Gonitwa
Jest to OneShot, który był pisany koło grudnia/stycznia, jednak nie wszystkie wydarzenia opisane tutaj są z tamtego okresu. Wiele z nich jest wymyślonych przeze mnie.
Chciałabym zadedykować to dwóm osobą - Hyoudia fs_animri
Uwielbiam was <33
Ilość słów - 9,2k
Nie było mnie miesiąc. Cóż, zdarza się. Dostałam nagłej weny przez to, że nimriś chciała przeczytać jakiegoś morwinka, więc prosze bardzo!
Życzę wszystkim miłego czytania <33
-----------------------------
Stał się kruchy. Nienawidził się za to, bo nawet nie wiedział, w którym momencie zaczął się zmieniać. W którym momencie zaczęło mu zależeć. Kiedy tak bardzo zaczął dbać o to czy robi dobrze? Nie wiedział kiedy on stał się jego cholerną słabością. Albo siłą. Cholera nawet nie wiedział, czy uczucia kierowane do niego dawały mu siłę, czy ją odbierały.
W którym momencie tak bardzo zapragnął, by mieć go przy sobie? O to, żeby myślał o nim jak o najlepszym człowieku na świecie, a nie przestępcy, który tylko i wyłącznie go krzywdzi? Może wtedy gdy pierwszy raz pojechał do szpitala, mimo obławy na mieście, tylko po to, żeby go przeprosić? Może wtedy gdy pierwszy raz spotkali się w ich miejscu? A może już na początku - Po pierwszym spotkaniu?
Przymknął oczy i złapał się za skronie. Za dużo. Zdecydowanie było za dużo tego wszystkiego. Tych uczuć, zadań i wymagań, jakich na siebie nakładał. Nie miał czasu, żeby po prostu odpocząć, ale... W tym momencie właśnie miał chwilę ulgi w ciągłym biegu i co z nim się działo? Mętlik w głowie, ból w klatce piersiowej i sercu. Mroczki przed oczami. Bo gdy biegł w pośpiechu za zadaniami, nie miał czasu myśleć nad decyzjami, które podejmował. I to było dobre. Bo nie musiał tak bardzo obawiać się konsekwencji.
Do chwili, w której nie zjebał.
W której do niej strzelił. Chociaż nie wiedział, czy wszytko nie zaczęło walić się wcześniej. Może w momencie, w którym wzięli rozwód? A może wtedy gdy pozwolił sobie za okazanie, chociażby minimalnych uczuć już na początku? Bo już wtedy było coś nie tak. Zaczęły się zmiany. A on nienawidził zmian. Ale odkąd go poznał, co chwilę coś ulegało zmianie. Jego uczucia, znajomości, nastawienie... Wszystko.
Pociągnął boleśnie za siwe kosmyki i skulił się jeszcze mocniej. Miał dosyć. Dosyć tego uczucia. Tej cholernej potrzeby zadzwonić do niego, żeby po prostu usłyszeć jego głos. Żeby mógł być, chociaż jeszcze przez chwile spokojny. Że jeszcze żyję. Że jeszcze ma szansę.
Nie miał pojęcia co robić.
- Erwin. - Usłyszał głos jak zza tafli wody. Nie poznawał go.
To nie był żaden funkcjonariusz, a jednak zwracał się do niego po imieniu? Życie mu kurwa niemiłe? Chęć zwyzywania osoby była tak duża... A jednak nic nie powiedział. Po prostu dalej siedział skulony, z kolanami przy klatce piersiowej, a ramionami zasłaniał całą swoją twarz, w obawie, że łzy, które towarzyszyły mu całą noc, jeszcze się nie wysuszyły. Że ślady po nich wciąż są widoczne.
- Erwin!
Tym razem donośniej. Bardziej stanowczo, zawahał się, ale uniósł głowę powoli. Najpierw dziwnie znajome buty, zmarszczył brwi. Później spodnie, które pamiętał jak zza mgły. A później bluza... Tak znajoma. Ona przywołała wspomnienia. Sapnął zaskoczony, widząc plamę, którą ozdobił kiedyś tę bluzę. Tym cholernym sosem z burger shota na jednym ze spotkań. Pamiętał, jakby zdarzyło się to wczoraj, a jednak minęło półtora roku. Pokiwał głową delikatnie na boki, jakby nie wierząc, a potem uniósł wzrok na twarz mężczyzny i aż musiał otworzyć usta. Cholera jak mu go brakowało...
- No w końcu ty kurwo, powiesz mi, co się odpierdoliło? - zapytał, a on dalej w szoku wpatrywał się w niego bez słowa. Wstał powoli na chwiejnych nogach. Poczuł, że poniekąd w jego plecach coś pękło. Całą noc spędził w tej pozycji na zimnej podłodze. Zaczął powoli podchodzić, aż w końcu potknął się o własne nogi, będąc tak cholernie słabym... Złapał się krat i tylko w ten sposób uchronił się od uderzenia w nie twarzą. - No? To jak? Wyjaśnisz mi to wszystko, czy mam się domyśleć?
- Najpierw pozwól mi się przywitać kurwo, bo nie wierzę, że to ty. - W jego złotych oczach zagościły łzy, jednak szybko je odpędził, nie chcąc rozklejać się przed przyjacielem. Usłyszał tylko jego śmiech, a potem poczuł, jak dłonie ciemnowłosego umiejscawiają się na jego ramionach i odetchnął z ulgą. - Gilkenly ty zjebie! Gdzieś ty był, gdy cię potrzebowaliśmy?! - Wycedził przez zęby, a David tylko uśmiechnął się szeroko i zmierzył Erwina oceniającym spojrzeniem. Chciał dopowiedzieć - "Gdy ja cię potrzebowałem", jednak nie odezwał się.
- Wyglądasz tragicznie.
- Dzięki, właśnie takie słowa chciałem usłyszeć. - mruknął, ale jego usta samoistnie wygięły się w delikatnym uśmiechu.
- Trzymasz się? Co się w ogóle działo? - Mina siwowłosego zrzedła i przełknął ciężko ślinę.
- To długa opowieść.
- Mam czas, hej Grzechu, otworzysz? Chciałbym z nim pogadać.
- Niech ci będzie. - Nie zauważył go. Czuł, jak jego zimne spojrzenie wywierca w nim dziurę. Przeniósł wzrok w jego stronę. Obojętny wyraz twarzy, brązowe oczy jakby bez wyrazu i spięta sylwetka.
Szatyn odwrócił swój wzrok, tak by nie patrzeć na złotookiego. A Erwin poczuł ból w klatce piersiowej i zapragnął, by znów na niego spojrzał. Bo nie wiedział, czy wolał gdy na niego patrzył i był obojętny, czy całkowicie nie zwracał na niego uwagi. Te dwie rzeczy cholernie bolały. Knuckles mimowolnie pod siłą postawy Montanhy i jego oschłości znów odsunął się pod ścianę, a gdy tylko heterochromik wszedł do środka, wpadł w jego ramiona.
- Zadzwoń do mnie, gdy będziesz chciał wyjść. - Jego oczy skierowane były na Davida, a gdy tylko ciemnowłosy kiwnął w zgodzie, oddalił się. Po prostu wyszedł.
- To jeszcze raz, co się działo? - Usiedli na pryczy. Erwin oparł się o ścianę, a Gilkenly usiadł po turecku zwrócony w jego stronę.
- Pamiętasz gdy po rozwodzie mówiłem ci, co się działo? Tak w skrócie?
- No coś pamiętam.
- Zabiliśmy córkę Montanhy... - I zaczął opowiadać. O wszystkim. O problemach z kartelem i o tym jak źle się czuł gdy musiał wybierać. O wszystkich próbach spotkania Nicole i porażkach. O momencie, w którym Gregory miał spotkać się z córką, a jednak Nicollo ją zabił. O tym, że nie wie, co robić. Jak ma zeznawać. Na czyją korzyść i odwrotnie. Że jest rozdarty. I o tym jak cholernie cierpi z tego powodu, że miał zabić Gregory'ego, a jednak nie potrafił...
- Cześć, co tam u ciebie były mężu?
- Aha, nieźle, ja dzwonie się przywitać, a ty mnie od kurew wyzywasz?
- Od jakich znowu kurew?
- No a co powiedziałeś? - zapytał z obawą. Czy był aż takim idiotą, że nawet nie potrafił przez nerwy zrozumieć, co ten do niego powiedział?
- "Co tam były mężu?"
- Nie ma chuja. Dobra to czekaj, jeszcze raz. - mruknął i się rozłączył.
I zaczęli rozmawiać. Nie jak znajomi. Nie jak przyjaciele. Nie jak byłe małżeństwo. Bo on wciąż czuł tę dziwną ekscytację gdy odbierał od tego telefon. Tak jak w momencie, gdy nosił jeszcze na jednym z palców złotą obrączkę. Ta, która miała pieczętować ich uczucia.
I co z tego wyszło?
Dostał złamane serce, nadszarpnięte zaufanie od przyjaciół i tęsknotę za tym co miał i stracił. Jego bezwzględną szczerość. Bo gdy ich status związku zmienił się na to cholerne małżeństwo, to Gregory zaczął być z nim szczery. Oczekiwał tego samego od Erwina i to dostał. Do momentu, aż jego przyjaciele postanowili się wtrącić i zniszczyć większość tego, na czym mu zależało...
*
- Gregory... Nicole nie żyje. - przełknął ciężko ślinę i czekał tylko by usłyszeć reakcję szatyna.
- Co? Żarty sobie stroisz? Posłuchaj, nie mam teraz czasu na twoje durne zabawy.
- Ale Grzesiu... - zaczął, ale nie było mu dane dokończyć. Rozłączył się. Przymknął oczy i wziął głęboki wdech. Cholera, myślał, że pójdzie mu lepiej. Że zareaguje inaczej, może jakoś mu to ułatwi, ale nie... Nie wziął jego słów na poważnie. Może to przez to jak jego głos zadrżał? Brzmiał nieszczerze?
I co on miał zrobić? Jak powiedzieć swojemu byłemu mężowi, że najprawdopodobniej jego córka nie żyje? Ta rozpromieniona dziewczyna, której pomógł dostać się do policji? Tej, której próbował szukać dziewczyny? Tej, której starał się chronić?
Jak miał powiedzieć, że ta właśnie kobieta zniknęła z jego życia i już nigdy nie wróci?
*
- Ty myślisz Erwin, że to są żarty? Zacznij w końcu brać coś na poważnie. - Chciał jej odpowiedzieć, że brał parę rzeczy na poważnie, chociaż nie powinien. Na przykład ślub z jej ojcem. To była chyba jedyna rzecz, oprócz śmierci Kuia, którą brał aż nadto poważnie. Jako coś, nad czym musiał się pochylić, postarać i zrozumieć. A potem schować w sercu jak największy skarb.
Bo jego serce zajmowało wiele osób, ale największe pokoje w nim posiadał Kui oraz wspomnienia z nim związane i Montanha... I to był chyba jego największy mętlik.
Bo z jednej strony był mąciciel, który mu z tym wszystkim pomagał i później zostawił. Ten cholerny mały chińczyk, który rzucał w niego radami, sam rzadko się do nich stosując. Okradał ludzi, zabijał i mącił.
A po drugiej stronie ten mężczyzna, który na każdym kroku potrafił albo utrudniać, albo ułatwiać jego życie. Ale nie on opuścił Erwina, a Erwin jego. Pod przymusem, bez chęci zdradzania "rodziny". W momencie, w którym Gregory wychodził, po zostawieniu po sobie wyłącznie podpisu poczuł, jakby stracił cząstkę siebie. Serce złamało się na pół. I wtedy postanowił, że musi się odpłacić.
Obrączka na jego palcu ciążyła z każdym kolejnym dniem, w którym planował zemstę na przyjaciołach. Zatracił się w smutku i złości, by tylko się odpłacił... Przestał o siebie dbać, praktycznie nie spał. Ale co potem? Wrócił do nich mimo wszystko. Przebaczył, a jednak ten ból pozostał w nim zakorzeniony. Gdzieś tam schowany, ale jednak wciąż tam był. Skryty pod nowymi wyzwaniami i trudnościami, rozwijał się powoli, trując go od środka. Bo już nie było małżeństwa. I Montanha uwielbiał mu o tym przypominać.
Często nazywał go byłym mężem, chłopakiem, żartował z tego, wspominał momenty po ślubie... A on z każdym takim słowem podupadał coraz bardziej. Dlatego, gdy usłyszał, że Nicole jednak żyje... Pojawiła się nadzieja. Że weźmie ją z powrotem do Los Santos i powiedzą Grzegorzowi, że Erwin ją uratował. I może by wtedy przestał go torturować bolesnymi słowami. No cóż... Nigdy nie może być za pięknie.
- Nie zamierzam wrócić do ojca, mam swoje życie, a ty Erwin dopiero zobaczysz, do czego jestem zdolna. Niedawno poznałeś matkę, nieprawdaż? Możesz się z nią pożegnać. - Uśmiechnęła się w jego stronę, a Knuckles tylko patrzył na nią zdziwiony. Czy poznał kobietę, która postanowiła go zostawić? Owszem. Czy mu na niej zależało? A w życiu. Mogłaby równie dobrze wpaść pod pociąg i miałby to gdzieś. - Żegnaj Erwin, do zobaczenia, bo to na pewno nie nasze ostatnie spotkanie.
Zbliżyła się do niego, po czym zatrzymała się wpół kroku. Jakby zamierzała oddać zabawę ze zrzucania Erwina komuś innemu. Spojrzała na niego i przekrzywiła delikatnie głowę. Poczuł dotyk na ramionach. Odwrócił się i ujrzał dwóch zamaskowanych mężczyzn. Nagły powiew wiatru uderzył w jego plecy i poczuł szarpnięcie. Zaczął spadać. Widział tylko zamykającą się klapę samolotu. Nie pamiętał czy wziął spadochron. Zaczynał panikować. Obrócił się w powietrzu i spojrzał w dół. "Kurwa, za nisko, jestem za nisko!" myślał gorączkowo. Przymknął oczy i już był gotowy na zetknięcie się z twardą ziemią, brak ratunku i bardzo żałosną śmierć. A potem usłyszał głos na radiu. Zapomniał o tym.
- Erwin! Słuchaj, rozłożyłem płachtę ze strażakami, raczej się nie zabijesz, tylko musisz trafić jasne? - Spojrzał w dół. Czerwony prostokąt, wydawał się naprawdę mały jak na miejsce, w którym miał wylądować, żeby się nie zabić.
- Grzechu?! Skąd wiedziałeś, gdzie będę spadał?!
- W kamerce był zamontowany GPS, po prostu traf, jasne?
- Kurwa, gdybym mógł, to bym cię–
- Co? Wyruchał? Nie obiecuj czegoś jeżeli nie jesteś czegoś pewien. Najpierw zjaw się na ziemi w całości, później porozmawiamy. - Tak bardzo chciał mu w tym momencie wykrzyczeć, że go kocha. Za to, że po prostu zawsze z nim jest.
Tylko że nie mógł, bo jak by później funkcjonowali...?
*
Przymknął oczy, po czym zacisnął szczękę. Cholera, nie był na to gotowy. A jednak zasługiwał tylko na to. Uciekał, bał się, ale teraz... Nie mógł tak dłużej. Męczył się, mimo że bał się konsekwencji. Spojrzał w jego czekoladowe spojrzenie, pełne zawiedzenia, nadziei i nieznanego mu uczucia. A raczej tego, do którego on sam bał się przyznać. Nie chciał dopuścić do siebie myśli, że to, co widział w jego oczach, to było to czego tak bardzo obawiał się poczuć.
Obawiał się, że tak się kiedyś stanie. Że mimo dwóch zupełnie innych stron barykady, wciąż trochę podobni do siebie - poczują to, czego poczuć nigdy nie powinni. Jednak zawsze to ten zakazany owoc smakował najlepiej.
Otworzył szklane drzwi i wypuścił powietrze przez nos, powoli, próbując uspokoić szybko szalejące serce. Od tylu emocji. Od strachu, zawiedzenia, szoku, nadziei, smutku, złości. Od tego, że stał przed nim i był na jego łasce. Przełknął ślinę. Przez to, że go widział w tej odsłonie. Wyprostowany, w dłoniach broń długa, oczy skupione na nim. Obserwował każdy jego najmniejszy ruch, jakby sprawdzał, czy to naprawdę on. Jakby utwierdził się w tych małych odruchach - nerwowym spoglądaniu na niego, zaciskaniu dłoni, albo skubaniu skórek wokół paznokci i zaciskanie ust w cienką linię, było jego utwierdzeniem, że to Erwin. Ten prawdziwy Erwin, jego Erwin.
Kamizelka, z wyszytym napisem LSPD na środku, opinająca szatyna, chroniła jego i tak niezniszczalne ciało. Kurwa, Knuckles tak bardzo uwielbiał oglądać go w mundurze... Kask, który jeszcze chwile był na jego głowie, leżał obok niego, na recepcji. Gregory uniósł jedną dłoń, złapał za radio, ale nie nacisnął na guzik. Po prostu trzymał dłoń na radiu, patrząc na Erwina i jakby zastanawiając się, czy ma zgłaszać jakiś komunikat. Knuckles postawił kolejny krok w jego stronę, a Montanha zmierzył go spojrzeniem.
Wyglądał tragicznie, w porównaniu do szatyna. Przyjechał od razu, gdy tylko powiadomił go o tym, że przyjedzie. Mimo że miał wiele rzeczy do zrobienia przed prawdopodobnym trafieniem do aresztu i więzienia, odpuścił jeżdżenie po mieście i porządkowanie tego wszystkiego. Naładowanie radia, naprawienie samochodu, spotkanie kogoś z kartelu, żeby coś ustalić... To nie miało znaczenia. Chyba po prostu musiał go zobaczyć.
Ubrał tak naprawdę cokolwiek, gdy chciał być przez chwilę anonimowy, by uratować Lincolna od pościgu. Tak więc wyciągnął z szafy pierwsze lepsze ubrania i pojechał ratować przyjaciela, ale jak zwykle się spóźnił, bo reszta ekipy już dawno pomogła mężczyźnie. Nie przebrał się jednak. Lekko za duża czarna bluza, z minimalną naszywką LSPD na ramieniu, zwisała z jego ciała. Gregory o mało nie uśmiechnął się, gdy ujrzał ten mały napis. Erwin za to zorientował się, że założył tę bluzę dopiero gdy poczuł zapach, który tak dobrze znał. Dobrze pamiętał moment, w którym ją zdobył.
"- Po co mi to? - zapytał i chwycił czarny materiał. Naprawdę był miły w dotyku. Montanha tylko uśmiechnął się delikatnie.
- Taki mały prezent ślubny, a co, ty nic dla mnie nie masz? Łamiesz moje serce Erwin. - mruknął i zmrużył oczy, po czym wybuchł śmiechem, a Erwin tylko wydął usta.
- Oczywiście, że mam dla ciebie prezent Grzesiu. Trzydzieści kul z kałacha wystarczy, czy tym razem dobijamy setki? - zapytał z przekąsem, krzywiąc się. Nie był z tamtego czynu dumny, ale nie zamierzał udawać, że tego nie zrobił. - Szykuj się na tyranie ciebie po wakacjach. Będziesz miał przejebane.
- Ach, czyli nie spędzimy miesiąca miodowego razem? - zapytał szatyn i nachylił się w stronę siwowłosego. Byli dosłownie centymetry od siebie. Erwin zamarł i wstrzymał oddech. Wytrzeszczył oczy i ze strachem spoglądał na Gregory'ego. Co on teraz planował zrobić? Przecież tak jak mówili, tamten pocałunek, do którego zmusił ich David na ślubie, był całkowicie niepotrzebny i nic nie znaczył. Tak jakby wcale nie poczuł ciepła rozlewającego się wtedy w jego brzuchu. - Nie miło malutki, widzimy się za miesiąc. - Mrugnął do niego i odsunął się, po czym złapał za torbę, leżącą u jego nóg i zaczął podążać w stronę wyjścia.
- Pierdol się Grzegorz. - powiedział Erwin, a Gregory obrócił się w jego stronę i uśmiechnął się szeroko. "Ciekawe dokąd jechał" pomyślał, ale postanowił się tym nie przejmować. Pewnie opowie mu o tym gdy wróci.
- Też się pierdol pastor. - I wyszedł, pozostawiając za sobą tylko i wyłącznie bluzę. Erwin zacisnął na niej dłoń i uniósł ją do twarzy. Pociągnął nosem, po czym szybko odsunął od siebie materiał. Co on do cholery robił? Przymknął oczy, a na jego twarzy samoistnie pojawił się mały uśmiech.
- Do zobaczenia za miesiąc."
Jego zmierzwione włosy, przykryte były czapką, obróconą do tyłu, ale Montanha był niemal całkowicie pewny, że gdyby Erwin założył ją poprawnie, również ujrzałby napis LSPD. Jego spodnie moro były znoszone i starte. Buty, wysokie, zakrywające kostki i szatyn mógłby wręcz założyć się o kilkaset dolarów, że już gdzieś widział takie buty. Na przykład u siebie w jednostce. Zabrał dłoń z radia jakby decydując się na sytuację "sam na sam", a na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. Odłożył również broń długą, opierając ją o recepcję.
Nie spodziewał się zobaczyć Erwina w takim wydaniu i o dziwo... Podobał mu się taki widok. Oczywiście nie obraz wyniszczonego całkowicie Erwina, ale w takich ubraniach... Jeszcze z tym nadrukiem policyjnym, wyglądał tak, jakby wcale nie był pierdolonym gangsterem.
Tylko jego mężem, który ukradł mu ubrania z szafy. I był pewny, że stąd właśnie Erwin ma te ciuchy. Z jego szafy. Z momentu, w którym jeszcze "byli razem" i czasami spotykali się w swoich mieszkaniach, by porozmawiać... Nieważne.
A potem wzrok Gregory'ego przykuło coś, czego zobaczyć nie miał, a wbiło go w ziemię w szoku. Coś odbiło światło na szyi siwowłosego. Przyjrzał się i o mało nie uchylił ust z szoku. Złota obrączka, zawieszona na łańcuszku, połyskiwała na jego szyi. Nosił ją, jakby był z niej dumny. Lekko bujała się, z każdym ruchem mężczyzny. Gregory mimowolnie kciukiem przejechał po swojej, wciąż założonej na serdecznym palcu. Nigdy niezdjętej. Serce zakołatało szybciej i rozlało się po nim delikatne ciepło. "Ma ją przy sobie" - Pomyślał i już nie mógł się powstrzymać, by zakłócić obejmującą ich ciszę.
- Co chcesz? - zapytał i spojrzał wprost w złote oczy. Widział sińce pod nimi. Wyglądał zmarnowanie.
- To, co powinienem już dawno.
- Czyli? - Zapadła jednak cisza. Ponownie. Gregory uważnie wpatrywał się w Erwina, który podszedł jeszcze bliżej, po czym tak po prostu zniżył swoją sylwetkę, po czym uklęknął na podłodze tuż przed nim. Miał cholerne deja vu. Prychnął, a w jego oczach błysnął szok. Knuckles położył ręce na karku i wbił wzrok w ziemię.
- Rób, co chcesz.
- Ach, co chce, powiadasz. - Pokiwał głową powoli, przetwarzając słowa siwowłosego. Złapał go za ramię i jednym ruchem postawił w pionie. - Jedyne co teraz chce Erwin, to żebyś powiedział mi prawdę do cholery. A później się stąd wynosił, żebym nie musiał cię zakuwać i wprowadzać do celi. - Złotooki nawet na niego nie patrzył. Tylko przymknął powieki i westchnął cicho.
- Dlaczego po prostu mnie nie aresztujesz? - zapytał cicho. Nie miał siły, by mówić głośniej.
- Bo to nie ty jesteś winny, do cholery jasnej, wystarczy, że powiesz mi prawdę Erwin, to nie takie trudne. Przecież wiem, że potrafisz. - powiedział cicho, przybliżając się do niego. Położył dłoń na jego ramieniu, delikatnie, w znaku wsparcia. W znaku, że w razie potrzeby mu pomoże. Zawsze i wszędzie. Spojrzał w twarz Knucklesa, który cały czas spoglądał w ziemię.
- Tylko że nie mogę Grzesiu. - szepnął, w duchu wyzywając się za to, że nie ma odwagi. Bo w tym momencie tchórzył. Uciekał, bo broniąc Nicollo obrał najszybszą i najłatwiejszą drogę. Bo nie musiał przyznawać Gregory'emu na głos racji co do jego rodziny. Że go tak bardzo zranili. I co do tego, że coś czuł. Tylko nie chciał ubrać tego w słowa.
- Gówno prawda. Posłuchaj mnie, wiem, że to Carbonara ją zabił i mam ścigać za to, że brałeś w tym współudział, bądź nawet podpinać cię pod to morderstwo, mimo że kurwa nie chce? Po prostu przyznaj mi raz rację na sali przesłuchaniowej i będziesz wolny. Nie chcę cię gonić za coś, czego nie zrobiłeś. - szepnął, a Erwin poczuł jego oddech na policzku. Dopiero wtedy uniósł wzrok na szatyna i wtedy ich oczy spotkały się z bardzo bliska. Po raz kolejny już w tym miesiącu. Już chyba setny w tym roku. A jednak wciąż reagowali tak samo. Zawsze. Tak jakby to był pierwszy raz. Knuckles przełknął ślinę i uśmiechnął się bez cienia uśmiechu.
- Tylko nie wiem, czy umiem. Tym tylko przyznam się do tego, o co mnie oskarżają. A tak przynajmniej mogę udawać, że wszystko jest dobrze,
- Ile tak pociągniesz? Tydzień? Miesiąc? Nie zbyt długo Erwin.
- Wszystko będzie dobre, nawet i dzień. - Nawet jeden dzień dłużej życia w kłamstwach był lepszy, niż natychmiastowa prawda. Zacisnął usta w cienką linie i uniósł dłoń, po czym, złapał złota obrączkę, zawieszoną na swoją szyi. Po dosłownie dwóch sekundach odsunął dłoń. Chciał żyć w tym złudnym kłamstwie, dopóki mógł, mimo że palił przez to większość swoich mostów. - Przepraszam. - szepnął, a Gregory zacisnął tylko szczękę i pokiwał głową w zgodzie. Rozumiał, ale nie mógł powiedzieć, że nie poczuł tego małego ukłucia zawodu. Że tym razem może będzie inaczej.
- Rozumiem. - Westchnął i z delikatnym zawahaniem się, przyłożył dłoń do jego czoła i odgarnął siwe kosmyki, które uciekały spod czapki. Wsunął je z powrotem pod materiał, co Erwin ledwo wyczuł. Skupił się bardziej na zapachu, który bił od funkcjonariusza. Gregory wysunął głowę i ujrzał mały nadruk LSPD. Uśmiechnął się delikatnie, wręcz niezauważalnie. Potwierdził swoją teorię. Powoli odsunął się od Erwina. - Uciekaj, zanim będę musiał cię zakuć. - powiedział, a Knuckles patrzył na niego bez ruchu. Jakby w ogóle nie rozumiał, co ten do niego mówi. - Już. - powiedział stanowczo, a Erwin zamrugał tylko i uśmiechnął się z wdzięcznością.
Wybiegł z komendy i wsiadł do auta, po czym szybko odjechał. Westchnął ciężko i złapał za radio.
- 01 do wszystkich jednostek. Erwin Knuckles jest w tym momencie poszukiwany za zamordowanie Nicole Montanha. Przed chwilą widziany na komendzie, spod której odjechał. Sprawdzić okolicę. - mruknął i złapał za kask, po czym udał się w stronę swojego biura.
"Debil, ale mój debil" - pomyślał tylko, patrząc na radiowóz, który jechał na wsparcie, do pościgu, w którym brał udział Erwin.
*
- Erwin? - zapytał niepewnie Quinn, trzymając broń w ręku. Gry Knuckles obrócił się w jego stronę i spojrzał na niego pytająco, ponownie się odezwał. - Jesteś pewien? - Gdy ten z niezrozumieniem zmarszczył brwi, ciężko westchnął. - Jesteś pewien, że chcesz go zabić? WIesz... Nie musisz tego robić. W końcu wszyscy wiemy, że coś do niego czu–
- Zamknij się Laborant. - syknął złotooki, zaciskając dłoń w pięść. - Nie waż się tego mówić. - Zniżył głos, wiedząc, że w pomieszczeniu obok, leży obolały Gregory.
- Erwin. Ja nie muszę tego słyszeć, żeby wiedzieć, że to prawda. Widać to i po tobie i po nim, więc nie wciskaj mi kitów. Nie jestem idiotą, żeby ci w to uwierzyć. I dobrze wiesz, że robisz to tylko dlatego, żeby udowodnić coś tym na zewnątrz, a nie to, co powinieneś zrobić, biorąc pod uwagę twoje uczucia. - Wcisnął w jego pierś palec i wręcz wyszeptał ostatnie zdanie: - Zawsze ci pomogę, nieważne co, pamiętaj o tym.
Knuckles zamilkł, nie mogąc się nie zgodzić. Nie chciał dopuszczać do siebie uczuć, ale... Jego wewnętrzny mur zaprzeczenia już dawno tak naprawdę leżał zburzony. Bał się reakcji innych na takie otwarte przyznanie się do uczuć, więc okłamywał wszystkich wokół. I siebie przez moment też próbował.
Tak więc, gdy przyszedł czas gdy miał wymierzyć strzał w czaszkę Gregory'ego - chybił. Chciał go utopić, ale specjalnie wysłał też GPS'a z telefonu szatyna do policji. A potem udawał, że jest idiotą i nie ma pojęcia, czemu ten wciąż żyje. Może nie był dobrym kłamcą, albo nikt mu nie uwierzył nigdy w kłamstwo związane z Montanhą. Tak czy inaczej - Każdy podświadomie wiedział, że Erwin nie był w stanie wystrzelić z celownikiem na Gregorym. Nie byli aż takimi idiotami.
*
- Posłuchaj mnie - Poczuł uścisk na gardle. Złapał go za nadgarstki, próbując odsunąć jego dłonie od jego gardła, ale nie miał zbyt wiele siły. Na ucieczkę zużył jej zbyt dużą ilość. - Nie obchodzi mnie jakie przysięgi składałeś i co chcesz sobie udowodnić. Masz mi powiedzieć prawdę, jasne? - A potem poczuł, jak jego ciało zbliża się do niego. Poczuł oddech na karku, a później tuż przy uchu. Przymknął oczy, nie wiedząc, czy się cieszyć, czy płakać będąc w takiej pozycji. - Masz mi powiedzieć wszystko Erwin, co wiesz o śmierci Nicole. A dobrze wiemy, że ty jej nie zabiłeś, ale masz jakieś dziwne blokady przed powiedzeniem, kto to zrobił. Szkoda, że bronisz ludzi, którzy tylko cię krzywdzą. - Cóż, tutaj miał rację. Prawie, ale jednak jakąś. Erwin dobrze wiedział, że Gregory znał prawdę, ale powiedzieć na komendzie prawdę... Miał dziwne blokady w sobie i nie był pewien czy był w stanie je przełamać.
Odsunął się od niego, a po jego przeszedł dreszcz, przez to, że nie czuł już tego przyjemnego ciepła opatulającego jego plecy. Gregory stanął naprzeciw niego i położył dłonie na stole, pochylając się w jego stronę. Erwin złapał się za szyję i skrzywił się delikatnie, po czym spojrzał w czekoladowe oczy i westchnął. I co on miał zrobić?
- Grzesiu, daj mi dziesięć minut i dam ci odpowiedź. Muszę to przemyśleć. - powiedział cicho, jakby nie miał siły mówić. Odwrócił wzrok, a gdy szatyn podążył w stronę wyjścia i zamknął drzwi, Erwin pochylił się nad stołem i schował twarz w dłoniach. Cholera i co teraz?
Miał wziąć winę na siebie, czy na dobre wkopać Nicollo? W jego oczach pojawiły się łzy na wspomnienie tego nieszczęsnego momentu, w którym widział upadające ciało córki, jego byłego męża. Nie był z nią blisko, oczywiście, że nie. Ale był w stanie wybaczyć jej zabicie jego matki, która się nim nie interesowała i zacząć od nowa. Ale jak zwykle impulsywność pewnych osób nie pomagała. Wszystko zniszczył. Starał się pomóc. Starał się uratować Nicole, naprawdę chciał, żeby przeżyła. Nie po informację. Nie po zemstę. A dlatego, ponieważ nie chciał, by Gregory cierpiał. A teraz przez niego ból jego byłego męża, związany ze śmiercią był dwa razy większy. Bo nie mógł nawet oddać mu ciała jego córki, żeby mógł ją pochować. Nie miał pojęcia, gdzie jest.
Usłyszał trzask. Uniósł wzrok i ujrzał przed sobą Gregory'ego. Czas za szybko płynął. Montanha poczuł ukłucie w sercu, widząc ból na twarzy Erwina, ale nałożył maskę obojętności.
- I?
- Przyjechaliśmy na elektrownie, bo dostaliśmy wiadomość, że tam będzie Nicole. Chcieliśmy tylko porozmawiać. - zaczął, a Gregory o mało nie upadł z zaskoczenia. Zaczynał mówić. Oczywiście o pewnych rzeczach już wiedział, więc mógł sprawdzić, czy Erwin go nie okłamywał.
Odsunął po cichu krzesło i usiadł naprzeciwko Erwina. Złote oczy nawet nie patrzyły w jego stronę. Knucklesowi było wstyd. Nawet nie wiedział dokładnie za co. Patrzył pustym spojrzeniem w blat, skubiąc skórki wokół paznokci w oznace stresu.
- Miałem snajperkę. Unieszkodliwiliśmy wszystkich ochroniarzy, a gdy Nicole przyszła do nas z podniesionymi rękami - związaliśmy ją. Wtedy zrobiłem to zdjęcie, które ci wysłałem. Mówiła mi, że nic nie rozumiem. Że to nie tak miało wyjść. - mówił coraz ciszej. Zmarszczył brwi, wciąż nie mogąc domyślić się, o czym mówiła córka Montanhy. - Wtedy Carbo się wkurwił i... - Przymknął oczy i przetarł dłonią twarz w zmęczeniu. Nie miał odwagi, by unieść wzrok na Gregory'ego.
- Co było później? - zapytał bez cienia emocji szatyn, a Erwin poczuł uścisk w gardle.
- Kazałem im ją zabrać. - Jego głos się załamał. - Wpakowaliśmy ją do samochodu, pojechaliśmy do szpitala na Sandy. Nie wiem, co próbowałem wtedy zrobić, chyba pomóc medykowi. Nie wiem, w pewnym momencie tak się wkurwiłem, gdy powiedział, że nie ma po co jej ratować, że zacząłem mu grozić. - Gregory zacisnął szczękę, a w jego oczach zabłyszczały łzy, które szybko odpędził. Knuckles nawet nie starał się tego zrobić, łzy zamazywały mu widok szatyna. - Zabrali mi broń i lekarz zapytał, czy ma wypisywać akt zgonu. Nie wiedziałem, co mam robić Grzesiu. Teraz też nie wiem. Nie wiem, czemu wtedy nie powiedziałem mu, że ma to zrobić. - Przełknął ślinę. Doskonale wiedział, czemu tego nie zrobił. Był zbyt wpatrzony w dziurę w głowie Nicole, w której był nabój. - Heidi zaczęła coś krzyczeć, że ma nic nie wypisywać, a później zabraliśmy ciało i je schowaliśmy. A potem pojechałem się z tobą spotkać. - Pierwszy raz od momentu, w którym zabrał głos na temat tego co się stało, spojrzał w czekoladowe oczy. Pełne pustki. I pierwsza łza spłynęła po jego twarzy. Starł ją szybko, tak by szatyn nie zauważył. Jednakże Gregory doskonale o tym wiedział. Nie był ślepy.
- Dobrze. Mimo wszystko jednak muszę cię zawieść na DOJ i tam poczekasz do momentu rozprawy.
- Co mi grozi?
- Najwięcej? Współudział w morderstwie, ale postaram się o łagodniejsze podejście, bo współpracowałeś. Przynajmniej na tyle, żeby próbować o to wnosić. - Westchnął, a Erwin tylko pokiwał głową w zgodzie. - Zrozumiałeś coś przez tę dziesięć minut, gdy mnie nie było?
- Nie warto starać się o kogoś, kto nie stara się o ciebie. - mruknął cicho, a na twarzy Gregory'ego pojawił się delikatny uśmiech. Wstał i ruszył w stronę wyjścia z sali przesłuchaniowej, zatrzymał się jednak w półkroku gdy usłyszał głos Erwina. - Przepraszam Grzesiu.
- Nie ma sprawy Erwin, nie jestem zły. Na pewno nie na ciebie. - Zmarszczył brwi i spojrzał na szatyna ze zdezorientowaniem. - Jestem zły na siebie. I na twoich przyjaciół. Ale nie na ciebie. Ty tu zawiniłeś najmniej. - szepnął, a Knuckles uchylił tylko usta w szoku.
Najmniej? Myślał, że to jego najbardziej obwiniano...
- Nie wiem, co robić David. Nie chcę przyznawać, że to Nicollo ją zabił, ale nie chce też zdradzić ekipy. Zawsze mówiliśmy sobie, że przyjaźń ponad wszystko.
- Erwin... A zadam ci jedno pytanie. Czy gdyby przyjaźń była ponad wszystko, tak jak powtarzamy, to chcieliby, żebyś cierpiał? - Zmarszczył brwi. O cholerę mu chodzi?
- No nie.
- Nie? To więc czemu nie pozwolili ci być w tym cholernym małżeństwie, gdy było widać, że jesteś szczęśliwi? Po chuj nabili cię na pal i kazali się rozwieść? - Przełknął ślinę.
- Ale–
- Nie żadne "ale" Erwin. Rozumiem przyjaciele, ale pomyśl przez chwilę dobra? Jesteśmy rodziną, ale czy rodzina tak krzywdzi jej członków? - Westchnął ciężko. Miał rację. - Nie chodzi o to, że chcę cię nastawić przeciwko nim, ale skoro Nico powiedział, że jest gotowy wziąć to na siebie, to czemu się wahasz? Dlaczego nie powiesz wszystkiego, przeprosisz i później odbijemy Carbo? Dlaczego tak chcesz, żebyś to ty odpowiedział? - Nastąpił cisza. No właśnie... Dlaczego? Zamknął oczy i oparł głowę o ścianę, a heterochromik czekał spokojnie na jego odpowiedź.
- Bo czuję się winny. - Jego głos się załamał. Poczuł, jak słone łzy zaczynają zbierać się w jego oczach. - Bo kurwa nie powstrzymałem Carbo. Czuję się winny, bo pozwoliłem Grzesiowi cierpieć, rozumiesz? Bo pozwoliłem, żeby stracił to, na czym najbardziej mu zależało. Na córce. Dlatego chciałem, żeby ścigał mnie. Bo wiem, że jeżeli miałby kogoś zabić... Lepiej, żebym był to ja. - szepnął w różnorakie oczy, czekając, aż ten mu odpowie. Pierwsza łza spłynęła po jego policzku. Pociągnął nosem i przeczesał włosy w nerwowym odruchu.
- Nie lepiej. Wiesz dlaczego? Bo on też coś do ciebie czuję siwy, myślisz, że lepiej będzie gdy zabije kolejną osobę, która jest dla niego ważna? A pomyślałeś, co by się stało, gdyby cię stracił? Dobrze wiesz, co się stało po rozwodzie. Teraz byłoby dwa, jak nie cztery razy gorzej.
- To, co ja mam kurwa zrobić? Powiedzieć, mu "Tak, mój przyjaciel, którego uznaje kurwa za swojego brata, zabił twoją córkę i go nie powstrzymałem"? - zapytał i nie mógł powstrzymać tego jak jego gardło nieprzyjemnie się zacisnęło. Kolejna łza.
- Może. - stwierdził krótko i przyjrzał się złotookiemu. - Chodź tu siwy. - powiedział cicho i przyciągnął go do uścisku. Nie wiedział, że siwowłosy czuł się aż tak źle. Że ten rozwód, śmierć, ponowny wybór pomiędzy przyjaciółmi a osobą, którą darzył uczuciami, mogły go tak zniszczyć. Siwowłosy tylko oparł czoło o ramie przyjaciela i pierwszy raz chyba udało mu się zasnąć w spokojny sen od ponad dwóch tygodni. Tylko czy był to tak spokojny sen, jakby chciał? Bo czy ta niedawna przeszłość mogła być dobrym snem?
*
- Koniec już tych rozmówek! - Usłyszał donośny krzyk, który wybudził go ze snu. Podniósł głowę z ramienia Davida i przetarł dłonią powieki. Był tak bardzo zmęczony... Wszystko przez to, że nie mógł zmrużyć oka w nocy.
Przyjrzał się Gregory'emu, który właśnie stanął przed celą. Również nie wyglądał na zbyt wypoczętego. Ale jak mógł być wypoczęty, gdy czekał aż jego "rodzina" odda mu ciało jego córki? Erwin zastanowił się nad tym, czy przespał, chociażby godzinę. Jednak odpowiedź była taka sama jak w przypadku Knucklesa. Nie. Nie przespał nawet pełnej godziny. I nie próbował.
Odkąd nie miał świadomości, że w każdej chwili może zadzwonić do tego siwulca i po prostu porozmawiać, nie mógł zasnąć. Zabierało mu to zbyt dużo czasu. Przewracał się z jednego boku na drugi, a gdy już zasypiał, to nie przesypiał zbyt wiele.
Obydwoje mieli problemy ze snem od czasu... Pal. Rozwód. Cisza pomiędzy nimi. To wszystko na to wpłynęło. Nie potrafili funkcjonować. Jeden zatopił się w smutku i próbie odkupienia, a drugi w służbie i rozpaczy.
David wyszedł z celi i spojrzał przez ramię na Erwina.
- Uważaj na siebie stary. Może i mnie nie ma, ale możesz na mnie liczyć. Zwłaszcza w tej sprawie. Chyba wiesz o tym po tym co kazałem wam robić wiadomo gdzie. - powiedział i puścił mu oczko. Uśmiechnął się szeroko, a Erwin odwzajemnił uśmiech małym wygięciem warg. - Przemyśl to wszystko i zdecyduj czy to jest warte twoich nerwów i nerwów innych osób. Bo wiesz... Nie każdy zawsze będzie przy tobie i dobrze wiesz o tym, że będziesz musiał wybrać. Prędzej czy później.
- Jasne Davidku, trzymaj się i mam nadzieję, że jeszcze wpadniesz.
A Gregory tylko patrzył na nich, próbując zrozumieć to, o czym rozmawiali. Jednak gdy tylko David na niego spojrzał, obrócił się plecami do Erwina i ruszył w stronę wyjścia, wyprowadzając Gilkenly'ego z komendy.
*
- Najpierw strzelę tobie w łeb, a później sobie i będziemy razem z Nicole. Skoro i tak ledwo przeżyłeś, a ja czuję się, jakbym umierał... - Usłyszał jak przez mgłę. Uchylił powieki i przez rażące światło, musiał je zmrużyć je tak mocno, że tak naprawdę mógł ich nie otwierać. Gdzie był? Co się stało? Uciekli? - O, wstałeś. - Usłyszał głos Gregory'ego i jęknął cicho. Czyli ich złapali.
- Daj mi spokój Grzesiek. Wyślij mnie po prostu za tego Pacyfika. I tak dobrze wiemy, że zrobię kolejnego.
- Co?
- Gówno kurwa, spierdalaj, musisz mnie wkurwiać? Dopiero co po zabiegu jestem.
- Nie rób sobie żartów.
- Jakich znowu kurwa żartów. - Stęknął, gdy postanowił delikatnie się podnieść. Czemu wszystko tak go bolało? - Kui uciekł?
- J-jaki Kui? Erwin, czy ty mówisz na poważnie?
- A David? Kurwa mać Vasquez, miał być na odbicie, był już konwój?
I po tym pytaniu Gregory nie wiedział, czy miał się śmiać, czy zacząć płakać. Serce ścisnęło się boleśnie w jego piersi. Nie pamięta śmierci Kuia. Nie pamięta ślubu. Ani pala. Ani... ich. Tych prawdziwych. Kurwa mać.
*
- A gdzie jest kłódka? - Erwin miał ochotę parsknąć śmiechem. Przetarł kciukiem rysę na metalowej kłódce, którą trzymał w dłoni. Uśmiechnął się. Podrzucił metalowy przedmiot delikatnie i złapał go od drugiej strony. Wyrył na tyle kłódki małe serduszko.
- Nie wiem, gdybym wiedział, to bym ci nie dał klucza, nie? - I w tym momencie poprzysiągł sobie, że będzie miał ją zawsze przy sobie. Żeby Gregory zawsze mógł ją znaleźć. Nie ważne w jakiej sytuacji. Czy w dobrej, czy w złej. Żeby Gregory wiedział, że znalazł prawdziwą kłódkę i klucz wcale nie był materialny. - Posłuchaj to pewnego rodzaju symbolika, a gdy zrozumiesz wszystko, na pewno będziesz wiedział, gdzie szukać. A gdybyś jednak był zbyt głupi i nie zrozumiał znaczenia, to wtedy ci je powiem. - I zakończył połączenie i odetchnął z ulgą.
Bo to prawdziwe znaczenie naszych uczuć.
*
Jego oczy obserwowały z szokiem i zdenerwowaniem to, co się działo. Obraz zasłonięty był przez łzy. Nie do końca rozumiał co się teraz działo. W jednej chwili rozmawiał z Gregorym na dachu, a w drugiej... No właśnie? Co się właśnie działo?
Spojrzał od lewej. Nicollo celujący z broni, a obok niego Albert, robiący dokładnie to samo. Gregory, patrzący na niego ze złością i zawiedzeniem, a na końcu Heidi, również celująca w szatyna. Jak zwykle. Przemknęło mu przez myśl. To zawsze była ta trójka. To zawsze te trzy osoby miały jakieś zastrzeżenia co do ich relacji. To oni zawsze mieli jakieś "ale". To oni nabili go na pal.
- Co wy do cholery robicie?! - wykrzyczał, zdezorientowany. Spojrzał w czekoladowe oczy i pokiwał niewidocznie głową na boki, chcąc przekazać, że to nie jego pomysł. Złość w spojrzeniu szatyna zmalała, jednak wciąż widział tę nieufność. Westchnął i spojrzał w stronę Nicollo. - Ktoś mi to wyjaśni?
- Erwin, musisz wybrać. - powiedział Carbonara, a Erwin tylko zmarszczył brwi.
- Wybierać? A po chuj? Wy w ogóle normalni jesteście?! Myślicie czasami, czy w sklepie nie mieli już dostępnych szarych komórek, które moglibyście kupić?! - zaczął krzyczeć. Można było usłyszeć parsknięcie, Knuckles spojrzał na szatyna, który ledwo powstrzymywał wtargnięcie uśmiechu na jego usta. Erwin uśmiechnął się w duchu.
- Posłuchaj, nie możesz dłużej tak balansować pomiędzy nami i nim.
- Po tym Svenie naprawdę wam coś się poprzestawiało. Pal wam nie wystarczył?! Rozwód?! Prawie go zabiłem kurwa, to wam nie wystarcza?!
- Ale wciąż nie zabiłeś, wahałeś się. Nie strzeliłeś mu w głowę, a gdy mówiliśmy ci o rozwodzie, uciekałeś.
- Nie, kurwa, nie do wiary. Wy naprawdę powinniście się zbadać, na zjebizm na przykład. Co jeszcze miałbym zrobić, żebyście mi zaufali co?! - zapytał, jednak odpowiedziała mu cisza. - No właśnie. - Parsknął z ironią.
- Wybieraj Erwin. Albo rodzina, albo pies. - Złotooki zamilkł i znów skierował wzrok na Gregory'ego.
- A co jeżeli to on jest moją rodziną? - szept rozniósł się po dachu, a po policzku siwowłosego spłynęła pierwsza łza.
- On? Rodziną? Żartujesz sobie z nas? - Odezwała się po raz pierwszy Heidi. Albert wciąż pozostawał cicho. Bunny poczuła dziwne zawiedzenie. Nie chodziło o to, że był psem. Tylko że był wyżej od nich. Od niej. Przecież byli jak rodzina, kiedy się to zmieniło? Czyżby tak bardzo zraniła go tym palem? Popełniła wtedy błąd, że ich nie zatrzymała i teraz najwyraźniej też, ale nie mogła już się wycofać.
- Nie. - zaprzeczył ruchem głowy. - Nie żartuje. Wiecie co? Jesteście kurwa śmieszni. Łudziłem się przez miesiące, że po palu może wróci coś do normy, ale nie było na to nawet największej szansy. Wy nie potrafiliście mi zaufać, a ja wam. Bo nigdy nie powinienem. Na pewno on jest lepszą rodziną od was. Wiecie, jaka jest różnica pomiędzy wami? On mnie poślubił, przebaczał za każdym razem gdy coś odjebałem, ratował gdy byłem w największej dupie. Zależało mu na tym jak się czuję. A wy? Wy potrafiliście tylko marudzić, jaki to on nie jest zły, że nic wam nie przynoszę z tego małżeństwa, jakbym w ogóle kurwa powinien! I on nie nabił mnie na pal i nie kazał mi się rozwieść, mimo że było po mnie kurwa widać, że tego nie chce! Przy was muszę maskować, co czuję, co myślę, muszę kłamać, ukrywać to, z czym sobie nie radzę. A przy nim nie muszę. Bo on mnie akceptuje takim, jakim jestem. Oczywiście, też wkopywał mnie w różne rzeczy, ale już dawno mu to wybaczyłem i poszedłem dalej. - mówił, wymachując rękami w emocjach. Odetchnął i zamrugał, w końcu czując, jak z jego serca osuwa się jakiś dziwny ciężar. A pojawiła się ulga. - Więc chyba macie odpowiedź, co?
Albert opuścił broń i stał ze wzrokiem wbitym w Erwina. Kiwnął delikatnie głową i odszedł w stronę drabiny, by zejść z dachu. Nie chciał brać w tym udziału. Już nie. Zrozumiał, że pewnych rzeczy nie da się zmienić nieważne, jak usilnie by się próbowało. A poza tym wiedział, że gdyby był w sytuacji Erwina, postąpiłby podobnie.
Nicollo patrzył z niedowierzaniem na to wszystko i miał ochotę skierować lufę pistoletu na siebie. Miał dosyć. Jak on mógł? Po tym co dla niego zrobili?
Heidi natomiast zatopiła się w smutku, patrząc ze łzami na Erwina. To nie był ten sam mężczyzna, który obiecał jej, że ślub nie miał znaczenia. Że Gregory też nie ma dla niego znaczenia.
- Dobrze. Skoro wybierasz jego... - Nicollo znów postąpił wraz ze wstępującą w niego złością. Nacisnął na spust i pocisk poleciał w Gregory'ego. Dopiero jęk bólu Gregory'ego wybudził Erwina z szoku. Patrzył, jak jego ciało upada na ziemię z niedowierzaniem. Klatkę piersiową zaczynał rozdzierać ból. Jak mógł do niego strzelić? Jak mógł go zranić?
W jego oczach pojawiły się łzy, które zamazały mu cały obraz. Podbiegł do szatyna, który leżał na ziemi, próbując zatamować krwawienie dłonią. Sam chwilę później położył oby dwie swoje ręce na ranie, by uratować Montanhę.
- Proszę bardzo Erwin, wybrałeś. - powiedział zimno Nicollo i poszedł w stronę drabiny tak jak jeszcze chwilę wcześniej Albert. Heidi stała niedaleko nich, patrząc na nich z szokiem. Po jej policzkach spływały łzy. Erwin poczuł zmartwienie i złość.
- Co tak się kurwa gapisz. Dzwoń po karetkę kurwa, bo się tu wykrwawi! - krzyknął, a po jego policzku spłynęła pierwsza łza. Bunny zmarszczyła brwi i spojrzała w złote oczy z niedowierzaniem.
- Nie do wiary. - prychnęła i poszła śladem Nicollo. Właśnie opuściły ją ostatnie ślady nadziei, które nosiła w sobie, że może Erwin jednak żartuje.
- Nie no kurwa żartujecie sobie ze mnie. - warknął do siebie i spojrzał w czekoladowe oczy Gregory'ego. Drżącą dłonią wyciągnął telefon z kieszeni i wybrał numer alarmowy.
- Trzymaj się Grzesiu. - powiedział łamiącym się głosem, czekając, aż ktoś odbierze.
Szybciej kurwa, bo zajebie cały ten pierdolony szpital jeśli go stracę.
*
Rozprawa bardzo szybko się potoczyła. Mimo wielu świadków miał wrażenie, że to wszystko szło dosyć sprawnie. I jak dla niego za szybko. Bardzo za szybko.
Mimo że Erwin miał wielu świadków, którzy nieważne jakby się starali i jakich emocji nie próbowaliby wywrzeć na ludziach obecnych na sali sądowej... Nic to nie dało. Bo Gregory Montanha wygrał rozprawę. Pierwszy raz w życiu. Tylko jakim kosztem? Pierwszy raz nie chciał wygrać. Był pomiędzy młotem a kowadłem. Po jednej stronie prawo którego trzymał się tak mocno jako funkcjonariusz... A po drugiej mężczyzna którego... Który był dla niego ważny.
Dopiero w momencie wygłaszania wyroku, Gregory zrozumiał, co się stało. Zabił go. Skazał go na karę śmierci. I to jeszcze najgorszą możliwą.
Może i szatyn był silnym mężczyzną, ale w momencie, w którym zakuwał Erwina i zaprowadzał go do celi, w piwnicach DOJ-u, nie było tego widać. Czuł ból, który rósł z siłą z każdym krokiem. Erwin szedł przed nim w ciszy i nie wiedział, co miał powiedzieć... Cieszę się, że wygrałem? Powodzenia? Przepraszam? Czuł się tak bardzo rozdarty.
Może i był zahartowany w boju, ale gdy rozmawiali w celi, nie było tego widać. Bo jego oczy błyszczały łzami. Oddech był nierówny, a płuca zalegały bólem, gdy widział to załamanie na twarzy Erwina. To załamanie i poddanie. Ale przecież Erwin Knuckles nigdy się nie poddawał...
I nie było tego też widać, gdy znalazł kłódkę w jego kieszeni, a jego nogi zrobiły się jak z waty. Ugięły się, a on prawie upadł na ziemie. Czarne mroczki zatańczyły przed jego oczami.
Nigdy w całym swoim życiu nie czuł się tak słaby i bezradny jak w tamtym momencie.
Boże... Co on zrobił?
*
- Erwin... - szepnęła kobieta i spojrzała na niego ze smutkiem. - Tak mi przykro...
- Ciebie też miło widzieć Ada. - powiedział, mając wzrok utkwiony w ścianie naprzeciwko. Siedział na ziemi, opierając się jednym bokiem o kraty celi i próbował nałożyć na swoją twarz maskę. Maskę bezdusznego mordercy, który nie ma w sobie ani krzty poczucia winy. A jednak Ada zobaczyła, jak w jego oczach zabłyszczały łzy, a na twarzy objawił się ból.
- Jak się czujesz? - zapytała cicho, kucając powoli, by nie musieć patrzeć na niego z góry.
Może powinna się odsunąć, bo mógłby zrobić jej krzywdę. Strażnik, patrzył na nią z niepewnością, będąc pewnym, że Knuckles zaraz złapie ją za szyje i każę się uwolnić. A jednak ona się o to nie bała. Była pewna, że mężczyzna jest zbyt załamany, by chociażby myśleć o ucieczce w ten sposób, chociaż kto wie? Może się myliła? Położyła delikatnie dłoń na jego ramieniu, a on tylko zamknął oczy. Spod jego powiek wypłynęły łzy.
- Jest źle. Fatalnie wręcz. - Ledwo co usłyszała jego głos, gdy odwrócił się w jej stronę ze spojrzeniem pełnym bólu. Więcej łez spłynęło po jego policzkach, a warga zadrżała.
- Nie wiem, co mam ci powiedzieć. - westchnęła i zacisnęła dłoń na jego ramieniu. Zagryzła wargę w zdenerwowaniu i zamyśleniu, chcąc jakoś... Poprawić mu humor?
- Najlepiej nic. Nic już się nie zmieni. Zabiłem ich, nikt mi nie wierzy, że to nie ja. Straciłem chyba już wszystkich... Nawet Grzesiu się ode mnie odwrócił. Zostawił mnie samego. Zabrał kłódkę i... Wyszedł. - Znów spojrzał na ścianę i przetarł twarz dłońmi.
Miał gdzieś to, że właśnie potwierdził przypuszczenia o tym, komu dał klucz. Miał gdzieś, że właśnie pokazywał jej swoje słabości. Że się przy niej odsłonił. Miał wrażenie, że po tym wszystkim, co się stało, tylko jej może pokazać tę twarz. Twarz zagubionego, przerażonego i zniszczonego mężczyzny, którym od zawsze gdzieś był. Siedział w nim i czasami wychodził na wierzch. Często gdy był sam, czasami przy Gregorym...
Dlaczego tak bardzo chciał, by szatyn wrócił, przytulił i powiedział, że będzie dobrze? Dlaczego miał wrażenie, że tylko tego potrzebuję? Że potrzebuję tylko jego? Tego głosu, zapachu i jego silnych ramion wokół niego. Z jego gardła wydobył się wręcz żałosny szloch.
- Tak bardzo chce, żeby mnie przytulił. Tak bardzo chce, żeby powiedział, że wszystko będzie dobrze. Że mnie stąd zabierze i... I kurwa mnie gdzieś ukryje. - Płakał, a Ada ledwo rozumiała to co do niej mówił, a jednak serce jej się krajało. Nie miała pojęcia co może zrobić. Jak pomóc. Jak uspokoić.
- Erwin...
- Przytulisz mnie? - zapytał cicho i spojrzał na nią z błaganiem. Pierwszy raz kiedykolwiek prosił o to, by ktoś go przytulił. Może za chwilę będzie żałował. Może będzie sobie pluł w brodę, że pozwolił sobie na chwilę słabości. Ale potrzebował tego w tym momencie. Tak bardzo chciał poczuć... Cokolwiek dobrego.
- Jasne. - Przełożyła ramiona przez kraty i Erwin nieudolnie próbował przylgnąć do jej ciała. Cały czas czuł, jak metal wbija się w jego ciało, ale starał się to ignorować. - Wiesz... Może powinieneś mu powiedzieć. - szepnęła cicho, do jego ucha, tak jakby to był sekret najwyżej wagi. I w sumie tak to traktował, bo pierwsze co poczuł po jej słowach to strach.
- Co?
- Erwin nie jestem głupia. Wiem, że go kochasz, tak jak on kocha ciebie. Powiedz mu, nim będzie za późno. - powiedziała i odsunęła się, by spojrzeć w jego oczy. Chciała dodać powagi tej sytuacji, Knuckles musiał zrozumieć, że być może nie będzie miał szansy już mu tego powiedzieć. Nigdy. - Mogę do niego zadzwonić. Wiesz, że musi wypełnić jakieś dokumenty i może wtedy jakoś go tu przyprowadzę–
- Nie wiem, czy umiem. - Przerwał jej, nie zwracając uwagi na to co mówiła. - Nie dam rady mu tego wyznać. To nie... Skąd ty w ogóle wiesz? - Spojrzała na niego wymownie, unosząc brwi. - Okej, zrozumiałem. Ale co jeśli... Może on tego nie czuję? Zrobię z siebie błazna! Albo...
- Przestań panikować. Jeżeli chcesz, zadzwonię do niego. - powiedziała spokojnie, a Erwin przegryzł wargę i po chwili kiwnął głową niepewnie.
- Dobra. - Kobieta uśmiechnęła się i wzięła telefon do ręki.
- Zaraz wrócę, obiecuję, że jakoś go przekonam, żeby przyjechał. Daj mi... Dziesięć minut?
- Chyba się stąd nie ruszę. - powiedział ironicznie, wzruszając ramionami.
Jak on się mylił. Mógł się nie zgadzać, albo poprosić Adę, by zadzwoniła przy nim. Boże, dlaczego świat tak go nienawidził?
*
Został porwany z DOJ-u. Dostał nową tożsamość. Na początku myślał, że więcej nie spotka już Gregory'ego. Gdy dowiedział się, że będzie żył tuż obok Gregory'ego, który nic nie wiedział, wręcz wył z zachwytu. Potem pojawiły się problemy, coraz to nowsze. Nie odnajdywał się w policji, jednak z każdym dniem było coraz lepiej. Po prostu czuł się zagubiony. Jak miał nie być po tym wszystkim?
Jednak dopiero teraz zrozumiał, co to był prawdziwy szok. Dopiero wtedy gdy Gregory postanowił jednym ciosem sprowadzić go na ziemię i zwyzywać. Za to, że nie powiedział mu, kim jest.
- Graj ze mną w pierdolone otwarte karty! - Wrzasnął, a z gardła Erwina uszedł krzyk, gdy poczuł uderzenie na twarzy. Uderzył go. Mimo że podejrzewał, że to on... I tak go uderzył. Nie wiedział, czy czuł się w tym momencie bardziej zaskoczony, zrozpaczony, czy zawiedziony.
- Gregory uspokój się! - Funkcjonariusz odciągnął Gregory'ego od niego, ale i tak czuł ból rozchodzący się po jego twarzy. I sercu.
- Wiesz, jaka to jest kurwa?! Wiesz, co on odpierdala?! Udawany policjant kurwa! - Jego głos się załamał, gdy krzyczał kolejne wyzwiska. Czemu mu nie powiedział? Czemu nie zdradził mu, że to on? Że żyje? Że jest bezpieczny? Że jest przy nim? - W DNA Erwin Knuckles! Wstawaj kurwo! - Krzyczał dalej bez opamiętania, a Erwin tylko jęknął z bólu. Spojrzał w oczy Gregory'ego, samemu mając w nich łzy. - Wstawaj kurwa! - Jeszcze głośniejszy krzyk przedarł się przez biuro, a Knuckles poczuł dreszcze strachu przechodzące po jego plecach.
- Co ja ci zrobiłem? - zapytał cicho, łamiącym się głosem, gdy Gregory znów do niego podszedł.
- Wyjdźcie. - Polecił Gregory swoim funkcjonariuszom lodowatym głosem.
- Nie wiem, czy to–
- Ale już! - Ponownie krzyknął, a ciało Erwina mimowolnie zadrżało. Szatyn złapał za jego koszulkę, przez co Knuckles wzdrygnął się. Montanha zmarszczył brwi i zacisnął szczękę. Gdy wziął dwa głębokie wdechy i upewnił się, że nikt ich nie podsłuchuje, odezwał się. - Nienawidzę cię kurwa. Czemu mu nie powiedziałeś kurwa? Myślisz, że co? Bym cię nabił na pal za to czy jaki chuj?
- Grzesiu... - zaczął Erwin, jednak Gregory nie dał mu dokończyć.
- Zamknij się, ja tu teraz mówię. Wiesz, jak się martwiłem? Odchodziłem od kurwa pierdolonych zmysłów, gdy ty sobie kurwa biegałeś tuż obok mnie i ja nic o tym nie wiedziałem! Wiesz jak się poczułem gdy zrozumiałem, że to ty? - zapytał, patrząc w zakryte soczewkami oczy Erwina ze złością. Dostrzegł w nich smutek i łzy, mimowolnie poczuł się jak ostatni śmieć przez to co krzyczał i mówił. Poczucie winy owinęło się wokół jego serca. - Ale to nieważne. Najważniejsze jest to, że teraz jesteś bezpieczny. - westchnął i potem stało się coś, czego oboje się nie spodziewali, ale potrzebowali.
Gregory przyciągnął do siebie Erwina i złączył ich wargi ze sobą. Zrobił to, jakby był na autopilocie. Jakby tak było zawsze. Jakby... Z przyzwyczajenia. To był ich pierwszy pocałunek, który był prawdziwy. Niewymuszony. Chciany. Z prawdziwym uczuciem.
Po policzku Erwina spłynęła łza, jednak oddał pocałunek, od razu przylegając do Gregory'ego, czując tęsknotę, która zalegała w jego sercu. Oddali się pocałunkowi, nie przejmując się tym, co dalej. Bo na chwilę mogli zapomnieć
Przez chwile mogli być całkowicie sobą.
*
Złapali go. Ujawnili, że Jimi to Erwin. Doprowadzili go na egzekucję. Nie było ucieczki. Nie było możliwości pożegnania się. Przymknął powieki, czekając, aż opuszczą klapę. Nie chciał patrzeć na tych wszystkich ludzi. Ani na niego.
Nie chciał widzieć tego jak go to boli. Bo wtedy chciałby zawalczyć, a wiedział, że nie mógłby. Nic by mu nie pomogło. Nawet miłość, która podobno przezwycięża wszystko.
*
I zawisł. Samotny. Bo każdy go opuścił. Nie koniecznie każdy chciał, ale końcowo został sam.
A gdy Gregory ujrzał, jak jego ciało bezwładnie zawisa na linie... Poprzysiągł sobie, że już nigdy się nie zakocha. Nie odda już nigdy więcej swojego serca w ręce kogokolwiek. Bo nie chciał więcej czuć tej obezwładniającej bezsilności i bólu, który odbierał mi zdolność normalnego oddychania. Nogi się pod nim uginały. Nie chciał już więcej czuć tych łez cisnących się do oczu, by później mogły spłynąć po policzkach i upaść na ziemię. Bo jego Erwin - osoba, którą kochał... Zawisł na linie, na środku miasta.
Upokorzony, ponieważ został złapany i przez to, by zostać przestrogą dla innych.
Gregory przed tymi wszystkimi ludźmi, którzy ukradkiem go obserwowali, złamał się. Rozpłakał się jak dziecko, wciąż próbując utrzymać rezon. Próbując być poważnym. Ale gdy poczuł dłoń na ramieniu, spojrzał za siebie i ujrzał załamaną twarz Alberta Speedo, zalaną łzami i pełną szczerego współczucia... Wtedy już nie wytrzymał. Stracił swojego męża... Upadł na kolana i bezsilnie się rozpłakał.
I powiedział sobie, że dlatego nie chce się już więcej zakochać. Żeby nie czuć tego wstydu. Nie dlatego, że był policjantem i zakochał się w przestępcy. Nie dlatego, że właśnie klęczał przed swoim martwym ukochanym. A dlatego że każdy widział, jak się złamał. I że nie był w stanie się podnieść.
Dlatego że wszyscy widzieli jego bezsilność i ból. Bo wszyscy, mimo że wcześniej podejrzewali, to teraz byli pewni.
Erwin Knuckles stał się jego słabością. A teraz ta słabość stała się dziurą w jego sercu, której nie był w stanie już załatać.
Nie po tym jak stracił córkę. Nie po tym jak ujrzał kłódkę w jego kieszeni. I nie po tym jak go stracił. Teraz miał wrażenie, że już nic nie ma sensu.
Nawet jego egzystencja.
*
Jego załzawione oczy skanowały tekst na kopercie, danej mu do ręki kilka godzin temu, przez Alberta Speedo, po tym jak razem oglądali egzekucję Erwina.
- Grzesiek! - Usłyszał krzyk za sobą. Niechętnie się obrócił i ujrzał Alberta biegnącego w jego stronę. Wciąż było widać na jego twarzy smutek. Cała jego sylwetka nim emanowała. Mężczyzna podbiegł do niego i wyciągnął dłoń z kopertą w jego stronę. - Erwin zostawił to w bazie, zanim... Podpisane twoim nazwiskiem, więc pewnie chciał, żeby to trafiło do ciebie. Nikt nie otwierał, chociaż byliśmy ciekawi, co chciał ci przekazać.
- Dzięki Speedo. - Uniósł kąciki ust, by wyszedł z nich uśmiech, ale wyglądało to bardziej jak grymas.
- Trzymaj się Montanha. Ja... Chciałem się pożegnać. - powiedział i nerwowo przeczesał włosy. Gregory zmarszczył brwi i swoim spojrzeniem dał do zrozumienia, że chciał dowiedzieć się więcej. - I przeprosić. WIesz za wszystko. Wyjeżdżam. Nie dam rady tu być. Nie po tym wszystkim. - Gregory pokiwał głową w zrozumieniu, jednak jedna rzecz nie dawała mu spokoju.
- A co z innymi?
- Nie wiem. Po tym jak Erwin... Nic nie będzie już takie same Grzesiek. Wiem tyle, że połowa z nas też zamierza wyjechać. Erwin był dla mnie jak brat, mimo tego wszystkiego, co się wydarzyło. Nie zapomnę tego co dla mnie zrobił, ale życie płynie dalej...
- Gdzie wyjeżdżasz?
- Cóż... Ostatnio spotkałem się z Vasquezem, pogadaliśmy o wszystkim, wyjaśniliśmy sobie parę spraw, a gdy powiedziałem mu, że Erwin może... Powiedział, że w razie co mogę do niego przyjechać. Wiesz, będziemy podróżować i robić wyścigi na różnych kontynentach, nie zrezygnuję z tego życia. Nie po tym jak Erwin mnie w to wciągnął.
- Tylko że Erwin przestał brać udział w przestępczym życiu, gdy zaczął być Nobady'm.
- Bo on chciał się zmienić. Dla ciebie. - Gregory przełknął ślinę i odwrócił wzrok, czując łzy napływające mu do oczu. - Mam nadzieje, że jeszcze się kiedyś spotkamy. - Zacisnął wargi i kiwnął głową. Speedo uśmiechnął się smutno i poszedł w stronę swojego samochodu. A Gregory został pośrodku niczego. Bo nie widział nic innego niż jego nazwisko starannie napisane na kopercie.
I stał tak do teraz. Nie potrafił się ruszyć. Nie umiał nic zrobić. Każdy mijał go bez słowa, nawet na niego nie patrząc. Ot, człowiek stojący pośrodku ulicy bez ruchu. Normalność w Los Santos. Uniósł wzrok i rozejrzał się, po czym ruszył w stronę ławki, którą ujrzał tuż obok siebie. Usiadł i odetchnął, jakby próbując zrzucić z siebie nieznośny ciężar, jaki naparł na niego gdy spojrzał na kopertę. A jednak ciężar nie zelżał. Wciąż czuł, jak jego serce boleśnie się zaciska.
Delikatnie rozerwał kopertę i wyciągnął złożoną na pół kartkę drżącą ręką. Delikatnie i powoli rozłożył papier i spojrzał na zapisane słowa. W jego oczach natychmiast zabłyszczały łzy i już sekundę później szlochał cicho, siedząc na ławce. Pośrodku miasta. Szlochał i w kółko czytał słowa, które Erwin dla niego zapisał. I nie wiedział, czy był szczęśliwy, czy raczej jeszcze bardziej załamany i rozdarty. Jego serce jeszcze bardziej zacisnęło się w bólu. Igły rozpaczy wbijały się w nie, rozpoczynając jeszcze mocniejsze krwawienie. Płuca wypuściły z siebie powietrze i nie potrafiły zaczerpnąć kolejnego wdechu. Skronie zaczęły go uciskać, rozsadzając mu głowę. A to wszystko przez tylko zaledwie kilka krótkich zdań, które zabrały wszystko, na czym jeszcze był w stanie się podtrzymywać przy życiu. Ostatnia deska ratunku roztrzaskała się, zabierając mu możliwość dalszej egzystencji.
Bo jak miał dalej żyć? Jak miał żyć z tym wszystkim? Że praktycznie zabił osobę, którą kochał od dawna i nie mógł się tym nawet nacieszyć?
"Jedyne co ma dla mnie wartość to moje serce. Ty mnie tego nauczyłeś. Zastanawiałem się co zrobić. Co komu przepisać w testamencie, bo przecież to wiadome, że umrę. A jednak nie chcę, by to trafiło gdzieś, gdzie trafić nie powinno. Bo na co komu kolejny samochód w garażu? Te rzeczy nie mają wartości. Mogą zostać sprzedane, zniszczone - Nie obchodzi mnie to. A jedyne co ma jakąkolwiek wartość, chcę oddać tobie -
Siebie i swoje serce oddaje w ręce Gregory'ego Montanhy. Proszę, zaopiekuj się mną z taką dokładnością, jak robiłeś to podczas mojego życia"
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro