6. Klub (+18)
– Marcel, ja... Ja chyba zaraz dojdę...
~
Kolorowe światła odbijały się od tańczących na parkiecie osób. Szybka, klubowa muzyka dodawała energii spragnionym wrażeń, a dostępny w barku alkohol kusił tych, którzy całkiem opadli z sił lub woleli spróbować szczęścia we flircie. Warszawski klub tętnił życiem, choć na zegarze nie wybiła nawet dwudziesta druga.
Wśród tłumu tańczących znaleźli się także Kacper i Marcel. Mimo iż ten drugi jeszcze chwilę przed wyjazdem był dość sceptycznie nastawiony do tego pomysłu, teraz kompletnie zapomniał o swoich troskach, wkręcając się w wir dobrej zabawy. Jego towarzysz również wciągnął się w taniec bardzo mocno i zszedł z parkietu dopiero po czterech przetańczonych piosenkach. Cały się spocił, jednak dziwnym trafem dodawało mu to seksapilu i ponętności.
– I co tym sądzisz? – spytał Marcela, opadając na pierwszy lepszy wolny stolik.
– O twoim tańcu, spoconej bokserce czy tym drinku, który sobie zamówiłem? – odpowiedział zaczepnym pytaniem Miłek.
– Dobre sobie, panie naukowcu. O klubie. Fajnie tu, nie?
Kacper chwycił za kieliszek swojego towarzysza i upił z niego jeden, soczysty łyk. Marcel szturchnął go w ramię, a ten się zakrztusił. Momentalnie odłożył napój.
– Nie kradnij mojego alkoholu! – zagrzmiał starszy mężczyzna, po czym przybrał zawadiacki wyraz twarzy. – Barman nie pozwala ci nic zamówić, bo wyglądasz jak napalony czternastolatek, więc kradniesz drinki innym?
– Daruj se. Może to mój sposób na podryw? – Kacper oblizał wargi językiem, patrząc przy tym Miłkowi w oczy.
– Żeby mnie poderwać potrzeba czegoś więcej niż wymiany płynów ustrojowych na szklance.
– Tak? A czego konkretnie?
– I tak ci nie powiem, małolacie. Idź lepiej tańczyć, bo napaleni faceci ze środka sali dosłownie zjadają cię wzrokiem.
Student obejrzał się za siebie, po czym zatarł z zadowoleniem ręce. Posłał Marcelowi oczko, znikając w tłumie. Naukowiec pokręcił tylko głową i dopił drinka. Bez zastanowienia podszedł do baru, aby zamówić kolejnego. Po raz pierwszy od bardzo dawna wyrwał się gdzieś samotnie, bez uciążliwego brata, więc postanowił wykorzystać ten czas na całego. Kiedy otrzymał napój, odwrócił się tyłem do lady. Zaczął szukać charakterystycznej zielonej czupryny.
Tymczasem Kacper w całości oddał się muzyce. Zdawało się, że to nie on kontroluje ruchy swojego ciała, ale poszczególne członki poruszają się same w rytm melodii. Z półprzymkniętych oczu chłopaka biła tajemnicza wyniosłość, jakby to właśnie on był bogiem tańca. Obok niego ruszali się także inni, ale zafascynowani widokiem niesamowitego tancerza, kompletnie nie skupiali się na własnym rytmie. A kiedy tylko znajdowali się zbyt blisko zielonowłosej piękności, płoszyli się jak przestraszone zwierzątka.
Marcel nie mógł się nadziwić niespotykanemu talentowi tanecznemu młodego studenta biotechnologii. Bezwiednie sunął oczami za jego ciałem, nie mogąc oderwać wzroku. W każdym kroku kryła się harmonia i piękno. Kiedy wcześniej tańczył obok niego, nie był w stanie tego zauważyć tak dobrze, jak teraz. Poczuł, jak do jego serca na nowo wkrada się dobrze znane, lecz jednocześnie znienawidzone uczucie miłości partnerskiej. Jednak tym razem obiektem jego zainteresowania stał się właśnie Kacper Kamiński, który również zdawał się czuć coś względem Marcela.
Pobudzony drugim drinkiem, mężczyzna począł iść w stronę tańczącego. Zaczynała się kolejna piosenka, tym razem dla odmiany wolniejsza. Przyspieszył, i nim ktokolwiek inny zdążyłby zaprosić studenta do tańca we dwoje, on złapał go za ręce, a potem wtulił w siebie zaborczo.
– Zatańczysz ze mną ten kawałek? – mruknął mu wprost do ucha.
– Grzechem byłoby odmówić.
Mężczyźni zaczęli tańczyć. Marcel, cudem przejmując dominację, zaczął kierować ich w stronę łazienki. Jego prawa ręka wylądowała na pośladku Kacpra, ale ten zdawał się tym nie przejmować. Zachęcony brakiem odmowy, Miłek wsunął drugą dłoń w wymodelowane żelem i odrobiną brokatu włosy partnera. Przybliżył usta do jego szyi. Z początku począł ją całować, przygryzać, a później wręcz zasysać wrażliwą skórę, robiąc chłopakowi malinki. Młody Kamiński dalej nie protestował, a nawet sam postanowił złożyć na głowie towarzysza kilka pocałunków. Oboje poczuli, jak wzrasta w nich napięcie i podniecenie. Na policzki wstąpiły rumieńce, a serca zaczęły bić o wiele szybciej.
W pewnym momencie Marcel wymusił zatrzymanie się. Wyplątał Kacpra ze swojego uścisku, ale chwycił go mocno za rękę i pociągnął w stronę toalety. Zdezorientowany student był w szoku. Nie do końca wiedział, co się właśnie stało, dlaczego przerwali taniec. Spojrzał na naukowca pytająco, ale ten tylko zatrzasnął ich w kabinie, po czym popchnął go na muszlę. Kacper otworzył szerzej oczy, jednak już po chwili przymknął je błogo, rozkładając nogi i odchylając ciało do tyłu.
– Czyli jednak podryw na kradzież drinka się udał – mruknął, rozpinając pasek i zamek od spodni.
– Mały zboczuszek. Też tego chcesz prawda?
– Chyba po mnie widać – zachichotał, ściągając spodnie i bokserki.
– Wolę mieć jednak słownie potwierdzenie. Nie chcę być sądzony o gwałt na takim pięknym studencie.
– Może jeszcze mam ci spisać zgodę na papierze? Zluzuj gacie. Tak, chcę. Podobasz mi się. Odkąd tylko zobaczyłem cię po raz pierwszy, to przepadłem.
– To było dziś rano, młody. Nie teatralizuj tak.
Marcel rzucił okiem na penisa Kacpra. Był o wiele dłuższy, ale i chudszy od jego własnego. Okalały go jasne, kręcone włoski, zupełnie inne od krzykliwej czupryny na głowie chłopaka.
– Sądziłem, że na dole też będziesz zielony – zachichotał, biorąc narząd w dłonie.
– A spadaj, wiesz! – Kacper zdzielił go rękami po głowie.
Mężczyzna zaśmiał się raz jeszcze, po czym zaczął powoli przejeżdżać dłonią po całej długości penisa zielonowłosego. Z ust studenta wyrwał się cichy pomruk przyjemności. Kacper położył jedną rękę na swoim brzuchu, a drugą zaczął wędrować w okolice pośladków. Miał wielką ochotę na seks. Szybki, namiętny i dziki seks.
– Kochałeś się już kiedyś z młodszymi? – spytał zaczepnie, równocześnie samodzielnie się rozciągając.
– To zabrzmiało tak, jakbyś zarzucał mi, że jestem pedofilem! – fuknął Marcel, odsuwając się od niego obrażony.
– No weź, nie o to mi chodziło... – jęknął cicho Kacper, przygryzając wargę. – Nie chciałem być niegrzeczny.
– Ale jesteś. I mnie to bardzo kręci.
Mężczyzna ściągnął z siebie jednym ruchem spodnie i spoczywającą pod nimi bieliznę. Wygrzebał z kieszeni trzymaną na czarną godzinę prezerwatywę. Otworzył ją i założył ostrożnie na swoje przyrodzenie.
– Różowa? – zdziwił się Kacper, zezując na penisa Marcela.
– Oczywiście. W końcu to bardzo męski kolor – mruknął cicho. Oblizał wyschnięte usta, napierając sobą na ciało studenta. Spojrzał mu prosto w oczy, by zaraz potem pochylić się i pocałować go namiętnie. W międzyczasie położył ręce na jego biodrach, palcami wykonując koliste ruchy. Z ust Kacpra raz po raz wyrywały się urwane jęki i pomruki.
– Wejdźże już we mnie, nie cierpię przedłużania! – syknął w końcu zniecierpliwiony.
Jak na zawołanie Marcel posłusznie wsunął się w niego swoim członkiem. Pierwszym, co poczuł student, był niesamowity ból, który zaraz zmienił się w falę przyjemności. Jego oczy zaszły mgłą, a ówczesna porywczość w momencie wyparowała. Zastąpiła ją chwilowa słabość i pewna niemoc, w których kryło się coś niesamowicie fascynującego nawet dla niego samego. Poczuł, jak jego zazwyczaj spięte ciało się relaksuje.
Po chwili Marcel znacząco przyspieszył, dając upust emocjom i podnieceniu. Kacper jęknął, wtulając się w jego ciało. Zaczął drżeć, jednak nie ze strachu. Czuł się zupełnie inaczej niż dawniej, kiedy kochał się przelotnie z innymi facetami. Naukowiec nie narzucał mu swojego tempa ani nie zmuszał do konkretnych czynności. Po raz pierwszy było mu dobrze po prostu dlatego, że czuł przy sobie czyjąś bliskość. Położył głowę na piersi Miłka, wzdychając.
– Dobrze ci? – usłyszał, ale był w stanie jedynie pokiwać głową na potwierdzenie. Przymknął oczy, w całości oddając się podnieceniu. Poruszył biodrami, aby lepiej się ustawić. – Gdzie się podział ten wyszczekany małolat w zielonych włosach? Czemu się nie odzywasz? – zapytał raz jeszcze Marcel, chichocząc.
– Jest mi dobrze... Po prostu się delektuję. Możesz przyspieszyć.
Mężczyzna posłusznie przyspieszył, wydając z siebie ciche posapywanie. Kacper rozszerzył jeszcze bardziej nogi. Jęczał coraz głośniej, więc w pewnym momencie Marcel aż zatkał mu usta, by nie wzbudzali zbyt dużych podejrzeń. Jemu także było bardzo przyjemnie, a odgłosy studenta dodatkowo to uprzyjemniały.
Minuty mijały, a miarowe jęki dwóch kochających się mężczyzn nie ustawały. Wręcz przybierały na sile z każdym kolejnym ruchem. W końcu oboje doszli do takiego momentu, w którym jedyne co czuli, to napierające na nich morze podniecenia, które wezbrało to takiego stanu, że lada chwila mogłoby wszystko z siebie wylać.
– Marcel, ja... Ja chyba zaraz dojdę... – szepnął cicho Kacper, przygryzając swój język.
Marcel przysunął się do niego bardzo i złączył z nim w namiętnym pocałunku. Dokładnie w tej chwili student doszedł wprost na jego brzuch. Skrzywił się, odwracając wzrok.
– Przepraszam. Ale nie dam rady tego zlizać.
Zepchnął z siebie Miłka. Wstał i zaczął się ubierać, co jakiś czas sycząc z bólu, chciał stąd jak najszybciej uciec. Marcel obserwował go przez chwilę, jakby próbował znaleźć wytłumaczenie tej nagłej chęci ucieczki. W pewnym momencie złapał zielonowłosego za rękę i pociągnął z powrotem na sedes. Zarzucił mu ręce na ramiona.
– Ktoś cię do tego zmuszał, prawda? Dlatego teraz nie chcesz tego robić?
Kamiński powoli pokiwał głową twierdząco.
– Ale ja nie. Nie będę cię do tego zmuszał. Zaufaj mi.
Mężczyzna chwycił jego ręce i przyłożył do swojej piersi.
– Obiecuję ci, że jak tylko wrócę się z Hiszpanii z Wiktorem, zabiorę cię do siebie i przerżnę dziko na łóżku. Tak, jak to powinno być. Nie zmuszę cię do niczego, czego ty nie chcesz.
Kacper uśmiechnął się smutno i wtulił w jego tors. Marcel wsunął rękę w jego puszyste loki.
– Nie powtórzę więcej błędów swojej młodości – szepnął cicho, prawie niedosłyszalnie i zawiesił wzrok na pękniętym kafelku, tuż nad głową studenta. Zasępił się, jednak bardzo szybko odgonił ponure myśli. Pocałował Kacpra raz jeszcze, po czym odsunął się od niego i także zaczął się ubierać.
~
Wiktor niewiele pamiętał z poprzednich lotów samolotem. Przed wylotem nie mógł spać z ekscytacji, w konsekwencji czego odsypiał właśnie na pokładzie. Tym razem jednak role się odwróciły i to Marcel drzemał w fotelu, a Wiktor czuwał przy nim, co jakiś czas zerkając za okno. Niestety piękne widoki można było ujrzeć jedynie podczas startowania i lądowania, kiedy krajobrazu nie zasłaniały wszechobecne chmury.
Podróż minęła bez większych problemów. Zgodnie z planem samolot wylądował na lotnisku o wyznaczonej godzinie. Nastolatek obudził brata, po czym oboje udali się po swoje bagaże. Dość szybko uwinęli się z odprawą i już niecałą godzinę potem jechali taksówką do hotelu, w którym Marcel zarezerwował pokój.
Po przybyciu na miejsce, od razu stawili się w recepcji, by odebrać klucze. Przywitał ich miły młodzieniec o dość przeciętnym typie urody. Jakby instynktownie, od razu zaczął konwersację w języku angielskim.
– Witajcie w hotelu Casa Gracia. Bardzo mi miło. Rezerwacja na jakie nazwisko? – rzucił dobrze znaną formułką. Przejechał wzrokiem po gościach. Kiedy napotkał spojrzenie Marcela, zmroziło w środku. Natychmiastowo zwrócił się w stronę Wiktora i na ułamek sekundy dosłownie skamieniał.
– Miłek. Marcel i Wiktor Miłek. Dwupokojowy apartament z widokiem na morze – odpowiedział mężczyzna, jakby nie zauważając lub ignorując reakcję recepcjonisty.
– Ależ oczywiście. Wybaczą państwo, pójdę to zaksięgować. – Młodzieniec uśmiechnął się przepraszająco, lekko skinął, po czym wyszedł zza lady do pomieszczenia oznaczonego jako ''Biuro dyrektora''.
– Dziwne... – Mruknął starszy Miłek. – Ale w sumie to może normalne.
Tymczasem Wiktor zaczął rozglądać się po holu. Wydawał się bardzo nowoczesny. Ściany pomalowane zostały na biało, gdzieniegdzie wisiały ozdobne lampki lub stały przepiękne zielone rośliny poustawiane w wielu dziwnych miejscach. Klimatu dodawały także wielkie okna, dzięki czemu pomieszczenie było dobrze oświetlone i wielkie. Nastolatek oddalił się od brata, aby zerknąć także w stronę części barowej. Podświetlana lada i krzesła na wysokich nóżkach bardzo kusiły, aby przysiąść i spożyć alkohol trzymany w oszklonym barku. Po dłuższej chwili rekonesansu Wiktor wrócił do Marcela. Pracownika dalej nie było.
– Zapomniał sobie o nas? – rzucił cicho Wiktor, wpatrując się w drzwi, za którymi wcześniej zniknął.
– To dość nieprofesjonalne, aby traktować tak klientów – prychnął Marcel.
Dosłownie w tym momencie recepcjonista wrócił z plikiem kartek. Wyciągnął spod lady odpowiedni kluczyk i wręczył go gościom, przepraszając za zwłokę. Cały czas ukradkiem przypatrywał się Wiktorowi, co nie umknęło uwadze starszego Miłka. Kiedy tylko znaleźli się za drzwiami swojego nowego apartamentu, ten powalił młodszego na łóżko i położył się obok niego, zaczynając temat.
– Chyba wpadłeś mu w oko.
– Weź przestań, wcale nie – burknął Wiktor, mimowolnie się rumieniąc.
– Pożerał cię wzrokiem dosłownie – zachichotał.
– Wcale nie! Po prostu pewnie zdziwiły go moje włosy!
– A ja uważam, że to nie włosy, lecz urocza twarzyczka. Pewnie wyobrażał sobie, jak się całujecie, ojej, ojej.
– Przestań sobie ze mnie kpić! – Młody odepchnął go od siebie i usiadł na krawędzi łóżka naburmuszony. Marcel także się podniósł i przysiadł obok.
– I tak bym cię mu nie oddał – szepnął cicho, całując Wiktora w policzek.
Nastolatek posmutniał nagle i musnął palcami ucałowane miejsce. Wyjął z plecaka swojego wysłużonego misia. Przez chwilę patrzył mu w oczy, by zaraz potem wtulić go mocno w siebie i zwinąć się w kulkę na wyjątkowo wygodnym łóżku. Tymczasem jego brat zabrał się za wypakowywanie bagaży w pokoju obok. Co jakiś czas zerkał na nieruchomą kupkę tłuszczu. Nie chciał niepotrzebnie interweniować.
Po kilkunastu minutach Wiktor wreszcie wstał. Ukradkiem włożył przytulankę z powrotem do plecaka, a obok niej także kilka innych podręcznych rzeczy, jak portfel, telefon czy butelka wody. Stwierdził, że rozpakować się może później, a teraz pójdzie pozwiedzać najbliższą okolicę. Wbrew pozorom bardzo lubił spacery, na które dość często wybierał się wieczorami w rodzinnym mieście.
– Wychodzę się przejść. Będę za maks dwie godziny – rzucił, podchodząc do drzwi.
– HOLA HOLA! – krzyknął Marcel, zatrzymując go w pół kroku. – Wychodzisz się przejść? – Ściągnął brwi i założył ręce na siebie.
– No tak, jestem już duży.
– Ale i tak nie jesteś pełnoletni. Gdzie i po co. Nie jesteś u siebie, możesz się zgubić. To Barcelona, nie Kraków. Tutaj nie dogadasz się po polsku. – Mężczyzna był nieugięty.
– Tak się chciałem tylko pokręcić po okolicy... – odpowiedział lekko przerażony. Brat zazwyczaj nie był nadopiekuńczy w kwestii samodzielnego wychodzenia, choć w tym przypadku miał trochę racji. Jednak Wiktor nie chciał zbyt szybko odpuszczać. Zmienił ton głosu na pewny siebie. – Mam mapy w smartfonie. Nie odejdę zbyt daleko. Nie martw się. Zrobię tylko rekonesans, co jest w sąsiedztwie hotelu, coś sobie kupię i wrócę. Nie będę szedł na plażę, spokojnie.
– Masz być cały czas pod telefonem i najlepiej w zasięgu mojego wzroku z okna – warknął Marcel.
– Dobrze, spokojnie. Naprawdę możesz mi zaufać!
– Staram się. Naprawdę się staram.
Ton jego głosu nieco zelżał, a wyraz twarzy złagodniał. Pokręcił jeszcze głową sam do siebie, po czym jęknął i odwrócił się plecami do drzwi.
– Zmykaj. Tylko nie kupuj słodyczy i wracaj szybko. Maksymalnie godzinka. Nie zawiedź mnie i mojego zaufania.
Wiktor uśmiechnął się. Podbiegł do brata, przytulił go od tyłu i wyszedł z apartamentu. Zjechał windą do recepcji i podszedł do lady. Nikogo przy niej nie było, więc wzruszył ramionami i skierował się w stronę ulicy.
Hiszpańskie powietrze zdecydowanie różniło się od tego polskiego, a przede wszystkim krakowskiego. Swąd spalin i smogu zastąpił lekki powiew morskiej bryzy i rześkiego wiatru, którymi aż chciało się oddychać. Nastolatek rozejrzał się dookoła, po czym ruszył dziarsko w stronę najbliższej lodziarni na rogu ulicy. Przez całą krótką drogę obserwował przechodniów i przejeżdżające samochody z uśmiechem. Był wiele kilometrów od domu, a jednak czuł się, jakby nigdzie nie wyjechał. Ludzie zachowali się tak samo, jak w każdym innym miejscu, a nawet obcy język, który słyszał, nie robił na nim zbyt dużego wrażenia. Wielokrotnie zdarzało mu się być zaczepianym na Wawelu i pytanym w różnych językach o drogę lub zrobienie zdjęcia turystom. Był do tego przyzwyczajony.
Kolejka w lodziarni okazała się bardzo krótka, więc chłopak dość szybko zamówił sobie smaczny deser. Usiadł przy jednym ze stolików, rozkoszując się niezwykle dobrym sorbetem. W pewnym momencie poczuł na sobie czyjś wzrok. Rozejrzał się dookoła, aby sprawdzić, kto mu się przypatruje. Niedaleko od niego stał jakiś młody mężczyzna z ulotkami, który uśmiechał się miło w jego kierunku. Wiktor odwzajemnił uśmiech, dojadł swoje lody, po czym podszedł do młodzieńca i z grzeczności wziął jedną karteczkę. Już miał odejść, kiedy ten odezwał się po hiszpańsku:
– Zaczekaj, proszę. Chociaż przeczytaj treść.
– Przepraszam, nie rozumiem po hiszpańsku – odpowiedział zakłopotany nastolatek po angielsku. Mężczyzna uśmiechnął się i przetłumaczył prośbę oraz treść ulotki.
– Mamy dzisiaj wyjątkową promocję. Darmowy wstęp do botaniku i podziwianie różanego sanktuarium. Jesteś zainteresowany? Naprawdę, nic nie musisz płacić.
Wiktor podrapał się po karku, spoglądając w stronę majaczącego w oddali hotelu. Propozycja wydawała się dość kusząca, ale obiecał bratu, że nie odejdzie zbyt daleko.
– Proszę – szepnął młodzieniec. – Prawie wszyscy mi odmawiają, a ja naprawdę nie chcę stracić pracy...
Miłek spojrzał w oczy szatyna ze współczuciem i lekko się zmieszał. Doskonale rozumiał strach młodego pracownika. Dawno temu także spotkał kogoś w podobnej sytuacji i bez wahania mu pomógł. Ale wtedy okoliczności były zupełnie inne.
– No dobrze, zgoda. Pójdę. W sumie co mi szkodzi, może być nawet fajnie – powiedział w końcu, w duchu ciesząc się, że robi dobry uczynek. – A wyrobimy się w godzinę? Obiecałem bratu, że wrócę właśnie o tej porze.
– Oczywiście. Ogród jest niedaleko! – ucieszył się pracownik.
– Więc prowadź.
Mężczyzna ochoczo ruszył w stronę botaniku, cały czas zachwalając przepiękne rośliny w nim rosnące. Opowiadał z taką ekspresją, że wkrótce młody Miłek nabrał autentycznej ochoty na zobaczenie tego cudownego miejsca na żywo.
– A tak w ogóle to jestem Marco – powiedział po chwili pracownik, wyciągając do chłopaka rękę.
– A ja Wiktor.
– Skąd jesteś? Z Anglii? – zagadnął go Marco, chcąc zagaić rozmowę.
– Nie, z Polski. Nie mam aż tak bardzo brytyjskiego akcentu – zaśmiał się szczerze, przymykając oczy. – Chociaż czasem żałuję.
– Tak? Czemu?
– Wydaje mi się, że gdybym mieszkał za granicą, mógłbym osiągnąć o wiele więcej niż w ojczyźnie. Jestem programistą!
– Ojej, to gratulacje! To musi być bardzo trudne – powiedział Marco, w duchu pilnując się, żeby nie palnąć coś głupiego. Nie chciał wyjść z roli.
– Dla mnie nie, ale mój brat kompletnie tego nie rozumie. W sensie mojej pasji.
– Mam nadzieję, że kiedyś jednak zrozumie. – Mężczyzna przystanął i wskazał na pięknie zdobioną bramę z kwiatów. – To tutaj, zapraszam.
Wiktor spojrzał na rozległy ogród, a po jego ciele przeszedł niepokojący dreszcz, zwiastujący niebezpieczeństwo. Chłopak zignorował go, ruszając niepewnie w stronę bramy. Tymczasem Marco wyciągnął telefon, zrobił mu ukradkiem zdjęcie i wysłał je do Jonathana. Dodał jeszcze tylko krótkiego SMS-a, po czym wszedł zaraz za tęczowowłosym do rajskiego botaniku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro