Nothing more but hospital walls
„Nic się nie stało. Pewnie to zwykły przypadek"
Obudziłam się. Kolejny dzień. Kolejna mordęga. Każdy nastający poranek wygląda tak samo:
Wstaje, kroplówka, tabletki, kontrola, czas wolny, kroplówka, tabletki, kolejna kontrola lub prześwietlenie, czas wolny, kolejna kroplówka, kolejne tabletki i pora spać.
Myślałam ze nie zostanę tu długo.... myliłam się. Siedzę tu już cholerne 3 miesiące i nic...
Nie sądziłam ze w ogóle trafie do szpitala. To był zwykły dzień, typowy. Byłam w liceum, była przerwa, rozmawiałam z innymi. Nagle nie wiedząc czemu zaczęło mi się kręcić w głowie i zasłabłam... Ocknęłam się w szpitalu. W mojej sali siedzieli zapłakani rodzice. Nie chcieli mi powiedzieć co mi dolega. Raz podsłuchałam.... aż się rozpłakałam.... „To nowotwór mięśnia sercowego. Nie mamy zamiennika ani dawcy... Jeśli szybko się nie znajdzie to nic nie zrobimy...."
Rozejrzałam się po sali. Jedna rzecz mnie zdziwiła. Łóżko obok mnie które było zazwyczaj puste, tym razem nie było. Leżał na nim młody chłopak, mniej więcej w moim wieku. Miał rękę i nogę w gipsie oraz obandażowaną głowę. Jeszcze spał. Nie chciałam go obudzić. Odwróciłam się do niego plecami i zamknęłam oczy.
- Panno Bates.... - po jakimś czasie usłyszałam głos.
Ocknęłam się prędko i ostrożnie usiadłam na łóżku. Rozejrzałam się po sali. To był lekarz.
- O co chodzi? - ziewnęłam przeciągłe.
- Nie wiem czy pani zauważyła, ale pani ma teraz kolegę. Anatolij Demko. Poznajcie się. - powiedział prędko.
- Czemu on trafił na moja salę? - spytałam zdziwiona. - Przecież to oddział onkologiczny...
- Wszystkie inne są zajęte, panno Bates. - wzruszył ramionami lekarz, po czym opuścił pomieszczenie.
„Serio? «Wszystkie inne sale są zajęte»? Na chirurgii zajęte? Dziwne. Chociaż te dwa oddziały są blisko..."
Spojrzałam na chłopaka. Miał ciemne włosy, brązowe oczy i lekki zarost. Widać było że regularnie chodzi na siłownie bo był przypakowany. Narazie spał. Nie chciałam go budzić, wiec postanowiłam poczekać, az się obudzi.
- To.... jak tu trafiłeś? - zaczęłam niepewnie gdy chłopak w końcu przebudził się z drzemki.
- Pierwsza sprawa, proszę, mów mi Tolik. Nie lubię jak ktoś mówi mi Anatolij... - powiedział szybko ze słyszalnym rosyjskim akcentem, trochę zaspany chłopak.
- Dobrze... to czemu tu jesteś? - powtórzyłam pytanie.
- Konkurs jazdy na deskorolce. Próbowałem zrobić trudną sztuczkę ale wylądowałem na twarz, a potem na bok. Poczułem jak moje ciało przeszył straszny ból. Dlatego tu jestem. - wyznał prosto z mostu - A ty?
W oczach zebrały mi się łzy.
- Nowotwór mięśnia sercowego... - kilka łez poleciało po moich policzkach i poczułam to charakterystyczne ukłucie w sercu.
- Oj... dobra mogłem nie pytać... przepraszam... - powiedział Tolik i próbował się podnieść.
- Nie, Tolik. Nie nadwyrężaj się.
- No dobrze ale proszę nie płacz...
Otarłam prędko łzy. Chłopak wydawał się serio miły. Choć... w moim domu zawsze wpajano nienawiść do Rosjan, Niemców i takie tam...
Zawsze i tak miałam na to wywalone.
Nagle można było usłyszeć pukanie do drzwi.
- Panno Bates... operacja może się odbyć... - powiedział lekarz wchodząc do naszej sali. - Udało nam się znaleźć dawcę. Dziewczyna, lat 20.
- ...boże... - westchnęłam - mogę dowiedzieć się jak do tego doszło?
- Ryzykowna jazda autem z przyjaciółką. - wyznał lekarz. - Oczywiście pod wpływem i zbyt duża prędkość. Zgon mózgu stwierdzono jeszcze na miejscu. Druga dziewczyna jest w śpiączce.
- Jezu... - Tolik mruknął cicho i sapnął, bo ruszył swoją nogą, która miał w gipsie.
- A... jakie jest ryzyko? - spytałam niepewnie.
- Jest dość duże, ale warto je podjąć. - powiedział lekarz.
- ...dobrze.
Lekarz wyszedł.
- Oszalałaś?! - krzyknął Tolik.
- Ale co?! - zdziwiłam się.
- Chcesz umrzeć?!
- Nie, wręcz przeciwnie, chce dalej żyć, normalnie!
- Lekarz mówił-
- A co mnie to obchodzi?! - odwróciłam się od niego i zaczęłam płakać.
Po jakimś czasie płakania poczułam delikatny, ciepły i przyjemny dotyk na moim ramieniu.
- Wybacz... nie powinienem tak reagować... - mruknął mi do ucha Tolik.
Odwróciłam się do niego twarzą. Gdybym mogła to bym go zepchnęła, ale przez ta cholerną chemio- i radioterapię moje ciało było osłabione.
- Wiesz... wszystko fajnie i w ogóle ale wiesz ze nie masz bladego pojęcia jak się nazywam?
- To jak się nazywasz?
- Juniper Bates.
- Krasivoye imya (piękne imię) - powiedział Tolik i usmiechnal się.
Po chwili przyszedł lekarz, okrzyczał Tolika ze leżał obok mnie i zabrał mnie na operacje.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Minął jakiś czas. Operacja się udała. Mogłam żyć jak dawniej. Tolik jeszcze długo dotrzymywał mi towarzystwa i często powtarzał, jak się o mnie martwił. Jednak jednego dnia musiał opuścić szpital... Lecz tydzień później wyszłam ja. Mogłam normalnie żyć, biegać, cieszyć się życiem.
Przyszłam do szkoły. Rozejrzałam się. Nagle wytrzeszczyłam oczy. Nie wiem czy to była prawda ale... na korytarzu tuż przede mną stał nikt inny jak Tolik!
- Tolik! - krzyknęłam.
Chłopak się odwrócił. Widać ze cieszył się na mój widok. Podbiegł do mnie i czule przytulił.
- Niemożliwe! Ty żyjesz!
- Żyje!
- Juniper? - usłyszałam głos Amber.
- Amber! To ja! - odwróciłam się.
- Juni! - Amber podbiegła i mnie przytuliła
I życie wróciło do normy...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro