wstęp
a/n - uprzedzam, próbuję być zabawna, a to chwilami boli. ale co mi tam.
- proszę pana, jestem tutaj po to, żeby przespać, tfu, przegadać coś z pana córką… kurwa, no – jęknął michael, gdy jego przemowa nie wypaliła szósty raz z rzędu. siedzący na kanapie luke zarechotał złośliwie, nie przestając brzdąkać na gitarze.
- to jest coraz śmieszniejsze, chociaż nie powiem, wersja z „przyszedłem wyruchać, to jest wyniuchać, kurwa no” też była dobra – parsknął blondyn, podrygując brwiami.
- po cholerę ty tu w ogóle gnijesz, hemmings – jęknął michael, opadając na kanapę obok luke’a. – idź być idiotą gdzie indziej.
- moje siostry przyjechały i mamy wielkie „o-jezus-maria-ona-bierze-ślub” dosłownie wymalowane na drzwiach, bo mama powiesiła jakiś dziki wieniec weselny. – luke skrzywił się mimo woli na samo wspomnienie paskudztwa, które spadało co jakieś dwadzieścia minut, bo żaden gwóźdź nie był w stanie utrzymać półkilogramowego ohydztwa.
- myślałem, że wieńce są tylko pogrzebowe – mruknął michael, drapiąc się ołówkiem po głowie. – chyba muszę zrobić jakiś dochodzenie ślubne czy co, bo jak lexie też będzie chciała mieć wieniec, a ja jej kupię jakiś z napisem „ostatnie pożegnanie”? kurna, stary…
- spoko, będzie dobrze – uśmiechnął się luke, klepiąc clifforda po plecach. – a jak jej kupisz ten pogrzebowy, a jej ojciec się nie zgodzi na wasz ślub to w sumie, no wiesz. komuś na pewno to „ostatnie pożegnanie” się przyda – zarechotał blondyn, obrywając po głowie sfatygowanym notatnikiem michaela.
- skretyniały debil z ujemnym IQ – wymamrotał michael, przewracając oczami.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro