Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 12.

Veira

Nie wierzyłam w swoje poświęcenie. A raczej nie sądziłam, że byłam zdolna do tego, by aż tak się dla czegoś poświęcić. Nie mieściło mi się to w głowie. Ja pierdolę, upadłam na samo dno dobroci. Obrzydlistwo.

Stałam przed nowoczesną kliniką zamkniętą, która specjalizowała się w terapiach ofiar przemocy domowej, seksualnej oraz pomagała wyjść na prostą niedoszłym samobójcom. Nigdy w życiu bym nie pomyślała, że wejdę do takiego miejsca z własnej woli. By coś dla kogoś zrobić. Byłam ubrana w białą koszulę włożoną w czarne jeansowe spodnie o zwężonej nogawce, którą wsunęłam w moje wysokie glany oczyszczone z krwi. Włosy upięłam w wysoki kucyk, a na twarz nałożyłam makijaż, który zakrył moje blizny, wory pod oczami i resztki siniaków, które zostały po moich niedawnych podbojach. Wyglądałam... jak normalna kobieta. Czyli kurewsko dziwnie. Na ramieniu miałam torebkę, w której czekał specjalistyczny sprzęt, dzięki któremu wyciągnę z niejakiej Malei Atwood wszystko, czego będę potrzebować.

W recepcji przywitała mnie pulchna staruszka o najmilszym wyrazie twarzy, jaki w życiu widziałam. Aż się wzdrygnęłam, bo poza nią całe pomieszczenie wyglądało jak psychiatryk z horroru — wszystko było idealnie sterylnie białe. Zapewne gdybym wzięła drabinę i przejechała palcem w białej rękawiczce po każdym kryształku lampy wiszącej na samym środku sufitu nie dostrzegłabym ani najdrobniejszego paproszka. Już wiedziałam, dlaczego Cael wybrał właśnie tę klinikę dla swojej siostry. Skoro był obsesyjnie pedantyczny to to miejsce musiało doprowadzać go swoją czystością do orgazmu.

— Dzień dobry, w czym mogę pomóc? — zapytała starsza babka.

Zatrzymałam się przy jej biurku i zrobiłam najbardziej żałosną minę, na jaką było mnie stać. Chyba poczuła klimat, bo od razu jej oczy posmutniały.

— Ktoś cię skrzywdził?

— Ja... — zawahałam się pokazowo. — Ja bardzo bym chciała zobaczyć doktor Atwood.

Kobieta przyjrzała mi się ze współczuciem i zacisnęła wargi w cienką linię. Potaknęła na znak, że wszystko jest dla niej jasne i sięgnęła po telefon, na którym wybrała numer pięć.

— Masz chwilę by przyjąć pacjentkę spoza listy?... Tak. Mhm, okay. Dobrze, dziękuję.

Kobieta odłożyła słuchawkę i uśmiechając się pokrzepiająco wskazała na drzwi windy.

— Drugie piętro, po wyjściu z windy korytarzem na lewo i drugie drzwi po prawej stronie. Doktor Atwood będzie tam czekać.

— Dziękuję — szepnęłam sztucznie zdławionym głosem.

Skierowałam się wedle jej instrukcji najpierw do windy, a potem do odpowiedniego gabinetu, w którym rzeczywiście czekała na mnie drobna kobieta o imponujących wdziękach. Podczas szybkich oględzin, na które miałam jakieś dwadzieścia sekund dowiedziałam się, że jest bardzo szczupła, niziutka i ma naprawdę duże cycki i niezły tyłek. W kwestii sylwetki nie dziwiłam się, że Cael miał na nią ochotę. Gdy zwróciła się do mnie twarzą, już całkowicie zrozumiałam jego zainteresowanie. Maleia Atwood była po prostu ujmująco piękna. Delikatnie piegowata twarz o idealnych proporcjach z dużymi, perfekcyjnie wykrojonymi wargami, zadartym nosem i ogromnymi oczami w kolorze porażająco jasnej zieleni. Były podobne do barwy oczu Kellera, z tym że o wiele odcieni jaśniejsze. Miała też ładnie układające się, czarne jak noc włosy upięte w wysoki kucyk optycznie wydłużający jej twarz. Cholera, była naprawdę zabójczo piękna. Jej rysy były szlachetne i wręcz, kurwa, idealne. A gdy uśmiechnęła się miło, już całkowicie zrozumiałam tok rozumowania Caela.

— Dzień dobry — przywitała się aksamitnym głosem z delikatną chrypką. — W czym mogę pomóc?

— Dzień dobry — odparłam. Odkaszlnęłam, bo z tego jej niemożliwego piękna zrobiło mi się sucho w gardle. Skąd oni wytrzasnęli taką lekarkę? Ja pierdolę. — Ja... Ja słyszałam, że zajmuje się pani terapią ofiar... — przełknęłam, by moja gra okazała się bardziej autentyczna. — Terapią ofiar przemocy...

Cholera, naprawdę nie chciało mi to przejść przez usta.

— Tak, proszę nie kończyć. Wiem, o co pani chodzi. — Kobieta podeszła do swojego biurka i zachęcająco wskazała fotel po mojej stronie biurka. — Proszę usiąść.

Zajęłam miejsce w wygodnym fotelu i zrobiłam szybkie rozeznanie — w pomieszczeniu unosił się subtelny zapach czegoś ciepłego i jednocześnie surowego, więc nie było tandetnie uroczo jak sobie wyobrażałam. Gabinet był skąpany w beżach i ciepłych brązach. Na półkach z książkami panował porządek — książki z czarną okładką były ułożone na jednej półce a te z białą na drugiej, wszystkie od największej do najmniejszej. Poza tym stały tam ilustracje wykonane z kleksów farby, świece i kula śnieżna. Na biurku również panował idealny porządek — komputer, notes ze złotym piórem tuż obok, filiżanka kawy na podstawce z porcelany. Sama pani doktor również bardzo elegancka, bo ubrana w szykowne spodnie z czarnego materiału, które opinały jej okrągły tyłek, białą obcisłą koszulkę i na to biały fartuch lekarski z plakietką. Gdy zajęła miejsce przede mną założyła okulary w cienkich czarnych oprawkach, przez które wydała mi się jeszcze bardziej seksowna. Kurwa, mocne wrażenie na mnie zrobiła.

— Jest pani zdecydowana na terapię? — zapytała, sięgając po swój notes.

— W zasadzie to mam... Mam taką bardzo dziwną sprawę.

Kobieta zmarszczyła brwi.

— To znaczy?

Westchnęłam, udając zakłopotanie i przygryzłam wargę, spoglądając w jej jasne oczy. Nie wyglądała na kogoś, kto choćby potrafił zrobić drugiej osobie krzywdę. Potrafiłam dojrzeć w oczach ten zalążek skurwysyństwa, ale ona go nie miała. W jej oczach było coś podobnego do oczu Veriny. One obie były... dobre. Po prostu dobre.

— Ja nie zostałam skrzywdzona... osobiście. Ja widziałam... Ja po prostu... — moje zdolności aktorskie powinny zostać docenione przez Hollywood. — Ja po prostu byłam świadkiem masowego gwałtu i nie mam pojęcia, co z tym zrobić.

Maleia Atwood zaniemówiła, wpatrując się w moje oczy swoimi, szeroko otwartymi.

Sięgnęłam do mojej torebki, w której miałam przygotowaną teczkę oraz mokrą szmatkę, dzięki której moja rozmówczyni na moment odleci. Wstałam ze swojego miejsca i patrząc na nią z największą ufnością, na jaką było mnie stać podeszłam do niej. Zatrzymałam się tak blisko, jak tylko mogłam i poczułam zapach jej perfum. Pachniała zajebiście dobrze. Cholera, coś musiało być z nią nie tak. Kto normalny jest tak... idealny? Wydawała się naprawdę doskonała w każdym calu. Aż dziwnie mi było o tym myśleć. Popieprzona akcja. Wcale się nie dziwiłam, że Cael nie potrafił samodzielnie ogarnąć tej laski. Zapewne nasrała mu we łbie do tego stopnia, że nawet ON nie ufał samemu sobie. Poczułam dreszcz ekscytacji na samą myśl o tym, jak wiele mogłabym dzięki niej zyskać w potencjalnej walce z nim. Przecież gdyby pozwolił sobie na coś więcej, bardzo łatwo przyszłoby mu się zatracić. Znałam ten typ człowieka. Im bardziej pojebany, tym mocniej kochał i był skłonny zrobić dosłownie wszystko by chronić to, co było jego. Idealnym przykładem była jego siostra — dla nie zwrócił się przeciwko swojej rodzinie, największej włoskiej organizacji przestępczej i miał zamiar walczyć z nimi, gdy zajdzie taka potrzeba.

Położyłam teczkę na biurku przed Maleią, prawą rękę ułożyłam niewinnie na dębowym blacie, a lewą bardzo powoli kierowałam ponad nią. Niczego nieświadoma kobieta otworzyła teczkę i wyjęła pierwszą kartkę, na której był artykuł o odkryciu masowego grobu, który napisałam poprzedniego wieczoru. Dalej miałam przygotowane zdjęcia, ale miałam zamiar jej tego oszczędzić.

— Pani jest świadkiem? — zapytała, wczytując się w tekst.

— Tak, ledwo uszłam z życiem — odparłam z emocjami.

Kobieta pochyliła się mocniej, zaczytując się z zaangażowaniem, a ja gwałtownie objęłam jej szyję i przystawiłam mokry materiał do jej ust i nosa. Nim moja piękna pani doktor się obejrzała, już odpłynęła, robiąc się wiotka. Ostrożnie odchyliłam ją na krześle, by mogła się wygodnie oprzeć i po przebudzeniu uznać, że jedynie się zdrzemnęła, a potem zabrałam się do roboty. W pierwszej kolejności pozwoliłam sobie wyrwać jej włos i wsadzić do probówki, a potem przyłożyłam jej kciuk do poduszki nasączonej tuszem i odbiłam jej linie papilarne na kartce. Po zebraniu materiału, który mnie interesował wyczyściłam jej kciuk i zajęłam się przegrzebywaniem zawartości jej komputera, notatnika i wszystkich szafek, w których mogłabym znaleźć coś przydatnego. No i odczepiłam jeden z kluczy, na jej breloczku. Im więcej przejrzę w czasie jej drzemki tym lepiej dla mnie.

Panno Atwood, jesteś moja.

***

Wieczorem, po zleceniu moim ludziom zebrania wszystkich informacji na temat Malei Atwood oraz doprecyzowaniu zmian, jakie mają zajść w tym tygodniu w moim burdelu udałam się na długą, odprężającą kąpiel z bąbelkami. Moje spięte mięśnie, niedawno pokiereszowane ciało i cały ten szał związany ze ściganiem Stevena... Potrzebowałam relaksu. Wcześniej, gdy byłam pod kontrolą ojca nie mogłam sobie pozwolić na choćby moment nieuwagi. Teraz byłam wolna i bezpieczna w swojej przestrzeni i mogłam oddać się przyjemności.

Zamknęłam oczy i przeniosłam się w to ciemne miejsce w najbardziej skrytym zakamarku mojej duszy. Przed moimi oczami stanęła pełna szaleństwa twarz ojca i jego pięciu przyjaciół. Alexander, Anthony, Steven, James i Felipe. Każdy z nich napakowany, spragniony i pełen gniewu, który najlepiej było wyładować na nastoletnich gówniarach. Każdy z nich złamał mnie przemocą fizyczną i słowną, tak jak moją siostrę. Ona znosiła ich od najmłodszych lat, gnijąc od środka z powodu ich skurwysyństwa. Mnie dopadli później, bo Valie okazała się za słaba, by znieść tortury psychiczne. Przemoc fizyczna nie robiła na niej wrażenia. Po pierwszym uderzeniu uodporniła się na kolejne. Ze mną było podobnie. Uderzenia mnie nie ruszały. Psychiczne znęcanie również. To Steven Mory mnie złamał. Złamał mnie odbierając mi niewinność w brutalny, bestialski sposób, a potem przez lata brał ją kiedy tylko chciał, wmawiając mojemu staremu, że bezczeszcząc moje ciało uodpornię się na każdy rodzaj cierpienia i tortur. I miał rację. Nie bałam się ani uderzeń, ani podpaleń, ani psychicznego znęcania, ani gwałtu. Uodporniłam się na odczuwanie tego jako krzywdy, bo zbezcześcił mnie tyle razy, że kolejne nie miały żadnego wpływu na kondycję mojej psychiki. Byłam zniszczona, zbrukana i brudna. Ale miałam to w dupie. Każdy z przyjaciół ojca zdechł w męczarniach. Każdy poza Stevenem Mory, który był ostatnim elementem mojego upadku. Gdy go wykończę, odczuję spokój i będę mogła zbudować swoje imperium.

Odetchnęłam głęboko, ogarnięta wspomnieniami i powoli uchyliłam powieki. W łazience panował spokój przerywany kroplą skapującą z kranu do wody, moim oddechem i... Gwałtownie odwróciłam głowę w kierunku drzwi i z furią na twarzy dostrzegłam mojego męża, który ostrzem noża przejeżdżał po jednej z wyraźnie rysujących się pod skórą żył. Był w samych bokserkach. Z uśmiechem przyczepionym do tego rozprutego pyska.

Trzymajcie mnie, bo go skurwiela rozszarpię. Jakim pieprzonym prawem potrafił być przy mnie taki bezszelestny! Wyczuwałam zagrożenie na kilometr. KILOMETR. A ten śmieć to obchodził.

— Pomyślałem, że powinniśmy w końcu zacząć współpracować — oznajmił jak gdyby nigdy nic. Jakby nie widział jak wściekle na niego patrzyłam. — Jesteśmy razem, jesteśmy małżeństwem a ty należysz do rodziny. Chcę być uwzględniany w twoich akcjach. — Uniósł wzrok, by zmrużyć na mnie złowieszczo oczy. — Zacznij mi w końcu ufać, Veira.

— Jesteś ostatnią osobą, która będzie mi rozkazywać.

— Mam prosić?

— A potrafisz? — Uśmiechnęłam się złośliwie, rzucając mu wyzwanie. — Jak nisko upadniesz? Na kolana? Będziesz błagał o odrobinę mojej uwagi? Myślisz... Naprawdę myślisz, że mogę cię potrzebować?

Keller oblizał kształtne wargi.

— To prowokacja? — wyszeptał, podnosząc się z miejsca. — Rzucasz mi wyzwanie? Jesteś pewna, że udźwigniesz jej konsekwencje? — Zatrzymał się nad moją wanną. Obie dłonie oparł na jej krawędzi i pochylił się z najbardziej niepokojącym uśmiechem, jaki kiedykolwiek u kogoś widziałam. — Chcesz mnie sprawdzić? Czy może siebie?

Nie mogłam powstrzymać duszącego uczucia ciepła, które zgromadziło się w moim brzuchu. Jego wzrok był tak pewny siebie, tak nikczemny i po prostu pewny siebie... A do tego szaleńczy. Jakby wiedział, że bez względu na wszystko, czego bym nie wymyśliła on wygra. Nikt nigdy tak na mnie nie patrzył. Z tą pewnością, determinacją i mocą. Ale i ufnością oraz przekonaniem, że to, czyli my zadziała bez względu na wszystko.

Pieprzony Keller Hartley.

— Błagaj — szepnęłam.

Mój mąż wyprostował się leniwie, pocierając dwoma palcami swoją bliznę. Przez ułamek sekundy byłam pewna, że wykona moje polecenie. Przez zasrany ułamek. Już byłam gotowa zaśmiać mu się w twarz, gdy doskoczył do mnie, lewą ręką objął moją szyję a prawą zanurzył w wodzie. Ścisnął moje udo z taką samą mocą, z jaką obejmował moje gardło. Adrenalina wypełniła moje żyły. Serce zamarło, a całe moje ciało skupiło się wyłącznie na zielonych tęczówkach mojego męża. Patrzył na mnie surowo, ale i ufnie.

— A może dla odmiany to ty będziesz mnie błagać? — wyszeptał niskim, ledwo dosłyszalnym głosem. — Może to ty udowodnisz, że mogę ci ufać? Że dopuszczanie cię do mojej rodziny nie było błędem. Że mnie nie wychujasz. — Dłoń Kellera przemieściła się pod wodą pomiędzy moje nogi. Bezwiednie, wbrew, kurwa, sobie rozchyliłam je. Byłam mokra, rozpalona i chyba pierwszy raz w życiu nie liczyło się nic poza jego spojrzeniem. Gdy patrzył na mnie tak twardo i dziko. Tak, jak szaleniec na swoją ofiarę. Chciałam ten jeden raz być jego ofiarą.

Ta myśl obudziła we mnie bestię. Zalała mnie fala nieposkromionej wściekłości i pożądania jednocześnie. Oddychałam szybko i płytko. Moja łechtaczka pulsowała, a w głowie jedynie świeciły alarmy. Pragnęłam go. Pragnęłam mojego popieprzonego męża.

Ufałam mu.

A ja nikomu nie ufałam. Nigdy.

— Ufasz mi, Veira? — wyszeptał, muskając ciepłym oddechem moje rozchylone wargi. — Widzę to, modliszko. Widzę w tych twoich mrożących krew w żyłach oczach.

Zamknęłam je, czując się naga. Chciałam się zatracić. Przy tych pieprzonych ludziach cały czas pragnęłam gówien, którymi zawsze gardziłam. Nienawidziłam delikatności, niewinności i tej obrzydliwej miłości. Nie miałam rodziny. Nie miałam przyjaciół. Nie miałam nikogo. Byłam brudna, zużyta i przesiąknięta gniewem, nienawiścią i zemstą. A potem pierdolona Verina Vercetti zrobiła z mojego mózgu szambo. Zaszczepiła we mnie pragnienie. Rzuciła jebaną klątwę tym anielskim bachorem, który był dla mnie tak kurewsko ważny. Gdyby nie ja, obie zgniłyby w tym gównianym pokoju w burdelu mojego ojca. Uratowałam je. Jako jedyne w moim życiu. Nigdy nikogo nie uratowałam. Nie zapobiegłam czyjejś śmierci. Nie zdążyłam na czas. Do diabła z nimi wszystkimi. Chciałam tego palanta po mojej stronie. Chciałam jego zaufania i bezgranicznego oddania, które miała Verina. Chciałam poczuć, jak to jest, gdy ktoś cię chroni. Gdy możesz na kogoś liczyć.

Ale prędzej piekło zamarznie, niż powiem to na głos.

Gwałtownie wbiłam ostre paznokcie w rękę Kellera i korzystając z jego zaskoczenia, podniosłam się na równe nogi, policzkując go wolną ręką. Zaskoczony zrobił krok w tył i puścił moją szyję. Nim uciekł mi dalej, sięgnęłam ku niemu i objęłam ręką jego kark, a następnie przyciągnęłam go do siebie. Nasze usta zderzyły się w pełnym mojej furii pocałunku, który odwzajemnił bez ani sekundy zawahania. Potem wyszłam z wanny, nie przerywając pocałunku i wskoczyłam mu w ramiona. Objął mnie zaborczo, a ja zaplotłam nogi wokół jego pasa. Kutas w pełnym wzwodzie ocierał się o szczelinę pomiędzy moimi pośladkami.

— Wgnieć mnie w materac — sapnęłam, z wargami przy jego bliźnie. — Natychmiast.

— Ja pierdolę, jak ty mnie kręcisz, wariatko — odparł na wydechu.

Wbił chciwe palce w moje pośladki i szybkim krokiem udał się do wyjścia z łazienki, a potem prosto do mojej sypialni. Buzowało we mnie pożądanie i ekscytacja. Mieszanka, o której nie miałam pojęcia. Mieszanka, której nie dane mi było nigdy wcześniej posmakować.

Keller pocałował mnie jeszcze raz, na zwieńczenie pieszczoty gryząc końcówkę mojego języka, a potem bez ostrzeżenia i z pełną brutalnością rzucił mnie na łóżko. Roześmiałam się złośliwie, gdy obrócił mnie na brzuch, szarpnięciem uniósł moje biodra i rozchylił nogi. Chwyciłam się prześcieradła, gdy jego pokryta zarostem gęba przywarła do zbiegu moich ud. Lizał mnie, ssał i przygryzał, a ja odczuwałam to jako nieopisaną przyjemność. Nigdy nie czułam się podobnie. Nigdy nikt mi tego, kurwa, nie robił. Nikt mnie tak nie dotykał. Nie pozwalałam na to. Nie chciałam tego. Najpierw krzywdzono mnie bez mojej zgody, łamiąc raz za razem, a potem ja jak maszyna wybierałam kogo chciałam i pieprzyłam na swoich zasadach, odbierając tyle ile potrzebowałam.

Keller był pierwszym mężczyzną, któremu pozwoliłam się dotykać w taki sposób.

— Jesteś taka wkurwiająca, modliszko — powiedział ze złością. Przesunął językiem pomiędzy moimi fałdkami i odsunął się, uderzając w oba pośladki otwartymi dłońmi. Piekący ból wyrwał ze mnie westchnienie. — Tak cholernie wkurwiająca. Uwielbiam to w tobie.

Zamknęłam oczy, skupiając się na swoim szybki oddechu i gwałtownym biciu serca. Nie potrzebowałam jego słów w tym akcie. Potrzebowałam dotyku, który mnie rozpalał.

— Wejdź we mnie — rozkazałam, rozsuwając uda szerzej.

Keller roześmiał się wesoło, po czym ciepło jego ciała zniknęło. Klepnął mnie w pośladek kolejny raz, a potem jeszcze. Gdy byłam pewna, że w końcu mnie wypełni, on jedynie użył ręki. Spokojnym ruchem rozsunął moje wargi i zatopił w moim napiętym wnętrzu środkowy palec. Tego również unikałam. Seks oralny i petting wydawały mi się zbyt intymne. Dzisiaj miałam to gdzieś. Każdy jego ruch był pożywką dla moich demonów. Oplatały mnie macki pożądania i tej chorej satysfakcji z przyjemności podczas dotyku.

Po chwili palce mojego męża zamieniły się w ciepłą, wilgotną główkę jego członka. Nabrałam powietrza w usta i rozluźniłam się, czekając na jego ruch. Zanim we mnie wszedł, oparł się dłońmi na materacu przy mojej talii, a jego twarz przywarła do mojej szyi. Był spocony i gorący. Czułam jak serce waliło mu w pierś.

— Powiedz, że mnie pragniesz, modliszko... — wyszeptał, drażniąc moje wejście końcówką fiuta. — Dzisiaj jesteś moja, prawda?

Dzisiaj byłam kimś, kogo nie znałam. Kobietą pełną pasji i nienasyconą. Byłam kimś, kogo życie nie zdeptało. Kimś, kto miał w śmierdzącym życiu strużkę światła. Dzisiaj oszukiwanie się było tak kurewsko przyjemne.

— Ta noc należy do nas — odparłam, przyjmując go w całości. — Tylko do nas, Kells. 

____________

#BloodyValentinepl

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro