18.Wiadomość
Kiedy wchodzimy między budynki, książę uczepia się kurczowo mojego ramienia. Strząsam je niecierpliwie, uważnie rozglądając się dookoła. Zdaje się, że znaleźliśmy się w alei z pałacami królów i królowych. Zameczki są małe i w większości wręcz żałosne. Mimo to mój krok staje się niepewny, kiedy podążam uliczką biegnącą pomiędzy budowlami.
– Szaleństwo – wzdycham. As parska śmiechem.
– Moja droga, to po prostu nędzne przechwałki tutejszych bogaczy. Poczekaj, aż ujrzysz prawdziwe cuda architektury!
– Od kiedy jesteś takim znawcą... budowania? – Pytam, przekrzywiając głowę.
– Patrzcie! – Krzyczy, ignorując moje pytanie. Wskazuje brodą pałac, który do złudzenia przypomina segment zamku mojej matki. Jest naprawdę podobny, niemal spodziewam się ujrzeć Kapelusznika, wyglądającego przez okno.
– Nie pakowałabym się prosto do tego pałacu – mówię. – Zapukajmy do innych wrót i spytajmy, czy nie widziano tu ostatnio Hattie i White'a.
– Dobrze, najdroższa – oznajmia książę tym swoim irytująco łagodnym, uwodzicielskim tonem.
– Przestań! Zrywam zaręczyny! – Tupię nogą, bliska wybuchu furii godnego Susła, gdy ktoś przerywa mu drzemkę. – Nie zostanę twoją żoną.
– Ależ... ależ Quinn, proszę... – plącze się Chess. Nie nawykł do tego, że mu się odmawia.
– Zamilcz – cedzę przez zęby. – Porozmawiamy, jak uratujemy moich przyjaciół – nie wiem, czy Hattie nazwałaby mnie swoją przyjaciółką. Na szczęście nie ma jej tutaj, by ewentualnie się na mnie obraziła.
Wbiegam po schodach wiodących do żółtych, dwuskrzydłowych drzwi opatrzonych wizerunkiem słonecznika. Stukam trzykrotnie kołatką, po czym z przyzwyczajenia dokładnie oglądam swoje ubranie, sprawdzając, czy prezentuję się nienagannie.
No... nie można tego o mnie powiedzieć. Koszulę mam porwaną, zakurzoną i, delikatnie mówiąc, brudną. As opiera ciężar ciała na jednej nodze, z twarzą zastygłą w poważnej, zbolałej niemal minie. Z kolei książę rozczula się niepomiernie nad rąbkiem swojego fraka, z którego zwisa kilka postrzępionych nitek.
– Może... – zaczynam, ale w tym momencie drzwi uchylają się nieznacznie. Pojawia się w nich zdegustowana głowa lokaja. – Dzień dobry, nie widział pan może ostatnimi czasy rudowłosej panienki oraz czarnowłosego chłopca? To moi kuzyni, są w odwiedzinach u swojego wujka, a ja mam do nich dołączyć. Nie jestem pewna, w którym pałacu mieszkają – mamroczę nieśmiało.
– Nie widziałem. Quinn, prawda? – Uśmiecha się mężczyzna.
– N-nie – odpowiadam. – Moja kuzynka ma na imię Hattie.
– A ty jesteś Quinn – drzwi otwierają się szerzej, staje w nich odziany w żółty garnitur mężczyzna. Ma jasną, zadbaną brodę i gęstą czuprynę blond włosów. – Moja droga siostrzenica przyjechała odwiedzić wujka Oscara!
– Wiać! – Piszczę, odwracając się w stronę schodów. Chwytam ramię Asa, a skinieniem głowy nakazuję księciu zrobić to samo. Zanim jednak zdążę zrobić choć krok, potężna łapa chwyta mój kark.
– To tyle, jeśli chodzi o naszą misję – jęczy książę, kiedy dwóch nadzwyczaj silnych lokajów, wyglądających raczej na strażników, ciągnie nas do środka zamku.
– Przepraszam. Moglibyśmy uciec, gdyby nie ja.
– To nie twoja wina, As – odpowiadam, bo jego przeprosiny wydają mi się wręcz śmieszne To ja wybrałam ten dom, nikt inny. – To przeze mnie.
– A właśnie, że moja – mówi chłopak ponuro, a ja wiem, że w tym momencie za nic nie przekonam go do zmiany zdania.
Prowadzą nas do wielkiej sali znajdującej się na parterze. Wszystko wokół ma mdlące odcienie żółci, aż mi niedobrze od patrzenia na ten kolor. Niechętnie powłóczę nogami, zostawiając za sobą smugi błota z moich trampek.
– Kassion za moment powinien tu przybyć, panie – oznajmia lokaj do postaci siedzącej przy stole i zajętej dłubaniem w zębach.
– Dziękuję, Arnoldzie – odpowiada mężczyzna. Gestem zaprasza do stołu Oscara, który natychmiast zajmuje miejsce naprzeciwko. Obaj są do siebie bardzo podobni, zapewne są braćmi.
– Jesteście z Krainy Czarów? – Pyta prześmiewczo Oscar, również siadając do przerwanego posiłku. – Doprawdy, myślałem, że macie w sobie więcej gracji. Już nie mówiąc o tym poranionym chłopcu, który masakruje tę biedną podłogę swoją krwią.
– Daj spokój, braciszku – cóż, miałam rację, są spokrewnieni. Drugi mężczyzna delikatnie zawija rękawy swojego musztardowego fraka. – Sprzątaczki muszą mieć przecież coś do roboty – uśmiecha się szeroko.
– Jak pan śmie? – Pytam, zanim zdołam ugryźć się w język.
– Jestem panem tego domu, bliskim przyjacielem cesarza Kassiona. – Odpowiada wyniośle. – Ty jesteś nikim. Powinnaś się cieszyć, spotkał cię niezwykły zaszczyt służenia władcy tych ziem.
Drzwi otwierają się ponownie. Tym razem lokaj niemal płaszczy się na ziemi, kłaniając się przed młodym, przystojnym jegomościem. To musi być Kassion, myślę, zaciskając wargi w wąską linię.
– Ach, dzień dobry, dzień dobry! – Wykrzykuje Kassion, wyrzucając ramiona w górę jak tandetna tancerka. – White, Śpioszku, zobaczcie, przyjaciele przyszli wam pomóc. Jakież to urocze – pstryka palcami, a wówczas dwie rosłe kobiety podbiegają do naszej trójki z prędkością Białego Królika, który spieszy się do pracy. Zanim mam szansę zareagować, na mojej szyi zaciska się metalowa obręcz, która momentalnie paraliżuje moje mięśnie. Nie mogę się ruszyć, mimo że szarpię się z całych sił.
– Przyzwyczaisz się – wzdycha niemrawo White. Jest blady, ma podkrążone oczy i znacznie schudł przez ostatnie kilka tygodni. Patrzę na niego kątem oka, odkrywając przy okazji, że nadal mam władzę nad wzrokiem.
Kassion siada przy stole, a służący natychmiast stawia przed nim wyładowany jedzeniem talerz. White ukradkiem do mnie podchodzi. Moja obroża się wyłącza, ale domyślam się, że uruchomi się natychmiast, gdy spróbuję uciec.
– Widziałaś się z Hattie? – Pyta z nadzieją. Ostrożnie kręcę głową. Widzę, jak jego wzrok staje się zamglony, a on sam zwiesza głowę. – Nie ma jej od niemal tygodnia, podobnie jak hrabiny.
– Czy mógłbym dostać coś do picia? – Książę ręką przeczesuje splątane włosy. Wzdycham z niedowierzaniem. Jak może w ogóle przypuszczać, że spełnią jego głupią prośbę? Jesteśmy więźniami.
– Niech będzie. – Oscar zgadza się łaskawie.
Służący podaje księciu filiżankę herbaty.
– Ja też poproszę – mówię słabym głosem. Również dostaję parujący napój, który natychmiast wypijam, nie zważając na poparzony język. Dopiero teraz dociera do mnie, jak bardzo byłam spragniona. Adrenalina potrafi skutecznie maskować podstawowe potrzeby organizmu.
Wówczas dzieje się rzecz niesłychana. Nagle wszystko znika, zostaje tylko ciemność. Potem w rozbłysku światła pojawiają się zaspy śniegu, a wraz z nimi dziewczyna w ubrudzonej sukience. Mrugam z zaskoczeniem, rozpoznając w niej Hattie.
– Pomocy! – Odzywa się. Ton jej głosu świadczy o tym, że również jest zdumiona, ale jednocześnie szczęśliwa. – Kassion zamknął nas w Króliczej Norze. Szukaj na polanie ze ściętym drzewem, niedaleko rezydencji hrabiny, White wie, gdzie to jest. Poprowadzi was ślad szaleństwa, powinnaś go wyczuć, jeśli się skupisz. Ach, nie ufaj Skoczkowi. Jest... – jej słowa stopniowo się oddalają.
– Quinn? – As potrząsa moim ramieniem z zatroskanym wyrazem twarzy.
– Znajdziemy Hattie – odszeptuje mu, po czym powtarzam to samo White'owi.
– Jak? – Pyta syn Białego Królika, na powrót się ożywiając.
– Nie tutaj – syczy Śpioszek. Mała jest bardziej uważna, niż mogłoby się wydawać. Przeciera oczy, udając, że jest zmęczona i nie przysłuchuje się rozmowie, lecz w istocie pozostaje czujna. – Mam pewien plan, przedstawię wam go wieczorem, bo pewnie zamkną mnie przynajmniej z jednym z was. A właśnie jedna osoba jest mi potrzeba – chichocze cichutko, następnie maskując całą swoją wypowiedź jakimś bełkotaniem o pluszowym misiu i kostkach cukru.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro