6.Nowi
Jem owsiankę, grzebiąc łyżką w gęstej brei. To moja czterdziesta tacka, co oznacza, że spędziłam w tej celi dwadzieścia dni. Prawie trzy tygodnie. Cały czas dręczą mnie zawiłe myśli, a ciągi wydarzeń powodują mętlik w mojej głowie. Krążą wokół i mieszają się ze sobą, tworząc jeden wielki kłębek słów i zwrotów. Nad tym wszystkim góruje głos szaleństwa, które niczym lalkarz pociąga za sznurki umysłu.
Co oni knują... oni cię porwali... White zniknął... a co z tatą... Królowa... Kassion jest niebezpieczny... coś tu jest nie tak... dlaczego my...uwięzili cię, strzępy wniosków doprowadzają mnie do szału.
Łapię się za włosy, mrucząc niespokojnie. Potem zaczynam tańczyć i wiruję po całym pokoju. Próbuję się uspokoić, mimo że w moje zachowanie wkrada się odrobina paranoi. Nie słyszę kroków na korytarzu, dlatego drzwi uderzają w moje ramię, gdy otwierają się gwałtownie. Jęczę, ściskając się za łokieć. Do środka wpada wirujące tornado o blond włosach. Za nim wbiega dwóch funkcjonariuszy, usiłując je unieruchomić. Jeden trzyma w rękach obrożę. Cofam się, spanikowana.
Tornado przestaje wirować, teraz mogę rozpoznać, kto to...
– Skoczek? – Pytam z niedowierzaniem.
– Cześć, mała – uśmiecha się do mnie, po czym daje sus na drugi koniec celi. – Jakoś mnie tu zapędzili, ale nie dam sobie założyć tego kółka. Nie podoba mi się.
– Pozwala cię kontrolować. Uważaj – ostrzegam pospiesznie, usuwając mu się z drogi, gdy błyskawicznie porusza się po całym pomieszczeniu. Strażnicy wzruszają ramionami i po chwili wahania po prostu wychodzą, zatrzaskując za sobą drzwi. Skoczek siada na podłodze po turecku, tryskając energią.
– Dawno cię nie widziałem. Wyglądasz... wow – przypatruje mi się z uznaniem.
– Dzięki – zakładam za ucho kosmyk włosów i poprawiam kapelusz. – Od kiedy tu jesteś?
– Dopiero co przyjechałem. Złapali mnie przy Drzwiach do Szachów.
– Znaleźli kolejne wejście? – Zaciskam usta w wąską kreskę. Niedobrze. Jeśli znajdą resztę, kompletnie odetną Krainę od świata ludzi, a to na pewno nie będzie korzystne dla magii. Monotonność życia tutaj pomaga zrównoważyć niezwykłość naszych czarów. Bez tego... kto wie, co się wydarzy. Zapewne wpierw zacznie wariować grawitacja, a potem nastąpią anomalie pogodowe.
– Co to za mina? – Chłopak marszczy brwi i porywa mnie w ramiona. Mimowolnie się uśmiecham, bo jego wygłupy zawsze poprawiały mi humor. – Teraz nie będziesz już samotna! Musiało być ci potwornie nudno.
– Nie byłam sama cały czas – oznajmiam. – Był ze mną White.
– A gdzie on jest? – Skoczek rozgląda się po pokoju. – Znalazł wyjście? Cóż, Biały Królik zawsze potrafił wykombinować jakąś drogę ucieczki. Szkoda tylko, że cię zostawił.
– Nie zostawił mnie, jest w innej celi – mruczę bez przekonania. Może faktycznie... może faktycznie uciekł?
Zostawił cię samą.
Nie. Na pewno nie. Z pewnością...
Tak. Samiuteńką. Twój n a j l e p s z y p r z y j a c i e l zostawił cię samą.
Rozciągam wargi w o wiele za szerokim uśmiechu i wybucham śmiechem. Odchylam głowę do tyłu i krzyczę. Zaraz potem upadam na plecy, kopiąc nogami.
– Hej! Stój! Uspokój się, mała! Proszę! – Skoczek łapie mnie za ramiona i mocno mną potrząsa. Wszystko będzie dobrze.
Zamieram bez ruchu, ciężko dysząc. Nasze twarze dzieli ledwie kilka centymetrów. Chłopak pochyla się w moją stronę i całuje mnie w czubek nosa. Patrzę na niego rozbieganymi oczami, które zwalniają, a potem gubią się w błękicie jego tęczówek. Całuje mnie.
– Och – wzdycham, gdy się rozdzielamy.
– Podobałaś mi się od zawsze – wyznaje nagle. – Wiesz?
– N-naprawdę? – Pytam zaskoczona. Nigdy mi tego nie okazywał. Zawsze był tylko wesołkiem, przyjacielem. Co innego White. Często przynosił mi kwiaty, organizował pikniki i spacery... nie wiem tylko, czy czynił to w przyjacielskim geście, czy aby wyrazić miłość.
– Tak – szepcze Skoczek.
***
Tęsknota za nią rozrywa mnie na kawałki. Rozdzielili nas. Nie mogłem nawet się z nią pożegnać. W przelocie widziałem ją przed jej występem, a potem ponownie straciłem ją z oczu. Czuję pustkę. Wszystko czego pragnę, to złapać ją za rękę i wdychać zapach jej włosów. Żebro nie pulsuje już oślepiającym bólem, który zająłby moje myśli. Siedzę w celi bliźniaczo podobnej do tej, z której mnie zabrano. Z małą różnicą – nie ma jej tutaj. Nie ma jej wielkich, ciemnych oczu, nie słyszę jej śmiechu, nie uspokajam jej myśli.
Rozgrzewka zajmuje mi piętnaście minut. Piętnaście minut z kolejnego dnia bez niej. Żałuję, że spóźniłem się i nie zdążyłem jej powiedzieć, co czuję. Tak jak jej rodzinną klątwą jest szaleństwo, moją jest niemożliwość wysłowienia się i "spóźnialskość", jak ona uroczo to nazywa.
Otwieram zegarek i wpatruję się w jej zdjęcie. Jest taka szczęśliwa, stoimy razem na łące i trzymamy gigantyczny wianek, który pletliśmy cały dzień. Gładzę kciukiem jej śliczną twarz. Oczy dziewczyny skrzą się takim blaskiem, emanują niesamowitą radością. Mimo że jej włosy są potargane a plecy zgarbione ze zmęczenia, dla mnie wygląda idealnie.
Stukot obcasów na korytarzu przyciąga moją uwagę. Ktoś się szamocze, słychać jakieś krzyki, a zaraz potem następuje głucha cisza. Drzwi od celi uchylają się, a do środka osuwa się nieprzytomna dziewczynka. Ma nie więcej niż siedem lat. Szeroko otwieram oczy, orientując się, kto przede mną leży.
– Śpioszek? – Szepczę. – Śpioszku!
Córeczka Susła przeciąga się i otwiera oczy. Jej rączki są poranione i uwalane ziemią. Ktoś biegnie korytarzem, śmiejąc się głośno. Nikt jednak nie wchodzi do środka. Wzruszam ramionami i pomagam wstać Śpioszkowi. Chyba nic jej nie jest. Lekko chwieje się na nogach odzianych w balerinki. Kicha kilkukrotnie, po czym znowu zasypia, oparłszy główkę na moim ramieniu.
– Wstawaj! – Mówię lekko zniecierpliwiony.
– Gdzie jestem? – Przeciąga się i uśmiecha lekko.
– Śpioszku – zwracam się do niej z poważną miną. – Zostałaś uwięziona w ludzkim świecie.
– Mam zły sen – mamrocze cichutko.
– Nie, maluszku, to prawda.
– Och.
– Wiem, Śpioszku. Masz ochotę pograć ze mną w jakąś grę?
– Jestem śpiąca.
– Więc idź spać – oznajmiam, opiekuńczo prowadząc ją na stertę siana w kącie. Umościłem tam sobie posłanie, choć nie jest mi na nim wygodniej niż na podłodze. Śpioszek zwija się w kłębek i zasypia, pochrapując, jak to Susły mają w zwyczaju.
– Ilu jeszcze złapią? – Pytam sam siebie. Dziwi mnie nieco, że nie umieścili dziewczynki w osobnym pokoju. Może Kassion ma jednak odrobinę serca i nie chce pozbawiać dziecka kontaktu ze światem. Wyplątuję liście z włosów Śpioszka i zgniatam je w dłoni. Znowu przypomina mi się Hattie. Jesienią Kapelusznik kazał jej za karę grabić podwórze. Oczywiście jej pomogłem, choć nie mogłem wykrztusić ani słowa przez dłuższy czas. Bawiliśmy się świetnie, skacząc w stertach liści i obrzucając się nimi, ile wlezie. Wzdycham głośno. Tęsknię za domem.
Tęsknię za nią.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro