Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

17# Kłótnia


Steven

- Szukałeś mnie? Świetnie się składa, też chciałam cię zobaczyć. - Powiedział tajemniczy głos.

Nie musiałem się odwracać (choć oczywiście to zrobiłem), żeby wiedzieć, że powiedziała to Bluebird.

Fuzja nie czekała na moją odpowiedź tylko zaczarowała lodowe miecze i zaczęła strzelać w moją stronę. Ja zrobiłem tarczę.

Po chwili przeciwnik zmienił strategię i wyczarował jeden lodowy miecz i zaatakował mnie. Ja zniknąłem tarczę, pochyliłem się do tyłu w celu uniknięcia mieczy, wyczarowałem bańki na dłoniach i zaatakowałem ją.

Ona zrobiła unik wznosząc się w powietrze. Korzystając z tego, że ja skrzydeł nie posiadam, znowu zaczęła strzelać lodowymi mieczami. Żeby ich uniknąć wyczarowałem bańkę.

Ona podleciała niżej, a ja skorzystałem z momentu i wyczarowałem tarczę znikając przy tym bańkę. Rzuciłem w nią tarczą, jednak ona odbiła moją broń mieczem kierując ją w moją stronę.
Podskoczyłem na parę metrów i zacząłem strzelać do niej bańkami z kolcami.

Ona starała się je odbijać, jednak nie nadążała, więc postanowiła mnie zagadywać.

- Teraz tak ostro walczysz, ale w rzeczywistości się boisz. Czyż nie mam racji? - Skomentowała z zadowoleniem patrząc jak spowolniło to moje ruchy.

- Jak wiesz mam bardzo fajną zieloną przyjaciółkę. Na pewno zdążysz ją poznać. Widziałeś ją o ile się nie mylę. W końcu ujrzałeś wspomnienia Białej Diament, czyż nie? - Powiedziała powodując u mnie niepokój.

Wykorzystała to i rzuciła we mnie lodowym mieczem. Ja starałem się uniknąć ciosu, ale nie zdążyłem i oberwałem w nogę. Po rannej kończynie poleciała mi krew.

Wzmogło to moją złość.

Wyciągnąłem miecz tkwiący w mojej nodze i rzuciłem nim w Bluebird.
Ona tego się nie spodziewała i oberwała. Z powodu ran fuzja się rozpadła, jednak Oczku i Akwamaryn nic się nie stało.

- A niech to... - Skomentował niebieski klejnot, utworzył skrzydła i poleciał.

- Ej! A ja? - Zapytała oczko.

Po chwili podleciał do niej statek kosmiczny i zabrał czerwony klejnot.

Ja uleczyłem nogę.

Wracając do domu zastanawiałem się jak wytłumaczyć Connie swą nieobecność. Gdy wszedłem do domu, Connie stała w korytarzu pełna złości, smutku i troski.

- Musimy pogadać. - Powiedziała zapraszając do pokoju.

Connie

Wyglądało na to, że Steven już nie będzie nigdzie iść, a jego celem jest nasz dom. Mimo wszystko, wolałam go jednak jeszcze obserwować.

Kiedy byliśmy w połowie drogi, ujrzałam Bluebird. Serce zaczęło mi szybciej bić.

Zaatakowała go, a ukochany zaczął się bronić. Panowała cisza, którą ostatecznie przerwała fuzja.

- Teraz tak ostro walczysz, ale w rzeczywistości się boisz. Czyż nie mam racji? - Skomentowała.

Steven jej nie odpowiedział, jednak widać było, że nie był obojętny na te słowa.

- Jak wiesz mam bardzo fajną zieloną przyjaciółkę. Na pewno zdążysz ją poznać. Widziałeś ją o ile się nie mylę. W końcu ujrzałeś wspomnienia Białej Diament, czyż nie? - Dodał niebiesko czerwony klejnot.

Zielona przyjaciółka? Ujrzał ją? O co chodzi?

Długo się nad tym jednak nie zastanawiałam, bo moje rozmyślenia przerwał niepokojący widok.

Miecz trafił w nogę Stevena, a z rany poleciała krew. Wyglądało to poważnie. Mimo, że wiedziałam, że ukochany ma umiejętność leczenia, to jednak byłam mocno spanikowana.

On nie miał czasu uleczyć nogę podczas walki, przez co fuzja zyskała przewagę, ponieważ Steven nie może nawet stanąć na tej nodze, a jeśli zaraz jej nie wyleczy to może się wykrwawić.

Na szczęście Steven szybko to zakończył choć trochę w brutalny sposób i uleczył siebie.

Wtedy ja wiedząc, że on na pewno już idzie do domu uciekłam szybko, żeby zdążyć przed nim. Udało mi się.

On po jakiś pięciu minutach po mnie, wszedł.

- Musimy pogadać. - Stwierdziłam.

Poszliśmy do pokoju.

- Powiedz mi o wszystkim, proszę. - Poprosiłam, jednak ten wciąż milczał.

- Steven... Ja wiem, że nie chcesz mnie martwić, ale ja już się martwię. Chcę znać prawdę. O co chodzi? - Wyjaśniłam.

- Nic się nie dzieje, naprawdę... - Powiedział tonem sugerującym co innego.

Dalej milczał unikając ze mną kontaktu wzrokowego.

- Nic się nie dzieje?! Walczyłeś z Bluebird, węszyłeś w jakimś domu, wypytywałeś pewien zielony klejnot i byłeś wredny na komisariacie. Na dodatek wiesz coś, o czym nikt nie wie i zamieszany jest w to inny zielony klejnot. Nie kłam. - Powiedziałam poddenerwowana i wkurzona.

- Czy ty mnie szpiegowałaś?! - Powiedział stanowczym tonem nawiązując kontakt wzrokowy.

- Nie zmieniaj tematu. - Odpowiedziałam.

- Czyli tak! Nie wierzę! Jak mogłaś mnie szpiegować! Naruszyłaś moją prywatność po raz kolejny! - Powiedział głośniej.

- Zrobiłam to dla twojego dobra, a poza tym jestem twoją żoną, Steven. Mamy rodzinę. Nie możesz o tym zapominać. - Odpowiedziałam.

- Ależ ja nie zapominam, tylko chronię! A ty się czepiasz drobiazgów! - Skomentował głośno.

- Zmieniłeś się. Wyszłam za kochanego, dobrego, opiekuńczego, troskliwego, prawdomównego męża, nie za kłamliwego, tajemniczego introwertyka. -  Krzyknęłam oburzona.

- To może w takim razie powinniśmy się rozwieść, skoro nie potrafisz mnie zaakceptować. - Odpowiedział, wyszedł z pokoju i zatrzasnął drzwi.

Westchnęłam. To nie tak miało wyglądać... Było mi przykro i czułam się zraniona i winna.

                              Jessica

- W domu chyba są jeszcze lody, może je zjemy? - Zaproponował łasuch, mój brat.

Ale ponieważ też nim byłam, uznałam to za dobry pomysł i skierowaliśmy się w stronę domu.

Gdy weszliśmy, pierwsze co usłyszeliśmy to krzyki.

- Czy ty mnie szpiegowałaś?! - Powiedział podniesionym tonem, męski głos naszego ojca.

- Nie zmieniaj tematu. - Odpowiedziała poddenerwowana matka.

- Czyli tak! Nie wierzę! Jak mogłaś mnie szpiegować! Naruszyłaś moją prywatność poraz kolejny! - Wykrzyknął tata.

Rodzice byli ewidentnie wkurzeni, a widok ten był bardzo rzadki. Chyba jeszcze nigdy nie słyszałam ich kłótni... Aż do teraz...

- Zmieniłeś się. Wyszłam za kochanego, dobrego, opiekuńczego, troskliwego, prawdomównego męża, nie za kłamliwego, tajemniczego introwertyka. -  Krzyknęła mama, wytrącając mnie z rozmyślenia.

- To może w takim razie powinniśmy się rozwieść, skoro nie potrafisz mnie zaakceptować. - Odpowiedział tata.

Rozwieść?! Nie mogą! Na pewno się nie rozwiodą, prawda?

Nagle poczułam jak ktoś mnie ciągnie do innego pokoju.
To był Nick, który szybko zareagował na otwierające się drzwi od pokoju rodziców i schował nas w jego pokoju.

Usłyszeliśmy dwa razy zatrzaskiwane drzwi.

- Oni... Się nie rozwiodą, prawda? - Powiedziałam ledwo nie będąc w rozsypce.

- Nie dopuścimy do tego. - Odpowiedział poważnie Nick.

                            
Steven

Czułem się fatalnie. Chciało mi się płakać. Poczucie winy i rozpacz doprowadzała mnie do szału. Pragnąłem wrócić i przeprosić Connie, jednak po raz pierwszy posłuchałem mojego rozumu, który mówił mi, że teraz przynajmniej będą bezpieczniejsi.

Po tym jak wyszedłem z domu, poszedłem zaszyć się w lesie. Tam będę mógł być chwilę sam, czego bardzo potrzebowałem.

- Hejka, Steven. - Odezwała się Ametyst i usiadła koło mnie.

Jak ona mnie tu znalazła?!

- Hej - Odpowiedziałem.

Naprawdę nie miałem nastroju na rozmowy.

- Słuchaj... Potrzebuję twojej pomocy. Otóż miałam zaopiekować się dzieckiem Cebuli, a wiesz jaki on jest. Sama sobie nie dam rady. - Powiedziała.

- Ja... - Zacząłem chcąc odmówić, jednak Ami mi przerwała.

- Proszę. Nie odmawia się chyba przyjacielowi w potrzebie? - Poprosiła.

Westchnąłem. W sumie, może to właśnie mi pomoże? Nie będę ciągle rozmyślać o tym co się stało.

- Zgoda. - Odpowiedziałem.

Na odpowiedź nie musiałem długo czekać, bo fioletowy klejnot chwycił mnie za rękę i pobiegł na miejsce.

___________________________________________

Ciąg dalszy nastąpi!

Next: jutro

Słów: 1152

Spodobało się? Przyznam, że nie miałam w planach tej kłótni, ale w sumie to może trochę pomóc.

No i następny rozdział mi się nawet spodobał, tak jak i te późniejsze (niektóre)

Piszcie, komentujcie i gwiazdkujcie, śmiało ^^

To bye!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro