17.Pułapka
Tunel ciągnie się w nieskończoność. Z czasem ziemia pod naszymi nogami zmienia się w czarno-białe kafelki. Uśmiecham się pod nosem, rozkoszując się tą namiastką Krainy. Szachownica o wyblakłych kolorach, poznaczona pęknięciami, ale jednak. Wkrótce zniszczenia stają się coraz wyraźniejsze, z kolei korytarz stopniowo się zmniejsza. Wygląda jak...
– Królicza Nora – szepcze Skoczek, a ton jego głosu wyraża zachwyt i zadowolenie zarazem.
– A raczej jedna z jej wielu, wielu odnóg – poprawiam go.
– Ale jak... – chłopak potrząsa głową z dezorientacją. – Przecież Kassion ją zamknął.
– Trochę czasu zajmie mu znalezienie wszystkich wejść – mówię z lekką pogardą, owiewana nową falą roziskrzonej nadziei. Jest jeszcze szansa. Z pewnością można go powstrzymać.
Tak, można, tylko ty nie dasz rady, śpiewa szaleństwo.
Jeśli cała nasza czwórka zbierze siły, damy radę, odwarkuję.
Jak sobie chcesz. Radzę uważać – to mówiąc, miesza moje myśli, wprowadzając swój ukochany chaos.
Jęczę cicho, uderzając barkiem o ścianę. Mrugam, pozbywając się czerwonej mgiełki sprzed oczu.
– Hej, mała, wszystko w porządku? – Pyta Skoczek. Pochyla głowę, bo już nie mieści się w ciasnym korytarzu. Przez chwilę patrzę na niego tępo, niemal z wyrzutem. Moja „przypadłość" jest chyba wszystkim znana, pytanie zatem jest całkowicie bezsensowne. Mówi, jakby wcale mnie nie znał.
– Tak, w jak najlepszym – usiłuję brzmieć normalnie. O ile normalność jest w ogóle czymś osiągalnym dla mieszkańców Krainy.
– Dzieciaczki, pospieszcie się! – Piszczy hrabina. Widocznie ta... głośna część jej osobowości nie jest do końca sztuczna.
– Oczywiście – mówię, a moje stopy głośno plaskają o podłogę, gdy pewniej ruszam w stronę ciasnego zakrętu.
Drzwi sięgają mi zaledwie do pasa. Przekręcam gałkę, wzdychając z ulgi, ponieważ nie potrzebujemy klucza – skrzydło otwiera się, powoli i ciężko. Na kolanach przeczołguję się na drugą stronę. Wówczas zimny wiatr uderza w moją twarz i ramiona, mrożąc je swoim podmuchem. Oddech momentalnie przemienia się w parę, a ja z zaskoczeniem ląduję w śniegu.
– Co jest... – mruczę pod nosem, wstając na nogi. Nad moją głową szare, ciemne chmury pracowicie produkują kolejne śnieżynki, zasypując skrupulatnie całe pomieszczenie.
Centrum ośmiokątnej sali stanowi stolik z jednym krzesłem. Siedzi przy nim kobieta w średnim wieku. Blond włosy spięte ma w wysoki, elegancki kok. Ze skupieniem wpatruje się w trzymaną w dłoni filiżankę, jakby nie zauważała tego śniegu wokół. Nie drażni jej też odpadający ze ścian tynk, który z łoskotem ląduje na ziemi w całkiem sporych kawałkach. Mimo wszystko pomieszczenie wydaje się urocze, ozdobione pnączami białych róż. Znajduje się tu nawet mały lufcik, przez który wystaje niewielki, srebrny teleskop umieszczony na metalowym trójnogu.
– Dzień dobry – odzywa się Skoczek z szerokim, drapieżnym uśmiechem. Jak zawsze się popisuje. Podchodzi do Alicji i ujmuje jej dłoń, ona jednak nie odrywa jej od filiżanki.
– Czego chcesz, córko Kapelusznika? – Pyta oschle kobieta, nagle ciskając porcelaną o ścianę. Filiżanka roztrzaskuje się na drobne kawałeczki, które giną w śniegu.
– Kraina Czarów potrzebuje twojej pomocy – ostrożnie przykucam przy krześle. – Musimy powstrzymać Kassiona, zanim odetnie ją od świata ludzi.
– Ależ ja chcę, by Kassion to zrobił! – Uśmiecha się Alicja. Z przerażeniem patrzę na jej rozciągnięte wargi. Potem jednak przenoszę wzrok na jej puste, pozbawione wyrazu oczy. O nie, myślę, zerkając z kolei na szyję, ozdobioną cienką, metalową obręczą. Tylko nie to.
– Uciekaj! – Krzyczę w stronę Skoczka. Szynko odwracam się w stronę drzwi. Dopadłszy do nich, mocno szarpię lodowatą gałkę. Zamknięte.
Alicja dosłownie zapada się pod ziemię. Kiedy ze stęknięciem opieram się plecami o ścianę, kobiety już nie ma. Został tylko stolik, krzesło i zaspy śniegu, którego z każdą chwilą przybywa. Hrabina również wygląda na przybitą. Ku mojemu zdziwieniu Skoczek wciąż się uśmiecha.
– O co chodzi? – Pytam, nie rozumiejąc, z czego się tak cieszy.
– Moja droga Hattie – chłopak podchodzi do mnie i delikatnie ujmuje mój podbródek. – Teraz zostaniesz tutaj na długie tygodnie, dopóki dokończymy dzieła.
– Że co? – Patrzę na niego uważnie. Powoli sięga do swojej szyi, a potem zdejmuje fałszywą obrożę. Rzuca ją na ziemię, uśmiechając się szyderczo.
Wówczas zaczynam rozumieć. Czyste ubrania Skoczka, kiedy przyszedł do mojej celi, nienoszące śladu szarpaniny. Jego pytania o moją klątwę. To, jak starał mi się przypodobać, a także jego próby skłócenia mnie z White'em. Porozumiewawcze spojrzenia, jakie wymieniał z Kassionem...
– Ty! – Krzyczę, celując w niego zmarzniętym palcem. – Jesteś zdrajcą!
– Możliwe – wzrusza ramionami. Rzucam się na niego, mając chęć go udusić, lecz on rozpływa się w powietrzu jak miraż.
Z niedowierzaniem odgarniam włosy z czoła. Mój szaleńczy śmiech stopniowo wypełnia pomieszczenie. Nie zważając na zimno, padam w zaspę śniegu. Turlam się po nim tam i z powrotem, rozcinając skórę ukrytymi tam kawałkami filiżanki. Złość i rezygnacja podsycają szaleństwo, które tylko wrzeszczy wraz ze mną.
– Szalej do woli – przez zasłonę czerwieni i chaosu przebija się cichy, kpiący głos Skoczka. – Znajdujesz się na granicy ludzkiego świata, produkując dla nas więcej czarów.
Jego słowa sprawiają, że niemal natychmiast się uspokajam. Ciężko dźwigam się z ziemi. Dopiero wówczas uderza we mnie ból. Strużki krwi rozgałęziają się na moich ramionach na wzór siatki, w niektórych ranach utkwiły kawałki porcelany.
– Poczekaj, pomogę ci – hrabina wyciąga z kieszeni chusteczkę. Powoli wyciąga fragmenty filiżanki, a ja tymczasem zaciskam zęby, starając się nie płakać.
Otarłszy ramiona chustką, podchodzę do jedynego okienka w pomieszczeniu. Przykładam zaczerwienione oko do srebrzystego teleskopu, przytrzymując go drżącą dłonią. Z zaskoczeniem dostrzegam, że mam widok na Królestwo Kier. W oddali widać pałac, a pode mną rozciągają się wzgórza. Zamiast słońca i kolorowej trawy widzę jednakże burzowe chmury i grubą warstwę śniegu pokrywającą ziemię.
Prostuję się powoli, wciąż ściskając teleskop. Przejeżdżam palcami po chłodnym, srebrzystym metalu, z którego wykonano obudowę. Wyczuwam misterne, ozdobne żłobienia, które w istocie są prześliczne. Wyryto tam płaskorzeźbę w postaci różanych krzewów.
W pewnym momencie wyczuwam wcięcie nieco różniące się od pozostałych. Ponieważ rozpaczliwie potrzebuję się czymś zająć, powtórnie sprawdzam, czy jest ono inne. Mrużę oczy, z ciekawością przyglądając się fragmentowi teleskopu.
– Hattie, co robisz? – Pyta zaniepokojona hrabina.
Spoglądam na nią przez ramię. Twarz ma poszarzałą, kuli się przy drzwiach i mogę wręcz wyczuć jej strach. Przechylam głowę w wyrazie współczucia.
– Sprawdzam coś – odpowiadam, przygryzając koniuszek języka. Podważam wgłębienie paznokciem, a wówczas z teleskopu wyskakuje mały świstek papieru. – Wiedziałam – uśmiecham się, dumna ze swoich umiejętności poszukiwacza łamigłówek.
– Cóż to? – Hrabina wstaje i podnosi karteczkę. – „Szukaj pomocy naprzeciw herbaciarni" – czyta na głos.
– Herbaciarnia? – Marszczę brwi. – Jaka herbaciarnia?
Siadam przy stoliku, opierając łokcie na zaśnieżonym blacie. Nie dostrzegam żadnego dzbanka ani filiżanki. Wyciągam mój zaczarowany imbryczek, rozlewam nawet trochę herbaty, lecz nadal nic się nie dzieje.
– Mam dość zagadek na dzisiaj – marudzę, szarpiąc kosmyk moich rudych włosów. Zaraz jednak ganię się za tak samolubne słowa. Muszę odnaleźć White'a i Śpioszka.
Prostuję się, ściskając w dłoni świstek papieru.
– Alicja, która tu siedziała, nie byłą sobą – stwierdzam. – Kassion dopadł ją wcześniej. Sądzę jednak, że zostawiła ten liścik, by pomóc ją odnaleźć. Zrobiła to, zanim ją tu odszukano. Teraz muszę tylko wymyślić, co to u licha znaczy. Nie mogę stąd wyjść i udać się do herbaciarni!
Ale mogę ją zobaczyć, uświadamiam sobie.
Co zobaczyć?, śmieje się szaleństwo, a ja momentalnie zapominam o swoim wniosku.
Daj mi się skupić!, karcę chichoczący głos. Herbaciarnia...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro