Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

16.Dzika Karta

Wciągam na siebie kostium, stękając pod nosem. Wydaje się jeszcze ciaśniejszy niż zwykle.

– Karo... – zaczynam, przeciągając samogłoski w imieniu brata, czego nienawidzi. – Czy ty ostatnio wkładałeś mój kostium do tej ludzkiej suszarki do ubrań?

– Nie – zaprzecza niewinnym tonem zza parawanu, czyli oczywiście kłamie.

– Teraz jest za ciasny! – Układam usta w podkuwkę.

– Może po prostu za dużo zjadłaś? – Mówi kąśliwie, wkładając swój strój do występu.

– Przezabawne – wzdycham przez nos. Ostatnio kłócimy się jakoś bez entuzjazmu. W całej trupie teatralnej wisi napięcie spowodowane barierą. Joker ciągle przesiaduje w swoim wozie, wychodzi tylko żeby nadzorować próby. Teraz, przed występem, biega jak szalony, poprawiając ustawienie namiotu, mechanizmy i miejsca na widowni. Na twarzy ma zacięty wyraz, wszyscy boją się powiedzieć mu choćby jedno słowo.

– Bliźniaki, proszę sprawdzić naciąg trapezu – klaszcze w dłonie. Pospiesznie biegnę w kierunku platformy, wciąż na boso. Nie zdążyłam założyć baletek, ale teraz nie będą potrzebne. Wspinam się po składanej drabince i skaczę z podestu, chwyciwszy rączkę trapezu.

– Odrobinę za luźno! – Krzyczę, lądując po drugiej stronie namiotu. Joker ryczy przeciągle, zirytowany do granic możliwości.

– Poprawcie to, ludzie! Na-tych-miast! – Skanduje, wymawiając wyraźnie każdą sylabę. – Mamy dwie godziny i chcę zobaczyć próbę generalną bez najmniejszych zgrzytów.

– Zaraz normalnie zniesie jajko – burczy mój brat, ciągnąc za linkę od naszego sprzętu.

– Twoje metafory mogą konkurować z najgorszymi na świecie – stwierdzam uprzejmie. – Chyba zżera cię trema.

– Nie, po prostu zniżam się do twojego poziomu inteligencji. Inaczej nie zrozumiałabyś moich błyskotliwych tekstów.

– Sprawdź mnie – oznajmiam buńczucznie.

– Być albo nie być, oto jest pytanie! – Mówi dramatycznym głosem.

– Rany, ale to beznadziejne – krzywię się. – Ktokolwiek to wymyślił, jest kompletnym beztalenciem. Nie rób tej smutnej miny, wiem, że to nie ty! – Klepię go w ramię. – Twoje nie są AŻ TAK głupie.

Parkiet na dnie namiotu chwilowo zmienia się w festiwal popisywania się, gdy wszyscy nawzajem prześcigają się w technice wykonywania szpagatu, gwiazdy, salta i innych akrobacji. W kącie powstaje skomplikowana charakteryzacja. Zszywa się rozdarcia na kostiumach, doczepia piórka i cekiny, dopracowując każdy najmniejszy detal.

Zawiązuję puenty, upewniając się, że kokardka mocno się trzyma. Ostatnim, czego dziś wieczorem potrzebuję, jest zaczepienie się wstążki pantofelka o trapez.

– Wszystko będzie dobrze – powtarzam, zginając się do ziemi i dotykając dłońmi podłogi. – Poradzę sobie.

– Oczywiście, że sobie poradzisz – prycha Joker, który najwyraźniej mnie usłyszał. – Jesteś w mojej trupie. Jest najlepsza na świecie i niewiarygodnie wspaniała.

– I o najwyższej samoocenie – dodaję pod nosem.

– Nie marudź, to tylko... poczucie własnej wartości – wyjaśnia, po czym zniża głos. – Po występie weź Karo i podejdźcie do mojego wozu. Mszę z wami porozmawiać.

– Oczywiście – przytakuję.

– Póki co skup się na występie. Wszyscy się skupcie! – Woła na odchodne. Odkrzykujemy chórem, że sobie poradzimy.

***

Liczę własne oddechy, rozluźniając i zaciskając pięści. Na parkiecie stoi Nutka i zachwyca widownię swoim anielskim głosem. Chyba nawet słyszę czyjś szloch. Jest niesamowita. Delikatnie wchodzi na wyższe partie utworu, chwilę potem zgłaśniając dźwięk, by w końcu osiągnąć piorunujące vibrato. Następnie pada na kolana i kryje twarz w dłoniach. Pieśń smutna, wzruszająca i niezwykle piękna.

Nutka zbiega za kulisy, spojrzawszy przelotnie na platformy, gdzie kryjemy się ja i Karo – dwa zaczarowane ptaki. Najpierw słyszę brzdąkanie lutni, potem nieśmiało dołączają do niej skrzypce. W momencie, gdy rytm przyspiesza, wskakuję na trapez i przelatuję nad głowami widzów. Na ich twarzach maluje się teraz zdumienie i fascynacja, choć wciąż nieco melancholijna.

Mój brat przemyka tuż obok mnie. Puszczam mój trapez, przy akompaniamencie okrzyków publiki, jednak chłopak łapie mnie, zanim upadnę, dokładnie jak na próbie. Potem Karo zostawia mnie na jednej z niższych platform.

Wykonuję w górze kilka piruetów, po czym odczepiam następną rączkę i znów frunę w powietrzu. Ostrożnie podciągam się do góry i staję na drążku. Liczę do trzech, błagając w myślach brata, by również pilnował czasu. Ten fragment dodaliśmy niemal w ostatniej chwili, Joker się na niego uparł. „To jest to, co wydrze powietrze z płuc naszym widzom", powiedział rano. Puszczam linki i przechylam się do tyłu, uzyskując w ten sposób piękne salto.

Złap mnie.

Dłoń mocno zaciska się na moim przedramieniu, a ja z ulgą otwieram oczy, unosząc głowę i krzyżując wzrok z Karo. Uśmiecha się lekko.

Zawsze cię złapię, zdaje się mówić. Z ta myślą kończymy nasz występ, podobnie jak na próbie w ostatniej chwili chwytając się trapezu i opadając na ziemię. Ten układ jest chyba najniebezpieczniejszym, jaki kiedykolwiek wymyślił Joker. Oddycham ciężko, mając ochotę ucałować stały grunt pod moimi stopami. Powstrzymawszy ten odruch, ruszam w stronę kulis pewnym, tanecznym krokiem, w rytmie gasnącej powoli muzyki.

Wymijam pędzących na scenę żonglerów i dopadam do pierwszego lepszego kubka z wodą. Piję łapczywie, jednocześnie ocierając pot z czoła. Mam ochotę zrzucić z siebie ten zdecydowanie za ciasny kostium, ale to jeszcze nie koniec przedstawienia. Został jeszcze numer finałowy, w którym bierze udział cała trupa.

– Świetnie, moi drodzy, doskonale! – Mówi Joker. Na czas występu przemienia się w dobrego wujka, lecz zaraz po jego zakończeniu ostro krytykuje nas za najmniejsze błędy. Nikt nie ma mu jednak tego za złe, jest zmienny, a jego charakter to wiele, wiele osobowości posklejanych w jedno. Jest w końcu dziką kartą, która w talii pełni różne funkcje, w zależności od danej sytuacji.

Kiedy ja i Karo siadamy na drążkach, huśtając się na nich jak na huśtawkach, orkiestra wygrywa ostatni akord. Wokół wybuchają armaty z konfetti, a część ścinek trafia w moje włosy. Znikamy pod sufitem i oboje z ulgą zeskakujemy na platformy. Dyszę ciężko, a moje ręce drżą od wysiłku. Koniec.

W deszczownicy zdejmuję kostium, biorę szybki prysznic, a potem zakładam zwiewną, zieloną sukienkę. Czas na małe przyjęcie po występie, a poza tym konam z głodu. Rozczesuję włosy, a potem spinam je w kucyk.

– Kier, pospiesz się!

– Moment, niecierpliwcu – odchylam płatek kwiatu i wychodzę, przewiesiwszy kostium przez ramię. – Zanim zaczniemy jeść, musimy iść do szefa. Polecenie z pierwszej ręki – oznajmiam. Mój brat ma wielce niezadowoloną minę. Uwielbia jedzenie, a ja zresztą podzielam jego miłość do dań przygotowywanych przez Strunę i Dzwonka.

Biorę głęboki wdech i dwukrotnie stukam kłykciem w drzwi wozu. Otwiera nam Joker i szybko wciąga mnie do środka. Oboje siadamy na pryczy umocowanej na ścianie.

– Wiecie może, gdzie ostatnio podziali się As i Hattie?

– Hattie została porwana na urodzinach Kota z Cheshire, a As poszedł ją uratować – stwierdzam niepewnie.

– Zaraz po tym, kiedy ją zabrali, założyli pierwszą barierę – dodaje mój brat.

– A Kot widział, jak ją zakładają – podsumowuje Joker. – Wystarczy spytać się go, w jaki sposób jest zasilana i znaleźć źródło energii – on również często bywał w ludzkim świecie i zna niektóre ich wynalazki, a przynajmniej rozumie sens ich działania.

– Ale Kot wyjechał do Cukrowni...

– Tak się składa, że tam jest nasz najbliższy występ – uśmiecha się szef.

– O tak! – Cieszy się Karo.

– O nie – jęczę jednocześnie. Przecież mój brat lada moment połamie sobie wszystkie zęby od ilości słodyczy się tam znajdujących. Zaraz potem jednak moje oczy rozbłyskują iskrą determinacji. – Jeśli rozbijemy te niebieskie bańki, wszystko wróci do normy.

– Wyjęłaś mi to z ust, Kier – Joker wstaje i podchodzi do drzwi. – A teraz chodźmy na kolację, bo konam z głodu! A tak na marginesie, następnym razem panujcie nad twarzą, bo podczas występu widać było strach.

– To może posadzimy ciebie na trapezie pięć metrów nad ziemią, co? – Świergoczę słodkim głosem, zanim przepchnę się obok niego i popędzę do namiotu, gdzie właśnie rozpoczyna się przyjęcie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro