Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~ 49 ~

Dwa tygodnie później...

W ciągu tych kilkunastu dni, niewiele się zmieniło. Nadal chodziliśmy przygnębieni, chociaż robiliśmy dobre twarze do złej gry. Staraliśmy się poprawiać sobie nawzajem humor, co każdy z osobna doceniał. Tylko Jimin stawał się z dnia na dzień, coraz bardziej blady, co dobijało nas jeszcze bardziej. A ja coraz bliżej, byłem gotowy się zgodzić na propozycję, którą dał mi mój narzeczony dwa tygodnie temu, jednak coś mnie blokowało. Bałem się, że jak się zgodzę, los kopnie mnie w dupę i faktycznie potem zostanę sam. W tym czasie też powróciłem do ćwiczeń, co pomogło mi oderwać się od rzeczywistości. Czułem się w tych momentach wolny. Jednak coraz bliżej zbliżały się egzaminy, co oznaczało, że musiałem się zawziąć i zdać je jak najlepiej. To zabierało mi dobrą jedną czwartą dnia, a po nauce miałem ochotę tylko na sen, ale starałem się spędzać jak najwięcej czasu z Jiminem. Bałem się, że następnego dnia mogę się obudzić, a on zniknie. Dlatego czerpałem z jego obecności jak najwięcej. W momencie, gdy siedziałem w kuchni czekając na kolację, odrabiałem lekcje. Z niezwykłym skupieniem i uwagą przesuwałem długopisem po kartce mojego zeszytu od matematyki, a kiedy skończyłem, westchnąłem z ulgą, zamykając go i włożyłem go z powrotem do plecaka, który leżał koło moich nóg

- Skończyłem! - oświadczyłem z nieukrywaną radością, na co Suga się zaśmiał wesoło. - No co? Nienawidzę tego cholerstwa - powiedziałem, a ten pokręcił głową.

- Dobrze,że skończyłeś – powiedział Jin, podając mi talerz z kolacją - Bo jeszcze by ci wystygło i co wtedy? Suga, zawołaj resztę inaczej twój"swag" pogada sobie z moją ukochaną patelnią.

- LUDZIE! KOLACJA! - wrzasnął, na co wszyscy podskoczyli. - No co? Miałem zawołać, to zawołałem - wzruszył ramionami. 

- Dziękuje, smacznego wszystkim -powiedziałem z uśmiechem i zacząłem jeść. Jadłem tak szybko, że miałem wrażenie, że zaraz się udławię, ale byłem strasznie głodny.

- Jin hyung, nie jestem głodny - odezwał się z obrzydzeniem Jimin, patrząc na talerz, z którego zjadł maksymalnie jedną czwartą posiłku. 

- Powinieneś jeść więcej, Jimin.. - westchnął smutno najstarszy. - Zjedz przynajmniej do połowy tego ile ci nałożyłem... 

   Niechętnie wziął pałeczki w dłoń i nadział na niego kawałek baraniny, lecz jak tylko poczuł przy nosie zapach jedzenia to rzucił szybko z powrotem na talerz i poleciał w zawrotnym tempie do łazienki, zapewne by zwymiotować cały posiłek.

 Po chwili jednak wrócił do stołu, upijając trochę niegazowanej trochę wody ze szklanki i odsuwając od siebie talerz.

- Nie dość, że jesz tyle co nic, to teraz będziesz miał w ogóle pusty żołądek przez wymiotowanie - zdenerwował się Jin, ale nie krzyczał. - Dlatego ludzie z guzem mózgu powinni być w szpitalu, bo tam dostają potrzebne witaminy poprzez kroplówkę - masował swoje skronie.

Westchnąłem, przecierając twarz dłońmi.

- Właśnie, Jungkook, on teraz powinien leżeć w szpitalu, a ty to przedłużasz - pomyślałem. 

Spojrzałem się w kierunku Jina i smutno się uśmiechnąłem.

 - To moja wina, że nie leży jeszcze w szpitalu. - wyznałem cicho.

- Co? dlaczego tak myślisz? -zapytał patrząc zdziwiony na mnie.

Schowałem twarz w dłonie.

- Jimin zaproponował mi ugodę, która mówi jasno, że on pójdzie do szpitala,tylko wtedy jeśli mu obiecam, że jeśli on jednak umrze - przełknąłem ślinę. - nie zabije się.

- I dam ci tyle czasu ile potrzebujesz - powiedział słabo Jimin. - To nie jest decyzja o nowym kolorze sypialni czy potrawie na obiad.... Musisz się poważnie zastanowić - posłał mi lekki uśmiech.

- Dżemin, może idź się połóż... - odezwał się Tae, zapewne by zakończyć temat. - Później coś zjesz...

- Ta, a ja jestem z gangu motocyklowego... - westchnął Jin, po tym jak Jimin wyszedł.

- Czuję się z tym okropnie – jęknąłem. - Teraz, kiedy mogę coś zrobić, coś zdziałać, blokuje mnie coś, kurwa! - uderzyłem w stół pięścią nabuzowany.

- Spokojnie, Jungkookie... – próbował uspokoić mnie szatyn. -My cię nie obwiniamy wręcz przeciwnie rozumiemy cię, bo ty zawsze dotrzymujesz swoich obietnic.

- Czemu nie umiem po prostu mu tego obiecać? - spytałem cicho, spoglądając na Jina. - Tak cholernie, chciałbym.. Ale nie umiem.. Ja już się w tym wszystkim gubię - odparłem, zaczynając cicho płakać.

- Nie umiesz mu obiecać czegoś, czego nie jesteś pewny, Jungkookie i to jest zrozumiałe... - wstał, podszedł do mnie, a następnie mocno przytulił. - Boisz się myśleć o dalszym życiu bez możliwości skończenia go...

- Jin, ja się boję, że los zrobi sobie ze mnie żarty i faktycznie go zabierze, nawet jeśli będzie walczył - zapłakałem w jego ramię. - To jest okropne, że jestem tak niepewny każdej swojej decyzji...

- My nie możemy cię do niczego zmuszać. Musisz sam zdecydować czy dasz wam ciąg dalszy czy może wolisz już skazać was na straty. Obie opcje mają w sobie ryzyko śmierci Jimina, ale tylko jedna może równie dobrze go uratować - wyszeptał do mojego ucha. - Więc postaraj się na razie o tym nie myśleć. Słyszałem, że jutro masz ciężki trening, więc o dziesiątej najpóźniej połóż się spać.

- Pójdę załatwić jakieś witaminy dla Jimina – mruknął Namjoon, zabierając kurtkę z krzesła z jadalni i wszedłem do holu. - Wrócę najpóźniej za dwie godziny! 

- Dziękuję, kochanie! - krzyknął do męża Jin, a po chwili usłyszeliśmy trzask drzwi.- Jak narazie witaminy muszą wystarczyć... 

- Może chodźmy do Jimina, który leży samotny w salonie – zaproponował Tae z delikatnym uśmiechem.

- Zaraz do was przyjdę - powiedziałem, wstając od stołu. Wyjąłem szklankę, nalałem do niej wody i wypiłem ją jednym duszkiem.

- Ej, Jungkookie. Dobrze się czujesz? 

Kiedy usłyszałem głos Hoseoka, podskoczyłem w miejscu, bo nie spodziewałem się, że do mnie podejdzie. Odwróciłem się w jego stronę.

-  Tak, jasne - uśmiechnąłem się do niego słabo.

- Przecież widzę, że przejmujesz się Jiminem, Jungkook - westchnął. - Nie myśl teraz o tej jego propozycji. Myśl o niej w momentach kiedy będziesz sam ze swoimi myślami... Nie pokazuj Jiminowi, że nie możesz wybrać i przytłacza cię ten wybór bo odwoła tą propozycję - oparł się o blat. - Jak teraz nie możesz zapomnieć to może by Jimin nie zauważył smutnej miny idź na spacer, co? 

- Nie mam ochoty ani nawet siły na spacery - odparłem, siadając na blacie. - A jeśli chodzi o propozycję - westchnąłem ciężko. - czas pokaże. Pewnie los mnie zmusi do podjęcia decyzji - uśmiechnąłem się smutno.

- Pewnie już niedługo. Na tą chwilę ważne jest to byś jak najlepiej napisał maturę i wygrał zbliżające się zawody... - posłał mi zmartwiony uśmiech.

- Na razie to się rozstrajam z tym co robię, ale cóż poradzić, trzeba czasami się poświęcić, co nie? - spytałem cicho.

- Masz rację... czasem trzeba coś poświęcić by coś wygrać – uśmiechnął się nieco szatańsko...


Perspektywa Yoongiego:

 Kiedy wchodziłem do kuchni, usłyszałem to co powiedział Hoseok.

- Żałosny - pomyślałem, kręcąc głową. - Przepraszam, że wam przerwę, ale nie zgadzam się z tobą, Hoseok  - odparłem, obejmując go ramieniem jak dobrego starego przyjaciela. - Nie trzeba nic poświęcać, żeby coś wygrać  -uśmiechnąłem się do niego ironicznie. - Ja na przykład, nic nie poświęciłem, a jednak wygrałem.

- Zgadzam się z tobą, Yoongi. Słuchajcie, ja już pójdę do salonu, spędzę trochę czasu z chłopakami. Jak chcecie to zostańcie tu i pogadajcie sobie - wzruszył ramionami Jungkook i wyszedł z kuchni.

- Obrońca się znalazł... – mruknął Hoseok. - Przecież bym nie zgwałcił osoby, którą kocham... 

- A pamiętasz, co ci mówiłem na jego temat? Odpierdol. Się. Od. Niego. - warknąłem zdenerwowany. - Człowieku, czy ty naprawdę nie masz serca?! - krzyknąłem cicho. - On ma narzeczonego! 

- Ma,ale umierającego, słodziaku – spojrzał mi z powagą i kpiną w oczy. - Jak się postaram to będzie wolny...

- Oszalałeś, chyba! - krzyknąłem nadal cicho, żeby nie wzbudzić niepokoju. - Jeśli zrobisz cokolwiek, co zaszkodzi Jiminowi lub Jungkookowi, znajdę cię i zabiję. Nie będą mnie obchodzić konsekwencje. Tylko pamiętaj o czym Jungkook mówił, on nigdy nie pokocha już nikogo tak szczerze i tak mocno jak Jimina. To była swego rodzaju obietnica, a on zawsze dotrzymuje słowa - mruknąłem, patrząc mu w oczy i popchnąłem go lekko na do widzenia.- Jebany w dupę koń - warknąłem cicho, ruszając do wyjścia z kuchni.

-  Nic nie zrobisz, bo on sam mnie pokocha... Może i jakoś tam kocha Jimina, ale mnie będzie kochać jeszcze bardziej. Los próbuje dać nam szanse na bycie ze sobą, a wy nie potraficie się pogodzić z tym, że Jimin umrze... –powiedział cicho do siebie...

 Zanim jeszcze wyszedłem dobrze z kuchni, usłyszałem coś co podniosło moje ciśnienie do maksimum. W tamtej chwili, byłem wściekły niemożliwie, więc wróciłem się do kuchni

- Coś ty powiedział?! - lekko podniosłem głos na niego, ale zaraz się minimalnie opanowałem. - Czy ty na mózg upadłeś?! Jungkook nigdy z tobą nie będzie, a ty jesteś jebanym marzycielem! Znajdź sobie dziewczynę czy tam chuj wie kogo i daj im być razem w spokoju! Będę ich pilnować, mam na ciebie oko, zjebańcu - splunąłem na niego. - Spróbuj jeszcze coś powiedzieć, powiem wszystko Jungkookowi, a po tym co ostatnio mu zrobiłeś, nie bardzo ci uwierzy - posłałem mu fałszywy uśmiech...

---------------------------------------------------------------

Upsik.... Jak myślicie co się teraz stanie? ;-;

Do następnego, ludziki ^*^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro