmy.

Nie dodając nic więcej, oboje ruszyli w stronę schodów prowadzących na balkon motelu. Obserwowałam uważnie, jak śmieją się i popychają, dopóki nie zniknęli za powalonym drzewem. Wtedy dopiero mogłam spojrzeć ze zdziwieniem na mordzie w stronę Kiary. Ta tylko zarzuciła włosami na plecy.

— To bezpieczne puszczać ich tak samych? — spytałam w końcu.

— Nie wiem. Ale jeśli coś odwalą, będzie na nich — wzruszyła ramionami. — My mamy łódź.

Skrzywiłam się, bo mnie nie uspokoiła. Po namyśle stwierdziłam jednak, że para gamoni szybciej narobi bajzlu, niżeli trafi na cokolwiek powiązanego ze mną. Ta myśl spłynęła ulgą po moim sercu. Wreszcie mogłam nieco wychillować.

Trudno powiedzieć, ile tak właściwie grzaliśmy się na tej łodzi jak ryby na patelni. Mijały minuty, a chłopaków dalej nie było. Z nudów zaczęłam bawić się wodą, tworzyć fale i takie kółka, co to się robiły coraz większe i większe aż całkiem znikały, podczas gdy Kiara i Pope robili... no, coś innego. A tam, nie skupiałam się na nich. O wiele bardziej wciągały mnie rosnące i znikające kółka. Uspokajały mnie.

Mój spokój jednak szlag trafił, kiedy dotarł do mnie dźwięk hamowanego samochodu. Potem, gdy dostrzegłam lakierowany napis szeryf, strach prawie zepchnął mnie do wody.

— Cholera, to gliny — zauważyła również Kiara.

— Zawołaj ich! — Pope skrył się tak, że mówiąc prawie całował pokład.

— Poczekaj no, tylko wyjmę walkie-talkie ze stanika — warknęłam, ostrożnie i powoli schodząc na ląd. Kiara i Pope trzymali się moich pleców, dlatego nie widziałam momentu, w którym chłopak szepnął do brunetki:

— Co jeszcze tam trzymacie? Słyszałem o pieniądzach...

— Stul dziób.

— Jeśli cofną mi stypendium, to kogoś zabiję.

Cały czas główkowałam nad planem, który pomógłby nie wydać chłopaków, a jednocześnie nie wydałby nas. Miętoliłam w zębach wargę, obserwując jak zastępca szeryfa, Victor Shoupe, i jego przyboczna zaczynają gadać z jakimś facetem. Adrenalina pulsowała mi w żyłach. Ostatecznie nic nie wymyśliłam. Wiedziałam jedynie, że nie mogłam dłużej czekać, bo czas trykał mnie w plecy. To dlatego bez uprzedzenia reszty puściłam się biegiem w stronę schodów, gdzieś mając ich buntownicze szepty.

Kryjąc się za drzewami i łódkami, udało mi się dostać niezauważoną do schodów. Mój szybki oddech kłuł mnie w gardło. W tym samym momencie obcy facet wskazał psom drzwi z numerem 29. Tym samym numerem, który był wyryty na plakietce od klucza.

Za tymi właśnie drzwiami siedzieli JJ i John B. Nieświadomi stukotu kajdanek, zbliżającego się w ich stronę.

Dobra, Syd. Ratuj gamoni. Się robi, Syd.

Prawie się czołgając, jakoś wspięłam się na piętro motelu. Skryta za barierką przemknęłam pod drzwi pokoju 29, gdzie kończyła się moja odwaga. Nie mogłam przecież wejść do środka, bo wtedy całą trójką bylibyśmy w dupie. Z drugiej strony, jeśli stałabym tak od czapy przed drzwiami, za którymi gliny spotkaliby dwóch myszkujących pacanów, mnie mogliby oskarżyć o stanie na czatach. Ale no musiałam ich jakoś ostrzec! Serce mi zapieprzało jak cholera. Jak Shoupe i ta druga po tych schodach.

Musiałam coś zrobić, a nie pozostało mi nic innego – doskoczyłam więc do drzwi i zaczęłam z całej siły walić w nie pięściami.

— Scooter! — krzyczałam jak pojebana. — Wiem, że tam jesteś! Scooter! Wyłaź, ty pieprzony chamie!

— Ej! Przestań!

Chwilę później przed kolejnymi uderzeniami powstrzymał mnie wąsacz, Victor ma się rozumieć, to znaczy ten gorszy szeryf. Szarpnął mnie do tyłu i odciągnął, potem stając między mną a drzwiami. Zdyszana zdmuchnęłam kosmyk kłaków z twarzy, przez który gówno widziałam.

— Sydney? Co ty tu robisz? — spytał zdziwiony Shoupe. Znał mnie, bo często bywał u mojego ojca na śniadaniu, obiedzie i podwieczorku. Stąd był brzuszek.

— Odbieram długi. Scooter wczoraj nie zapłacił za szamkę, więc tata wysłał mnie po kaskę — wyjaśniłam z zadyszką. Potem wskazałam na zamknięte drzwi. — Ale ten drań nie chce otworzyć. Nic już do gęby nie dostaniesz! Oddawaj pieniądze! Zaraz policja wywarzy te drzwi! Słyszysz?! POLICJA! — modliłam się tylko, aby John B był na tyle kumaty i załapał aluzję. Na JJ nawet nie liczyłam.

— Uspokój się! — pan wąsaty znów odsunął mnie od drzwi. Spojrzał na mnie podejrzanie. — Skąd w ogóle wiesz, że Grubbs tu jest?

W odpowiedzi jedynie wzruszyłam ramionami.

— Tata powiedział, że jeśli nie będzie go w domu, gdzie już byłam, to musi być tutaj. Czasem grywają tu w karty. Wiecie, Lana nie lubi hazardu — szepnęłam na koniec, jakby Lana mogła to usłyszeć.

Panie i panowie, byłam Mistrzynią Kłamstewek.

Policjanci wymienili się spojrzeniami, przy czym ja patrzyłam nienawistnie na drzwi. Tym samym chciałam popędzić chłopaków, aby gdzieś się ukryli. Albo zniknęli. Mogli się nawet spłukać w kiblu, byleby ich tam nie było, gdy gliny wbiją z buta. Za plecami ściskałam kciuki również za tym, aby mundurowi nie usłyszeli nawalania mojego serca.

— Poczekaj tu. My to sprawdzimy.

Gdy się odwrócili, lekko odetchnęłam. Chyba łyknęli. Moja rola zakończona. Pozostawało mi już tylko patrzeć, jak gliniarze przylegają do ściany po obydwu stronach drzwi i liczyć na to, że JJ i John B zmieścili dupska w rurach kanałowych.

— Policja!

Brak odzewu. Potem Shoupe wyciągnął klucz i zaczął wiercić nim w zamku, budując napięcie w moim ciele. Wszystko w środku miałam ściśnięte. Ale kiedy drzwi się otworzyły, wewnątrz zastaliśmy tylko tańczący w powietrzu kurz. Ani śladu JJ'a i Johna B. Wtedy wszystko we mnie puściło.

Policjanci weszli do środka. Zanim zatrzasnęli za sobą drzwi, wąsaty posłał mi jeszcze krótki uśmiech.

— Daj nam pięć minut.

I trzask.

Ponownie odetchnęłam, tym razem głośniej i swobodniej. Nie wiedziałam, gdzie podziali się chłopaki, ale nie było ich na widoku, więc było dobrze. Luźnym krokiem przeszłam na koniec balkonu, aby pomachać kciukiem Kiarze i Pope'owi, że sytuacja była pod kontrolą. Wciąż siedzieli na statku, gotowi w każdej chwili uderzyć z płetwy i uciec. Dzieliło nas może z dwadzieścia metrów, ale i tak dostrzegłam niedowierzenie na ich twarzach. Zdziwiona zmarszczyłam brwi. I jakby czytał mi w myślach, Pope pokazał mi dłonią, abym spojrzała w lewo.

Choć dalej ogłupiała, wychyliłam się jednak przez barierkę, aby po lewej stronie dostrzec JJ'a i Johna B. Stali po dwóch stronach okna na daszku przybudówki do motelu, przyciskając palca do ust w geście, że niby miałam siedzieć cicho. Ciekawe, czy ktoś widział kiedyś spadające gałki oczne. Moje wtedy prawie spadły z pierwszego piętra, gdy mało brakowało, a by wypadły mi z orbit.

— Z kim ja pracuję? — spytałam sama siebie.

W pewnym momencie JJ zaczął robić dziwne wygibasy do swojego kumpla. W wyniku tego coś ciężkiego wypadło mu z kieszeni i zsunęło się po daszku, aż nie rąbnęło z hukiem o ziemię. Chłopcy wcisnęli ryje jeszcze bardziej w ścianę. Za to ja miałam ochotę wychylić się bardziej przez barierkę, by dłużej tego nie oglądać.

Słyszałam głuchy odgłos unoszonych żaluzji. Wiedziałam, że miałam ich potem zabić.

— Kurwa! Mój telefon! — krzyknęłam niby wściekła. Choć nie... ja naprawdę byłam wściekła!

Jedynym plusem tego było to, że drugi raz odezwała się żaluzja. Tym razem musiała się opuścić. Potwierdził to JJ, który wystawił w moją stronę kciuka. Odpowiedziałam mu fakiem.

Sekundę później drzwi znów się otworzyły. Usłyszałam grzechot kluczy. Jeszcze przez moment udawałam, że wypatruję z góry telefonu, aż wreszcie odwróciłam się do policjantów. Pan wąsacz trzymał w rękach nie tylko klucze, ale i zagadkową torbę.

— Tutaj go nie ma — oznajmił Victor, pan szeryf gorszy. — Chcesz, żeby cię podrzucić?

— Nie trzeba — najpierw machnęłam dłonią, a potem wskazałam nią za siebie. — Przypłynęłam z przyjaciółmi. Poszukam telefonu i się stąd zawijamy.

Facet kiwnął głową. I właściwie już zamierzali odchodzić, ja właśnie zaczynałam wierzyć, że naprawdę nam się udało, gdy nagle zaszumiało walkie-talkie przy pasie pana wąsatego. Shoupe odpiął je od pasa i nacisnął przycisk.

I wszystko się posypało.

— Shoupe, dzwonił Fred Jones. Jego córka zniknęła wczoraj wieczorem i do tej pory nie wróciła do domu. Jeśli gdzieś ci się mignie, to zabierz ją do ojca.

Wtedy serce mi stanęło. Na serio; nie było żadnego bum-bum.

Mężczyzna najpierw zmarszczył brwi, potem posłał mi surowe spojrzenie i pokręcił głową, a na końcu zbliżył słuchawkę do ust.

— Właśnie mi się mignęła — mruknął i się rozłączył. Nagana biła z jego oczu tak mocno, że czułam się, jakbym dostawała nią w twarz. — Masz coś do powiedzenia? — uniósł brew.

Żeby wdepnąć w gówno jeszcze bardziej? A guzik.

— Mam prawo zachować milczenie.

···

a/n: miłego weekendu!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro