wywiad z self-publisherem
Początkowo miał to być kolejny generyczny tekst z przedstawieniem mojej opinii o self-publishingu. Z czasem w mojej głowie pojawiła się pewna myśl: hej, przecież znam kogoś, kto wydał książkę własnym sumptem! Dlaczego nie podpytać go o niektóre rzeczy związane z self-publishingiem właśnie? Na pewno informacje z pierwszej ręki będą ciekawsze niż moje widzimisię.
No i tak właśnie zrobiłem.
Oto przed Wami wywiad z Maciejem Parą, autorem „Ceny honoru", czyli zbioru opowiadań o krasnoludach w roli głównej. Zapraszam do czytania!
neuromantyk: Hej! Zacznę standardowym pytaniem: dlaczego zdecydowałeś się na self publishing? Co z tradycyjnymi wydawnictwami?
Maciej Para: Cześć! Obawiam się, że odpowiedź na zadane pytanie jest dosyć oczywista, ale jednocześnie nie jest żadną tajemnicą i nie mam problemu z jej udzieleniem. Zdecydowałem się na self-publishing, bo tradycyjni wydawcy nie chcieli wydać mojej książki, a ja chciałem, by została wydana tak czy inaczej. Nie dlatego, że uważam ją za jakieś arcydzieło, ale po prostu dlatego, że miałem takie marzenie. Chciałbym wierzyć, że odrzucono moją propozycję wydawniczą nie dlatego, że jest jakoś niesamowicie zła, tylko po prostu nie jest wystarczająco intrygująca, by uzasadniać inwestowanie w nieznanego człowieka. Bezpieczniej pewnie wydać 35 prequel Piekary. Zatem – miałem do wyboru vanity albo self-pub. Jako że podchodziłem do tego poważnie i zrobiłem porządne rozeznanie, szybko przekonałem się, że vanity to właściwie oszustwo, żerujące na marzeniach młodych ludzi – i nie chciałem wspierać takiego procederu.
neuromantyk: Co sprawiło, że masz takie, a nie inne zdanie o vanity?
Maciej Para: Jak powiedziałem, przed zabraniem się za self-pub zrobiłem dosyć rozległy research. Czytałem dużo o vanity, pisałem nawet do takich „wydawnictw" z propozycjami, by zobaczyć, co mi odpowiedzą. Uważne przyjrzenie się zwłaszcza kwestii kosztów szybko ujawniło, że „50%", które proponowały mi pokryć wydawnictwa vanity, oferując pokrycie „pozostałych 50%", to często 100% kosztów albo nawet i więcej – bo ja porównywałem je z ofertami np. drukarni czy korektorów dostępnymi dla osób fizycznych, a jestem pewien, że wydawnictwo choćby z racji ilości zamówień czy dostępnych kontaktów ma możliwość negocjacji dużo lepszych cen. Kluczowe znaczenie miały jednak dwa artykuły: tekst pod tytułem „Jak NIE wydawać swojej pierwszej książki" autorstwa Dawida „Fenrira" Wiktorskiego, redaktora naczelnego darmowych antologii FANTAZMATY, który to Dawid został zresztą potem moim własnym redaktorem, oraz eksperyment niejakiego Pawła Pollaka, opisany na jego blogu, w toku którego wysłał on do wydawnictw vanity najeżony umyślnymi błędami bełkot, szukając opinii. Szybko dostał oczywiście pełne pochwał odpowiedzi wraz z propozycją wydania... oraz kosztorysem.
neuromantyk: Znam te teksty - sam kiedyś napisałem podobny, żeby nie wydawać w vanity. Skoro już o kosztach mowa... Nie obrazisz się, jeśli zapytam, ile kosztowało Cię wydanie zbioru opowiadań?
Maciej Para: Całkowite koszty wydania to 17 000 złotych. To sporo pieniędzy – i spieszę z wyjaśnieniem, że jestem przekonany, iż można samodzielnie wydać książkę drukiem za mniej niż połowę tej ceny i nadal może być ona wydana więcej niż przyzwoicie. Skąd zatem takie kwoty u mnie? Cóż. Zależało mi na tym, by zadać kłam stereotypowi, wedle którego książki wydawane przez autora samodzielnie to festiwal bylejakości i bełkotliwej grafomanii wylanej przez autora „na odwal się" na papier. Oczywiście jako autor nie jestem w stanie sam ocenić poziomu własnej grafomanii, ale pomijając akurat ten zarzut starałem się, by wydanie niczym nie odbiegało najlepszym spośród „tradycyjnych". Chciałem, by książka miała swój własny charakter i „duszę". Tak wysokie koszty wynikają przede wszystkim z trzech rzeczy – po pierwsze, z kosztu całostronicowych ilustracji. Jest ich 28, do tego ilustracja na okładce i mapa świata. Po drugie, z dość wysokich kosztów składu, który naprawdę prezentuje się według mnie okazale, zawierając ozdobne inicjały na początku rozdziałów i graficzne drobiazgi mające na celu uatrakcyjnić wygląd stron. W końcu, po trzecie, druk. Zdecydowałem się na twardą, szytą oprawę, co dość znacząco podniosło koszty druku. Oprócz tego całkowite koszty opisane powyżej zawierają też koszty redakcji i korekty, ale w porównaniu z resztą były one stosunkowo niewysokie.
neuromantyk: O kurczę, to naprawdę spora kwota. Już się nie dziwię tym wszystkich niesławnym zbiórkom na wydanie książki. ; ) Niestety, nie miałem okazji trzymać Twojej książki w rękach* – ograniczyłem się do e-booka, który swoją drogą był bardzo dobry pod względem technicznym (format .mobi). Podziwiam dbałość o to, by finalny produkt był jak najlepszy. Myślę, że Twoi czytelnicy są podobnego zdania. Na portalu Lubimy Czytać średnia ocen to 7,3/10, co osobiście uważam za świetny wynik jak na pierwszą książkę. Wydałeś „Cenę honoru" w sierpniu 2019 roku. Zdradzisz, ile sprzedałeś egzemplarzy do tej pory?
Maciej Para: A widzisz, dobrze, że mi przypomniałeś – powyższa kwota obejmowała również przygotowanie wersji ebook w formatach .epub i .mobi. Miło mi słyszeć, że działa ona prawidłowo. Warto też chyba wspomnieć, że kwota, choć spora, rozłożona była na dwa lata, tyle bowiem trwał proces wykończeniowo-wydawniczy książki (tworzenie ilustracji, redakcja, korekta, skład, tworzenie wersji elektronicznej i w końcu druk). Największym „jednorazowym" wydatkiem był właśnie druk, a tutaj koszty podniosła twarda oprawa. Wspomniałeś też o zbiórkach, więc warto chyba zaznaczyć, że część projektu została sfinansowana właśnie w formie crowdfundingu, gdyż na portalu Polak Potrafi zebrałem nieco ponad pięć tysięcy złotych. W końcu, jeśli chodzi o sprzedaż – na chwilę obecną „pozbyłem się" około 250 egzemplarzy. To niedużo, jeśli wziąć pod uwagę tradycyjne wydawnictwa, ale za nimi stoją olbrzymie kampanie reklamowe. Z tego, co się orientowałem, jeśli self-publisher w Polsce zdoła sprzedać 500 egzemplarzy swojej książki, to już jest dobrze. Wydaje mi się, że i ja dam w końcu radę. Oprócz tego sprzedałem również kilkanaście ebooków – cieszą się one dużo mniejszym zainteresowaniem niż wersja drukowana, mimo niższej ceny i braku kosztów wysyłki. Z mojego punktu widzenia to akurat bardzo miłe, bo wygląda na to, że jeśli ktoś już interesuje się książką, to jest w stanie wyłożyć dodatkowe pieniądze, by móc faktycznie trzymać ją w ręce.
neuromantyk: I zebrana kwota, i liczba sprzedanych egzemplarzy, może nie najwyższe, to jednak robią wrażenie. W szczególności, że wcześniej o Tobie, jako autorze, nie słyszałem. W jaki sposób się reklamujesz? Na pewno śmignęła mi reklama na Facebooku, ale czy są także inne metody, z których korzystasz, by zwiększyć świadomość czytelników o Twoim zbiorze opowiadań?
Maciej Para: Głównie jest to właśnie Facebook – reklama kierowana do konkretnych grup odbiorców zdaje się przynosić dobre rezultaty. Ponadto odzywam się czasem do blogów książkowych lub ludzi prowadzących kanały o książkach na Youtube z pytaniem, czy nie byliby zainteresowani zrecenzowaniem książki. Odzew jest różny, ale udało mi się uzyskać w ten sposób kilka dłuższych recenzji. Zaznaczam, że nigdy nie są to recenzje „sponsorowane", to znaczy – nie oczekiwałem nigdy, że recenzja będzie dobra ani nie proponowałem autorowi żadnych profitów, żeby to zapewnić. Wszystkie tego typu akcje miały na celu jedynie dotarcie z książką do większej ilości potencjalnych czytelników. Niestety, ogólnie mogę powiedzieć, że reklamowanie książki wydanej w self-publishingu wydaje mi się dość trudne. Brak obecności w księgarniach sieciowych jest bodaj jedynym powodem, dla którego czasem, kiedy się jeszcze dobrze nie obudzę, żałuję nie pójścia w vanity. W końcu Novae Resy i inne takie są w Empiku a mnie nie ma – i raczej nie będzie.
neuromantyk: Teraz trochę bardziej obszerne pytanie: jak wyglądały u Ciebie poszczególne etapy pracy nad wydaniem książki? Co sprawiło Ci największą trudność, a co było najprzyjemniejsze?
Maciej Para: Tak naprawdę zaczęło się od pisania do szuflady. Pierwsze trzy opowiadania powstały całkowicie odrębnie, bez żadnego większego planu na ich zebranie w zbiór, w przypływie inspiracji przygodami w grach fabularnych. Dopiero moja starsza siostra przekonała mnie, żeby spróbować je wydać. Szukałem tradycyjnego wydawcy i z perspektywy czasu żałuję, że nie wysłałem propozycji wydawniczych PO wstępnej redakcji i korekcie, bo treść uległa jednak moim zdaniem istotnej poprawie. W każdym razie, jak pisałem wyżej, tradycyjny wydawca się nie znalazł, a vanity uważam za oszustwo, więc pozostał self-publishing. Pomyślałem, że mogę spróbować crowdfundingu, w końcu tej metody pozyskiwania funduszy próbują często ludzie zbierający na „współpracę" z vanity właśnie, więc wydawała się dobra również dla self-publishera. Tekst przeszedł redakcję i korektę dopiero po zbiórce. Później dość długo szukałem ludzi od składu. Zależało mi, by książka miała duszę, by się czymś wyróżniała. Zaproponowano mi po drodze różne potworki i dopiero Kamila Dankowska z This Way Design przedstawiła projekt składu, który mnie satysfakcjonował – z różnymi graficznymi ozdobnikami i pięknymi, wykonanymi na zamówienie inicjałami na początku poszczególnych opowiadań. Jeśli chodzi o najtrudniejszy etap prac, to z pewnością była to właśnie redakcja i korekta – ten punkt ciągnął się dosyć długo, a też mieliśmy z Dawidem, moim redaktorem, pewne poważne różnice zdań po drodze. Najprzyjemniejsza była dla mnie współpraca z Zytą, ilustratorką mojej książki. Naprawdę starała się bardzo dokładnie oddać to, co jej opisywałem i często dość gruntowanie przerabiała ilustracje pod wpływem mojego komentarza, by jak najlepiej dopasować je do moich oczekiwań. Bardzo lubiłem dostawać od niej szkice w trakcie pracy nad obrazkiem i patrzyć, jak bardziej skomplikowana forma stopniowo wyłania się z prostych kresek.
neuromantyk: Cieszy mnie, że znalazłeś odpowiednie osoby, które pomogły przy Twoim zbiorze. Ilustracje Zyty są świetne. :) Spełniłeś swoje marzenie – wydałeś książkę, ale co dalej? Czy planujesz coś dalej w tym kierunku? Szykuje się kontynuacja czy może coś nowego?
Maciej Para: Z pewnością pojawi się jeszcze przynajmniej jedna książka osadzona w świecie Vorgaardu, z krasnoludami w głównej roli – obecnie jestem w trakcie jej pisania. Będzie to powieść rozwijająca wątki zarysowane w „Cenie Honoru". Kiedy dokładnie się to stanie, ciężko powiedzieć – piszę w wolnym czasie, poza pracą i wszystko posuwa się naprzód raczej powoli. Będzie jak skończę. Zamierzam najpierw próbować znaleźć tradycyjnego wydawcę, a gdyby się nie udało, pójdę znowu w self-publishing. Za drugim razem powinno być łatwiej, bo jednak zebrałem już nieco doświadczeń. A potem... zobaczymy. Nie ma co wybiegać w przyszłość aż tak bardzo, bo nawet skończenie obecnie pisanej książki zajmie mi pewnie jeszcze sporo czasu.
neuromantyk: Ostatnie pytanie na dziś: czy miałbyś jakieś porady dla osób rozważających wydanie książki w modelu self publishing?
Maciej Para: Nie rób tego... Nie no, żartuję, ale może tak: przemyśl, co dokładnie chcesz osiągnąć wydając książkę. Bo jeśli są to zyski i sława, to w sumie nie polecam tego trybu. Bez wsparcia wydawcy bardzo ciężko będzie ci rozreklamować swoje dzieło – nawet jeśli będzie dobre. Zasadniczo self-publishing najlepiej nadaje się dla ludzi, którzy JUŻ są z czegoś znani i mają grupę osób, które są zainteresowane ich aktywnością. To, że powstaje tak wiele książek youtuberów, nie jest przypadkiem – oni robią to, bo wiedzą, że spora grupa osób będzie zainteresowana ich książką dlatego, że po prostu lubi ich jako osoby. Zasadniczo polecałbym takie kroki:
1) porządne poprawki tekstu, nawet jeśli nie profesjonalne, to chociaż po przeczytaniu przez x przyjaciół, to naprawdę potrafi pomóc ulepszyć tekst
2) wysłanie propozycji wydawniczych do tradycyjnych wydawców
3) w przypadku odmowy porządne przemyślenie sprawy i kosztów. Tak jak mówiłem – z mojej perspektywy self-publishing nie wydaje się szczególnie łatwą drogą zarabiania pieniędzy – a wręcz może być pod tym kątem pozbawiony sensu, biorąc pod uwagę stosunek nakładu pracy do zysku. Książkę powinno się wydać samemu, jeśli po prostu ma się takie marzenie, jeśli chce się coś komuś przekazać albo coś uwiecznić. Nie dlatego, że jest w tym biznes. To znaczy – takie przypadki też istnieją, ale to absolutna mniejszość i ja bym się raczej na to nie nastawiał.
4) zbiórka społecznościowa (crowd-funding) wydaje się chyba dobrym pomysłem w związku ze sporymi kosztami, bo pozwala częściowo je pokryć, a przy okazji przekonać się, czy istnieje już jakieś wstępne zainteresowanie waszym dziełem.
neuromantyk: Bardzo dziękuję za rozmowę!
*Jest to półprawda. Rzeczywiście w momencie przeprowadzania wywiadu nie miałem papierowej wersji w rękach, ale po jakimś czasie zdecydowałem się na jej zakup. I nie żałuję. Za niewygórowaną cenę (34,99 zł bez przesyłki) otrzymujemy naprawdę świetnie wykonaną książkę, jakością dorównującą egzemplarzom oferowanym przez tradycyjne wydawnictwa. Uznałem jednak, że zostawimy wywiad w oryginalnej wersji.
Zbiór opowiadań możecie zamówić poprzez fanpage Macieja: https://www.facebook.com/Cenahonoru
Strona książki na Lubimy Czytać: https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4896712/cena-honoru
„Jak NIE wydawać swojej pierwszej książki" https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-nie-wydawac-swojej-pierwszej-ksiazki/
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro