Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

23.Wyznanie

Powrót do domu wygląda inaczej, niż to sobie wyobrażałam.

Przede wszystkim jestem sama, reszta moich przyjaciół została w świecie ludzi, wciąż uwięzieni, wciąż narażeni na niebezpieczeństwo. W dodatku za oknem szaleje największa burza, jaką w życiu widziałam. Kiedy po powrocie do pokoju spojrzałam w okno, natychmiast przeszła mi ochota na spacer. Grad i pioruny pojawiły się dosłownie znikąd. Teraz siedzę na szerokim, wyłożonym poduszkami parapecie, trzymając w palcach filiżankę herbaty.

Nie wiem, co robić. Wszystko powoli zaczyna chwiać się w posadach. Nie mogę nawet wyjść, żeby przyjrzeć się barierom. Wróciłam do Krainy Czarów tylko po to, by bezczynnie czekać na koniec świata.

Pukanie do drzwi wyrywa mnie z transu. Przestaję śledzić spojrzeniem spływające po kolorowej szybie krople i spokojnym, odrobinę ponurym głosem wołam:

– Proszę.

Jedno z gładkich, drewnianych skrzydeł uchyla się bez najmniejszego szmeru zawiasów.

– Hattie! – Radosny wrzask należy do dwóch bliźniaczych, rozczochranych głów. Uśmiecham się niemrawo do Kier i Karo, trapezistów w legendarnej trupie Jokera. White czasem występuje z nimi i recytuje chwytające za serce wiersze. Oboje zamykają mnie w niedźwiedzim uścisku gdy tylko odkładam filiżankę na bok, sprawiając, że mój uśmiech nieco się poszerza, choć i tak daleko mu do słynnej buźki Kota z Cheshire.

– Owszem, przeżyłam. Wybaczcie, że nie przywiozłam wam żadnych pamiątek. – Cichy pomruk wydaje się nieco drętwy i nienaturalny. Pobyt pod berłem Kassiona wyprał ze mnie część radości i beztroski.

– Nie szkodzi, rudzielcu – odpowiada Kier, zerkając na mnie z niepokojem i troską. Wzrok ma iście matczyny, więc z rozczuleniem chwytam ją za dłoń. Muszę przyznać, że tęskniłam za przyjaciółką. – A gdzie się podział White? – Pyta, a mój uśmiech momentalnie gaśnie.

– Został u Kassiona – wywarkuję znienawidzone imię. Bliźniaki mimowolnie wzdrygają się na mój ton. Szaleństwo chichocze cicho w mojej głowie, napawając się ich minami. – Nie... nie chcę o tym rozmawiać – głos mi się łamie, wyrywam się z uścisku i przecieram oczy wierzchem dłoni.

– Kiedy was nie było, również nie próżnowaliśmy – oznajmia Karo, zgrabnie odciągając moje myśli od White'a. – Prawie udało nam się rozbić bariery.

– Jak bardzo „prawie"? – Unoszę brew. Chłopak odchrząkuje coś niezrozumiale, wyraźnie zakłopotany. – Rozumiem – kwituję, wstając z parapetu.

– Wiemy, że to nie typowe dla elektryczności kable – wtrąca się Kier. W ostatnich dniach została znawczynią technologii. – To coś niezrozumiałego, nawet Joker nie pojmuje działania tych baniek.

– Co... – zaczynam, ale w tym momencie ogłuszający huk sprawia, że podskakuję i odwracam głowę w stronę drżącej szyby. Piorun uderza dosłownie metry pod moim oknem. Wielka, biała błyskawica przeszywa niebo, migocząc zuchwale. – Ktoś tam jest! – Krzyczę. Na zszarzałej, spalonej Słońcem trawie kuli się odziana na biało postać. Unosi się nad nią złowieszcza strużka dymu.

W tym momencie dociera do mnie, do kogo należy ten ubłocony strój i skołtunione, brązowe włosy. Ledwo powstrzymuję się przed utratą przytomności. Zamiast tego wybiegam z pomieszczenia i pędzę boso przez korytarze, byle prędzej do wyjścia z pałacu. Szaleństwo syczy zadowolone.

On już nie żyje, a nawet jeśli, to zaraz wyzionie ducha.
Zamilcz natychmiast!, uderzam pięścią we własną skroń. Moje policzki stają się wilgotne od łez, gdy próbuję powstrzymać moją klątwę i zapanować nad emocjami.

Wybiegam na zewnątrz i, potykając się, dopadam do leżącego nieruchomo White'a.

***

Na wszelkie zegary pod władaniem Czasu, ból jest absolutnie potworny.

Mam wrażenie, jakby rozrywał każdą najmniejszy skrawek mojego ciała, skrupulatnie, kawałek po kawałku. Wszystkie moje nerwy płoną, nie mogę się ruszyć. Nigdy nie czułem się tak koszmarnie. Wygląda na to, że nieuchronnie zbliża się mój koniec.

Przy życiu trzyma mnie pojedyncza, cichutka myśl. Nie wyznałem Hattie, co do niej czuję. Nie mogę odejść, dopóki jej tego nie powiem, choćbym miał to wyszeptać resztkami sił, wykorzystując do tego mój ostatni oddech.

Nabieram powietrza w płuca i natychmiast głośno jęczę. Mocniej zwijam się w kłębek, cały czas zastanawiając się, co się właściwie, na czwartą klepkę Szaraka, wydarzyło. Jeszcze przed kilkoma chwilami z uśmiechem biegłem w stronę pałacu, teraz zaś znajduję się na skraju śmierci.

– Whitey!

Rozpaczliwe wołanie Hattie rozlega się niczym dzwon w mojej głowie. Klęka przy mnie i ostrożnie dotyka mojego ramienia. Z trudem powstrzymuję krzyk. Mamroczę tylko przekleństwa przez zdrętwiałe wargi. Kątem oka widzę córkę Kapelusznika, a wyraz jej twarzy jest uosobieniem najczystszego smutku.

– Nic ci nie jest – wzdycham cicho, a ona zalewa się łzami.

– Dlaczego ty taki jesteś, co? Taki idealny – płacze, pochylając się nade mną i odnajdując moją dłoń. Splata swoje palce z moimi. – Nigdy nie myślisz o sobie.

Fala oślepiającego bólu przebiega wzdłuż mojego kręgosłupa. Krzywię się mocno, ściskając rękę Hattie. Lada moment stracę przytomność, dlatego po prostu otwieram usta i w końcu mówię to, czego powiedzieć nie mogłem przez wiele, wiele tygodni.

– Kocham cię.

Dziewczyna patrzy na mnie przez łzy. Z najwyższym trudem lekko przekręcam głowę, by zobaczyć w jej tęczówkach zarówno niedowierzanie, jak i radość. Przez chwilę sądzę, że odpowie tym samym, ale ona nie mówi ani słowa. Po prostu delikatnie, niepewnie całuje mnie w usta.

Nie tak sobie to wyobrażałem. Miało być dużo bardziej romantycznie, a ja nie powinienem być od stóp do głów uwalany błotem. Miały być kwiaty, świece, herbata... ale wówczas być może klątwa związałaby mi język i nie pozwoliła na wyznanie.

Hattie odsuwa się, zarumieniona, bo w tym momencie dopadają do nas Kier i Karo, taszczący nosze i bandaże.

– Odsuń się, rudzielcu – mówi Kier, a choć dla postronnych mogłoby zabrzmieć to nieprzyjemnie, jej ton jest łagodny. Bliźniaki wciągają mnie na nosze, a ja mdleję w rozbłysku niewiarygodnego bólu.

***

White mnie kocha. To o tym chciał mi powiedzieć przez cały ten czas. Zapewne to znajdowało się w liście, zanim podmienił go ten blondwłosy zdrajca. Dlatego tak bardzo nie przepadał za Skoczkiem. Wszystko momentalnie nabiera sensu.

Ten pocałunek był czysto impulsywny. Wydawał się właściwy, i takim też się okazał.

Z ciężkim sercem patrzę na nieprzytomnego chłopaka, cały czas idąc tuż obok noszy. Wszyscy razem udajemy się do pierwszej lepszej komnaty, których nie brakuje w pałacu Królowej Kier. W pomieszczeniu po kilku chwilach zapada absolutna cisza, bowiem przybywa do nas sam Pan Gąsienica (od wielu lat motyl, lecz wciąż trzyma się go to imię), obejrzeć obrażenia White'a.

Siadam na krześle w rogu pomieszczenia, cały czas mając na oku pałacowego medyka. Bezwiednie międlę w dłoniach jakąś kartkę, którą uprzednio wzięłam ze stolika. Kiedy orientuję się, że trzymam Zasady, drę papier na strzępy.

Wówczas szaleństwo cichnie gwałtownie. Ta wesoła paplanina w mojej głowie zmienia się w pełną zawahania ciszę, co budzi mój niepokój.

Czemu nic nie mówisz?, pytam w myślach.
Możesz zniszczyć bariery, odszeptuje szaleństwo. Jakież to proste!
Jak to zrobić?
Musisz sama się domyślić, moja droga
, prycha, jak zawsze zuchwale.

Podnoszę jeden ze strzępów kartki. Kassion nigdy mi nie wyjaśnił, po co są te Zasady, skoro i tak nie są przestrzegane przez jego elity. W końcu po co jakiś bogacz miałby udawać się na Szalone Wzgórze?

Zrywam się na równe nogi, a z ust wyrywa mi się okrzyk tryumfu. Pan Gąsienica karci mnie pełnym oburzenia burknięciem, ale ja tylko uśmiecham się szeroko.

– Mam pewien pomysł – oznajmiam przebiegłym, pewnym siebie głosem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro