Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Prolog

Letni wiatr wdarł się pomiędzy korony drzew, niosąc ze sobą smród rozkładających się ciał. Piach leżący dotąd w dolinie poderwał się i przysłonił widok na las w oddali. Słońce tego dnia niemalże wypalało dziurę w ziemi, tak jakby pragnęło pozbyć się jakichkolwiek dowodów ostatnich wydarzeń. Cały teren, aż po horyzont, pokrywały zwłoki kilkunastotysięcznej armii driad. Bezsprzeczny dowód na to, że Freesia upadła raz na zawsze.

W tym wszystkim znalazła się dwójka dzieci. Bez słowa zasypywali piaskiem martwe ciała, tworząc przy tym prowizoryczne nagrobki. Mały elf o długich, jasnych włosach przyglądał się smutnym wzrokiem każdej driadzie z osobna. Żal i współczucie ściskały mu serce. Nie mógł zrozumieć, czym te istoty zasłużyły sobie na taki los.

Promienie słońca odbiły się od klatki piersiowej młodej kobiety, a chłopiec instynktownie podążył wzrokiem za światłem. Podszedł bliżej do ciała przepięknej ognistowłosej driady i kucnął przy niej. Na jej szyi błyszczał wykonany ze srebra kwiat frezji wysadzany maleńkimi kamieniami szlachetnymi. Opleciony został czarnym rzemieniem ze skóry cielęcej.

Elf złapał wisiorek w palce i przesunął po nim spojrzeniem. Bez wątpienia ten kwiat symbolizował królestwo driad. Leżąca przed nim kobieta musiała być kimś ważnym, ponieważ takie naszyjniki stanowiły nagrodę dla najbardziej uznanych członków armii. Niestety zasługi dla królestwa w niczym nie pomogły, a rasa zamieszkująca Freesię została wytępiona, prawdopodobnie co do sztuki.

Mała wiedźma stanęła za chłopcem i pochyliła się nad nim, rzucając przy tym cień na order w jego dłoniach. Elf odwrócił się do przyjaciółki i posłał jej smutny uśmiech.

— Chyba znalazłem kogoś ważnego. Ma naszyjnik z kwiatem frezji.

Uniósł dłoń ze srebrnym wisiorkiem w górę na tyle, na ile pozwoliła mu długość rzemienia. Dziewczynka powoli przesunęła po nim swoimi całkowicie czarnymi oczami.

— Może i była kimś ważnym, ale co z tego? — odparła powoli. — Nie żyje. Jak one wszystkie.

Ruszyła powolnym krokiem w stronę następnej martwej driady. Otarła wierzchem dłoni pot ze swojego czoła i kucnęła przy kolejnej ofierze niesprawiedliwej wojny. Dziewczynka nie wiedziała, kto i dlaczego wypowiedział wojnę Freesi. Nie rozumiała wielu rzeczy, ale tłumaczyła sobie, że to sprawy dorosłych. Chciałaby wiedzieć, ale nie miała na tyle odwagi, aby zapytać o to swojego surowego ojca. Ani o to, ani o żadną inną rzecz, która mogłaby wprawić go w gniew. Nie lubiła, gdy ogarniała go złość. Często wyładowywał ją na niej, karząc za najdrobniejsze przewinienie. Z tego też powodu stała się cieniem we własnym domu, starając się nie pokazywać nikomu na oczy, dopóki nie musiała. Dziewczynka nabrała kolejnej porcji złocistego piasku w dłonie, odsłaniając przy tym pojedyncze źdźbło zielonej trawy. Przejechała palcem po całej długości. Roślina była dowodem na to, że jednak coś przeżyło masakrę ostatnich dni. Szkoda, że to jedynie trawa. Wiedźma oderwała od niej swój wzrok i powróciła do pracy.

Tymczasem jej przyjaciel zdecydował się na chwilę odpoczynku. Jego wątłe ciało źle znosiło przebywanie w pełnym słońcu. Oddech szybko stał się ciężki i świszczący. Chłopiec postanowił schronić się pod drzewem. Jedynym, które stało na polanie. Powoli doczłapał się do grubego dębu i usiadł pod jego rozłożystym parasolem z liści. Oparł się o ciemną korę i poczuł jak ta drapie go po plecach przez lnianą koszulę. Cień, który rzucały gałęzie, przyniósł elfowi kojący chłód. Odetchnął głęboko, po czym pomachał dłonią do przyjaciółki, zapraszając, by też spoczęła.

Wiedźma dokończyła zasypywanie kolejnego ciała i wkrótce dołączyła do niego. Usiadła po turecku obok i również oparła się o korę dębu. Przesunęła powoli swoim uważnym wzrokiem po polanie. Wiedziała, że nie dadzą rady zasypać wszystkich zwłok i część z nich będzie rozkładała się rozszarpywana przez kruki i inne wygłodniałe ptaki. Chciała jednak zrobić jak najwięcej dla tych driad, by mogły spocząć godnie, osłonięte przed wzrokiem innych.

Spojrzenie dziewczynki przykuło jedno z ciał należące do ślicznej blondynki. Miała loki jak anioł, ale wciąż otwarte błękitne oczy już dawno stały się mętne i martwe. Wiedźma spotkała dzisiaj wiele par oczu, które zgasły i każdorazowo zamykała powieki driad, by nie musiały pośmiertnie patrzeć na okrucieństwo tego świata.

— Ich oczy są teraz puste. Zupełnie tak jak moje — odezwała się smutno bardziej do siebie niż do towarzyszącego jej chłopca.

— To, że twoje oczy są całkowicie czarne, nie oznacza, że są one puste — odpowiedział jej chłopiec po dłuższym zastanowieniu.

— A co może być bardziej puste od czerni? — zapytała, nie oczekując odpowiedzi i wstała, otrzepując swoją sukienkę z piasku.

Chciała wrócić do pracy, ale przed nią nagle znikąd wyrósł wysoki mężczyzna. Zadarła głowę do góry i ujrzała elfa, jednego z członków straży. Spojrzał w jej stronę z niezadowoleniem, a potem powiódł wzrokiem dalej, na siedzącego pod drzewem blondyna. Minął dziewczynkę bez słowa i ruszył w stronę jej przyjaciela. Będąc bliżej niego, huknął swoim grubym zachrypniętym głosem.

— Pański ojciec mówił, byś nie oddalał się od zamku, książę! To zachowanie jest nieodpowiedzialne, zwłaszcza że spotkałeś się z wiedźmą. Dobrze wiesz, że ci nie wolno.

Chłopiec spuścił wzrok na swoje skórzane pantofelki, a jego niebieskie oczy się zaszkliły. Wiedział, że ojciec nie daruje mu tego występku. Do tej pory przyjaciołom udawało spotykać się w tajemnicy i nikt nigdy ich razem nie nakrył. Teraz było inaczej, a młody elf modlił się w duchu, by strażnik nie zrobił krzywdy czarnookiej wiedźmie. Uniósł na chwilę głowę, by pochwycić jej przerażone spojrzenie, ale czując wyrzuty sumienia, powrócił do oglądania swoich butów.

Strażnik krzyczał jeszcze przez chwilę, ale do przerażonego chłopca przestało cokolwiek docierać. Następnie chwycił go niezbyt delikatnie za nadgarstek i zaczął ciągnąć w stronę granicy, za którą znajdowało się Orchid. Blondyn opierał się, ale nie miał szans z siłą dorosłego. Spojrzał na pozostającą w tyle przyjaciółkę, która stała jak wryta w tym samym miejscu, nie wiedząc, co ma począć.

— Tori! — zapłakał chłopiec.

— Dalyor! — wykrzyknęła mała wiedźma, a z jej oczu popłynął potok łez. Pojedyncze kosmyki ciemnych włosów przykleiły się do mokrych policzków. — Nie odchodź!

Dziewczynka zauważyła, że jej przyjaciel się szarpał, ale nie miał dość sił, by się wyrwać. Odchodził coraz dalej, aż w końcu zniknął za horyzontem. To był ostatni raz, kiedy widziała Dalyora.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro