Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

11.Czar

Białe światło niemalże mnie oślepia, gdy w końcu otwieram oczy. Wcześniej była tylko woda, a na granicy świadomości wrzeszczało szaleństwo. Teraz kompletna cisza nieco zbija mnie z tropu. Powoli unoszę w górę lewą dłoń, machając palcami. Nie napotykam żadnego oporu. Boję się zrobić kroku, bo stoję w pustce, kto wie, czy za moment nie spadnę w przepaść nicości. Oddycham głośno, świszcząc powietrzem, niemalże jęcząc.

– Jest tu kto? – Pytam w końcu, zacisnąwszy powieki.

– Hattie?! – Krzyczy ktoś. Odwracam głowę w kierunku hałasu. Otwieram usta z zamiarem odpowiedzenia, ale głos więźnie mi w gardle. Przede mną stoi mój ojciec.

– Tata – mówię w końcu. Oczywiście, że to twój tata, idiotko, karcę się w myślach.

– Wszystko w porządku?

– Chyba tak – odpowiadam, zastanawiając się, co się właściwie dzieje.

– Posłuchaj mnie – oznajmia Kapelusznik, w roztargnieniu bawiąc się jakąś wstążką, która najpewniej wkrótce zacznie zdobić czyjś cylinder. – Musisz powstrzymać ludzi przed zamykaniem przejść do Krainy.

– Dobrze – odpowiadam po dłuższej przerwie, nie do końca rozumiejąc, o co mu chodzi. – Spróbuję.

– Dzielna dziewczynka – mówi wzruszony, a potem znika. Stopniowo oddala się ode mnie, a może to ja wzbijam się w niebo, bo nagle staje się maleńki, a potem jest już zupełnie niewidoczny. Gaśnie też światło, więc znowu nic nie widzę, wszystko pogrąża się w ciemności.

– Tęsknię – szepczę na pożegnanie.

***

Jest tak przeraźliwie zimno, że gwałtownym ruchem zwijam się w kłębek, zachowując resztki ciepła. Wciągam powietrze do płuc, a potem momentalnie się nim krztuszę.

– Obudziłaś się! – Wydziera się ktoś tuż koło mojego ucha. White. Ton jego głosu wyraża absolutną i krystalicznie czystą ulgę, bez najmniejszej domieszki innych emocji.

– Cześć – charczę zdławionym głosem.

– Żyjesz – płacze chłopak. – Ty naprawdę żyjesz.

– Dlaczego miałabym nie żyć?

– Skoczyłaś do rzeki – wyjaśnia pospiesznie, podając mi mój kapelusz. Nie. To nie jest mój kapelusz. Wygląda niemal identycznie, ale wstążka ma nieco inny odcień czerwieni.

– Co się stało z moim cylindrem? – Jakoś nie rejestruję jego wcześniejszych słów. Albo moja podświadomość je po prostu ignoruje.

– Nie udało mi się go wyłowić...

– Potrzebuję mojego cylindra! – Mówię stanowczo. Spoglądam na drzwi, dopiero teraz dostrzegając nieznane mi otoczenie. Siedzę na delikatnie zaróżowionym, niemal białym satynowym prześcieradle. Ubrano mnie w staroświecką białą koszulę nocną sięgającą ziemi, opatrzoną obowiązkową koronką. Krzywię się lekko, gdy usiłuję wstać.

– Jesteśmy u hrabiny – mówi White, widząc, jak z ciekawością i obawą lustruję pomieszczenie.

– Gdzie Skoczek?

Chłopak milknie, zaciska usta. Na jego twarzy pojawiają się rumieńce, a dłonie zwija w pięści, ale w końcu odpowiada:

– Na dole, je śniadanie.

– W porządku.

– Hattie?

– Tak?

– Słuchaj, wiem, że jesteś ze Skoczkiem, ale...

– Nie jestem z nim. Nie wiem, coś ty sobie ubzdurał!

– Bo widzisz, ja...

Zgrzyt klamki, a potem okrzyk radości przerywają jego wypowiedź. Uśmiecham się krzywo, widząc blondyna niosącego tacę z telepiącymi się talerzykami, filiżankami i imbrykiem. Rzuca ją na stolik, rozlewając nieco herbaty, po czym mocno mnie przytula.

– Hej – mówi prosto w moje ucho, łaskocząc mnie oddechem pachnącym cynamonem. Lekko całuje mnie w policzek, po czym uważnie patrzy mi w oczy. Zdaje się nie zauważać White'a, który wstaje i wychodzi, mocno trzaskając drzwiami.

– Jestem zmęczona – oznajmiam, ziewając szeroko. Coraz mniej podoba mi się fakt, że Skoczek uważa, iż jestem jego własnością.

– Wszystko w porządku? – Pyta natychmiast. – Jeśli masz chwilę, chciałbym z tobą porozmawiać.

– Dobrze – zgadzam się niechętnie. – O co chodzi?

– Jak działa szaleństwo? I czary? Chciałbym móc cię przed nimi ochronić.
Kiwam głową, w pełni rozumiejąc jego pytania, a potem zaczynam opowiadać.

– Kiedy miałam cztery lata, oszalałam po raz pierwszy. Cichy szept w mojej głowie nieustannie powtarzał, że nie potrafię rozwiązać jakiejś zagadki. Nie pamiętam już, jakiej, ale naprawdę mnie to zdenerwowało. Zaczęłam rozrzucać koraliki i wstążki, tłuc filiżanki mojego taty. Trwało to kilka minut, ale potem mi przeszło. Myślałam, że już nigdy się nie pojawi, ale od tej pory szept zaczynał działać w momentach paniki, wściekłości czy strachu. Ostatnio szaleństwo jest wyjątkowo silne. Właściwie to wzmacnia się nieustannie od momentu zamknięcia Króliczej Nory. Zastanawiam się, czy... – urywam. Powiedziałam wszystko na głos, szeregując poszczególne kawałki układanki. – Ja jestem czarem. Jestem czarem!

– O co chodzi? – Nie rozumie Skoczek. Marszczy brwi, wpatrując się, jak na mojej twarzy wykwita prawdziwy, szczery uśmiech.

– Poczekaj. Muszę najpierw porozmawiać z White'em – wstaję i chwiejnym krokiem podchodzę do drzwi. Otwieram je i wypadam na korytarz, potykając się o zbyt długą koszulę nocną. – White!

– Panienko – mężczyzna w czarnym mundurze staje mi na drodze. Przypominam sobie, gdzie jestem. Zapewne nie powinnam wychodzić z pokoju.

– Czy mógłby pan odszukać mojego przyjaciela, syna Białego Królika? To ważne. W sprawie występu dla hrabiny – dodaję szybko, żeby nie mógł zakwestionować mojej prośby.

– W porządku – burczy, po czym odwraca się i znika w ciemnym korytarzu. Wracam do środka, siadając w fotelu ustawionym naprzeciwko łóżka, pod oknem. Widok jest imponujący. Żywopłot ciągnie się przez wiele, wiele kroków, tworząc zawiły labirynt, którego ściany sięgają kolan. Tu i ówdzie w ścianie liści kwitnie róża.

– Jestem – słyszę za plecami głos White'a. – Co on ci zrobił?

– Dlaczego miałbym jej coś zrobić? ­­– Obrusza się Skoczek.

– Po prostu wyjdź – wzdycham. Nie chcę, żeby się kłócili.

– Wyjaśnisz mi wszystko, kiedy już to omówicie – nakazuje, zanim przekracza próg.

– Siadaj – wskazuję chłopakowi drugi fotel. Przez chwilę porządkuję myśli, ponownie składając strzępki w całość. – Mój tata mówił mi kiedyś, że ten świat nie może funkcjonować bez naszych czarów. Bez szaleństwa, kreatywności i wariactwa miasta ludzi pogrążyłyby się w chaosie. Zamykane są kolejne przejścia, przez co magia nie może się przedostać. Dlatego to ja tworzę jej coraz więcej – wyrzucam z siebie jednym tchem. Oczy White stopniowo otwierają się coraz szerzej, kiedy i on pojmuje tok mojego rozumowania. – Równowaga musi być zachowana. W Krainie też dzieje się źle, bo bez poważnych dorosłych szaleje ona zbyt mocno.

– To dlatego Kassion nas porwał – chłopak zniża głos do szeptu, ale oczy błyszczą z podekscytowania. – Dzięki temu świat ludzi nie ucierpi aż tak bardzo. Ma źródło czarów.

– Dokładnie! – Wykrzykuję z euforią. Przynajmniej część tajemnicy została rozwiązana. Nadal jednak nie wiemy, dlaczego w ogóle zamknięto Krainę, dodaję w myślach.

– Moje gratulacje – w pokoju rozlega się skrzeczący głos. Kassion mówi do nas przez głośnik, który nadaje ziarnistości jego słowom. – Jesteście bystrzejsi, niż sądziłem. Miejcie jednak na uwadze, że nie możecie nic z tym zrobić.

– Nieprawda – warczę. Potem zerkam na White'a. Skoro nas podsłuchują, będziemy rozmawiać bez słów.

Musimy jakoś otworzyć przejścia.

Ale jak?

Znajdziemy Alicję. Czuję, że jest zamieszana w tę sprawę.

Kiwam głową, a potem z uśmiechem przytulam chłopaka. Nie jest zaskoczony, po prostu też mnie obejmuje. Błogą atmosferę przerywa głośny pomruk.

– A to co? – Mój przyjaciel z zaniepokojeniem przechyla głowę.

– Chyba jestem głodna – odpowiadam, rumieniąc się lekko, na co parska śmiechem. – To nie jest zabawne!

Dalej się śmieje. Łajdak.

– Wojna na łaskotki! – Krzyczę odruchowo. Po chwili oboje padamy na kanapę, chichocząc radośnie i zupełnie szczerze.

– Brakowało mi tego. Ciebie – szepcze chłopak, nagle poważniejąc. Dotyka moich włosów, ostrożnie nawijając sobie kosmyk na palec.

– Mi też ciebie brakowało – wzdycham.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro