Rozdział 13.
Veira
Obudziłam się z pełną wątpliwości głową, która rozbolała mnie jak diabli, gdy przypomniałam sobie zakończenie poprzedniego dnia. Ja, Keller, zaufanie i poczucie przynależności. Zrobiło mi się niedobrze. Upadłam tak nisko, by pragnąć czyjegoś ciepła i czułości... Serio? Naprawdę?! Żałosne.
Wykopałam Kellera z łóżka godzinę po tym, jak się we mnie spuścił. Bez zbędnego obciążania mojej głowy swoim gadaniem opuścił mój dom, za co, szczerze powiedziawszy, byłam mu naprawdę wdzięczna. Nie czułam się źle z tym, jak przebiegł nasz wieczór, ale nie czułam się też dobrze. Seks, który miał jakiekolwiek znaczenie nie leżał w mojej naturze. Takie odklejone rzeczy źle działały na mój spaczony mózg.
Upojny wieczór z moim mężem uprzytomnił mi jednak kilka ważnych rzeczy. Po pierwsze naprawdę pragnęłam tego pociętego psychopaty i w jakimś niewielkim — ale jednak — stopniu ufałam mu. Seks z nim był jedynym w pełni satysfakcjonującym mnie seksem, który w życiu miałam. Nie czułam się jak szmata, gdy przygniatał mnie do materaca i pieprzył bez opamiętania, wznosząc nas po szczeblach spektakularnego orgazmu. Po drugie moje ciało było lżejsze. Jakby po tych wszystkich latach wypełniające mnie zgnilizna i pozostałości po ludziach ojca nagle zniknęły. Jakby świadomość, że dotyka cię ktoś, kogo naprawdę pragniesz wymazała te obrzydliwe obrazy i dotyk. Po trzecie moja psychika szwankowała, ale nie upadłam jeszcze tak nisko, by zacząć się poważnie martwić. Po prostu zażegnałam kolejny problem, z jakim mierzyłam się od dzieciństwa. Po czwarte byłam głodna i nie miałam nic do jedzenia. A skoro nie miałam nic do jedzenia, musiałam się ogarnąć i udać do kogoś, kto z chęcią przygotuje mi dobry posiłek.
Zebranie się do kupy, prysznic, ubranie i makijaż zajęły mi dwadzieścia minut. Dotarcie do domu Vercettich na motorze, kolejne dwadzieścia minut. Była dziewiąta piętnaście, gdy weszłam do ich domu, jak do siebie i zastałam Verinę w szlafroku przy wyspie kuchennej. Była rozespana, odciągała pokarm z piersi i piła owocową herbatę. Spojrzała na mnie z uroczym uśmiechem, który trafił prosto w to śmierdzące, nowopowstałe miejsce mojej duszy. To, które sprawiało wrażenie ludzkiego.
— Dzień dobry — przywitała się.
— Cześć, mała śpi?
Verina zrobiła minę jakby usłyszała największy idiotyzm świata.
— O północy zrobiła pierwszy koncert o jedzenie, zasnęła na trzy godziny, zrobiła kupę więc zrobiła drugi koncert, zasnęła na chwilę i od piątej zero trzy nie daje mi żyć. Czasem wychodzi z niej mały szaleniec. Im częściej znajduję ją w ramionach Kellera, tym bardziej rozrabia. — Verina skrzywiła się na swoje słowa i zaprzestała odsysania mleka. Jej pierś była nabrzmiała i naprawdę duża. Gdy podpięła to ustrojstwo do drugiego cycka, przekonałam się na własne oczy jak szalało kobiece ciało podczas tego całego matkowania. Ten cycek miała jeszcze większy. — Z lewej jadła w nocy, prawej nie tknęła, stąd taka różnica — poinformowała mnie Rin, widząc jak przyglądam się jej mleczarni.
— Bolą cię?
— Nie, ale jeśli Fianka będzie kopiować Valianta i zacznie mnie gryźć jak on Valerię to będziemy mieć poważny problem.
— Jest zbyt dobrym dzieckiem, by krzywdzić sutki które karmią — rzuciłam, by ją pocieszyć. Gdy dotarło do mnie, że po raz kolejny zrobiłam coś miłego, przeszedł mnie dreszcz obrzydzenia. Po jaką cholerę tutaj przylazłam, skoro mój mózg się kisił w obecności Rin? — Jezu, im więcej czasu z tobą spędzam tym miększa się robię — mruknęłam oskarżycielsko. — Zdejmij ze mnie tę pieprzoną klątwę.
— To nie klątwa, to swoboda, Veiro. Czujesz się przy mnie swobodnie i w jakiś pokręcony sposób mi ufasz.
Przełknęłam z trudem i sięgnęłam po jej kubek z herbatą. Upiłam z niego dwa łyki.
— Jesteś jedyną osobą, której uratowałam życie. Ty i Fianna. Nigdy wcześniej nikt nie sprawił, że zapragnęłam mu pomóc.
Verina stężała, przyglądając mi się z niezrozumieniem. A ja... A ja miałam jakiś popieprzony przypływ szczerości, którego nie potrafiłam za nic zatrzymać.
— Wtedy w tych obskurnych lochach, w których cię przetrzymywali — ciągnęłam — gdy spojrzałaś mi w oczy tymi swoimi wielkimi... Nie mam pojęcia co się stało. Ale poczułam silną potrzebę, by cię uratować. Ciebie i twoje dziecko. I nawet przez sekundę nie pomyślałam o tym, by wykorzystać cię przeciwko Zenie. — Odwróciłam wzrok, jeszcze bardziej zdezorientowana swoim wyznaniem niż Verina. — Nie potrafiłabym cię zranić. Ciebie i Fianny. Nigdy.
— Ja...
Otrząsnęłam się, przybierając poważny wyraz twarzy i ponownie spojrzałam w jej kierunku. Tym razem pozbawiona tego ckliwego gówna, które niepotrzebnie ze mnie wypłynęło. Ja pierdolę, nie umiałam dojść do porządku dziennego z tymi nowymi emocjami. Po jaką cholerę mi to wszystko było?
— Jeśli komuś powiesz o tej rozmowie, wyrwę twojemu mężowi struny głosowe i wsadzę mu je w dupę — zagroziłam. Skrzywdzenie Zeny przyszłoby mi z wielką łatwością.
— Oczywiście — rzuciła z uśmiechem Rin. Skończyła odciągać pokarm i odstawiła butelkę na blat. — Taką Veirę rozumiem, znam i uwielbiam — dodała.
Poczułam coś ciepłego. Coś... jak gorący wosk płynący po martwym organie w centrum mojej klatki piersiowej.
Pierwszy raz w życiu ktoś szczery i prawdziwy przyznał, że mnie lubi. To... miłe. I wkurwiające. Ale bardziej miłe. Dobra, dość tego gówna.
— Zena siedzi z dzieckiem? — zapytałam, by zmienić temat.
— Nie, Zena jest z Vincentem, Caelem, Kellerem i Sethem w klubie. Od kilku dni Flynn otrzymuje zgłoszenia do walk i zaczęli się zastanawiać nad zorganizowaniem czegoś więcej niż pojedynczych widowisk na śmierć i życie. Dodatkowo Cael i Cadenza dobrze się sprawują jako nauczyciele samoobrony. Cael jest niezwykle cierpliwy a Cadenza swobodnie i dobrze czuje się pomagając dzieciakom.
— Czy to nie jest chore, że piętro niżej, pod ziemią, toczą się te krwawe walki?
— Jest — przyznała Rin z nietęgą miną. — Ale wiesz... Czy w tym waszym złym świecie jest coś, co nie jest chore? Przywykłam do irracjonalności swojego życia. — Wzruszyła ramionami, po czym oparła ręce na blacie i posłała mi uśmiech. — Im więcej absurdu tym fajniej.
Przyglądałam się Verinie przez kilka chwil — jej twarzy, dużym oczom, uśmiechowi... Tej delikatności, która zmieszała się ze światem Zeny i stworzyła ją tym, kim jest dzisiaj. Podobała mi się. Cholernie mi się podobała. Była słodka do porzygu przez większość czasu, ale miała w sobie ten zalążek złamania, psychopatki i czegoś, co było potwornie pociągające.
— Czasem zazdroszczę Zenie, że dobrał się do ciebie przede mną — wypaliłam. Policzki Rin rozczerwieniły się jak dwa porządne pomidory, a ona sama zaniemówiła. Parsknęłam śmiechem widząc jej zaskoczenie. — Spokojnie, Rin, to tylko luźne spostrzeżenie.
— Ja... Hm. Zaskoczyłaś mnie — przyznała, pocierając niezręcznie swój kark. — Jesteś głodna?
— Tak. I wiesz co? — Oparłam dłonie o blat wyspy kuchennej, która nas dzieliła i pochyliłam się w jej kierunku. — Skoro klub stał się bardziej Caela niż Kellera... Może powinnam poszerzyć horyzonty mojego burdelu? — Podekscytowanie wypełniło moje żyły. — Cholera, Rin, mam pomysł na biznes.
— O mój Boże — jęknęła z uśmiechem, pozbywając się resztek zakłopotania. Jej twarz spowiło zaciekawienie. — Co masz na myśli?
— Keller to papla, więc zakładam, że wiesz, kogo szukamy, prawda?
— Wiem — przyznała bez zająknięcia. — Keller sprzedaje mi wszystkie plotki gdy przychodzi posiedzieć z Fianką. Boję się wpływu jego osoby na moje maleństwo — przyznała. — Ale przynajmniej wiem, że Fianna poradzi sobie w życiu ze wszystkim.
— Fakt, Keller i Fianna to dość niepokojące połączenie, ale może być z tego dobry kabaret. Ale wracając! Jeśli chodzi o mój burdel, założenie było takie by szybko ogarnąć tę kamienicę, którą kupiłam, dostosować ją do mojej wizji i złapać tam Stevena. Ale nie myślałam w ogóle o tym, co będzie, gdy już go wykończymy. — Usiadłam na barowym krześle i z niezrozumiałą dla siebie ekscytacją spojrzałam Rin w oczy. — Zróbmy klub który będzie przeznaczony dla facetów i dla kobiet. Nie ma w Miami wielu miejsc z męskimi prostytutkami.
Verina zmarszczyła brwi w konsternacji, ale ja widziałam. Widziałam ten szalony błysk w jej oczach. To coś, czego nabawiła się przez Kellera.
— Chcesz stworzyć ze mną klub dla spragnionych kobiet? — zapytała.
— Jeśli mam z kimś współpracować, to tylko z tobą.
Za cholerę nie rozumiałam swojego dzisiejszego zachowania... Ani tego, jak otwarta się nagle zrobiłam. Ani, kurwa, tego, co się stało dzisiejszej nocy z Kellerem. Ale czułam się... Taka... Wolna i niezwyciężona w nietoksyczny sposób. Jakby... Jakby to, że nie napędza mnie chęć mordu... Dodawało mi kopa. Ale pojebane odkrycie.
— Dobra. Okay. — Verina przygryzła wargę i spojrzała w jakiś punkt nad moją głową. — Kurwa, dobra, mam pomysł! Lecę po Fiankę a ty wyjmij składniki na gofry.
Zabrała się do realizacji swojego planu, ale zatrzymałam ją chwytem za nadgarstek. Spojrzała na mnie z zaskoczeniem.
— Ja pójdę po dziecko a ty powyciągaj czego potrzebujesz.
— Dobra, jest z Ronem.
Minęłam ją, zdjęłam swoje ciężkie buty bo miałam zamiar chwilę tu zabalować i skierowałam się na schody, które prowadziły do prywatnego azylu Vercettich. Minęłam salon, korytarz pełen drzwi i zatrzymałam się dopiero przed wejściem ozdobionym różowymi sercami. Po raz kolejny słodko do porzygania się. Usłyszałam wesoły śmiech dziecka, więc bez pukania weszłam do środka. Zastałam Rona siedzącego na dywanie przy łóżeczku. Jedna ze ścian łóżeczka była usunięta, a w środku siedziało małe rozczochrane dziecko z pluszowym nożem w buzi. Obśliniała właśnie ostrze.
— Widzę, że dobrze się bawisz — mruknęłam do Rona i podeszłam do dziewczynki z wyciągniętymi przed siebie rękami. Przechyliła głowę na prawo, przyglądając mi się uważnie. Miała na sobie tylko pampersa i różową koszulkę z falbanami na ramionach. Jej wielkie oczy były roześmiane. — Ty chyba też, co młoda?
Chwyciłam ją pod pachami i podniosłam, a potem ułożyłam na swoim biodrze. Wypuściła z rąk pluszaka i zajęła się badaniem tymi pulchnymi palcami tatuażu na mojej szyi.
— Przejmujesz ją? — zapytał sennie Ron, więc na niego spojrzałam. Wyglądał jakby miał zasnąć w ciągu pstryknięcia palcem.
— Tak, uznaj mnie za wybawicielkę i idź spać. Wyglądasz jak gówno, Ron.
— Trzy maluchy i Flossie to spora dawka emocji — mruknął, podnosząc się chwiejnie na równe nogi. — Czy możesz być na tyle miła, że udamy, że nadal opiekuję się Fianną, ty ją zabierzesz na dół, a ja się prześpię?
Korciło mnie, żeby powiedzieć coś chamskiego, ale widząc jego zmarnowaną twarz i mając na uwadze to, jak mało uprzedzony do mnie był... Po prostu przytaknęłam. A on się do mnie uśmiechnął z wdzięcznością. To był znak, żeby brać dzieciaka i spadać. Tak też zrobiłam. Zeszłam do kuchni w chwili, gdy Verina włączyła mikser. Nie chciałam niczego mówić w chwili, gdy to ustrojstwo się tłukło, więc zabrałam Fiannę na przechadzkę po parterze. Doszłam do szyby, za którą znajdował się basen i spojrzałam na dziewczynkę, która przyglądała mi się z zaciekawieniem. Jej wielkie, jasnoniebieskie oczy śledziły detale mojej wyniszczonej twarzy z ujmującą jak na takiego zasrańca uwagą. Uśmiechnęłam się do niej bezwiednie i równie bezwiednie zawinęłam jej kilka kosmyków włosów za ucho.
— No i na co się gapisz, wiedźmo? — zapytałam. — Rzucasz na mnie kolejną klątwę? Jedna ci nie wystarczyła? — Zmrużyłam oczy, chyląc się ku niej nieznacznie. Parsknęła śmiechem, łapiąc mnie za policzki i energicznie mnie w nie strzeliła. — Widać, że złośliwa po starym — mruknęłam, krzywiąc się. Wywołałam tym jeszcze więcej jej śmiechu.
— Może chcesz ją nakarmić? — zawołała Verina. — Mam przygotowane mleko, musiałabyś jej je tylko przytrzymać przy buzi.
Przyjrzałam się Fiannie, zerknęłam na Verinę i znów spojrzałam na dzieciaka. Uśmiechniętego, pełnego życia i beztroski dzieciaka, który przyszedł na świat przez dwójkę ludzi, którzy naprawdę się kochali. I chcieli jej. Moje splamione okrucieństwem ręce nie powinny w ogóle się do niej zbliżać... Ale jej ojciec był równie pojebany i zepsuty, co ja. Więc zgodziłam się ją nakarmić. Podeszłam po butelkę, odebrałam ją od Veriny i usiadłam na stołku barowym, układając sobie dziecko w ramionach.
— Jak mnie obrzygasz, bo nie ogarniesz, że zjadłaś za dużo, celuj poniżej szyi — mruknęłam. A potem przystawiłam smoczek do jej małych różowych ust i patrzyłam jak obejmuje go i zaczyna ssać.
Nie spuściła ze mnie wzroku nawet na pieprzoną sekundę. Ja z niej również. Trwałam w zawieszeniu przez dziesięć minut i nie byłam pewna nawet tego, czy oddychałam.
To dziecko było pieprzoną klątwą dla mojego spaczonego jestestwa.
***
Fianna zjadła flaszkę i zasnęła w moich ramionach, a Verina zrobiła górę gofrów, do których przygotowała dla nas kremowy serek waniliowy i dżemy. Gdy zasiadłam z nią do stołu, mając w rękach jej dziecko... Poczułam się dziwnie. Z jednej strony miałam wrażenie, że jestem słaba i naiwna, zupełnie jak Verina... a z drugiej czułam się tak kurewsko nieswojo i dobrze, bo czy ja kiedyś w ogóle zjadłam śniadanie z kimś, kogo mogłam określić mianem koleżanki? Ktoś się dla mnie na tyle postarał, by zrobić dla mnie gofry bez żadnego podtekstu, oczekiwań... czegokolwiek? No, kurwa, nie.
— Z czym zjesz? — zapytała mnie Verina, biorąc do ręki upieczony smakołyk. — Zaraz wezmę od Ciebie Fiankę, wiem, że niewygodnie się je z bobasem.
— Nie przeszkadza mi — mruknęłam. — Ładuję się dobrą energią, nie musisz się martwić warunkami mojego jedzenia. A zjem... z tą białą breją.
— Jasne — zaśmiała się. — Valeria często robi taki krem do naleśników, uwielbiam go. Valiant zawsze wkłada jej do niego całe ręce.
— Ten gnojek wyrośnie na problematycznego dzieciaka — zauważyłam. — Z pewnością zaprzyjaźni się z Kellerem. A do tego Fianna... Strach się bać jak bardzo będą rozrabiać, jak będą starsi — dodałam z uśmiechem. — Zenę krew zaleje jak Fianka będzie brała przykład z Kellera.
— Cóż, nie powiem, że nie jestem zaniepokojona. — Verina wydęła wargę, patrząc na swoje dziecko w moich ramionach i westchnęła, a potem podała mi posmarowanego gofra. Zaczęłam jeść i po raz kolejny przekonałam się dlaczego Zena tak bardzo się w niej zatracił. Była piękna, seksowna, miała dobre serce, była słodka i umiała gotować. A gdyby tak ją... Nie. Stop. — Hej, to co z tym planem na biznes? W klubie jest super i lubię oglądać nawet te najgorsze walki, ale... To nie jest też coś, w co mogę się jakoś bardzo zaangażować. Cael i Keller doskonale sobie tam radzą.
— Koncepcja jest prosta, zrobimy ekskluzywny burdel dla pań i dla panów. Tancerze erotyczni są bardzo popularni i kobiety chętnie korzystają, jak mogą, ale czy w okolicy mamy jakiś męski burdel? Nie mamy. Budynek, który kupiłam jest duży i można zrobić z niego niezły pożytek. Podzielimy lokal na pół, będzie część dla osób preferujących facetów i część dla tych, co wolą laski.
Verina odgryzła kawałek swojego gofra, patrząc w jakiś niezidentyfikowany obiekt obok mojej głowy. Widać było jak ciężko pracują wszystkie styki w jej głowie.
— No dobra, będzie klub, będą prostytutki i będą... jak się nazywają mężczyźni, którzy są prostytutkami?
— Męskie dziwki, Rin.
Zacisnęła usta, próbując się nie roześmiać.
— Okay, dobra więc panie i panowie do towarzystwa. A czy mężczyźni będą robić pokazy? Może to klub który będzie miał coś dla takich większych pojebów i mniejszych? Na przykład organizowanie wieczorów kawalerskich i panieńskich. Czyli delikatniej, jakieś pokazy, seks na sucho i tak dalej oraz taki burdel, że burdel. Co o tym myślisz? To mogłoby wypalić tak, jak wypalił klub dla fanatyków mordowania połączony z nauką samoobrony. Chyba, że to rzeczywiście jest zbyt popieprzone?
— Ja jestem jednoosobową organizacją przestępczą, kochanie, dla mnie nie ma czegoś takiego jak „zbyt popieprzone". Pytałam wcześniej o tę samoobronę ze względu na twoje morale, bo mnie osobiście to jebie czy pod tymi dzieciakami, które Cael uczy się bronić ktoś kogoś akurat nie zabija. Nie mam sumienia i nie mam skrupułów — wzruszyłam ramionami. — Ale podoba mi się twój entuzjazm, Verino, skąd w tobie ten cichy szaleniec?
Policzki mojej rozmówczyni znów zabarwiły się na różowo.
— Ja... Cóż, nie jestem jakąś wielką zwolenniczką zwykłego, słodkiego seksu. Lubię gdy jest mocniej, lubię być zdominowana. Ale lubię też dominować. To zależy od humoru. — Verina przygryzła wargę, patrząc na mnie z dzikim błyskiem w oku. — Wyobrażasz sobie Zenę, który dobrowolnie zgadza się zostać związany i skazany na moją dominację? Jestem prawie o połowę mniejsza od niego. Gdy się tutaj znalazłam był tak zdeterminowany by udowodnić, że mu na mnie zależy, że pozwoliłby mi wsadzić sobie wibrator w tyłek. — Parsknęła śmiechem, po czym zatkała usta, robiąc wielkie oczy. — Jezu, nie powinnam tego mówić. To chyba zbyt dużo szczerości.
W odpowiedzi ponownie wzruszyłam ramionami. Jej zaufanie było jak coś słodkiego, nagroda, którą mogłabym się rozkoszować.
— Twoje wyznanie jest u mnie bezpieczne — powiedziałam. Szczerze, bo nigdy nie chciałabym jej zawieść. Była jedynym zalążkiem dobra w moim życiu i chciałam to zachować. Gdy żyły moja mama i babcia, one były dla mnie ostoją. Ich szczerość i miłość. Gdy odeszły, zostałam zniszczona, zbrukana i wgnieciona butem w asfalt upierdolony gównem. — Lubię cię, Rin — dorzuciłam. — Bardzo cię lubię. I założenie z tobą burdelu będzie najlepszą zajawką, na jaką się pokuszę.
— Zrobimy sobie casting na naszych facetów?
Szeroki uśmiech rozciągnął się na mojej twarzy.
— Pani Vercetti, ależ z rozkoszą.
— Interesy z panią, pani Ventura—Hartley to sama przyjemność.
Och kochana, jeszcze zrobię z ciebie psychopatkę.
________________
Twitter: #BloodyValentinepl
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro