~ 59 ~
3 godziny później
Z każdą upływającą minutą czuliśmy coraz większe przerażenie, a u mnie jeszcze dochodziły straszliwe wyrzuty sumienia, że tak długo zwlekałem z podjęciem decyzji, która teraz wydawała się tak prosta. Czułem się okropnie, że Jimin musi teraz przechodzić tak ciężką walkę, bo ja nie chciałem mu obiecać tego, że będę żył. Westchnąłem ciężko, przecierając twarz, która powoli stawała się coraz bardziej zmęczona. Miałem ochotę wrócić do domu. Razem oczywiście z moim ukochanym, którego zaraz bym przytulił po powrocie i nie puszczał. Moje serce się krajało przez ponure myśli, które przewijały przez głowę. Chciałem tylko, żeby ten okropny koszmar się po prostu skończył.
– Ile jeszcze będziemy musieli czekać? – zapytałem, a w moim głosie można było usłyszeć przeogromny ból, który i również odczuwałem w środku.
– Za chwilę zabieramy pana Parka – oznajmił lekarz, który nagle wyłonił się zza naszych pleców. – To nie jest prosta operacja, więc w razie czego, mogą państwo z nim chwilę porozmawiać.
Niepewnie wszyscy weszliśmy do sali, gdzie leżał mój narzeczony za pozwoleniem mężczyzny. Kiedy go zobaczyłem, odebrało mi mowę. W negatywnym sensie. Niemal byłem w stanie poczuć to co on czuje w tamtej chwili. Chciałem zabrać całe katusze, które przeżywał i robić to za niego, bo on na to nie zasługiwał. Nie mój Jimin, który był cały blady, a podkrążone oczy świadczyły o tym, że jest zmęczony. Przepchnąłem się między chłopaków i usiadłem koło jego łóżka, od razu łapiąc go za nieco zimnawą dłoń.
– Przepraszam – wyszeptałem, patrząc na niego ze zmartwieniem. – Naprawdę przepraszam za wszystko, skarbie – pocałowałem skórę jego dłoni i przytuliłem się policzkiem do niej z wyrzutami sumienia. Byłem takim głupim egoistą, że tym bardziej uważałem, że ja powinienem być na jego miejscu.
– To nie twoja wina – stwierdził bardzo słabym głosem, a należące do mnie serce zabiło szybciej mówiąc, że to nieprawda. Twoja wina, Jungkook. Twoja.
Uśmiechnąłem się słabo, a pod powiekami pojawiły się pierwsze łzy, którym nie pozwoliłem wyjść na wolność i spłynąć po moich policzkach. – Tak, tak... Pamiętaj, że zawsze jestem tutaj i będę z tobą bez względu na wszystko. Jesteś silny, walcz dalej, dobrze ci idzie, kochanie – wymamrotałem gładząc jego delikatną skórę.
– Nieprawda, Jung-Jungkookie – jego zimny szept przeszył nasze ciała na wskroś. – Umieram. Przestaję walczyć.
Wtedy nie mogłem powstrzymać już słonych kropel, które zaczęły wypływać z moich oczu. Jego słowa wbijały nóż prosto we mnie. Byłem zrozpaczony, a myśl, że on zaczyna się poddawać, wcale nie pomagała mi w dalszym wspieraniu chłopaka. Nie byłem w stanie pocieszyć siebie to jak miałem jego?
– Jimin, obiecałeś mi, proszę, nie rób tego – zapłakałem w końcu, zaciskając palce u drugiej dłoni na jednym z kolan. – Masz walczyć do końca, proszę. Dla mnie.
– Ja naprawdę chcę – przełknął ciężko gęstą ślinę, która osiedliła się w jego gardle. – Ale to strasznie ciężkie, mój króliczku, wiesz? – kąciki jego ust lekko uniosły się w górę powodując, że łzy skapywały z mojej twarzy coraz szybciej i w większej ilości.
– Wiem, wiem, dlatego tutaj jestem. Żeby cię wspierać i walczyć, jeśli będzie trzeba to nawet za nas dwóch – powiedziałem szybko mając coraz większą ochotę by się w niego wtulić, żeby poczuć z powrotem się bezpieczny.
– Nie płacz, proszę – ścisnął lekko moją rękę. – Nie chciałem zapamiętać waszych smutnych twarzy. Proszę, nie staraj się za mnie walczyć. Spróbuję znaleźć siłę by przeżyć operację, ale nie pozwól sobie na wieczne nieszczęście. Jak nie wrócę, obiecałeś żyć dalej, nie zapominaj. Pamiętaj o mnie i wspomnieniach, w których uczestniczyłem, ale zacznij na nowo żyć, a ja będę cię pilnował do dnia, gdy umrzesz z przyczyn naturalnych. Nadal mam nadzieję, że przeżyję tak jak obiecałem nadal walczę i pamiętaj, że mimo iż było ciężko walczyłem do samego końca. Kocham Cię... – wyszeptał ledwo wypowiadając ostatnie słowa.
– Jak to walczyłeś? – zapytałem przerażony. – Walcz, nadal, proszę – brzmiałem wtedy jak pokręcony desperat, ale co mogłem poradzić, że naprawdę mi zależało na życiu mojego ukochanego? – Musisz walczyć – mój płacz zamienił się w szloch, którego nie umiałem zatrzymać.
– Ja przepraszam, że nawet nie zdążą mnie zoperować – powiedział cicho, głaszcząc z czułością moją dłoń, a ja w tamtej chwili chciałem go zabrać stamtąd, przytulić i nie pozwolić nigdy więcej ta mówić.
– Zdążą, Jiminiś, zdążą – odparłem przekonany, ale łzy mimo wszystko nie ustępowały. – Lekarz powiedział, że zaraz cię zabierają na blok... – mówiłem, ale w tamtym momencie przerwał mi właśnie owy mężczyzna.
– Panie Park musimy... – zaczął, ale tym razem Jimin wcisnął mu się w zdanie.
– Pamiętam to zdanie, to samo powiedział pan do mojego ojca 16 lat temu – słaby przełknął ślinę. – Mimo, że wiedziałem kim pan jest, zgodziłem się by to pan mnie leczył. Niech więc pan nie popełnia tego samego błędu co wtedy niech pan da mi się pożegnać – jego głos delikatnie zadrżał.
– Jimin, mieliśmy powiedzieć do zobaczenia, a nie żegnać się – wyszlochałem, czując jak moje dłonie zaczynają się trząść. – Nie żegnajmy się, błagam...
– Nie powiedziałem żegnaj, ale muszę powiedzieć ostatnie słowo – mówił coraz ciszej przez gardło, które płakało zamiast oczu. – Do zobaczenia albo przy moim łóżku jak się obudzę albo w niebie, kochanie – mimo iż nie miał kompletnie siły, a każdy wymagający tego gest bardzo go osłabiał to podniósł rękę i położył ją na moim policzku, lekko go pogłaskał, następnie złapał za tył głowy bym się do niego zbliżył do czasu, gdy był na tyle blisko by spojrzeć zmęczonym, umierającym wzrokiem w moje zapłakane oczy. – Kocham Cię, Jungkookie – wyszeptał ostatni raz i złożył lekki pocałunek na wargach narzeczonego. – I już zawsze będę – dodał w chwili, gdy się od siebie oderwali.
– Ja też, skarbie, też cię mocno kocham – powiedziałem, powoli się uspokajając i pocałowałem go w policzek. – I też zawsze. Do zobaczenia, przy twoim łóżku, skarbie – odparłem łamliwym głosem, czując, że coraz mniej leci po moich policzkach. Ścisnąłem jego dłoń i pocałowałem ją ostatni raz.
– Do zobaczenia, rodzinko – posłał nam lekki uśmiech. – Jin, mniej bij i groź swoją różową patelnią, Monie, staraj się nie uciekać od Jina po tym jak dostaniesz takową patelnią i bądź przy nim, Yoongi, bądź bardziej otwarty na nową miłość, trzymaj się jej, bo drugiej takiej nie znajdziesz i Tae, braciszku ty mój, zawsze byłeś moim aniołem stróżem, a teraz tak nagle role mogą się zmienić, ale ty nigdy się nie zmieniaj i pamiętaj co Ci powiedziałem, wygraj najtrudniejszą grę zwaną życiem, jak pokochasz to nie pozwól odejść – starał się jak najmniej razy przerywać. – Wspierajcie się nawzajem, dobrze? Nigdy nie niszczcie naszej zwariowanej rodzinki, bo nie warto. Kocham was wszystkich.
Yoongi po dłuższym patrzeniu na tą scenę i po słowach Jimina, rozpłakał się na dobre. Dopiero w tamtym momencie zdał sobie sprawę, że może jednak stracić najlepszego przyjaciela co powiedział mi później. – Zrobię wszystko, żebyś był ze mnie dumny, przyjacielu – wyszlochał, chowając twarz w dłoniach.
– My też cię kochamy, tak cholernie – powiedziałem zachrypniętym głosem od płaczu. – Trzymaj się, kochanie, daj z siebie wszystko...
– Proszę, Dżemin... Spróbuj wrócić bym nadal mógł być twoim aniołem – poprosił Taehyung, który zaczął szlochać tak samo jak ja.
Teraz przyszedł czas na krótkie pożegnanie się ze wszystkimi. Wszystko się przedłużyło przez to, że nie mogliśmy uwierzyć w to, że nasz Jimin jest tak naprawdę o krok od śmierci i nie chcieliśmy by coś się mu stało. Miałem ochotę znowu zacząć płakać, ale musiałem pokazać mojemu ukochanemu, że dam sobie radę co było oczywistym kłamstwem. Nie dam sobie bez niego rady.
– Zabierajcie go – lekarz wyszeptał do dwóch pielęgniarzy, kiedy usłyszał z ust Jimina zgodę. – Postaram się by ta operacja zakończyła się w lepszy sposób niż twojego ojca – dodał, stojąc w drzwiach.
– Mam taką nadzieję – mój ukochany westchnął, patrząc na mężczyznę z chłodem.
Po chwili dwójka pielęgniarzy wiozła już Jimina na blok operacyjny. Z każdym kolejnym krokiem czułem coraz większy strach i przerażenie. Cały czas trzymałem go za rękę, szeptając do niego uspokajające słowa otuchy. – Wiem, że dasz radę. Obiecuję Ci, że przeżyjesz... – odparłem cicho, patrząc na mojego narzeczonego ze zmartwieniem. Odgarnąłem delikatnie jego włosy i pocałowałem go w czoło. – Obiecuję...
a/n: musiałam od nowa obrabiać, ponieważ los postanowił sobie ze mnie zakpić i zamknąć worda, dziękuję
miłego wieczoru
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro