1 "Truchło z parszywą gębą"
Zapomnijcie, że mówiłam kiedykolwiek o tym, że rozdziały będą długie. Nie umiem takich pisać XD
~~~~~~~~~~~~~
Ogniste płomienie tańczyły na dębowych gałęziach, zmierzając w stronę ułożonego na szczycie ciała. W powietrzu unosił się zapach charakterystycznej mieszanki ziół, którą wiedźmi kapłan natarł skórę zmarłego. Wokół zebrało się wiele osób, które chciały towarzyszyć Galahadowi Van De Visserowi w jego ostatniej podróży. Większość z nich z szacunkiem pochylała głowę, by oddać tym cześć zasłużonemu w bitwach dowódcy armii królewskiej Lilium.
Astoria z tępą obojętnością patrzyła, jak koszmar jej dziecięcych lat raz na zawsze odchodził w niebyt. Wraz z każdym kolejnym ulatującym w stronę nieba gęstym kłębem dymu, gdzieś w głębi siebie czuła coraz większą ulgę. A potem lęk przed tym, co miało nadejść. Spojrzenie, którym obdarzył ją król Austin podczas ceremonii w kaplicy, utwierdziło kobietę w tym, że zbliżało się nieuniknione. Przygotowywała się do tego przez całe życie, ale wciąż brakowało jej pewności, czy zdoła udźwignąć brzemię, jakim było dowodzenie ogromną wiedźmią armią i odpowiadanie za życie każdego wojownika. Do tej pory Astoria martwiła się jedynie o siebie. Nie chciała tego zmieniać.
Wzdrygnęła się, gdy na jej ramieniu spoczęła czyjaś dłoń. Potem kolejna i następna. Wszyscy po kolei chcieli dodać kobiecie otuchy, choć ona wcale tego nie potrzebowała. Tego jednak nikt nie wiedział. W końcu nieprzyjemny dotyk zniknął tak samo, jak ciało Galahada, które zamieniło się w gorący popiół. Wkrótce tłum się rozszedł, a wiedźma została sam na sam z własnymi myślami. Jeszcze przez krótki moment wpatrywała się przed siebie, upewniając się, że ojciec już nigdy nie wróci, a potem obróciła się i ruszyła w stronę zamku.
— Poczekaj! — Usłyszała za plecami.
— O co chodzi, Elsie?
Astoria rzuciła zirytowane spojrzenie dziewczynie, która szybkim krokiem zmierzała w jej stronę. Krótko przystrzyżona czupryna rudych loczków podskakiwała na głowie wiedźmy, a nogawki długich czarnych spodni plątały się przy łydkach. Wyglądała jak cherlawy chłopak, któremu wystarczy niewielkie potknięcie, by się przewrócić i już nigdy nie wstać.
— Gdzie idziesz? — zapytała.
Astoria westchnęła przeciągle.
— Porozmawiać z królem Austinem. Jego znaczące spojrzenia podczas ceremonii dały mi do zrozumienia, że chce ze mną pogadać.
— Iść z tobą? Jak się w ogóle czujesz?
— Nie jestem dzieckiem, Elsie. Nie potrzebuję opieki.
— Ale umarł twój ojciec, a ty właśnie wracasz z jego pogrzebu. To normalne, że możesz w tym momencie potrzebować wsparcia.
— Chcę jedynie jak najszybciej o tym zapomnieć. Gdybym mogła, najchętniej rzuciłabym jego zwłoki świniom na pożarcie. Wciąż mam przed oczami tą jego parszywą gębę — mruknęła. — Denerwuje mnie to.
Nie czekając na żadną odpowiedź, Astoria zostawiła w tyle Elsie i przeszła przez bramę na dziedziniec. Była w posępnym nastroju, nie miała ochoty na zwierzenia, a dalsza rozmowa z towarzyszką mogłaby ją jedynie doprowadzić do niepotrzebnego wybuchu złości. Strażnik przy bocznych drzwiach przepuścił kobietę, by ta mogła przejść do części zamku, w której znajdowały się komnaty dla gości. Pomiędzy kamiennymi ścianami echem poniósł się stukot eleganckich pantofelków, które Astoria założyła na wcześniejszą uroczystość. Marzyła o tym, by jak najprędzej je ściągnąć, gdyż strasznie ją obcierały.
Szybko wpadła do sypialni, którą zajmowała, i zrzuciła niewygodne buty ze stóp, ciskając je gdzieś w odległy kąt. Szybko pozbyła się również czarnej, zdobionej złotą nicią sukienki, by zamienić ją na swój ulubiony strój ze skóry smoka z południa. Cienkie łuski niezwykle dobrze dopasowywały się do ciała, a przy tym były tak wytrzymałe, że nie potrafiła ich przebić żadna strzała. Z tego powodu Astoria nigdy już nie chciała nosić niczego innego.
Gdy w lustrze wreszcie zobaczyła siebie w codziennym ubraniu, odetchnęła z niebywałą ulgą. Teraz była gotowa na spotkanie z królem.
Władca czekał na nią w jadalni przy suto zastawionym stole, co lekko ją zdziwiło. Niepewnie podeszła bliżej, po czym skłoniła się z szacunkiem. Król Austin uśmiechnął się do niej, a w kącikach jego oczu pojawiły się delikatne zmarszczki.
Kiedy obejmował tron, miał zaledwie czternaście lat, a teraz, po upływie kolejnych dwudziestu, mimo że wciąż był młody, stres związany z odpowiedzialnością wpłynął na jego urodę. Skóra zrobiła się mniej gładka, pojawiły się pierwsze siwe włosy, a przygarbione z lekka plecy świadczyły o zmęczeniu. Astoria nie mogła wyjść z podziwu, że ktoś niewiele starszy do niej od tak długiego czasu potrafił dobrze i sprawiedliwie zarządzać całym Lilium.
— Usiądź. — Wskazał na krzesło po drugiej stronie stołu, gdzie czekało wolne nakrycie.
— Przecież tak nie przystoi — odpowiedziała zdezorientowana.
Mężczyzna westchnął, podpierając szczękę na dłoni.
— Wiele lat spędziłaś w podróży z dala od zamku, parasz się zabójstwami na zlecenie i słyniesz z ciętego języka oraz braku kultury — podsumował. — Liczyłem, że chociaż ty nie będziesz mnie stawiać na piedestale i robić ze mnie bóstwa.
— Nawet mój brak kultury gdzieś się kończy. — Astoria się skrzywiła. — Prędzej odgryzłabym sobie język, niż zwróciła się w sposób niegodny w stosunku do władcy.
— Rozczarowujące, ale nie będę próbował cię przekonać do zmiany zdania. Twój język na pewno jeszcze ci się przyda, więc lepiej, żebyś go sobie nie odgryzła. Usiądź i jedz.
Astoria nie śmiała protestować. Z kompletnym brakiem gracji opadła na obite skórą siedzenie, po czym nałożyła sobie niewielką ilość potrawki z królika. Czuła, że w tej sytuacji nie da rady przełknąć dużej porcji.
Król pozwolił jej zjeść wszystko do końca, zanim odezwał się, by poruszyć temat przyprawiający ją o zawroty głowy i supeł w żołądku.
— Wiesz, dlaczego cię tu wezwałem, prawda? — zapytał.
— Domyślam się. — Wiedźma wyprostowała się jak struna, pospiesznie przecierając kąciki ust serwetką.
— Galahad był wspaniałym dowódcą, który służył najpierw mojemu ojcu, a potem mi. Teraz, gdy odszedł, nie wyobrażam sobie, by jego następcą mógł zostać kto inny, jak jego córka.
— To ogromny zaszczyt — odpowiedziała powoli Astoria — i jeszcze większe brzemię. Nie jestem pewna, czy dam radę udźwignąć na swoich barkach tak wielką odpowiedzialność.
— Płynie w tobie krew Van de Visserów, którzy od pokoleń byli doskonałymi dowódcami. Pod ich wodzą wiedźmia armia zawsze zmierzała ku zwycięstwu. Nikt nie nadaje się do tego tak, jak ty, Astorio. Jesteś urodzonym wojownikiem, a żołnierze skoczą za tobą w ogień. To zaszczyt.
— Wiem, królu. Jednak wciąż czuję, że nie zasłużyłam na ten tytuł.
— Przygotowywałaś się pod okiem ojca przez całe życie do roli, która na ciebie czeka. Uwierz w siebie. Przecież nie bez powodu wszyscy pokładamy w tobie tak wielkie nadzieje.
— Tak jest!
— Daję ci jeszcze kilka dni na odetchnięcie po ostatnich wydarzeniach, ale sama wiesz, że armia nie może pozostać zbyt długo bez opieki. Ceremonia nastąpi, gdy tylko minie żałoba w królestwie. Bądź gotowa.
Kobieta wstała z krzesła, ukłoniła się królowi, po czym wyszła z jadalni. Szybkim krokiem ruszyła do drzwi wejściowych, a potem wypadła na dwór.
Z beznamiętnym wyrazem twarzy podążyła do stajni, zaciskając dłonie w pięści. Napięta bielejąca skóra na knykciach jako jedyna zdradzała to, jak zirytowana była Astoria. Jeszcze kilka godzin temu naiwnie wierzyła, że może w jej życiu nic się nie zmieni i zdoła uciec przed tym, co szykował dla niej król, ale po rozmowie z nim nie miała już żadnych wątpliwości. Zostanie przywiązana do królestwa, a jej służba skończy się, dopiero gdy wyzionie ducha. Już więcej nie pozwolą, by podróżowała beztrosko po terenie czterech królestw.
Ciche rżenie na chwilę wyrwało wiedźmę ze złego nastroju. Gdy ujrzała ogromny łeb Draceny wyciągnięty wprost do niej, nawet na chwilę się uśmiechnęła. Podeszła do klaczy i czule przesunęła dłonią po jej wiśniowogniadej sierści. W zamian otrzymała zadowolone parsknięcie.
— Masz może ochotę na przejażdżkę? — zapytała cicho, drapiąc zwierzę za uchem.
Nie usłyszała słowa sprzeciwu, więc cofnęła się, by ściągnąć z haka sprzęt. Chwilę później powróciła w akompaniamencie skrzypienia skóry siodła i dzwonienia metalowego wędzidła, które wisiało luźno zapięte na paskach ogłowia. Dracena bez protestów dała się osiodłać i okiełznać. Wiedźma po raz ostatni podciągnęła ciaśniej popręg, a potem przytroczyła ostrożnie do siodła wyczyszczony wcześniej łuk. Ściągnęła wodze z szyi klaczy i delikatnie pociągnęła zwierzę za sobą.
Na zewnątrz Astoria włożyła nogę w strzemię i wskoczyła na szeroki grzbiet wierzchowca. Poklepała przyjaciółkę po szyi i ścisnęła boki zwierzęcia łydkami. Powoli ruszyły naprzód w towarzystwie dźwięku uderzania kopyt i kołyszącego się ogona. Wiatr rozwiewał jej włosy, a wiosenne słońce przyjemnie grzało skórę. Na chwilę przymknęła oczy, skupiając się na bujaniu, w które wprawiał jej ciało rytm kroków wierzchowca. Przejażdżki na końskim grzbiecie były jedyną rzeczą, która potrafiła ugasić w wiedźmie rozpalające się płomienie wściekłości, zanim ta zdążyła wybuchnąć i zamordować wszystkich dookoła.
Obie przemknęły między drzewami po leśnym mchu, a gdy dotarły na jego skraj, gdzie rozciągała się ogromna łąka, Dracena niespodziewanie zatrzymała się, nerwowo parskając. Astoria, który wylądowała na końskiej szyi, prawie wylatując przy tym z siodła, szybko wróciła do poprzedniej pozycji. Całe jej ciało spięło się, gdy poczuła słodko-mdły zapach, którego tego bardzo nienawidziła.
— Elfy — mruknęła, a w jej wnętrzu aż się zagotowało.
Odruchowo chwyciła swój łuk, gotowa, by w każdej chwili posłać strzałę w kierunku wroga. Uważnie się rozejrzała. Zauważyła dwie postacie w oddali ubrane w długie płaszcze. Choć ich twarze przysłaniały kaptury, Astoria dobrze wiedziała, kim byli. Pociągnęła lekko za wodze, by Dracena cofnęła się, chowając je tym samym głębiej między pniami drzew. Elfy nie miały tak dobrego węchu i wzroku, jak wiedźmy, więc miała nadzieję, że jej nie dostrzegą. Jedyne, co mogłoby ją zdradzić, to dźwięki.
— Musisz się uspokoić — szepnęła do klaczy, gładząc jej spiętą szyję. — Nie możesz rżeć ani parskać, bo nas zauważą. A wtedy będę musiała ich zabić.
A ręka ją strasznie świerzbiła. Miała ochotę zestrzelić obu jeźdźców, zanim zorientują się, co się działo. Wiedziała jednak, że taka lekkomyślność miałaby ogromne konsekwencje. Wiedźmy i elfy względnie żyli w pokoju, a bezpodstawne zabicie kogokolwiek z przeciwnej strony barykady skutkowałoby rychłym wypowiedzeniem wojny. Astoria nie chciała doprowadzić do walki z tak błahego powodu.
Wieści roznosiły się szybko i w królestwie elfów na pewno wszyscy już słyszeli, że dowódca armii Lilium właśnie kopnął w kalendarz. Władca Orchid zapewne już knuł, jak położyć łapy na kolejnym państwie. Zniszczył Freesię, więc nie miałby skrupułów, by zrównać z ziemią również krainę wiedźm. Zapewne dwóch zamaskowanych jeźdźców przysłano tu, by wybadać sytuację.
Astoria postanowiła się wycofać. Po wydostaniu się spomiędzy ciasno rosnących sosen wyjechała na główną drogę, gdzie popędziła konia do galopu. Dracena przyspieszyła kroku, ociężale podskakując, a jej długa grzywa zafalowała na wietrze. Ziemia dookoła dudniła tak, że wracającą z przejażdżki parę dało się niemalże usłyszeć w całym królestwie. Galop klaczy, ze względu na to, że była koniem pociągowym, nie należał do zgrabnych i eleganckich. Wiedźma pozwalała czasami wierzchowcowi na takie sprinty, ale wiedziała, że to szybko go męczyło.
Słysząc pod sobą głośne sapanie, wiedźma zwolniła. Wjechały pomiędzy pierwsze zabudowania. Astoria poklepała konia po szyi i cicho pochwaliła, dziękując za wysiłek. Żwawym krokiem wjechały na dziedziniec zamku, gdzie kobieta zeskoczyła z końskiego grzbietu. Wcisnęła wodze w ręce przechadzającego się młodego stajennego z prośbą, by odprowadził klacz do stajni i odpowiednio się nią zajął. Ostatni raz gwizdnęła na pożegnanie, a Dracena cicho zarżała, ruszając powoli za chłopcem.
Wiedźma szybko udała się na zamek i poprosiła o widzenie z królem. Ten od razu się zgodził i po chwili Astoria stała z nim twarzą w twarz. Skłoniła się przed władcą.
— Widzimy się już dzisiaj drugi raz — zaczął. — Masz do mnie jeszcze jakieś pytania?
— Nie śmiałabym niepokoić króla jakimiś pytaniami. Chodzi o coś ważnego.
— Słucham zatem.
— Nakryłam elfickich szpiegów przy naszej granicy z terenem Lustrzanego Pałacu.
— Skąd masz pewność, że to szpiedzy?
— Ukrywali to, kim są. Ubrali się w płaszcze zasłaniające ich twarze, poruszali się ostrożnie i mieli eleganckie konie. Zwykłych mieszkańców nie stać na wierzchowce odziane w pozłacany rynsztunek.
— Ukryli swoje twarze, ale zwierzęta ubrali w złoto. — Król Austin zmarszczył brwi. — Dziwne.
— Chcieli stwarzać pozory zwykłych podróżników, ale zapomnieli o tym, by zmienić konie na gorsze. Musieli być wyjątkowo głupi.
— Zwróciłbym ci uwagę za obrażanie naszych elfich sąsiadów, ale w tym przypadku wyjątkowo się zgodzę. Albo naprawdę są mało inteligentni, albo mają w tym jakiś inny cel. Nie podoba mi się to, że cała sytuacja zbiegła się z innym wydarzeniem.
— Coś się stało, królu? — zapytała Astoria.
— Dosłownie przed chwilą dostałem informację, że nad jeziorem Elm kręcą się szpiedzy. Niestety nie wiem, czy to również elfy, ale w połączeniu z tym, co widziałaś, całość wydaje się nieco podejrzana. Chciałbym, żebyś to sprawdziła.
— Co to oznacza?
— Chcę, żebyś wraz z Elsie o świcie wyruszyła nad jezioro Elm i dowiedziała się, kto postanowił się tam zaszyć. Liczę, że uda wam się ustalić tożsamość tych osób. Potraktuj to jako ostatnie zlecenie przed tym, jak zostaniesz dowódcą armii.
— Oczywiście. Niezwłocznie rozpocznę przygotowania do podróży.
— Powodzenia.
Król pożegnał ją uśmiechem. Ona sama utrzymywała zadowoloną minę na twarzy, dopóki nie zamknęły się za nią drzwi własnej komnaty. Dopiero wtedy pozwoliła sobie, by sztuczne zadowolenie zamieniło się w grymas.
— Skąd ta mina? — zapytała Elsie rozwalona na swojej pryczy.
— Czeka nas zadanie. Musimy z samego rana wyjechać.
— Dlaczego?! Przecież byłyśmy w zamku tak krótko — jęknęła. — Nie zdążyłam nawet porządnie się wyspać.
— Zrobisz to podczas podróży. — Astoria wzruszyła ramionami.
— Gdzie?! Na twardej ziemi pośrodku lasu?! Z kamieniem służącym za poduszkę?! — Elsie poderwała się do góry, rzucając na pościel swój sztylet, który jeszcze przed chwilą czyściła. — Wiem, że nie cierpisz przebywać w zamku, ale raz na jakiś czas przydałaby się nam namiastka jakiejś wygody.
— Nasza podróż jest misją od samego króla. Nad jeziorem Elm grasują szpiedzy. Dzisiaj spotkałam elfy na naszej ziemi i zapewniam cię, nie przyjechali tu na wycieczkę. Musimy sprawdzić, czy to wszystko jest ze sobą połączone, a jeśli tak, to znaczy, że Liephin znowu coś kombinuje — warknęła Astoria.
— Liephin? Masz na myśli władcę Orchid? — Elsie ze zdziwieniem przekrzywiła głowę. — Co mógłby chcieć od nas?
— Urodziłaś się już po tym, jak Freesia została zrównana z ziemią. Myślałam jednak, że słyszałaś o tym, kto i dlaczego ją zniszczył.
— Freesia upadła, bo od czasu śmierci okrutnej księżniczki driady nie potrafiły dojść do porozumienia w kwestii władzy i zaczęły się wzajemnie wybijać.
— Cóż za optymistyczny scenariusz — Astoria wywróciła oczami. — Cała ta wojna była intrygą Liephina, który od zawsze marzył, by Orchid stało się ogromnym królestwem. Postanowił wykorzystać osłabienie Freesi i ją wyeliminować.
— Brzmi jak głupstwo — prychnęła Elsie.
— To powiedz mi, z jakiego powodu na obrzeżach Freesi zaczynają się osiedlać właśnie elfy? Nie ludzie i nie wiedźmy, tylko one.
Elsie zamilkła, nie potrafiąc znaleźć żadnej odpowiedzi. Astoria zaśmiała się gorzko.
— Liephinowi jest zawsze mało i założę się, że spróbuje pozbyć się także nas. Właśnie dlatego tak nienawidzę elfów. — Astoria podeszła do swojej pryczy, po czym wsunęła się pod kołdrę. — Wyruszam nad jezioro Elm, gdy tylko wstanie słońce. Nieważne czy z tobą, czy sama.
Odwróciła się twarzą w stronę ściany. Usnęła szybko.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro