4. Wszędzie dobrze, ale w stadzie najlepiej
Zośka Pov.
Nikt mi nie wmówi, że dźwięk budzika dzwoniącego z samego rana to nie jest najgorsza rzecz na świecie. Niestety jednak takie coś istnieje i codziennie zatruwa mi życie.
-Kolejny piękny dzień- mruknąłem do siebie biorąc telefon i w końcu wyłączając ten upiorny hałas.
Mam takie szczęście, że potrafię szybko zerwać się z łóżka jak już się obudzę, więc przebranie się i załatwienie porannej toalety zajęło mi niecały kwadrans. Gdy już praktycznie byłem gotowy na dzisiejszy dzień musiałem obudzić te śpiące wilki, które niestety rannymi ptaszkami nie są.
Najpierw poszedłem do Alka, bo jego pokój, był naprzeciw mojego, więc było szybko. Po otwarciu drzwi oczywiście usłyszałem budzik. Ten baran ma super słuch i mimo to dalej tego nie słyszy…
-Wstawaj Dawidowski!- zawołałem, a on nic.
O nie. Tak to dobrze to nie ma. Szybko podszedłem do jego łóżka, wziąłem poduszkę i trzepnąłem go w głowę.
-Bardzo miłe powitanie z rana- stwierdził sennym głosem wyglądając jak zombie.
-Jak się nie rusz z łóżka w tej chwili to będzie jeszcze bardziej miłe- zagroziłem.
Poszedłem obudzić jeszcze Kamila i Pawła. Na szczęście oni wstali bez marudzenia, ale oczywiście też ignorowali swoje budziki. No co ja z nimi mam… Dobrze, że Anoda i Katoda już tu nie mieszkają, bo nawet boję się pomyśleć co mógłbym zastać w ich pokoju z samego rana…
-To jest po prostu bezczelność. Czemu ja mam tu gotować jako jedyny?!- oburzył się Pawłowski robiąc śniadanie.
-Bo jesteś jedyną betą tutaj, a poza tym my nie umiemy gotować- wzruszył ramionami ze cwaniackim uśmiechem Krzysiek.
Tak to już w stadach jest, że to ci najniżsi w hierarchii są odpowiedzialni za te obowiązki domowe. W naszym domu jednak staramy się wszystkim dzielić, ale niestety Kazik jest jedynym, który ma pojęcie o gotowaniu. Zwalamy to na niego, bo niestety ktoś to musi robić.
Po śniadaniu zaczęliśmy zbierać się do wyjścia. Paweł i Kamil do pracy w kancelarii, a Alek i ja do szkoły. Oczywiście przez całą drogę autem panował temat ostatnich złych zdarzeń.
-Pamiętaj Zośka, że jeśli znowu dostaniesz wiadomość od Jacka to masz nam natychmiast powiedzieć.
Dawidowski i Baczyński zachowywali się jak nadopiekuńcze matki i cały czas mi powtarzali co mam robić w sprawie z Tabęckim. Dobrze, że Kazik mi tak nie truje bo chyba w ogóle bym zwariował.
Gdy w końcu dojechaliśmy na miejsce gdzie zazwyczaj wysiadamy, Alek wyszedł, a Kamil mnie jeszcze zatrzymał.
-Masz to- podał mi bidon. -I gdyby coś się działo to dzwoń, przyjadę po ciebie.
-Nie masz się o co martwić- zapewniłem. -Potrafię nad nią panować i się nie wkurzę.
Krzyś wierzył, że umiem panować nad swoją alfą, ale wiadomo jak każdy przywódca, a przede wszystkim przyjaciel się martwił. Ja to rozumiałem, ale nie było ku temu powodów.
Wyszedłem w końcu z auta, chłopaki pojechali i razem z Alkiem ruszyliśmy do szkoły.
-Może weź sobie łyka za nim wejdziemy- zaproponował tuż przed wejściem do budynku. -Nie wiadomo co tam spotkamy.
Nie kłóciłem się z nim. Lepiej dmuchać na zimne. Wziąłem łyka z bidonu, w którym były zaparzone zioła na uspokojenie kupione ostatnio przez Maćka. Nie są to takie zwykłe ziółka na uspokojenie dla ludzi oj nie. Są one specjalnie dostosowane, aby ukajać nerwy takich alf jak ja. Niestety nie daje one stu procent działania, ale przynajmniej pomagają mi lepiej panować nad humorami mojej wewnętrznej alfy.
Po tym jak weszliśmy do szkoły nie działo się nic niecodziennego… w sumie do czasu…
Ja nigdy jakoś nie zwracałem uwagi na osoby w szkole. Nie to, że inni ludzie mnie nie obchodzili, po prostu nie czułem takiej potrzeby. Już zwłaszcza jeśli chodzi o te dziewczyny co mnie podrywały.
Teraz jednak moja uwaga była bardzo zwrócona na jedną osobę…
-Stary, czemu ty się gapisz na Janka?
Szczerze to sam nie znałem odpowiedzi na to pytanie… Jakiś kawałek dalej od nas stali Sapińska Bytnar. Oboje pogrążeni w czytaniu podręczników. Nie mogłem przestać zwracać uwagi na Janka i sam nie wiem czemu. Nawet moja wewnętrzna alfa jakby… ciągnęło ją do niego…
-Sam nie wiem…- mruknąłem cicho nie rozumiejąc swojego zachowania.
Kątem oka zauważyłem, że Alek patrzy na mnie i się uśmiecha jakoś tak dziwnie.
-Co?- spytałem patrząc na niego.
-A może Janek ci się tak trochę no… podoba?- spytał figlarnie trącając mnie łokciem.
-Co?!- prawie krzyknąłem. -Nie! No co ty?! Nie!
Dlaczego mówiąc to czuję jakbym kłamał…?
-Ha! Jak tak zaprzeczasz to coś znaczy- zaśmiał się po czym sam spojrzał na Bytnara. -No gejem nie jestem, ale jak dla mnie to jest uroczy. I w sumie jest w twoim typie, co nie?
-Tak…- powiedziałem sam nawet nie wiem kiedy. -Znaczy nie! Wcale nie jest w moim typie.
-Kłamiesz- uśmiechnął się Dawidowski. -Zocha, ja cię znam całe życie. Wiem kiedy kłamiesz.
Zerknąłem jeszcze raz na Janka i… no muszę przyznać jest bardzo uroczy i może mi się podoba.
-Ale nawet jeśli mi się podoba to nic z tym nie zrobię… On jest człowiekiem, ja nie.
Na to ostatnie zdanie wypowiedziane przeze mnie po cichu Alek wyraźnie posmutniał. Od razu zrozumiałem, że chodzi o Sapińską. Był on w takiej samej sytuacji. Baśka jest człowiekiem, on wilkołakiem. Taki związek nie ma prawa się udać. Związek wilkołaka i człowieka nie tylko jest wbrew naturze, ale zbyt niebezpieczny. Dziki instynkt, który mamy często wymyka nam się spod kontroli. W każdej chwili możemy wpaść w szał, zabić kogoś i kompletnie nad sobą przy tym nie panujemy.
-Szkoda, że nie są jak my…- wymamrotał smutno Alek.
To prawda. Gdyby Janek był jednym z nas… może mógłbym spróbować go lepiej poznać, zaprzyjaźnić się… jednak wiem, że nie mogę… nie chcę i nie mogę go narażać na niebezpieczeństwo zadawania się z kimś takim jak ja.
Z Alkiem jest inaczej. On jest zabujany w Basi po uszy i założę się, że gdyby mógł to zmieniłby ją w jedną z nas, ale on wie, że skazanie kogoś na tak trudne życie jak życie wilkołaka jeśli ten ktoś tego nie chce jest zbyt okrutne.
-Nic na to nie poradzimy- powiedziałem.
Razem postanowiliśmy pójść do klasy i skupić się na dzisiejszych lekcjach. Może to nas jakoś odciągnie od problemów.
~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dzień szkoły się skończył, no przynajmniej dla mnie. Alek musiał jeszcze zostać, bo miał dodatkowe zajęcia z wf-u, a ja czekałem na niego pod szkołą. Cała moja uwaga była skupiona na telefonie, a przede wszystkim na Instagramie… instagramie Janka…
Żeby nie było ja nie jestem stalkerem! Po prostu chciałem się dowiedzieć trochę więcej na jego temat… matko jak to strasznie brzmi.
Instagram Janka nie zdradzał wiele o nim. No oprócz tego, że bardzo, bardzo lubi książki i jest naprawdę blisko z Basią. W sumie to było słodkie.
Gdy tak stałem oparty o ścianę budynku poczułem jak ktoś się na mnie gapi. Rozejrzałem się i nikogo nie zobaczyłem. Moje wyczulone zmysły jednak poczuły zapach… zapach alfy… znajomej alfy…
-Wiem, że tam jesteś- mówiłem ledwie mogąc powstrzymać gniew, który chciał opanować moje ciało.
Po chwili zza drzewa niedaleko mnie wyszedł… Jacek…
-Miło cię znowu widzieć Zosiu- uśmiechnął się złowrogo podchodząc do mnie.
-Nie mów tak do mnie- warknąłem odsuwając się od niego jak najdalej mogę.
-A dlaczego?- zapytał głupio wyciągając do mnie rękę. -Przecież zawsze to lubiłeś.
Nim jego dłoń zdążyła dotknąć mojego policzka, ja chwyciłem go za nadgarstek i odtrąciłem jego rękę.
-Nie dotykaj mnie- ostrzegłem już ledwie panując nad moją rozwścieczoną alfą.
-Bo co mi zrobisz?- zakpił. -Dobrze wiem, nie uwolnisz swojej alfy, bo biedny nad nią nie panujesz.
-Jeśli będzie trzeba to się przemienię- nie wiem już czy bardziej czułem złość czy strach.
-Ta, już to widzę. Nie zrobisz tego, bo jesteś za słaby!
Tego było już za wiele. Moje oczy same zaszły krwistą czerwienią, kły bardzo urosły, a pazury zmieniły w prawdziwe szpony. Bardzo szybko złapałem rękę Jacka i wykręciłem ją z całej siły.
-Jestem o wiele silniejszy niż ci się wydaje- warknąłem głosem o wiele niższym niż zwykle i popchnąłem go.
-Jeszcze się zobaczymy- powiedział stając prosto po czym trzymając się za rękę szybko odszedł.
Patrzyłem jak odchodzi wciąż pełen nerwów. Dopiero po chwili zacząłem odzyskiwać świadomość i od razu zacząłem brać głębokie oddechy, żeby się jakoś uspokoić.
-Uspokój się Zośka… Oddech… Wdech, wydech, wdech, wydech…- powtarzałem sam do siebie.
Zajęło mi to dłuższą chwilę i miałem nadzieję, że nikt mnie nie widział w takim stanie, ale dałem radę się opanować.
Akurat gdy moje ciało wróciło do pełnej, ludzkiej normalności, Alek wyszedł ze szkoły.
-Wybacz, że musiałeś tyle na mnie czekać- przeprosił kiedy razem szliśmy na miejsce gdzie zawsze zabiera nas Krzysiek.
-Nie przepraszaj. Wszystko było dobrze.
Nie chciałem mówić mu o tym, że spotkałem Jacka. Już wystarczająco się martwi tą sprawą. Nie chcę dodawać chłopakom powodu do zmartwień.
Gdy Krzysiek po nas przyjechał pojechaliśmy do domu. Na miejscu czekała nas niespodzianka.
-Siema chłopaki!
W odwiedziny przyszli do nas członkowie naszego stada, Jan Rodowicz i Józef Saski, czyli inaczej Anoda i Katoda.
Obaj jeszcze nie tak dawno mieszkali razem z nami, ale wszystko się zmieniło gdy ta dwójka została parą. Dlatego obaj postanowili sprawić sobie trochę prywatności i przeprowadzili się do mieszkania niedaleko nas.
-Cieszę się, że jesteście- powiedziałem gdy razem z Alkiem tuliliśmy się z nimi na powitanie.
-W końcu odkleiliście się trochę od siebie i odwiedziliście nas wy zakochańce- oburzył się żartobliwie Dawidowski.
-Właściwie to przyszliśmy wam coś powiedzieć- zaczął Anoda z jakimś dziwnym uśmieszkiem patrząc na swojego chłopaka.
-Ale o co chodzi?- zapytał Paweł.
-No…- zaczął z wielkim uśmiechem Katoda. -Anoda i ja… pobieramy się!
Na widok obrączki na palcu Józia myślałem, że się przewidziałem, ale nie… to była prawda!
-O mój Boże! Jak super chłopaki! Gratulacje!- wołaliśmy szczęśliwie z chłopakami.
Chyba nie mogło być lepszego zakończenia dnia jak wiadomość, że nasi przyjaciele podjęli tak wspaniały krok w swoim życiu.
Kamil stwierdził, że trzeba to uczcić, dlatego zorganizowaliśmy sobie imprezę… oczywiście chłopaki nie odmówili sobie alkoholu. I tak już kilku godzinach gdy zbliżała się jedenasta w nocy wszyscy leżeli pijani. Wszyscy oprócz mnie i Alka… no Alek też był pijany, ale się trzymał.
-Niby nasz wilczy organizm sprawia, że nie możemy się upić, a oni i tak potrafią zgonować- zachichotałem biorąc mały łyk z butelki.
Żeby nie było. Jedynej butelki piwa, którą miałem dzisiaj. Ktoś w końcu musi ich pilnować.
-Zośka…- bełkotał cicho Alek opierając się o moje ramię. -Wies ze cie mocham blacisku?
Zawsze rozczulał mnie fakt, że Maciek pod wpływem alkoholu zachowuje się jak małe dziecko. To było słodkie.
-Ooo ja ciebie też mocham- przytuliłem go do siebie i poklepałem po plecach. -Tylko błagam, nie zrzygaj mi się tu.
-Psysiegam- mruknął w moją klatkę piersiową.
Po chwili moje dużo bobo zasnęło mi w ramionach. Popatrzyłem wokół siebie i widząc stado rozłożone po całym salonie, śpiące w trochę niezbyt wygodnych pozycjach zaśmiałem się cicho.
Mimo tego spotkania z Jackiem muszę przyznać, że to był dobry dzień… Bo wszędzie dobrze, ale w stadzie najlepiej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro