Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

✤ Rozdział 03.

 – Jasper? Jasper, obudź się. Proszę, obudź się...

Zamrugał kilkukrotnie oczami, gdy poczuł na twarzy łzy. Dopiero po chwili zrozumiał, że nie należały one do niego, a do nachylającej się nad nim Sloane. Na jej usta wpełzł szczery uśmiech, gdy spojrzał wprost w jej błękitne oczy.

Przez moment odniósł wrażenie, że miał przed sobą przepiękne bezchmurne niebo i pobłądził myślami do momentu, gdy pierwszy raz postawił stopy na Ziemi. Nie potrafił napatrzeć się na otaczającą go przyrodę, a niebo wyglądało tak pięknie i niewinnie. Nikt nie spodziewał się, że Ziemia okaże się prawdziwym Piekłem. Naprawdę wszyscy wierzyli, iż w końcu odnaleźli wolność tymczasem każdy kolejny dzień był walką o przetrwanie.

Próbował podnieść się na łokciach, jednak nie poruszył się ani o milimetr. Przerażony uniósł głowę i napiął wszystkie mięśnie, chcąc dotknąć twarzy Sloane.

– Czy ja... jestem sparaliżowany? – spytał drżącym głosem. Próbował się poruszyć, ale na nic się to zdało. Mógł jedynie kręcić głową. Myśl, że prawdopodobnie już nigdy nie stanie o własnych siłach i pozostanie warzywem sprawiła mu ogromny ból. Wiedział, że w takiej sytuacji nie miał nawet szans, by obronić się przed zagrożeniem, które czaiło się na każdym kroku. Plemię Skorpiona doszczętnie zniszczyło mu życie i odebrało szansę na przetrwanie. – Zabij mnie, Sloane – wyszeptał, a po policzkach blondynki spłynęły gorzkie łzy. Kręciła energicznie głową, nie chcąc dopuścić do siebie prośby chłopaka. Jasper miał ochotę złapać ją za rękę, spojrzeć prosto w oczy i zapewnić, że naprawdę tego chciał, ale jedyne co mógł zrobić to mówić do niej i mieć nadzieję, że go posłucha. – Nie chcę, by wykorzystywali moje ciało do swoich chorych eksperymentów. Odcięli mi płat skóry i wstrzyknęli coś co sparaliżowało praktycznie całe moje ciało. Nie mam już nawet szans, by się bronić, a co dopiero marzyć o ucieczce.

– Mam coś co powinno ci pomóc. Leżałeś nieprzytomny przez kilka dni. Naprawdę myślałam, że umrzesz... – Położyła jego głowę na swoich kolanach tak, że mógł teraz spokojnie przyglądać się jej bladej twarzy i smutnym oczom. Nie bardzo rozumiał, co chciała mu przekazać, dopóki nie ujrzał małej strzykawki z żółtym płynem. – Ukradłam to dr Malik, gdy wrzuciła mnie do izolatki po tym, jak wyswobodziłam się z pasów i walczyłam ze strażnikami. Oczywiście nie zrobiłabym tego, gdyby nie pomógł mi pewien przyjaciel, ale to nieważne.

Widział kątem oka, jak szybko wbija igłę w jego ramię i czym prędzej rzuca zużytą strzykawkę w ciemny kąt. Nie czuł ukłucia, a mimo to odczuł strach. O jakim przyjacielu mówiła? Rzeczywiście ktoś jej pomógł, czy naraziła się po to, by zdobyć lek? Wiedział, że coś przede nim ukrywała. Nie musiał jej znać, by móc odczytać to z jej uciekającego wzroku.

Nagle ujrzał purpurowe krwiaki na jej szczupłych ramionach. Z pewnością nie miała ich wcześniej. Był tego pewien.

– Co ci się stało? – spytał, wpatrując się w przerażające sińce. Wolał nie myśleć o tym, jak bardzo musiały boleć.

– Czujesz się jakoś inaczej? – wyszeptała, całkowicie ignorując zadane pytanie.

Nie zamierzał odpuścić, dlatego też zagryzł wargę i patrzył na nią wyczekującym, stanowczym wzrokiem. Żałował, że nie mógł w obecnej chwili potrząsnąć ją za ramiona.

– Sloane. Mów. Co. Ci. Zrobili – wysyczał przez zęby, akcentując każde słowo. – To przeze mnie, prawda? Nie ma żadnego przyjaciela. Zrobiłaś jakieś głupstwo...

Nagle jej twarz zaczęła wirować mu przed oczami. Zdezorientowany patrzył na jej twarz, która przemieszczała się z prawej na lewą stronę, wyglądając przy tym jak jakaś iluzja. Czuł się, jakby był na haju. Z każdą sekundą oczy miał coraz cięższe i nie potrafił wydobyć z siebie żadnego słowa. Jedyne co słyszał to oddech Sloane i bicie własnego serca.

Nagle film się urwał i otoczyła go całkowita ciemność.

Rozwarł szeroko ramiona, z radością przyglądając się lśniącej tafli jeziora. Chociaż wolał nie wchodzić do wody w obawie przed żyjącymi w niej stworzeniami, wystarczyło samo patrzenie w jej stronę, by poczuć się szczęśliwym. Minęło zaledwie kilka dni odkąd wylądował z przyjaciółmi na Ziemi, a już zdążył zakochać się w tym miejscu. Wszystko było tutaj lepsze od Arki. Nawet powietrze, którym mógł oddychać sprawiało mu ogromną radość.

Przybyła ich setka. Każdy nastolatek cechował się innym charakterem przez co ciężko było utrzymać spokój. Dlatego też Bellamy zdecydował się zostać dowódcą i dyktował każdemu po kolei co miał robić. Jasper jednak nie zamierzał go słuchać, dlatego odłączył się od grupy i znalazł się w tym pięknym miejscu. Nim będzie musiał zacząć pracować i być na usługach tego cholernego Blake'a, porządnie odpocznie i nacieszy się wolnością.

Usiadł na miękkiej trawie i przymrużył oczy, wpatrując się w słońce. Miło było poczuć jego promienie na skórze. Już nie musiał dłużej zastanawiać się, czy rzeczywiście było takie ciepłe i przyjemne, jak mówili ludzie na Arce, ponieważ sam się o tym przekonał.

W końcu jesteśmy w domu. – Usłyszał za plecami radosny głos Monty'ego. Chłopak zajął miejsce obok.

Jordan poklepał przyjaciela po ramieniu i podziękował w myślach za jego obecność. Ten szczupły Azjata o kruczoczarnych włosach i sympatycznej twarzy był dla niego jak brat. Wiele razem przeszli i mógł na niego liczyć w każdej chwili.

Masz rację. W końcu jesteśmy w naszym prawdziwym domu. Na Ziemi.

Nie miał pojęcia, który to już raz otwierał oczy. Odnosił wrażenie, że większość czasu przesypiał i możliwe, że dzięki temu dr Malik nie była nim zainteresowana. Nie miał ochoty na kolejne spotkanie z tą bezduszną kobietą i przekonanie się, co tym razem dla niego szykowała, dlatego wcale nie smucił się z tego powodu.

Podniósł dłoń i uważnie przyjrzał się wytatuowanemu kodzie kreskowemu i cyfrze. W tym miejscu miał na imię Trzynaście. Stał się obiektem, który nie zasługiwał na miano człowieka.

– Widzę, że już wszystko wróciło do normy. Cieszę się.

Głos Sloane przypomniał, dlaczego w ogóle zasnął. Momentalnie zaczął poruszać wszystkimi kończynami, by upewnić się, że paraliż całkowicie minął. Uśmiechnął się z wdzięcznością do blondynki. Odwzajemniła gest, jednak widział, że był wymuszony. Wyglądała, jakby właśnie szykowała się do powiedzenia czegoś złego, przez co momentalnie opuściła go radość.

Podszedł zmartwiony do Sloane i kucnął naprzeciwko. Wydała mu się tak niesamowicie krucha.

– Cieszę się, że zdołałam ci pomóc. Musisz mi obiecać, że znajdziesz sposób, by się stąd wydostać. Nie możesz tutaj umrzeć.

– Wydostanę nas oboje. Obiecuję, że uciekniemy z tego piekła – zapewnił, na co skinęła przecząco głową.

– Dla mnie nie ma już nadziei, Jasper. Zaraz po mnie przyjdą.

Czuł przerażenie. Patrzył na jej twarz z nadzieją, że zaraz parsknie śmiechem i powie, że tylko żartowała. Naprawdę chciał, by tak się stało, ale wzrok Sloane nie pozostawiał żadnych złudzeń. Była przerażona, ale wyglądała również na pogodzoną ze swoim losem.

Jasper nie chciał dopuścić do siebie myśli, że przeze niego mogła umrzeć. Zacisnął palce na jej dłoniach i nerwowo zaczął rozglądać się po wnętrzu małej celi. Gorączkowo zastanawiał się nad tym, jakie mieli opcje do wyboru. Ucieczka wydawała się niemożliwa, ale nie mieli innego wyjścia. Tylko, co zrobią, gdy uda im się wydostać z celi? Kompletnie nie wiedział, gdzie się znajdowali.

– Umiałabyś wyprowadzić nas na zewnątrz, gdybyśmy zdołali uciec?

– Nie uda nam się...

– Skup się, Sloane! – podniósł głos, nerwowo ściskając jej dłoń. – Znasz drogę ucieczki?

Długo patrzyła mu w oczy, aż w końcu przytaknęła, rodząc w sercu nadzieję. Skoro znała teren, Jasperowi pozostało zastanowić się nad tym, jak pokonają strażników. Zawsze towarzyszyli dr Malik, więc doskonale wiedział czego się spodziewać po tych mięśniakach. Zdawał sobie również sprawę z tego, że prócz nich będą musieli zmierzyć się z innymi mieszkańcami tego okropnego miejsca, ale wolał na razie o tym nie myśleć. Zamartwianie się na zapas nigdy nie ułatwiało podjęcia trudnych decyzji, a tutaj ważyły się losy zarówno Sloane, jak i jego.

Zostawił na moment dziewczynę i ruszył do miejsca, gdzie wcześniej wyrzuciła zużytą strzykawkę. Znalazł ją na starej szmacie i od razu wziął do ręki. Zamierzał wykorzystać igłę do obrony. Wiedział, że na niewiele się to zda, ale lepsze to niż nic.

Wrócił do milczącej dziewczyny i posłał jej pokrzepiający uśmiech.

– Przygotuj się do walki, Sloane. Dasz radę, prawda? Wyglądasz na silną dziewczynę.

Kłamał. Wcale nie wyglądała na silną. Odnosił wrażenie, że nie zdoła z nią nawet uciec zbyt daleko, ale myśl o pozostawieniu jej samej nie wchodziła w grę. W chwili, gdy znaleźli się we wspólnej celi, poczuł się za nią w jakiś sposób odpowiedzialny. Poza tym nie mógł zapomnieć o tym, że zdobyła lekarstwo, dzięki któremu nie był już sparaliżowany. Clarke zwykła mawiać, że w chwili, gdy ktoś mógł ocalić swoje życie kosztem kogoś, kto nie miał nawet siły uciekać, nie powinien odwracać się w jego stronę. Najważniejsze było przetrwanie. Ryzykowanie życia dla obcych było głupie. Ludzie z Nieba nie raz ratowali osoby, które po krótkim czasie okazywały się wrogami. Wielu musiało zginąć, by w końcu zrozumieli, że zaufaniem nie można otoczyć każdego kto potrzebował pomocy. Mogli ufać tylko sobie i nikomu więcej.

Ale Sloane nie była wrogiem. Jasper czuł to każdą częścią swojego ciała, dlatego nie zamierzał pozwolić jej tutaj umrzeć. Pomoże jej się wydostać i wspólnie wrócą do bazy, gdzie miał nadzieję ujrzeć przyjaciół. Zostanie zmuszony do wyjaśnienia Clarke i Bellamy'emu, dlaczego nie powinni zabić Sloane skoro nie była jedną z nich. Miał nadzieję, że zdołają jej zaufać.

Nagle ujrzał w drżących dłoniach blondynki mały pistolet, który ściskała z całej siły. Przerażony spojrzał w stronę krat w obawie, że byli obserwowani przez strażników. Na szczęście nikogo nie dostrzegł. Wziął ostrożnie broń z ręki dziewczyny i poczuł ogromną ulgę. Teraz mieli większe szanse na ujście z tego cało.

– Jakim cudem udało ci się to zdobyć?

– Zabiłam strażnika, który próbował mnie zgwałcić kilka godzin temu – odparła bez emocji, spoglądając na swoje dłonie. – Zamknęłam go w sali, gdzie zawsze mnie zabierał. Miałam tego dość, Jasper. Musiałam to zrobić – patrzyła na niego ze łzami w oczach, wyczekując znaku, który utwierdziłby ją w przekonaniu, że postąpiła słusznie. Jasper skinął głową, a ona kontynuowała: – Zamknęłam go w pokoju i ukradłam jego kartę, lekarstwo dla ciebie i zabrałam pistolet. Potem przyszłam tutaj i zamknęłam celę, jakby nic się nie stało. Wiem jednak, że w końcu ktoś go znajdzie i dowiedzą się, że to ja go tak urządziłam.

– Jakim cudem nikt cię nie przyłapał?

– Dr Malik i większość strażników obserwują teraz kamery z zewnątrz. Tom mówił, że Ziemianie są blisko od znalezienia tego miejsca, dlatego szukają sposobu, by pojmać ich wszystkich i wsadzić tutaj, by móc na nich eksperymentować. Wszyscy jesteśmy zamknięci, więc Dr Malik stwierdziła, że jeden strażnik wystarczy do pilnowania więźniów. W końcu większość z nas i tak ledwo zipie, więc nie musiała za bardzo się martwić o to, czy jeden strażnik to ogarnie.

– Mówisz więc, że naszego piętra nikt nie pilnuje, a cela jest otwarta? – z niedowierzaniem spojrzał w stronę krat. Serce zaczęło łomotać jak szalone, gdy zaczął śmiać się pod nosem jak wariat. – Chodźmy nim ktoś zorientuje się, że zabiłaś jedynego strażnika, który mógłby nas powstrzymać.

Chwycił pewnie pistolet i skierował się w stronę krat, które delikatnie uchylił. Rzeczywiście cela była otwarta. Już miał wyjść, gdy zrozumiał, że dziewczyna nie ruszyła się ani o milimetr. Wciąż tkwiła w tym samym miejscu, a po jej policzkach spływały łzy. Niczego z tego nie rozumiał.

– Nie mamy czasu, Sloane. Jeśli chcemy uciec, musimy się pospieszyć.

– Musisz iść sam. Jesteśmy na parterze, ale gdy znajdziesz się na końcu korytarza, ujrzysz wajchę na ścianie. Naciśnij ją i zejdź po drabince do podziemi. Tam będziesz musiał już jakoś sobie poradzić, ale wierzę, że znajdziesz drogę powrotną do domu.

– O czym ty bredzisz?! – zdenerwowany podszedł do dziewczyny i złapał ją za łokieć. – Nie zostawię cię. Nie ma takiej mowy.

Nagle z ust Sloane wydobył się przeraźliwy krzyk. Oszołomiony puścił ją i patrzył, jak chwyta się za wykrzywioną nogę. Była ułożona w nienaturalny sposób. Pod kolanem ujrzał coś wypukłego...

– Masz złamaną nogę – wyszeptał oszołomiony.

Jak mógł tego wcześniej nie zauważyć? Tak bardzo skupił się na sobie i możliwości ucieczki, że w ogóle nie zwrócił na nią uwagi. A przecież przez cały ten czas nie poruszała się ani o milimetr. Ukrywała cały ból pod maską obojętności i dopiero teraz odważyła się pokazać, jak bardzo cierpiała.

Nie mieli czasu na rozpaczanie. Musieli czym prędzej uciekać, a do Jaspera należało podjęcie decyzji, czy wyruszy sam i będzie miał większą pewność, że uda mu się wydostać na zewnątrz, czy spróbuje ocalić Sloane. Jej noga znacznie spowolni ucieczkę.

– Zostaw mnie Jasper i uciekaj. Błagam, ratuj się – łkała, wyciągając w jego stronę kartę ze zdjęciem zamordowanego strażnika.

Co powinien zrobić? 

Witajcie, moi drodzy! :). Mam nadzieję, że jak na początek to nie jest tak źle. To pierwszy raz, gdy zabrałam się za taką tematykę, dlatego mam nadzieję, iż niczego nie nawalę :D. Będę wdzięczna za każdą gwiazdkę i komentarz. Dzięki temu zobaczę ilu Was tak naprawdę czyta "Run". Zawsze fajnie wiedzieć, że ktoś docenia Twoją pracę, prawda? 

Przesyłam buziaki i do zobaczenia za tydzień <3.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro