Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

✤ Rozdział 05.

Im bliżej znajdowali się wyjścia z tego piekła, tym więcej głosów słyszeli. Jasper odnosił wrażenie, że za kilka sekund pojawią się strażnicy z Plemienia Skorpiona i wystrzelają ich jak kaczki. Biegł ramię w ramię z Murphy'm, myślami wciąż pozostając przy porzuconej Sloane. Chociaż wiedział, że nie miał innego wyboru, jak zostawić ją na pewną śmierć, wyrzuty sumienia pożerały jego umysł i sprawiały, że z oczu mimowolnie spływały łzy. Co chwilę wycierał mokre policzki i oczy. Odnosił wrażenie, jakby oglądał świat przez mgłę. Całe szczęście, że jeszcze nie potknął się o żaden kamień, czy też wystający pręt, których tu nie brakowało.

Zmachany przystanął obok Murphy'ego, biorąc głęboki oddech. Próbował uspokoić rytm serca i odpocząć przez tę krótką chwilę, by móc dalej biec. Nie mógł zostać w tyle, by nie dać się zabić.

– Dlaczego beczysz? Jesteśmy o krok od odzyskania wolności. – Głos Murphy'ego wyrwał go z rozmyślań. Jasper patrzył teraz na niego z niedowierzaniem, ledwie powstrzymując się od uderzenia go w twarz.

– Porzuciliśmy Sloane, a dzięki niej w ogóle otrzymaliśmy szansę na ucieczkę. Poświęciła się dla mnie...

– Cóż... Na Ziemi wiele osób musi stracić życie, by nieliczni mogli żyć. – Murphy wzruszył ramionami. – Nie pozostaje ci nic innego, jak być wdzięcznym tej dziewczynie za podarowanie ci szansy na ucieczkę. Uważam, że jej poświęcenie nie poszło na marne. W końcu, od wolności dzieli nas zaledwie kilkanaście kroków – wskazał na wyjście z podziemi, które wpuszczało do środka słońce.

Miał rację. Dosłownie za chwilę znajdą się na zewnątrz, gdzie będą musieli dalej uciekać. Wszędzie roiło się od Ziemian, a to nie wróżyło niczego dobrego. Po tym, jak zerwali sojusz podczas zlikwidowania Mount Weather, Ludzie z Nieba musieli uważać na każdym kroku, by nie zostać zamordowani. Stworzyli granice, po której przekroczeniu czekała natychmiastowa śmierć. Tak naprawdę Ludzie z Nieba nigdzie nie mogli czuć się bezpiecznie. Wszędzie czyhało na nich niebezpieczeństwo. Bezpieczna przystań istniała jedynie w snach.

Na znak Murphy'ego, zerwał się do biegu i omal nie padł na zawał, gdy brutalnie zderzył się z postacią, której żaden z nich nie usłyszał. Momentalnie sięgnął po broń i wycelował nią w podnoszącego się z ziemi chłopaka o kruczych, nieco dłuższych włosach. Miał na sobie brudną skórzaną kurtkę i spodnie w moro. Dopiero, gdy podniósł na Jaspera zielone oczy, rozpoznał w nim Bellamy'ego.

– Omal cię nie zabiłem! – krzyknął  Blake, opuszczając broń. Kamień spadł mu z serca na widok przyjaciela. Wiedział, że po niego wróci. Pomimo wielu sprzeczek, był naprawdę świetnym kolegą i bez wątpienia najlepszym przywódcą. Jasper cenił go bardziej od Clarke, ponieważ kierował się głównie dobrem swoich ludzi i bardzo rzadko podejmował decyzję, która miałaby komuś odebrać życie. Clarke była inna. Mordowała z zimną krwią, tłumacząc się tym, że robi to dla dobra wszystkich.

– Ziemianie za moment zaczną niszczyć to miejsce, dlatego radzę nam się pospieszyć – oznajmił Bellamy i obrzucił Murphy'ego pogardliwym spojrzeniem. – A on co tutaj robi? Myślałem, że już dawno leży kilka metrów pod ziemią za swój niewyparzony pysk.

– Jestem wojownikiem, Bellamy. Dobrze wiem, co robić, by przetrwać –odparł pewnie Murphy, uśmiechając się przy tym jednym kącikiem ust.

Odkąd Bellamy próbował publicznie powiesić Johna, ta dwójka szczerze się nienawidziła. Nic dziwnego. Chociaż Jasper nie mógł powiedzieć, że Murphy należał do świętych i można była mu zaufać, tamtego feralnego dnia to Bellamy popełnił błąd. Omal nie zabił niewinnego człowieka.

Nagle przypomniał sobie o słowach Sloane. Pokręcił energicznie głową i zaczął mówić:

– Plemię Skorpiona przygotowało zasadzkę. Tylko czekają aż Ziemianie wejdą w ich pułapkę, by schwytać wszystkich. Eksperymentują na więźniach. Chcą stworzyć z nich broń, by raz na zawsze pozbyć się wrogów żyjących na Ziemi...

– Jakie Plemię Skorpiona? – zdziwił się Bellamy. – Myślałem, że mamy do czynienia z ocalałymi z Mount Weather. Byliśmy pewni, że to ich druga siedziba...

– Byłoby dziwne, gdyby ktokolwiek przeżył w Mount Weather po tym, co przygotowała dla nich Clarke – burknął Murphy, prychając pod nosem.

Jasper obdarzył go gniewnym spojrzeniem i zbliżył się do Bellamy'ego, patrząc na niego z przerażeniem.

– Tylko mi nie mów, że przybyliście tutaj z bandą Lexy. Myślałem, że nie żyjemy z Ziemianami w dobrych stosunkach po tym, jak nas zdradzili.

– Sami nie dalibyśmy rady się tutaj dostać. Clarke zawarła sojusz z Lexą, dlatego są tutaj, by nam pomóc. Naprawdę niewielu z nas przeżyło, Jasper. Każde życie jest teraz dla nas ważne.

Jego spojrzenie sprawiło, że serce cisnęło mu się do gardła. Wspomnienie krwawej masakry, która miała miejsce w pozornie bezpiecznym azylu zadała mu ogromny ból. Widział, jak jego przyjaciele umierają przez ludzi, z którymi nie potrafili sobie poradzić. Nawet nie chciał wiedzieć ilu z nich pozostało przy życiu. Pragnął tylko dowiedzieć się, czy z Monty'm było wszystko w porządku.

– Monty... – wydusił z siebie imię najbliższego przyjaciela, a Bellamy położył mu dłoń na ramieniu.

– Wszystko z nim w porządku. Jest w samochodzie i próbuje razem z Raven złamać kod, który pozwoli nam wejść do środka i zabić tych psycholi. Myślałem, że ludzie z Mount Weather mieli nie po kolei w głowach, ale z tego co mówisz, z tymi tutaj jest o wiele gorzej.

– Nie rozumiesz – głos zabrał Murphy, stając tuż obok Jaspera. – Plemię Skorpiona to nie banda Ziemian, którzy rzucają się na wszystkich ze swoimi mieczami. Oni mają broń. Dużo lepszą od nas i zmiotą was z powierzchni Ziemi nim w ogóle zdążycie zareagować. Najlepszym rozwiązaniem będzie odwrót. Oni tylko czekają na to, aż podacie im się na tacy. Właśnie na tym im zależy.

– Czy ktoś pytał cię o zdanie? Lepiej się przymknij albo właduję w twój łeb kulkę i nie będę musiał więcej oglądaj twojej fałszywej mordy – Bellamy przyłożył spluwę do głowy Johna, na co ten uniósł dłonie w geście poddania. Cyniczny uśmiech nie schodził z jego twarzy, prowokując Bellamy'ego do pociągnięcia za spust.

Jasper wiedział, że złość Blake'a mogła nakłonić go do zabicia Johna. Nie mógł do tego dopuścić, dlatego stanął pomiędzy nimi i pokręcił głową.

– Murphy ma rację. Ta misja jest samobójstwem. Każ wszystkim zawrócić nim będzie za późno – poprosił. – W środku nie ma już nikogo z naszych. Przynajmniej tak mi się wydaje... A nawet jeśli to wątpię, by zdołali uciec o własnych siłach. Plemię Skorpiona wpuszcza do naszych ciał różne substancje. Nie wiem, co chcą osiągnąć, ale sam stałem się obiektem do eksperymentów – pokazał tatuaż na ręce. To samo zrobił Murphy, pokazując wytatuowany numer 15. Jasper był ciekaw, czy więźniowie otrzymywali te numery po kolei, czy były one dobierane losowo. Wątpił, by do eksperymentów używano tak niewielu ludzi. Równie dobrze wielu z nich mogło już dawno umrzeć, a oni otrzymali numery po nich.

– Wam udało się przeżyć, więc dlaczego innym miałoby się nie udać?

– Mnie uratowała dziewczyna, która dzieliła ze mną celę – Głos Jaspera się załamał. Przed oczami momentalnie pojawiła mu się szeroka blizna na szyi Sloane. Przeszła tak wiele, a dopiero spotkanie z nim skazało ją na śmierć. Miała rację mówiąc, że Ludzie z Nieba zwiastowali koniec. To przez niego zginęła. Przełknął głośno ślinę i spuścił wzrok, kontynuując: –Poświęciła się, by zdobyć dla mnie trutkę. Byłem sparaliżowany, Bellamy. Błagałem ją, by mnie zabiła, a ona zamiast tego zdobyła dla mnie antidotum. Poświęciła się, a ja... zostawiłem ją na pewną śmierć.

– Nie mieliśmy wyboru – przypomniał Murphy surowym głosem.

Nie chciał go słuchać. Nie chciał wierzyć w to, że miał rację. Nagle zrozumiał, że przecież zawsze był jakiś wybór. Przypomniał sobie o tym, jak ryzykował dla innych, którzy okazali mu pomoc. Dlaczego tym razem odwrócił się od osoby, która go ocaliła? Dlaczego tym razem zdecydował się uciec samotnie, porzucając Sloane? Naprawdę był takim człowiekiem?

Bellamy, co z tobą? Odezwij się.

Jasper od razu rozpoznał głos Clarke, który wydobył się z krótkofalówki Blake'a.

– Znalazłem Jaspera i Murphy'ego. Zdołali uciec i mówią, że powinniśmy się wycofać. Nie mamy do czynienia z Mount Weather, Clarke. To ktoś zupełnie inny.

Jesteśmy gotowi stoczyć tę bitwę. Ziemianie zajęli już swoje pozycje. Zamierzam odzyskać naszych ludzi, Blake. Dobrze wiesz, że niewielu nas zostało.

Jasper wyrwał Bellamy'emu krótkofalówkę z ręki i wysyczał przez zaciśnięte zęby:

– Nie masz bladego pojęcia z kim zadzieracie, więc choć jeden pieprzony raz posłuchaj kogoś mądrzejszego od siebie!

Jasper, opanuj się...

– Oni tylko czekają na to aż złamiecie kod i znajdziecie się w środku!Obserwują was i traktują jak szczury, na których będą eksperymentować tak długo, aż nie umrzecie! Jeśli w tej chwili się nie wycofacie to podacie im się na złotej tacy!

Ale wciąż pozostają tam nasi ludzie! Nie mogę ich zostawić!

– Przeżyłem tylko ja i Murphy. Nikogo więcej z naszych ludzi tam nie ma, więc ogarnij się i choć raz podejmij właściwą decyzję.

Oddał Blake'owi krótkofalówkę i gniewnym krokiem ruszył w stronę słońca. Słyszał rozmowy dobiegające z zewnątrz. Myśl, że ktoś strzeże wyjścia napełniła go ulgą. Miał pewność, że w razie niespodziewanego ataku, zostaną ochronieni. Jedyne co mu pozostało to mieć nadzieję, że Clarke choć raz zachowa się odpowiednio i nie dopuści do tego, by zginęło przez nią jeszcze więcej ludzi, jak do tej pory. Nie miał pewności, czy rzeczywiście w środku nie znajdowało się jeszcze kilkoro Ludzi z Nieba. Tak naprawdę nie widział tam nikogo prócz Sloane, strażników, dr Malik i Murphy'ego. Był zbyt zajęty ucieczką, by szukać w zamkniętych celach znajomych twarzy.

Wycofać się! Jeszcze raz powtarzam: wycofać się! W razie ataku, zabijcie wrogów. Nie pozwólcie, by zginęło więcej naszych ludzi. Nie potrzebujemy kolejnych ofiar. – Głos Clarke ponownie rozległ się w krótkofalówce.

Jasper z ulgą patrzył, jak schowani za drzewami Ziemianie zaczynają maszerować w drogę powrotną. Był pewien, że Plemię Skorpiona obserwuje ich dzięki ukrytym kamerom, dlatego rozejrzał się dookoła i wyciągnął w górę środkowy palec, mając nadzieję, że go zobaczą.

Zdołał im uciec. Już nie był żadnym numerem 13, a Jasperem. Człowiekiem z Nieba, który wykiwał Plemię Skorpiona.

Pragnął zagłady tego miejsca i obiecał sobie, że dopilnuje, by ten przeklęty budynek stanął w płomieniach. Za pomocą podziemi można było się dostać do piekła, w którym dr Malik eksperymentowała na ludziach, chcąc odnaleźć żywą broń, która pokonałaby Ziemian. Sloane mówiła, że to miejsce nie było widoczne na pierwszy rzut oka. Posiadało coś na wzór niewidzialnej bariery ochronnej, peleryny niewidki, dzięki której odnalezienie jej było niemożliwe. Jasper jednak poznał drogę do tego przeklętego miejsca. Gdy tylko odnajdzie sposób, by pozbyć się go z powierzchni Ziemi, wróci tu i pomści śmierć Sloane.

Pomści śmierć wszystkich, którzy zmarli tutaj w prawdziwych męczarniach.

Całkowicie zapomniałam o publikacji za co z całego serca przepraszam! 

Dedykacja dla xxRoserxx za to, że upomniała się o rozdział. Cieszę się, że ktoś wyczekuje nowych rozdziałów tego opowiadania <3.

EDIT: polecam czytać rozdział na  komputerze, gdyż w moim przypadku aplikacja całkowicie popsuła rozdział  i nie wyświetla go prawidłowo.

Następny rozdział: 24 maja.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro