✤ Rozdział 15.
Śnieżnobiały koń wbiegł wprost w pole bitwy, roztrzaskując pod kopytami czaszki nieboszczyków leżących na ziemi.
Sloane zeskoczyła z ogiera i sięgnęła po zakrwawiony miecz leżący na ziemi, którym po chwili zaczęła walczyć z atakującym ją strażnikiem dr Malik. Mierzył ze dwa metry wzrostu, a umięśnione ręce miały tyle siły, że ledwie zdołała utrzymać się na nogach przy każdym odepchnięciu jego miecza. Mogła być zwinna, szybka i silna, ale czasem to nie wystarczało.
Gdy została przewrócona na ziemię, zaciskała boleśnie zęby, siłując się z mężczyzną na miecze, by ostrze nie przecięło jej gardła. Wiele razy miała okazję podziwiać wytatuowane prawe policzki strażników i nawet teraz nie był to przyjemny widok. W połączeniu z wypiłowanymi zębami i przekrwionymi gałkami ocznymi wyglądało to naprawdę strasznie.
Strażnicy tak naprawdę byli kolejnym eksperymentem dr Malik. Dzięki substancjom, które im wstrzykiwała stawali się niesamowicie silni i odporni na ból, jakby ich ciała zrobiono ze stali. Ponadto w mózgach mieli zamontowane czipy, dzięki którym wspólnicy dr Malik kontrolowali każdy ich ruch i sterowali nimi niczym żywymi lalkami. Dlatego też Sloane nigdy nie winiła ich za to co robią. Kiedyś byli to zwykli ludzie, po których nie pozostało nic, prócz ciała. Szczerze wątpiła, by którykolwiek z tych potworów pamiętał o swoim dawnym życiu.
W chwili, gdy była pewna, że zaraz polegnie, Strażnik padł od strzału zadanego w głowę.
Zwinnie stanęła na nogi i skinęła Monty'emu w podziękowaniu, po czym ruszyła Nathanowi na ratunek. Wskoczyła Strażnikowi na ramiona i poderżnęła mu gardło, odskakując od niego na bezpieczną odległość. Nie czekała na podziękowania. Po prostu biegła przed siebie, atakując tych, którzy próbowali zabić Człowieka z Nieba. Sama doznała licznych obrażeń i kilkukrotnie została ocalona przez jednego z nich, ale odnosiła wrażenie, że Strażników ciągle przybywało, a Ludzi z Niebva było coraz mniej.
Podbiegła do Bellamy'ego, który strzelał w Strażników z odległości i krzyknęła:
– Musimy wytrzymać tyle ile się da. Ziemianie powinni być już w drodze!
Blake nie musiał być jasnowidzem, by zrozumieć ukryty przekaz w tym zdaniu. W chwili, gdy zostali zaatakowani przez Plemię, domyślił się, że Sloane musiała o wszystkim wiedzieć i to był powód jej ucieczki. Dlatego też uczyła jego ludzi walki za pomocą mieczy, noży i łuków.
Nie odpowiedział jej, dlatego odwróciła się na pięcie i wyjęła z kieszeni nożyk, który rzuciła z ogromną siłą w stronę Strażnika, który zranił mieczem bark Clarke. Ostrze wbiło się w czaszkę mężczyzny.
– Musicie celować tak, by od razu ich zabić. Strażnicy nie czują bólu, dlatego żadne zadrapania nie robią na nich wrażenia! – krzyknęła w biegu, dostrzegając uciekającego w las białego konia. John w końcu wyszedł z ukrycia i zaczął strzelać w nadbiegających Strażników.
Sloane mimowolnie rozglądała się dookoła, szukając Jaspera. Myśl, że leżał wśród martwych ciał łamała jej serce, jednak starała się na tym nie skupiać. Musiała zachować trzeźwy umysł, by nie dać się zaskoczyć wrogowi. Wystarczyła chwila nieuwagi, by powieliła los tych, co polegli podczas bitwy.
Ciał odzianych w wojenne barwy było więcej niż Ludzi z Nieba, a mimo to Strażnicy wciąż mieli przewagę liczebną. Amunicja zaczynała się kończyć, przez co większość Ludzi z Nieba próbowało mierzyć się ze Strażnikami w walce. Choć starali się robić wszystko czego nauczyła ich Sloane, wciąż byli słabsi od pozbawionych bólu ludzi dr Malik.
Nagle ujrzała Jaspera. Zdyszany walczył ze Strażnikiem, ledwie unikając jego ciosów. Co chwilę chwytał się pod bok, skąd leciała mu krew. Bez wahania pobiegła w jego stronę i wbiła nóż w wroga, pozbawiając go życia.
Jasper patrzył na nią szeroko rozwartymi oczami, w których ujrzała wiele emocji. Od szczęścia, ulgi po strach i ból. Pragnęła go przytulić i przeprosić za wszystko, ale nie mieli na to czasu.
Chwyciła go pod ramię i zaczęła prowadzić do Arkadii, gdzie zamierzała go ukryć. Był ranny i ktoś musiał się nim zająć. W takim stanie nie zdoła nikogo pokonać.
– Odeszłaś...
Sloane zerknęła przez ramię, gdy usłyszała waleczne okrzyki przybyłych Ziemian. Strażnicy momentalnie zostali otoczeni przez wojowników, z którymi nie mieli tak łatwo jak z Ludźmi Nieba, którym skończyła się amunicja. Dopiero teraz rozpoczęła się krwawa bitwa, w której dr Malik nie miała możliwości wygrać. Zbyt wielu Strażników zostało zastrzelonych. Kobieta była pewna, że Sloane zginęła. Nawet przez myśl jej nie przeszło, że mogłaby pokrzyżować jej plany.
Nie doceniła jej.
– Został zraniony w prawy bok – poinformowała przerażoną Abby, która podbiegła do nich, gdy przekroczyli próg Arkadii. – Zajmij się nim, a ja pójdę pomóc reszcie.
– Nie mogę znów cię stracić! – Jasper zacisnął palce na jej nadgarstku. – Kocham cię bez względu na wszystko. Poszłaś po pomoc i tylko to się liczy, rozumiesz? Nie zrobiłaś nic złego.
Patrzyła na niego ze łzami w oczach. Jak mógł mówić coś takiego skoro wiedział, że uciekła, nie ostrzegając nikogo przed tym co nadchodziło?
Sloane zignorowała zarówno Jaspera, jak i wzrok Abby, który przewiercał ją na wskroś i wybiegła na zewnątrz. Nie zamierzała chować się, gdy na zewnątrz toczyła się bitwa. Większość Ludzi z Nieba uciekło do kryjówki, by pozostawić wszystko w rękach prawdziwych wojowników. Prawda była taka, że ludzie Clarke bez broni nie mieli szans. Miesiąc szkoleń nie był w stanie zrobić z nich maszyn do zabijania.
– Sloane, dokąd idziesz? – Odwróciła się, słysząc głos Bellamy'ego. – Ziemianie się tym zajmą. Ukryj się!
Blondynka pokręciła przecząco głową.
– Bylibyście na to przygotowani, gdybym powiedziała wam o planach dr Malik. W plecaku, który rzuciłam w krzaki przed wejściem do bazy namalowałam mapę. Dzięki niej zniszczycie bazę dr Malik i nigdy więcej nie będziecie musieli się nią martwić.
– Mówiłaś, że główne wejście zostało zniszczone...
– Kłamałam. – przyznała. – Kłamałam w wielu rzeczach, a wy mi zaufaliście. Naprawdę przepraszam. Myślałam, że dzięki temu w końcu będę wolna.
– Możemy porozmawiać o tym w środku.
Uniosła dłoń, powstrzymując go przed podejściem.
– Nie, Bellamy. Zamierzam walczyć. W końcu jestem wojownikiem.
Patrzył, jak znika w tłumie Ziemian i atakuje Strażnika, krzycząc w bojowy sposób. Jej jasne włosy wyróżniały się spośród tłumu, dlatego z łatwością ją odnajdywał. Gdy stanęła ramię w ramię u boku Lexy, zamknął za sobą drzwi do Arkadii i odetchnął głośno, mówiąc pod nosem:
– Może jeszcze się spotkamy...
– ... Sloane DyGraf z Płonącej Wioski. Twoja walka dobiegła końca. – Zakończyła mowę Clarke, a stosy ciał opatulone w białe prześcieradła zostały podpalone przez Bellamy'ego.
W walce zginęło wielu ludzi i, chociaż nieliczni wiedzieli o zdradzie Sloane, nikt więcej się o tym nie dowiedział. Zarówno Clarke, jak i Bellamy zgodzili się, że dziewczyna zasłużyła na pogrzeb, ponieważ wróciła i poinformowała o wszystkim Ziemian, dzięki którym tak naprawdę pokonali Strażników dr Malik. Ponadto mapa pozostawiona w plecaku okazała się prawdziwa.
Obecnie baza dr Malik została wysadzona w powietrze i jedyne co po niej pozostało to okropne wspomnienia. I nadzieja na to, iż w środku nie znajdował się nikt kogo mogli ocalić. Odbicie więźniów wiązało się ze zbyt dużym ryzykiem i Lexa nie zgodziła się pomóc, dlatego też Clarke zdecydowała się wysadzić to miejsce.
Jasper patrzył na unoszący się płomień pustym, zaszklonym wzrokiem. Nie mógł uwierzyć, że stracił Sloane.
Nigdy więcej jej nie zobaczy. Choć zdawał sobie sprawę z tego, że życie na Ziemi wiązało się z ciągłym niebezpieczeństwem, nie sądził, że tak szybko przyjdzie mu pożegnać dziewczynę, w której się zakochał.
Dlaczego poszła walczyć skoro Ziemianie sami świetnie sobie radzili? Dlaczego musiała umrzeć skoro dopiero co go do siebie dopuściła?
Murphy położył chłopakowi dłoń na ramieniu i uśmiechnął się smutno, powstrzymując łzy od spłynięcia.
– Sloane nie chciała umierać jako zdrajczyni. Dlatego walczyła do końca, chcąc odpokutować swoje grzechy. To był jej wybór, Jasper. Nie możesz się o to obwiniać.
– Dzięki niej Ziemianie przybyli nam z pomocą. Czy to nie wystarczyło? Musiała walczyć skoro i tak wystarczająco nam pomogła?
John westchnął. Doskonale rozumiał ból Jaspera, ponieważ on sam nie potrafił pogodzić się ze śmiercią przyjaciółki. Dzielnie walczyła, jednak ostatecznie poległa, a jej serce bezpowrotnie przestało bić.
– Jest teraz wolna jak ptak, Jasper. Nie czuje już bólu, nie musi się o nic martwić. Zawsze powtarzała, że jedyne czego pragnie to wolność. Tyle czasu spędziła w niewoli, że propozycja dr Malik wydała jej się jedyną opcją. Nie pomogła jej jednak w pojmaniu was. Zdecydowała się odejść, ale ostatecznie skierowała się do Ziemian i o wszystkim im powiedziała. Zawróciła, choć zamierzała zacząć wszystko od nowa. Uratowała wielu z nas.
Jasper zerknął na Clarke, która w tym momencie pospiesznie spuściła wzrok. Współczuła mu. Tak samo jak Bellamy i Monty, ale żaden z nich nie miał pojęcia przez co przechodził.
Już raz myślał, że Sloane umarła, ale odnalazł ją wśród stosu ciał i ocalił.
Teraz nie było takiej możliwości. Niósł jej martwe ciało na rękach, płacząc jak małe dziecko.
Już nie była obcą Sloane DyGraf, która pomogła mu uciec z celi. Nie obchodziły go domysły Clarke. Nie obchodziło go, że dziewczyna mogła od początku zdobywać jego zaufanie przez rozkaz dr Malik.
Dla niego była dziewczyną, która skradła mu serce i na zawsze pozostanie jego częścią. Nawet jeśli znali się krótko, kochał ją prawdziwie. I zamierzał cieszyć się każdym kolejnym dniem, choć mógł przynieść on kolejną falę cierpienia.
Nie chciał bowiem, by ich kolejne spotkanie odbyło się w melancholijnym nastroju.
W końcu śmierć to tylko początek kolejnej podróży.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro