Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

✤ Rozdział 08.

Bez słowa mijał znajome twarze, kierując się do izolatki. Clarke i Bellamy skręcili chwilę temu do pokoju, w którym przechowywali leki i apteczkę. Całe szczęście, że Jaha zaopatrzył statek w potrzebne rzeczy, nim skazał ich na śmierć na Ziemi. W końcu nikt nie wiedział, że można było na niej żyć. Tak samo, jak nikt nie wiedział, iż Ziemia była już zamieszkała przez zdziczałych ludzi, którzy urządzali sobie krwawą bitwę i polowali na siebie, jak na jakąś zwierzynę. Nie było tutaj miejsca na cywilizację, a co dopiero na pokój.

Minął celę, w której siedział Murphy i wszedł do izolatki, wpisując odpowiedni kod do drzwi. Był pewien, że Sloane w dalszym ciągu leżała nieprzytomna, tymczasem ujrzał ją wijącą się na ziemi. Szarpała za sobą złamaną nogę, płacząc z bólu.

– Co ty wyprawiasz!? – Przerażony podbiegł do niej i już miał dotknąć blond włosów, gdy został brutalnie odepchnięty.

– WYNOŚ SIĘ! WYJDŹ STĄD! – krzyczała odmienionym, wściekłym głosem. W jej spojrzeniu dostrzegł czyste szaleństwo wymieszane ze strachem.

Patrzył na nią, nie mogąc się poruszyć. Nie potrafił zrozumieć, co się z nią stało i obawiał się, że wcale nie chciał poznać powodu jej zachowania. Czuł, że działo się coś złego. Czuł, że gdzieś popełnił błąd.

– Co tu się do cholery dzieje!? – Clarke wparowała do środka i przystanęła, widząc, jak Sloane zaczęła wyrywać sobie szwy w okolicach pępka. – Powstrzymaj ją! – krzyknęła, a Jasper momentalnie znalazł się przy dziewczynie.

Wykręcił jej dłonie w taki sposób, że znajdowały się teraz na jej plecach. Wrzeszczała jak opętana i próbowała się wyrwać.

Jasper nie rozumiał, jakim cudem była w stanie wytrzymać cały ten ból. Jej noga w dalszym ciągu była złamana, a rany świeże. Odpięła skórzaną kurtkę, którą została wcześniej okryta, przez co jej piersi mógł ujrzeć każdy, kto znajdował się w pomieszczeniu. Gdy tylko o tym pomyślał, chciał ją zakryć, jednak wiedział, że nie było na to czasu. Mieli ważniejsze rzeczy na głowie.

– Uspokój się! – zarządziła Clarke, brutalnie podnosząc podbródek dziewczyny w taki sposób, że była zmuszona spojrzeć jej w oczy. – Albo pozwolisz sobie pomóc, albo mój kolega właduje ci kulkę w łeb. Twój wybór.

Chociaż, Jasper uważał, że Clarke była zbyt brutalna, nie odezwał się słowem. Sloane przynajmniej przestała się szarpać. Zamiast krzyczeć, zaczęła płakać.

Patrzył zdezorientowany po towarzyszach, starając się zrozumieć, co takiego działo się w głowie tej dziewczyny. Nim zdołał wpaść na jakikolwiek pomysł, usłyszał jej zrezygnowany głos:

– To pułapka. – Napiął mięśnie, rzucając Clarke przerażone spojrzenie. – W moim brzuchu znajduje się bomba, która zabije każdego, kto znajdzie się w moim pobliżu. Musicie uciekać. Zamknijcie mnie tu i pozwólcie umrzeć – łkała, wbijając w serce Jordana milion ostrych igieł. – Oni wiedzieli, że Jasper będzie chciał mi pomóc. Dlatego to zrobili... Dlatego nie zabili mnie razem z innymi.

– Ile mamy czasu nim bomba wybuchnie? – Pytanie Clarke tak bardzo go zdziwiło, że całą uwagę skupił na jej osobie. Otworzyła apteczkę i wyjęła z niej ostry nóż, którym jej matka nie raz posługiwała się podczas operacji.

– Nie wiem. Przysięgam, że nie mam pojęcia...

– Idź po Monty'ego. Będzie nam potrzebny do wyłączenia bomby – zwróciła się do Bellamy'ego.

Ku zdziwieniu Jaspera, chłopak nie oponował. Po prostu rzucił mu krótkie spojrzenie i zniknął za drzwiami, podczas gdy Clarke kazała położyć Sloane na drewnianym stole. Dziewczyna długo oponowała, błagając o śmierć, jednak Griffin zdołała przekonać ją, że zrobi wszystko, by przeżyła. Jordan nie potrafił zrozumieć co się wtedy między nimi utworzyło. Patrzyły sobie w oczy w taki sposób, że odnosił wrażenie, iż komunikują się telepatycznie. Nie miał pojęcia, jakim cudem Clarke udało się przekonać Sloane, by zachowała spokój, jednak był jej za to bardzo wdzięczny.

– Bomba może w każdej chwili wybuchnąć – przypomniała Sloane, wpatrując się w sufit.

Nie potrafił przestać gapić się na jej bladą, zmęczoną twarz. Jej błękitne oczy były przygaszone. Odnosił wrażenie, że ich blask niebawem zgaśnie i zostaną one całkowicie pogrążone w mroku. Był tak zajęty zamartwianiem się o nią, że całkowicie zapomniał o położeniu, w którym się znalazł. Przecież nie tylko Sloane mogła za moment umrzeć. Tyczyło się to również jego i Clarke, a mimo to w ogóle o tym nie myślał. Jakby jego umysł nie dopuszczał do siebie faktu, że znajdowali się tak blisko śmierci.

– Dlatego musimy się spieszyć. W którym miejscu ją dokładnie umieszczono? – spytała Griffin, a Sloane dotknęła zszytego miejsca przy pępku. – Będzie bolało jak diabli. Dasz radę?

Sloane przytaknęła i zacisnęła mocno powieki. Ku zdziwieniu Jaspera, sięgnęła po jego dłoń i zacisnęła na niej palce. Poczuł przyjemne ciepło przechodzące przez całe ciało. Mimowolnie do oczu napłynęły mu łzy, gdy pomyślał o tym, że ją porzucił. Pozostawił na pewną śmierć, a ona mimo to szukała w nim wsparcia.

– Dasz radę, Sloane. Wierzę w ciebie – wyszeptał nad jej twarzą, posyłając Clarke ponaglające spojrzenie.

Nóż przebił delikatną skórę Sloane, a w izolatce echem rozniósł się przerażający krzyk dziewczyny.

Jasper czuł, jak jej uścisk miażdży mu kości i ledwie powstrzymał się od cofnięcia ręki. Musiał jednak wytrwać. Jego ból z pewnością był niczym w porównaniu z tym przez co ona obecnie przechodziła.

Przerażony patrzył na gęstą krew, która ubrudziła cały brzuch Sloane i dłonie Clarke. Griffin była skupiona na swoim zadaniu, przez co całkowicie ignorowała wrzeszczącą z bólu dziewczynę. Nie miała czasu na bycie delikatną. Każda sekunda się tutaj liczyła, ponieważ tak naprawdę nikt nie wiedział, kiedy bomba wybuchnie.

Mimo to, Jasper odwrócił wzrok, gdy Clarke włożyła rękę do otwartej rany i wyjęła z niej niewielką, cykającą bombę.

W tym samym czasie do środka wparował Monty i bez słowa odebrał dziewczynie zakrwawioną broń.

– Mamy dziesięć sekund. – Ton jego głosu sprawił, że wszystkich momentalnie przeszył nieprzyjemny dreszcz.

Jasper patrzył, jak Azjata wyciąga z wnętrza bomby kolorowe kabelki i przykłada do nich nożyk, zastanawiając się, jak wyłączyć to cholerstwo. Słyszał pospieszający głos Blake'a, nierównomierny oddech Clarke, która wylała na ranę Sloane alkohol, przez co ta ponownie krzyknęła z bólu. Wszystko działo się tak szybko, a jednak odnosił wrażenie, że czas dłuży się niemiłosiernie. Myśl, że jeden zły ruch Monty'ego może ich zabić napawała go ogromnym strachem.

– Zostały dwie sekundy! – krzyknął przerażony Blake, a Monty z zamkniętymi oczami przeciął jeden z kabli.

Jordan skulił się na podłodze, ochraniając głowę dłońmi i czekał na wybuch. Z jego ust mimowolnie wydobył się jęk strachu.

Mijała sekunda za sekundą, a w dalszym ciągu nic się nie działo. Zdezorientowany otworzył oczy i ostrożnie rozejrzał się po przerażonych twarzach przyjaciół, na których po chwili zawitała szczera ulga.

– Udało się! – krzyknął, przepełniony radością i rzucił się na Monty'ego, by obdarzyć go przyjacielskim uściskiem. – Uratowałeś nam życie!

– Niewiele brakowało – odparł Monty, jakby jego dokonanie nie było niczym wielkim, a przecież uratował ich wszystkich!

– Na radość przyjdzie jeszcze czas! – stanowczy głos Clarke postawił ich do pionu. Jasper dopiero teraz zauważył, jak dziewczyna próbuje zatamować krwawienie, które z każdą chwilą nasilało się coraz bardziej. Sloane straciła przytomność. Leżała przeraźliwie blada i skąpana w krwi, przez co nie potrafił dłużej cieszyć się z wyjętej z jej brzucha bomby. - Jasper, rusz się do cholery! Chcesz, żeby umarła!? Przynieś więcej ręczników!

Bez słowa pobiegł do pomieszczenia, gdzie mógł znaleźć potrzebne rzeczy. Na wszelki wypadek wziął jeszcze jedną butelkę z alkoholem i opatrunki.

Zlikwidowali bombę, która była pułapką Plemienia Skorpiona. Wszystko układało się po myśli Ludzi z Nieba, dlatego też, Jasper nie dopuszczał do siebie myśli, że Sloane mogła umrzeć.

Nie teraz, gdy mogła w końcu poczuć się bezpiecznie.

Chociaż Clarke udało się powstrzymać krwawienie i zszyła brzuch Sloane to dziewczyna w dalszym ciągu się nie wybudziła. Co jakiś czas do izolatki zaglądali Monty i Bellamy, proponując zmianę przy czuwaniu nad blondynką. Chociaż, Jasper był zmęczony i umierał z głodu, nie przystał na ich propozycję. Jego obowiązkiem było siedzieć na niewygodnym krześle tak długo, aż Sloane się wybudzi i poprosi o szklankę wody oraz leki przeciwbólowe. Clarke wszystko przygotowała na niewielkim stoliku, za które służyło kolejne krzesło i zajęła się swoimi sprawami.

Słyszał, jak mówiła o spotkaniu z Lexą, przywódczynią Ziemian, podczas którego mieli omawiać plan podboju Plemienia Skorpiona, jednak za bardzo się tym nie interesował. Gdyby nie fakt, że odnalazł Sloane, z pewnością chętnie towarzyszyłbym Griffin, chcąc odpłacić im się za to, co mu zrobili. W obecnej chwili interesowała go jedynie dziewczyna i jej zdrowie.

Przeciągnął się i sięgnął ręką do chudych dłoni dziewczyny. Zaczął delikatnie dotykać ich opuszkami palców. Z jakiegoś powodu pragnął przejąć na siebie cały jej ból. Od dnia, w którym gładziła jego włosy, gdy leżał sparaliżowany na jej kolanach, nie potrafił przestać o niej myśleć. Zawdzięczał jej tak wiele, a sam do tej pory nie zdołał jej się odwdzięczyć za ocalenie życia. To samo tyczyło się Murphy'ego, który obecnie siedział zamknięty w celi i czekał aż Clarke podejmie decyzję, czy chce go z powrotem przyjąć do Ludzi z Nieba, czy porzuci go na pastwę Ziemian, bądź Plemienia Skorpiona.

– W-wody... – Z rozmyślań wyrwał go słaby głos Sloane.

Momentalnie sięgnął po przygotowaną wodę, która została nalana do drewnianej, amatorsko wykonanej miseczki. Na Ziemi musieli cieszyć się z tego, co znaleźli, bądź sami wykonali, dlatego nie było co narzekać. Najważniejsze, że mieli co jeść, pić i posiadali niewielki zapas leków z Arki.

– Jak się czujesz? – spytał niepewnie, domyślając się odpowiedzi.

– Jak ktoś, kto właśnie wstał z grobu – burknęła i z powrotem położyła głowę na kocu. 

Była przykryta prawie pod samą szyję drugim, czystym kocem o brązowym kolorze. Clarke zdecydowała o zdjęciu z niej skórzanej kurtki i postanowiła pozostawić ją nagą do momentu, aż nie wróci i nie sprawdzi, czy do rany nie wdało się zakażenie. Uważała, że ubrania mogły podrażniać ranę, a Jasper nie mogłem się z nią nie zgodzić. Wolał mieć jednak pewność, że nikt nie wejdzie do izolatki i nie wykorzysta faktu, iż dziewczyna nie była w stanie sama się obronić. Doskonale znał Ludzi z Nieba i wiedział, czego się po nich spodziewać. Oni byli nietykalni, a Sloane nie była jedną z nich. Dlatego też nikogo nie spotkałaby kara, gdyby wyrządzono jej krzywdę.

– Słuchaj... – zaczął słabym głosem, nie bardzo wiedząc, jak zacząć. Błękit jej oczu zaczął go nagle przerażać. Sprawiał, że nie potrafił skupić się na niczym innym, jak na chwili, w której porzucił ją na pastwę losu. Czuł się jak ostatni śmieć i nic nie było wstanie tego zmienić.

– Musi to tak cholernie boleć? – Łamiący się głos Sloane wybudził go z letargu. Od razu sięgnął po tabletki przeciwbólowe i podał je, zachęcając, by dziewczyna ponownie napiła się wody.

Podziękowała z niemrawym uśmiechem. Widział, że ból był dla niej ciężki do zniesienia, ale doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że przechodziła już przez gorsze rzeczy. Chociaż wolałby, by życie Sloane rozgrywało się z dala od Plemienia Skorpiona i ich tortur to wiedział, że dzięki nim stała się niesamowicie silna i w jakimś stopniu odporna na ból.

– Clarke robiła wszystko co w jej mocy...

– Daj spokój, przecież wiem. – Weszła mu w słowo, machając lekceważąco ręką. Dopiero teraz jej wzrok ujrzał unieruchomioną nogę, do której zostały przymocowane kije i szeroka deska połączona z elastycznymi gumkami i sznurkami na zakończeniach. Konstrukcja miała pomóc Sloane się poruszać, ale czy spełni swoją rolę? Tego mieli się dowiedzieć, jak zacznie już dochodzić do siebie. – Widzę, że nawet nastawiła mi nogę. Pewnie przez ból brzucha o niej zapomniałam. Widzę, że Clarke jest taka świetna, jak o niej mówią.

– Kto o niej mówi? – Zainteresował się i nadstawił uszu.

– Wszyscy. Ludzie z Mount Weather, Ziemianie, Plemię Skorpiona. Wszyscy się jej boją, Jasper. Uważają ją za kogoś w rodzaju Kosiarza: gdziekolwiek się nie znajdzie tam przychodzi śmierć.

– Spotkałaś również Ziemian? – zdziwił się. – Wygląda na to, że znasz wszystkich, którzy zamieszkują Ziemię.

– Potrzebuję drzemki. Masz coś przeciwko? – zmieniła szybko temat i obróciła się na bok, jęcząc z bólu i posyłając mu ponaglające spojrzenie.

Zaskoczony jej postawą, podniósł się z krzesła i wzruszył ramionami.

– Śpij. Odpoczynek dobrze ci zrobi.

– Nie zasnę jeśli dalej będziesz się na mnie gapił. Chyba nie potrzebuję stróża, prawda? Clarke nie wydawała rozkazu zamordowania mnie ani nic z tych rzeczy?

– N-nie...

– Więc zostaw mnie samą. Proszę.

Niechętnie spełnił jej prośbę i opuścił izolatkę. Przyglądał się Sloane jeszcze dłuższą chwilę przez szybę nim zdecydował się odejść. Czuł, że była na niego zła za to, że ją porzucił. W końcu zaryzykowała dla niego życiem, a on odpłacił się w tak haniebny sposób. Miała pełne prawo do tego, by go nienawidzić, jednak zamierzał zrobić wszystko, by jej to wynagrodzić.

Zamierzał zdobyć zaufanie Sloane.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro