Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

20.Kot

Cukiernia jest, jakkolwiek by nie patrzeć, niezwykła.

Wokół kompletnie nic nie trzyma się sensu. Kto jednak oczekuje sensu w Krainie Czarów? Nikogo nie dziwią zatem zjadające się nawzajem cukrowe motyle, a także wielokolorowe kałuże na ziemi, do których przyklejają się koła naszych wozów. Karo siedzi na koźle w wyśmienitym humorze, pogryzając lizaka za lizakiem. Kiedy tylko jakiegoś skończy, sięga do najbliższej gałęzi drzewa, zdejmując stamtąd kolejny.

Usiłuję się skupić na poszukiwaniach Kota z Cheshire. Może być dosłownie wszędzie. Joker podejrzewa, że przebywa nad waniliowym jeziorem, wypoczywając na plaży, ale nigdy nic nie wiadomo. W każdej chwili jestem gotowa ujrzeć rogalik uśmiechu tego szanowanego doradcy Królowej Kier. A przy okazji spytać go o bariery.

Wkrótce zajeżdżamy na miejsce występu – pałac Cukrowej Księżniczki. Dziedziniec zamku niestety pozostaje niedostępny, ale Joker się tym nie przejmuje. To zrozumiałe, że władczyni nie chce prostackich cyrkowców na terenie posiadłości, dlatego też chłopcy zabierają się do rozstawiania namiotu na rozległej, jasnofioletowej polanie. Co ciekawe, nie rośnie na niej trawa, a paski lukrecji. Z ciekawością zrywam jeden, po czym wrzucam do ust. Smakuje bosko.

Nutka śmieje się wraz z Basem, oboje biegają między wozami niczym wujek i siostrzenica. Właściwie mogłoby się wydawać, że wszystko wraca do normy. Joker odzyskał swój uśmiech, przeczesuje włosy grzebieniem, nadzorując pracę.

– Orientuj się, Karo! – Krzyczę, po czym wyskakuję w powietrze. Mój brat rzuca się ślizgiem na kolana, wyciągając ręce. Bezpiecznie ląduję w jego ramionach, po czym kompletnie lekceważę karcący wyraz jego twarzy.

– Kiedyś nie zdążę cię złapać, Kier – burczy, zły, że przerwałam mu delektowanie się kolejnym lizakiem.

– Daj spokój, carpe diem! – Rzucam frazą, którą uraczył mnie podczas jazdy.

– Nie mam do ciebie siły – wzdycha, po czym z kpiarskim uśmieszkiem zrzuca mnie na ziemię. Okrzyk wściekłości opuszcza moje usta, tym samym niemo poprzysięgam zemstę, którą wkrótce mam zamiar spełnić. Otrzepuję się, a następnie podchodzę do naszego szefa.

– Kiedy wyruszamy nad waniliowe jezioro?

– Możemy iść choćby zaraz – mężczyzna klaszcze w dłonie, przyciągając uwagę całej trupy. – Ludzie, ja i bliźniaki idziemy się przejść. Kiedy wrócimy, chcę zobaczyć rozstawiony namiot i pozakładane kostiumy! Występ mamy w końcu jutrzejszego wieczoru, próba jest absolutnie niezbędna.

– Tak jest! – Słyszę w odpowiedzi. Bas przestaje biegać i zabiera się za wypakowywanie kufrów z rekwizytami.

Gwałtownym wymachiwaniem rąk nakazuję Karo się pospieszyć. Oczywiście nic sobie z tego nie robi, podchodzi do nas spokojnym, leniwym krokiem, międląc patyczek od lizaka w ręku. Jęczę dramatycznie, wywracając oczami. On jest po prostu niemożliwy.

Joker prowadzi nas niemożliwie krętą ścieżką, przy okazji urządzając krótką wycieczkę krajoznawczą. Przedzieramy się przez żelkowe krzaki, co brzmi niepoważnie, ale jestem dotkliwie poraniona kolcami. Widocznie popyt na żelki jest taki znaczny, iż roślina musiała się jakoś bronić, co jest całkowicie zrozumiałe. Oczywiście istniała też inna opcja – to nie ma żadnego sensu. Nie wiem, która jest prawdziwa i chyba nawet mnie to nie interesuje.

Po godzinie czasu dostrzegam błysk słońca odbijający się od powierzchni jeziora waniliowego. Unoszę brwi w wyrazie podziwu, ponieważ rozciągający się przed nami widok jest przepiękny. Maleńkie, drewniane domki (a przynajmniej wyglądające jak drewniane) stoją po jednej stronie zbiornika, pod drugiej zaś rozciąga się plaża, oblegana w tym momencie zarówno przez wiele osób, jak i zwierząt. Istny tłum tłoczy się u brzegu kremowej tafli jeziora.

I weź tu znajdź niewidzialnego kota.

***

Pomimo usilnych starań nie udaje nam się odnaleźć futrzaka. Karo zgrzyta zębami, a ja ocieram pot z czoła, bo słońce grzeje naprawdę mocno. Waniliowe jezioro zdecydowanie zasłużyło na swoją nazwę; od intensywnego zapachu aż kręci mi się w nosie.

Joker w końcu daje za wygraną. Macha ręką na gawiedź, rezygnując z poszukiwań.

– Jutro – mówi, ściskając nasadę nosa i przymykając oczy. Jesteśmy spragnieni, głodni i zmęczeni, a czeka nas jeszcze kilkugodzinna próba, co oznacza siedzenie w obcisłych, nieprzepuszczających powietrza kostiumach. Mamroczę pod nosem bez ładu i składu, złorzecząc trwającemu upałowi. – Jutro go znajdziemy.

– Popieram – odzywam się szybko. Chwytam brata za ramię i ciągnę go w stronę pałacu. Mam niezłą orientację w terenie, zresztą Karo w niczym mi nie ustępuje. Tym razem to Joker musi gonić za naszą dwójką. Wprawdzie jesteśmy wykończeni, ale oboje mamy podobny tok myślenia, w tym przypadku sprowadzający się do dewizy „im szybciej dotrzemy do trupy, tym szybciej odpoczniemy".

W istocie, gdy padamy na prycze w naszym wozie, dostajemy cały kwadrans na leniuchowanie. Każde z nas zjada kanapkę z pomidorem, a Karo przy okazji oznajmia, że słodycze przyprawiają go o mdłości. Uśmiecham się zatem, nawet gdy muszę wstać, by wbić się w mój kostium.

Ktoś puka do drzwi wozu. Po raz ostatni wytężam wszystkie siły, naciągając materiał na ramiona, po czym biegnę otworzyć. Jestem niemal przekonana, że to Joker, mimo że pukanie było stłumione i pojedyncze, a nasz szef zwykle wali pięścią w deski, dopóki nie otworzymy.

Marszczę czoło, ponieważ nikogo nie widzę na progu. Choć uważnie zerkam na boki i nadstawiam uszu, nie jestem w stanie ani zobaczyć, a ni usłyszeć żartownisiów, którzy najwyraźniej mają nadmiar wolnego czasu, w przeciwieństwie do mnie. Prycham zatem oburzona, po czym zamykam drzwi... cóż, próbuję je zamknąć. Jakaś niewidzialna siła mnie przed tym powstrzymuje.

Moment... niewidzialna?

– Kocie? – Pytam niepewnie. Trącam nogą schodek progu, a wówczas natrafiam na coś miękkiego. Uśmiecham się tryumfalnie. – Pokaż się – mruczę.

W jasnym rozbłysku pojawia się rząd równych, jarzących się bielą zębów. Imponująco szeroki uśmiech stopniowo zyskuje ramkę z siwego futra. Kolejne fragmenty sierści zachwycają natomiast kolorem. Mieszanina błękitów i zieleni we wszelkich kombinacjach jest naprawdę zachwycająca.

Wreszcie nad pyszczkiem rozbłyskuje dwoje kocich oczu, przypatrujących mi się badawczo. Kot z Cheshire miauczy na powitanie, a po chwili bezceremonialnie wchodzi do środka wozu.

– Dzień dobry – wita się Karo, bawiąc się swoją maską.

– Witaj, młodzieńcze. – Kot sadowi się wygodnie na mojej pryczy, co spotyka się z zauważalną aprobatą mojego brata. Wzdycham ciężko. Tych dwóch nieźle się dobrało.

– Pójdę po Jokera... – rzucam, lecz nasz gość powstrzymuje mnie ruchem łapy.

– Nie trzeba, powtórzycie mu wszystko. Kassion przekazuje pozdrowienia, to po pierwsze – machnąwszy ogonem, zaczyna wylizywać swoje futerko. Mrugam zaskoczona, ale pozwalam mu mówić dalej. – Kiedy jego sługusy zakładały pierwszą bańkę, kazały mi powiedzieć to każdemu, kogo napotkam – wyjaśnia. Karo kiwa głową, a ja widzę po jego minie, że już, natychmiast chce spytać o bariery. Uprzedzam go jednak.

– Kocie, powiedz nam, czy wiesz, jak działa ta technologia ludzi? – Szepczę z nadzieją.

– To proste – śmieje się, a ja przybijam piątkę z bratem.

– Zatem jak je wyłączyć?

– Nie mam pojęcia – szczerzy się zwierzak.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro