Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Witam wszystkich serdecznie w kolejnej zabawie tym razem pod nazwą #limechallenge!
Tym razem challenge padł na motyw limonki, ponieważ mamy sierpień, a to jest nieoficjalny/oficjalny miesiąc carberli!
Wpadnijcie na hasztag tam powinny być wszystkie książki z różnych fandomów, które każdy sobie wybrał :3

Czas pisania: 5-6 dni

Ilość słów: 6063 słów, a wylosowane 5 tyś słów

Słowa kluczowe: kaszel, gra, bank, zegar, zadanie, ulica

Ship/Fandom: Stony/Marvel

Nie jest nas dużo, ale sami najlepsi czyli osoby, które odważyły się do wzięcia udziału w zabawie tworzonej na zaciszu limon! Więc zapraszam was do wszystkich innych osób, które wzięły udział w zabawie!

Abovey_ Pieknadamusi Idikila
Coffeuu Xeravik Stara_w_zmywarce 0kam_aaz Panienka_Malfoy SziFunia

Niektórzy wystawią w swoim czasie, bo wyszły komplikacje 🫡 dlatego też mogą nie być wszystkie oznaczenia lub za dużo

Życzę wszystkim miłego czytania!

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Avengers chyba zna każdy! Kto by nie znał niesamowitej grupy osób, które razem tworzą grupę mścicieli, obrońców ludzkiego gatunku i wszelakiego życia. Super bohaterów, którzy uratowali miasto czy całą planetę przed najeźdźcami z kosmosu. Stark tower zmieniony na Avengers, ponieważ został główną siedzibą dla Avengersów. Miejscem nie tylko dla nich, ale też bezpieczną przystanią dla tych co nie mogą korzystać tak z życia jak inni. Choć wszyscy ich kochali to nie oznacza, że niektórzy mogli być nadal niebezpieczni dla żyjących na Manhatanie ludzi. Nie każdy rozumiał to, że Avengers to nie tylko bohaterowie, ale ludzie z przeżyciami czy kartami wypełnionymi ludzkimi duszami. Fury nie bez powodu wybrał takich, a nie innych ludzi do współpracy ze sobą choć była ona czasem niemożliwa przez sprzeczne decyzję lub myśli. Steve Rogers tak zwany kapitan Ameryka pseudo lider tej całej głupiej bandy. Przyzwyczaiłem się do nich choć może nie powinienem. Mieszkają w końcu pod moim dachem i to ja ich wszystkich wyżywiam oraz daje miejsce do spania czy życia.

Jednak życie pokarało mnie chyba aż za bardzo, bo nie spodziewałem się tego, że nasz wróg będzie tak bardzo arogancki i zły taki bez pohamowań moralnych. Nie mogąc przejąć mojego serca i duszy przez ten kamień w jego berle rzucił na mnie klątwę. Jednak nie byłem w stanie dowiedzieć się nic o tej pseudo klątwie, bo wyrzucił mnie z mojej wierzy. Gdy tak spadałem zastanawiałem się nad tym za co dostała mi się taka dziwaczna kara za moją arogancję i pewność siebie. Chciałem po prostu pomóc tyle ile potrafię i nie moja wina, że jestem taki. Nie powiedziałem nikomu o tym, że zostałem przeklęty przez Lokiego, brata w sumie przyrodniego brata Thora. Nie byłem w stanie nawet tego wydusić z siebie więc postanowiłem zrobić to co umiem najbardziej. Olać tą sprawę i zapomnieć. Zapomnieć przekleństwo, które zostało na mnie rzucone.

Wziąłem głęboki wdech i wydech patrząc się na sufit swojego pokoju. Pepper znów nie było i czułem się trochę sam. Przytłoczony tą samotnością, bo tak wiele się wydarzyło tak wiele do przemyśleń. Jednak nasza grupa powiększyła się o kilka osób w tym pewnego dzieciaka, który był naprawdę niesamowity i mogłem przyznać, że jest niezwykły. Nie wiem czy byłem idealnym mentorem, ale starałem się i to bardzo by jemu życia nie spierdolić jak sobie. Zastanawiałem się naprawdę nad tym kim jestem w pewnym momencie, bo czułem się jakbym się pogubił i nie potrafił znaleźć odpowiedniej drogi. Czułem, że każdy patrzy na mnie jakbym był kimś złym, bo nie chcę bawić się w rozkazy od jednookiego pirata. Nie kręciło mnie polowanie na zabójcę, który nazywał się Deadpoolem. Nie widziałem w nim zagrożenia dla samego siebie może dlatego też nie chciałem go łapać.

-No proszę kto to się pojawił!

-Zamknij się Natasha - burknąłem idąc w stronę kuchni aby zrobić sobie kawę na śniadanie w swoim ulubionym limonkowym kubku. Ostatnio nie czuję się zbytnio dobrze. Czułem się dziwnie wypompowany z życia oraz emocji. Nie potrafiłem się nawet uśmiechnąć.

-Nata zostaw Tonego w spokoju - zagryzłem wargę stojąc przy ekspresie, bo nie wiedziałem dlaczego on się w ogóle wtrąca w to wszystko. Dziś miał być wielki dzień miałem zrobić krok w przód z relacją z kobietą która była przy mnie nawet jak byłem złym człowiekiem, zaślepionym na cierpienie ludzi… tworem swojego życia pozbawiałem nieświadomie niewinnych żyć. Te piętno zostanie na zawsze przy mnie cokolwiek bym nie robił ile bym nie wydał na ludzi potrzebujących czy dokładał się do instytucji.

-Raz na ruski rok go widać i słychać daj mi się nacieszyć by mu dogryźć!

-Jesteśmy zespołem i powinniśmy współpracować, a nie obrażać się nawzajem.

-Przecież on zawsze jeździ po wszystkich! - wziąłem kubek i ruszyłem w stronę swojego pokoju, bo czułem się niepotrzebny tutaj. Nawet wśród wyrzutków nie jestem w stanie znaleźć własnego miejsca. Nie żeby zawdzięczali mi swoje życia czy coś, bo przyznaję się do tego, że nie byłem aniołem i popełniłem kilka błędów takie jak stworzenie Ultrona. Jednak jestem wynalazcą i zawsze będę dążyć do tego by zgłębić tajniki każdej technologii nawet tej pozaziemskiej.

-Panna Potts pojawiła się w wieży - zdziwiłem się, bo miała być dopiero wieczorem więc nie wiedziałem o co chodzi.

-Zwolnij ją jak tylko możesz Jarvis!

-Dobrze - odpowiedział więc ruszyłem do pokoju szybciej aby przebrać się z zielonkawej piżamy, bo nie chciałem jej pokazywać, że dopiero wstałem. Kawę zostawiłem na stoliku i wziąłem pierwsze lepsze ciuchy z szafy, które okazały się być po prostu dresem jednak ubrałem tylko dół. Nie mając czasu na nic innego zawsze mogłem powiedzieć, że przebrałem się na trening, który nie nastąpi dziś. Wziąłem kawę do dłoni by się napić, a do środka weszła ona. Blond włosa kobieta dla której byłem w stanie zrobić dosłownie wszystko.

-Skąd wiedziałam, że cię tu znajdę - powiedziała, ale na jej ustach nie gościł uśmiech, co trochę mi nie pasowało, bo zwykle się uśmiechała na mój widok.

-Coś się stało? - zapytałem, bo jednak obawiałem się trochę jej humorków. Przyznam, że ostatnio miała ich dużo.

-Tak… tak stało się - oznajmiła patrząc się na mnie, ale jej wzrok nie był taki jak wcześniej - mam dość tego wszystkiego.

-Jak chcesz możemy wziąć wolne i po prostu zamieszkać jedynej z moich domów? - zaproponowałem, bo przyznam, że ostatnio nie jestem też na siłach.

-Nie Tony..nie chce żadnego wyjazdu nie chce dosłownie nic od ciebie! Nie chcę i nie będę chciała!

-Pepper co ty mówisz? - zmrużyłem powieki nie rozumiejąc o co jej chodzi przecież w każdym związku występują upadki i wzniesienia - Jeśli potrzebujesz przerwy to… - nie dała mi dokończyć moich słów.

-Nie Tony nie chce przerwy między nami te przerwy były i nic to nie dawało tym bardziej, że nie zależy mi na tobie w ten sposób. Jedynie to zrobiłam, bo chciałam awansować i poczuć się ważna! Tyle lasek przeleciałeś, co to za różnica czy będziesz chodzić ze mną czy z inną! - patrzyłem z niedowierzaniem na nią… poczułem mocny ucisk w klatce piersiowej, bo nie spodziewałem się iż tą całą relacje uznała za jeden z przelotnych romansów. Nigdy nie robiłem tego z nią, bo nie chciałem by poczuła się jak zabawka, ale to ja byłem zabawką dla niej.

-Czyli te wszystkie lata dla ciebie się nie liczą?! Nie są ważne?! - wybuchłem, bo poczułem się zraniony gdyż naprawdę czułem do niej coś.

-Tak, tak naprawdę nigdy nie czułam się przez ciebie kochana ciągle patrzyłeś na to co zrobiłeś i jaki to nie byłeś lub jesteś! Nie chcę być z mężczyzną, który tak naprawdę jest bezużyteczny przez te odłamki w klatce piersiowej! Gdybyś tylko chciał to byś stał się normalny, ale ty nie chcesz być normalny! Myślisz, że w ten sposób ludzie będą cię lubić, bo możesz w każdej chwili zejść jak ci się odbierze tę jebane światełko?! - zbliżyła się do mnie, czułem jak w jakiejś ukrytej kamerze. Tylko że tu nie było żadnej ukrytej kamery. Wyrwała mi mój reaktor na co widziałem ledwo oddech w płuca - Jesteś żałosnym, samolubnym egoistą, którego nikt nigdy nie będzie chciał! Tym bardziej ja.

Oparłem się o szafę, kubek upadł z mojej ręki roztrzaskując się na małe kawałki przed moimi klapkami, wziąłem głęboki wdech widząc jak rzuca mój reaktor na łóżko. Gdyby tylko chciała to by wiedziała, że pozbyłem się tych jebanych odłamków dla niej by móc być normalny i nie przejmować się tym, że mnie zabiją. Jednak niektóre były w sercu, dlatego też nosiłem ten reaktor by stały tam i się nie przemieszczały. Widziałem jak w miejscu w którym wbijał się we mnie leci krew, bo wyrwała go, zamiast przycisnąć by sam wyszedł z ciała bez jakikolwiek ran. Nie wiem co bardziej bolało mnie, poparzona noga czy klatka piersiowa czy ten ból w środku niej. Nagle zaczęło mi szumieć w głowie i usłyszałem słowa, które wcześniej słyszałem w obcym języku z ust nordyckiego pseudo boga. Nabrały one znaczenia, którego wcześniej nie rozumiałem oprócz tego, że mnie przeklął.

W dniu gdy świat runie, stracisz wszystko i wszystkich, twa klątwa zacznie siać spustoszenie lecz uchroni cię osoba, której serce jest czyste i godne twego. Zegar zaczął robić tik tak, niewiele tego czasu już masz

-Tony! - otworzyłem oczy nie widziałem nawet, że je zamknąłem. Nie widziałem nawet, dlaczego zrozumiałem teraz te słowa. Myślałem, że tylko mnie straszy tą klątwą, a jednak to prawda. Co teraz ze mną będzie. Poczułem jak siadam więc starałem się skupić na tym co się dzieje wokół mnie. Te niebieskie oczy wpatrywały się we mnie gdy ja oddychałem ciężko starając unormować w sobie ból. - Bardzo cię boli?

-Hm? - mruknąłem nie rozumiejąc o co mu chodzi.

-Tony do jasnej anielki mówię coś do ciebie! - teraz zauważyłem, że trzyma ścierkę na mojej klatce piersiowej, która nadal krwawiła.

-Jjest w porządku - wymamrotałem cicho patrząc się na niego bez emocji, czułem się wyprany z nich. Nie potrafiłem nawet założyć maski uśmiechu na swoją twarz.

-Ale krwawisz z klatki piersiowej. Co się tu wydarzyło?

-Nic - wymamrotałem cicho, złapałem za jego dłoń i odsunąłem ją od mojej klatki chcąc zobaczyć obrażenia lecz nie dał mi nawet tego zobaczyć.

-Zostaw to trzeba opatrzeć wraz z tą nogą co ci wbił się kawałek kubka. Dobrze, że nie poparzyłeś się tym wrzątkiem - powiedział, ale nie chciałem w ogóle z nim rozmawiać. Jedynie co chciałem to zostać sam.

-Nie chcę - burknąłem na jego słowa chcąc się odsunąć, ale nawet tu mi to uniemożliwił.

-Idziesz ze mną do medycznego punktu i nie przyjmuje żadnych sprzeciwów - oznajmił dając mi do dłoni mój reaktor, a następnie złapał mnie jak pannę młodą idąc ze mną do windy. Nie chciałem aby reszta zobaczyła mnie w tak żałosnym stanie lecz nie byłem w stanie uwolnić się z rąk kapitana. Zostało mi tylko patrzeć na jego idealną twarz i wszystko co jest u niego idealne, wręcz rzygałem tą jego idealnością w każdym detalu jego ciała i decyzji. Pan idealny, który był jednoznaczną decyzją pirata o to iż właśnie on nadaje się na lidera, bo wszyscy inni byli zbyt wadliwi gdy konkurowali z takim chodzącym ideałem. Gdyby nie serum to by nigdy nie przeżył zamrożony w tym lodzie. Nienawidziłem tego, że ojciec był bardziej zafascynowany nim niż własnym synem, który osiągnął niesamowite rzeczy w tak młodym wieku. Jednak jak dziecko miało konkurować z tworem, który stworzył własny ojciec i był bardziej dumniejszy z tego powodu.

Nim się obejrzałem weszliśmy do medycznego punktu czyli jednego piętra w wieży gdzie było kilku lekarzy, którzy dbali o nasze zdrowie. Położył mnie na łóżku i bardzo chciałem się stąd zmyć, ale dotarł do mnie ból w nodze. Może rzeczywiście warto by mnie sprawdzili lecz obawiałem się, że wykryją we mnie klątwę. Nie chciałem by ktokolwiek wiedział o moim przekleństwie. Nie widziałem czy da się ją wykryć, ale to mnie trochę zestresowało. Brałem głębsze oddechy i zastanawiałem się nad tym co będzie jak wyjdzie to najaw.

-Zajmiemy się panem Starkiem może pan wyjść z pomieszczenia?

-Będę czekać przed wejściem - powiedział, ale nie rozumiałem dlaczego chcę na mnie czekać. Jednak skupiłem się na lekarzu w zielonym kitlu, który zaczął mnie opatrywać i sprawdzać moje ciało czy nic więcej mi nie jest. Milczałem przez ten cały czas aż do momentu kiedy powiedziano mi że mogę wrócić do siebie. Oczyścili mi miejsce reaktora i zakazali wkładać go, bo to niebezpieczne, bo jakieś zarazki oraz tego typu. Nie słuchałem uważnie ale zabandażowali mi klatkę piersiową oraz opatrzyli nogę. Ruszyłem do wyjścia z pokoju trzymając kurczowo w dłoni swój reaktor. - Już jest dobrze? Jak się czujesz?

Spojrzałem na Capsa, ale nic nie powiedziałem po prostu ruszyłem do windy chcąc wybrać się do swojego królestwa gdzie nikt nie ma dostępu.

-Tony nie zlewaj mnie! - przyparł mnie do ściany windy, która zamknęła się, a następnie ruszyła.

-Nie zlewam - powiedziałem cicho patrząc się na niego i denerwowało mnie to, że jest wyższy ode mnie.

-Widzę właśnie jak mnie nie zlewasz. Co tam się wydarzyło?

-Nie jesteś moją niańką abym musiał ci mówić cokolwiek! - wykrzyczałem na niego na co się skrzywił, ale nie odsunął.

-Może nie, ale się martwię! Chcę abyś wiedział, że nie jestem twoim wrogiem, nikt nim nie jest… więc przestań się zamykać na wszystkich.

-Daj mi spokój…proszę - wyszeptałem zerkając w jego oczy, niebieskie niczym niebo tęczówki.

-Tony nie chce byś zamykał się słyszałem tą kłótnie przez przypadek, ale nie jesteś sam…tak?

-Yhym - mruknąłem, a drzwi się otworzyły więc jestem na swoim piętrze - czy mógłbyś się odsunąć? - spytałem cicho, a on zakłopotał się odsuwając ode mnie.

-Przyjdź na obiad chociaż - tylko to usłyszałem, a potem winda ruszyła dalej. Ruszyłem przed siebie wśród tych wszystkich rzeczy aż załamały mi się nogi…runąłem na ziemię i zacząłem krzyczeć. Czułem tyle sprzecznych emocji w sobie jak i ich brak nie potrafiłem określić czego chce już lub nie chce. Poczułem coś mokrego na dłoniach i zdziwiłem się, że płacze, bo od długiego czasu nie uroniłem ani jednej łzy.

Wiedziałem, że nie jestem idealny, ale jak mam być skoro nikt nie jest aż tak niesamowicie perfekcyjny. Nie licząc Rogersa. Wiedziałem, że nie pokazuje po sobie wiele emocji lecz nigdy nie miałem okazji nauczyć się ich wszystkich. Nie miałem wzorców, którzy pokażą mi co oznaczają dane emocję. Rodziców straciłem w złości, zawsze czułem się niewystarczający i nie kochany. Jak mam dawać komuś miłość skoro sam nie potrafię jej okazywać ani nikt nie chciał mi jej okazać. Myślałem, że chociaż ona mi ją pokazuje, ale myliłem się całkiem. Jak widać nie dane jest mi kochać, być kochanym, mieć przyjaciół… na zawsze zostanę sam. Czułem się złamany moje ego gdzieś wyszło, a moja pewność siebie wyparowała. Czułem się taki nagi mimo posiadania ciuchów. Jak mogę być Iron manem skoro coś takiego mnie złamało, zniszczyło moje serce. Spojrzałem na swoją zbroję. Pora chyba wyznaczyć sobie zadanie aby przestać myśleć, czuć, żyć. Być po prostu jak marionetka by móc coś robić lecz nie myśleć samodzielnie aby po prostu móc zapomnieć aby istnieć nawet jeśli nie chce tego.

Od tak zwanej straty minęło trochę czasu. O zgrozo było łatwo mi zapomnieć o emocjach. Nie byłem jakby zdatny ich odczuwać, ale nie przeszkadzało mi to w końcu tego chciałem. Chciałem nie móc już nigdy odczuwać tego bólu jak wtedy, tego rozdarcia wewnątrz mnie. Siedziałem w warsztacie robiąc jakąś broń co chciał Fury i nie pytałem nawet po co mu to. Po prostu robiłem co chciał i był zadowolony, bo nie mówiłem bez sensu czy nie pytałem o głupoty, które nie miałby by znaczenia dla niego. Rogers starał się by dotrzeć do mnie, ale ja nie dawałem mu takiej możliwości. Nie dawałem mu się zbliżyć do siebie niż kilka kroków, bo nie chciałem z nim rozmawiać o tym co we mnie siedzi. Z każdym dniem czułem się coraz bardziej samotny i zmęczony życiem niż wcześniej. Wiedziałem, że coś jest nie tak i zastanawiałem się wiele razy nad znaczeniem słów klątwy. Świat runął wokół mnie, ale serce, które było dla mnie godne mnie porzuciło. Więc pogodziłem się z tym, że ta klątwa coś zrobi ze mną lecz słowa się zgadzają. Nikt się nie interesował mną jedynie ten jebany blondyn i Peter. Przyznam, że wizyty jego w warsztacie były czymś czego potrzebowałem, bo dawał trochę radości w to miejsce lecz nie w moje serce.

-Pan Steve chce dostać do pańskiego warsztatu czy udzielić pozwolenia?

-Nie Jarvis - odpowiedziałem, ale jak na złość drzwi się otworzyły.

-Przepraszam panie Stark, ale siedzi pan tu od ponad trzech dni. Martwię się o pański stan zdrowia.

-Tony! - spojrzałem w stronę windy widząc jak idzie w moim kierunku. Trochę wyglądałem jak wrak, ale nieszczególnie mnie to interesowało.

-Czego? Zajęty jestem!

-Masz iść teraz na górę wziąć kąpiel i zjeść obiad!

-Obiad? - spojrzałem w stronę okna i rzeczywiście nie widziałem słońca więc musiał być w zenicie.

-Tak siedzisz tu od trzech dni! Nie jesz prawdopodobnie nie pijesz, a jak coś to ten rypany alkohol!

-Daj mi spokój - burknąłem, bo miałem powód by pić bimber limonkowy, poza tym on nie chciał pewnie tu przyjść tylko pewnie Pirat kazał mu lub Peter. Sam z siebie nigdy nie przyszedłby do mnie w końcu on i ja się nie lubimy. W sumie ja go szczególnie nie lubię. Poczułem jak kaszel chce wydostać się z moich ust, ale nie mogłem na to pozwolić. Nie mógł zobaczyć z czym się zmagam od kilku dni. Na początku czułem pustkę potem przestałem odczuwać wszystko, a następnie zaczęły się duszności i kaszel, który nieszczególnie polubiłem. Był męczący lecz potrafiłem go jeszcze powstrzymywać oprócz tego co wychodziło ze mnie.

-Tony nie dam ci spokoju, bo widzę co się z tobą dzieje. Martwię się, bo nie jesteś sobą i krzywdzisz się choć nie wiem czy jesteś tego świadomy! - podszedł do mnie i złapał mnie za policzki, bo nie patrzyłem na niego. - Wychodzimy stąd i to już nie jest prośba Tony!

-Ale… - nie dał mi nic powiedzieć po prostu przerzucił mnie jak worek ziemniaków i ruszył do windy - zostaw mnie! - uderzałem go pięściami w plecy, ale on sobie nie robił z tego nic.

-Nie zostawię cię i nie mam zamiaru! Choćbym musiał być niańką postawię cię na nogi!

-Ddlaczego? - wymamrotałem opadając z siły.

-Bo mi…nie ważne po prostu to robię - odpowiedział nie będąc ze mną szczerym w stu procentach, bo uniknął odpowiedzi.

Nim się obejrzałem byliśmy w przestrzeni wspólnej, a on ruszył w stronę pokoi. Jednak gdy zauważyłem, że omija mój to aż się mocno zdziwiłem, ale sam w sumie omijałem go szerokim łukiem i spałem w gościnnym, który był niczym w kolorach Hulka. Nie wiem kto robił ten pokój, ale dosłownie wszystkie odcienie limonki tam są. Widząc, że minęliśmy pokój Wdowy zrozumiałem iż idziemy do jego pokoju. Nie widziałem jednak dlaczego mnie tam ciągnie, ale zaraz się zapewne dowiem. Wszedł do pokoju i zamknął drzwi, a następnie skierował się do kolejnych drzwi w jego pokoju. Widziałem gdzie one prowadzą i aż się zdziwiłem, bo nie sądziłem iż posunie się do tego stopnia. Postawił mnie na środku łazienki. Poczułem się dziwnie przez niego i to, że patrzy na mnie w ten dziwny sposób.

-Pod prysznic zaraz dam ci jakieś ciuchy… - oznajmił gdy stałem w jednym miejscu nie wiedząc czy mam być bardziej zaskoczony czy zdziwiony tym, że mam się rozebrać czy tym iż on tu zaraz wróci. - No Tony nie będę powtarzać się… raz dwa wchodzisz pod prysznic i myjesz ten zadek. - otworzyłem usta - nie ma żadnego ale do mycia już!

-Yhym - mruknąłem niechętnie, ale zacząłem się rozbierać gdy wyszedł z łazienki. Jednak dotarło do mnie co robię dopiero gdy woda zaczęła lecieć z natrysku. Byłem nagi, a on tu miał wejść dać mi ciuchy. Poczułem dziwny ucisk w brzuchu, ale nie widziałem do czego on prowadzi. Od momentu gdy Pepper mnie zostawiła nie czułem już nic. Dosłownie wszystkie emocje zniknęły tym bardziej te radosne zostawiając mnie w pustej skorupie. Czy to jest właśnie ta klątwa, że miałem się dusić i wypluwać z wnętrza kwiaty malwy. Znalazłem chorobę Hanahaki, ale to nie było to. To było co innego, bo pogarszało mi się gdy byłem samotny. Gdy ktoś przy mnie był było lepiej czy to ma mnie zabić gdy będę sam. W końcu nie mam przyjaciół ani nikogo kto by się mną przejął. Rhodes nawet nie chce mnie znać, bo stwierdził, że skrzywdziłem kobietę, która była tyle czasu ze mną. Szkoda, że nie chciał usłyszeć mojej strony tylko zdecydował za kim stanie od tak. Czułbym pewnie złość lecz jedynie wpatrywałem się w płytki nie mogąc pojąć co się ze mną dzieje. Każdy się odwrócił ode mnie oprócz Petera i pana idealnego.

-Ty miałeś się umyć, a nie stać pod prysznicem! To nie jest mycie - spiąłem się słysząc głos mężczyzny, bo nawet nie wiedziałem kiedy tu wszedł.

-Wyjdź - burknąłem cicho chcąc zostać sam.

-Tylko tym razem uszanuje twoje wyjdź, ale jak za dwadzieścia minut nie wyjdziesz z łazienki to ja tu wejdę! Rozumiemy się Tony? - mruknąłem cokolwiek na jego słowa wiedząc, że zrobi to co uważa. Jednak gdy usłyszałem jak zamyka drzwi oparłem głowę o płytki i chyba rzeczywiście powinienem się umyć skoro nie chce go tu.

Nie żeby było dla mnie komfortowe przed kimś stać nagi tym bardziej przed nim. Spojrzałem na półkę widząc jego rzeczy do mycia i nie mając wyboru wybrałem jego waniliowy szampon do mycia ciała oraz włosów. Po kilku minutach spłukałem wszystko i wziąłem pierwszy lepszy ręcznik w który zacząłem się wycierać. Widziałem, że przyniósł mi spodnie bokserki i koszulkę więc ubrałem się w nie chcąc już stąd wyjść. Chyba wolałbym aby mnie dusiło niż zmuszać ludzi do przebywania ze mną. W końcu byłem złym człowiekiem wśród tych wszystkich bohaterów w wieży.

-A już myślałem, że będę musiał po ciebie pójść - spojrzałem na niebieskookiego, który uśmiechnął się do mnie, ale chciałem iść do swojego pokoju. - O nie nie! Idziesz ze mną do kuchni zjesz obiad! Zmizerniałeś mocno! Powinieneś bardziej zainteresować się swoim dzieckiem.

-Dzieckiem? - mruknąłem zaskoczony, bo nie pamiętam abym miał jakiekolwiek dziecko.

-Chodzi mi o Petera. Koleguje się z kimś z kim nie powinien mieć żadnego kontaktu.

-Z kim? - zapytałem mrużąc powieki.

-Z tego co wiem to z Deadpoolem, ale dzieciak nie chce nic zdradzić odnośnie lokalizacji.

-Nie mogliście po prostu mu w telefonie zobaczyć lokalizacji? - patrzyłem na niego, a on zrobił aaa.

-Nie pomyślałem o tym - podrapał się po karku - to to zrobisz? - widziałem jak na mnie patrzy niepewnie i zapomniałem jak bardzo jest opóźniony umysłowo w elektronice. Wziąłem głęboki wdech, ale skinąłem głową zgadzając się - To teraz chodzi na obiad!

-Nie chcę - odparłem, ale jego wzrok spoczął na mnie jakby miał mnie nim pochłonąć. Jednak nie ruszał mnie on no chyba, że zrobi coś przeciwko mojej decyzji lecz nie spodziewałem się znów podejdzie. Chciałem się już wycofać, ale złapał mnie za dłoń i pociągnął delikatnie w swoim kierunku.

-Ale ja chcę i zjesz Tony, potrzebujesz coś więcej zjeść niż te gówno czym się żywiłeś przez ten czas - otworzyłem szeroko oczy w zdziwieniu, bo nie wiem czy dobrze usłyszałem.

-Przekląłeś?

-Nnie… nie przekląłem!

-Ha! - uśmiechnąłem się widząc jego reakcję, bo była moim potwierdzeniem na jego złe słownictwo. Po chwili do mnie dostało iż się uśmiechnąłem lecz moja radość nagle wyparowała i zastąpiła ją pustka.

-Idziemy! - burknął przerzucając mnie przez ramię na którym zwisałem. Nie wiedziałem co to jest za gra, ale nie za bardzo kręciła mnie do tego aby w nią grać.

Położył mnie na kanapie i poczułem koc pod sobą w który mnie zawinął. Jednym spojrzeniem przekazał mi abym się nie ruszał z miejsca więc patrzyłem się na swoje ręce, które były wolne od koca. Nikogo nie było w salonie w sumie była cisza co mnie zaskakiwało.

-Reszta jest na misji, ja odmówiłem pójścia by się tobą zająć i sprowadzić cię do normalności - spojrzałem na niego zszokowany, bo nie spodziewałem się tego po nim w końcu zawsze jako pierwszy leciał na takie misje.

-Yhym - mruknąłem, a on podał mi talerz z rybą, frytkami i zieloną sałatką - dlaczego tak dużo?

-Wystarczająco więc jedz, a nie narzekaj - oznajmił siadając obok mnie więc niechętnie wziąłem się za jedzenie mimo iż przełykanie jedzenia było dziwne. Może przez te kwiaty.

Włączył on telewizor na czymś co nie szczególnie mnie interesowało. Gdy zjadłem dostałem szklankę z czymś lecz nie pytałem po prostu wypiłem patrząc się tępo w telewizję. Teraz poczułem jak bardzo jesteś zmęczony ciągłą pracą czy zgonowaniem po alkoholu. Oparłem głowę o oparcie i wtuliłem się bardziej w koc. Może drzemka dobrze mi zrobi. Czułem jak usypiam na siedząco i nawet nie wiem kiedy oparłem głowę o coś ciepłego lecz już tak słabo kontaktowałem, że usnąłem.
Obudziłem się gdy w pomieszczeniu było ciemniej, ale zauważyłem że wtulam się w kogoś. Otworzyłem szeroko usta widząc, że spałem wtulony w Rogersa i nie mogłem się nawet z wrażenia ruszyć, bo coś blokowało mnie.

-Jak się czujesz? - padło pytanie z jego ust i wyglądał jakby w ogóle mu to nie przeszkadzało.

-Mmoże być? - odmruknąłem cicho.

-To dobrze, ale jest już późno powinieneś jeszcze spróbować pójść spać - zaoferował leżąc na kanapie gdy ja dosłownie leżałem na nim. Nie wiedziałem nawet kiedy tak się rozłożyliśmy.

-Pójdę do siebie -  chciałem się podnieść, ale teraz poczułem jak jego dłonie są na moich plecach.

-Nie idź nigdzie teraz, bo pewnie zasłabniejsz lub coś tym stylu - zmrużyłem powieki słysząc jego słowa i choć bardzo chciałem uwolnić się z jego uścisku to moje ciało nie chciało się ruszyć. Prychnąłem zły na samego siebie i wziąłem głęboki wdech kładąc głowę na jego klatce piersiowej z powrotem. Gdy jego dłoń nagle znalazła się na mojej głowie i delikatnie przeczesywał moje włosy. Było to przyjemne i dziwnie mnie rozluźniło.

Obudziłem się z samego rana, ale bez chodzącej mrożonki pod sobą i zdziwiło mnie to jak on nagle tak zniknął skoro ja spałem na nim. Podniosłem się na kanapie i poczułem zapach kawy. Wstałem od razu kierując się do kuchni gdzie stał on i przyrządzał śniadanie. Oparłem się o framugę drzwi i patrzyłem na niego jak nuci cicho pod nosem. Uśmiech wszedł mi na usta widząc też, że ekspres właśnie skończył robić kawę. Odbiłem się od framugi i ruszyłem do blatu by wziąć kawę, ale najbardziej dziwiło mnie to, że to chyba była moja ulubiona. Nagle Steve wydał jakiś głos więc spojrzałem na niego z podniesioną brwią.

-A tobie co?

-Przestraszyłeś mnie Tony!

-Nie wiedziałem, że wielkiego kapitana Amerykę da się przestraszyć! - prychnąłem biorąc kubek w dłoń i wziąłem łyka kawy.

-Jak widać jestem jak każdy inny człowiek, którego da się przestraszyć.

-Myślałem, że mrożonki ciężko jest przestraszyć - mruknąłem, ale widząc jego niezadowolony wzrok poczułem jak coś uciska mi w żołądku. - Wybacz - dodałem cichszej słysząc jego westchnienie.

-Cóż twój sarkazm jest zadziwiający jak i twoje ego - odpowiedział choć nie wyglądał na takie złego to w jego oczach widziałem nie za duże zadowolenie moimi słowami - siadaj zaraz podam śniadanie.

-Kawa mi wystarczy - odparłem, ale jego karcący wzrok od razu sprowadził mnie na ziemię i niechętnie ruszyłem do stołu.

-Tatoooowie! - spojrzałem na balkon widząc jak na nim ląduje Peter w zwyczajnym stroju, a nie stroju superbohatera.

-Tatowie? - zmrużyłem powieki co chyba ostatnio za często robię, ale nie ważne to jest teraz.

-No ty jesteś jak tata, a Steve też jest jak trochę drugi tata. Jakby tata jeden i dwa - zawstydził się przez swoje własne słowa.

-Urocze Peter siadaj zjesz z nami śniadanie - zdziwiłem się jeszcze bardziej iż Rogers nawet nie zaprzeczał słowom młodego.

-Dobrze - usiadł naprzeciwko mnie i uśmiech nie schodził z jego ust.

-Co tak wcześnie?

-Dziś mam trening z panem Rogersem i miałem tak wcześnie się zjawić!

-Skoro już jesteś doszło do mnie iż spotykasz się z Deadpoolem?

-Ja…eem poniekąd, ale on mi nic nie zrobi!

-To niebezpieczny i nieprzewidywalny człowiek Peter. Takim jak on się nie ufa. To morderca bez serca - rzekłem chcąc uświadomić mu kilka spraw, których chyba nie widział.

-Poznałem go już trochę i nie uważam tak.

-Przyznam rację Tonemu, że nie powinieneś w ogóle zadawać się z tym mężczyzną. Nie jest on odpowiednim wzorcem do naśladowania czy obserwacji.

-Nie znacie go, a oceniacie! - burknął uciekając wzrokiem na talerz z jajecznicą.

-Mówimy tylko to co wiemy Peter - rzekł Rogers i usiadł na krześle - to morderca, którego miejscem zbrodni jest ulica to nie jest dobry człowiek na cokolwiek.

-Wiem, że nie jest dobry, ale nie jest też zły! Zabija złych ludzi więc jakby jest osobą, która czyści to co my nie możemy.

-Pete to że on tak robi nie oznacza, że ten człowiek nie powinien dostać szansy na zmianę samego siebie! Zabicie człowieka, który zrobił coś źle to jakby odebranie mu możliwości spojrzenia na świat z innej perspektywy! - zacisnąłem mocno dłoń na widelcu, bo gdybym nadal tworzył broń czy jakby mnie Deadpool zabił czy to by było słuszne posunięcie z jego strony. W końcu pozbywał się tych złych.

-Peter proszę zakończmy ten temat nie przy stole - nie słyszałem nawet tych słów co powiedział Rogers za bardzo skupiłem się na swoich myślach jednak gdy poczułem dłoń na swojej spojrzałem na blondyna, który uśmiechnął się słabo do mnie. Nie wiem czy tym gestem chciał polepszyć moje samopoczucie czy poczucie winy iż jednak powinienem umrzeć w tym Afganistanie - zjedz Tony - mruknął odsuwając dłoń od mojej.

-Yhym - mruknąłem nie wiedząc co innego powiedzieć, ale wziąłem się za jedzenie tej przeklętej jajecznicy aby jak najszybciej schować się w swojej pracowni.

kazał mi pirat. Patrzyłem się w sufit zastanawiając się nad tym co mam teraz zrobić.

-Panie Stark panna Wanda zbliża się na pańskie piętro. Czy wpuścić? - zdziwiłem się tym, że ona tutaj jedzie. Nie widziałem jednak co poszukuje.

-Wpuść - odpowiedziałem, bo chciałem się dowiedzieć co kobieta chce ode mnie w końcu nie mieliśmy najlepszych relacji. Jakby nie patrzeć z nikim nie mam normalnej relacji.

-Stark mamy do pogadania!

-Hm? - mruknąłem zaskoczony - nie przypominam sobie abym cokolwiek ci zrobił Wanda - powiedziałem po chwili namysłu, a ona w tym czasie podeszła do mojego stanowiska.

-Nie udawaj głupiego niż jesteś!

-Naprawdę nie wiem o co ci chodzi? Możesz mnie oświecić? - wziąłem głęboki wdech próbują powstrzymać kaszel.

-Czuć od ciebie klątwę i nie mów mi, że nie! Na początku myślałam, że to przez twoje negatywne emocje względem rozstania z kobietą. Jednak to jest silniejsze niż było. W coś ty się wpakował?

-Nie mów nikomu - rzekłem spokojnie i nie podniosłem na nią swojego wzroku. Nie było po co to robić.

-Stark jak mam nie mówić jak ta klątwa niszczy cię od środka! Od kiedy ją masz i skąd?

-Wystarczająco aby spustoszyła to co musiała - odparłem nie przejmując się jej słowami. Wiedziałem, że to i tak nic nie da. Nie byłem w stanie nawet zmusić się do sztucznego uśmiechu przy niej. Byłem pustym naczyniem bez emocji i to może by mnie bolało gdybym mógł odczuwać więcej.

-Spróbuje ją ściągnąć z ciebie! - wyciągnęła dłoń w moim kierunku, ale odsunąłem się w tył odjeżdżając na krześle.

-Daj spokój Wanda to nic nie da i najlepiej zapomnij - rzekłem zakładając ramię na ramię.

-Stark nie każ mi używać magi na tobie!

-Gościowi mający kamień czasu się nie udało więc jak może tobie się udać? - odparłem na jej słowa patrząc na nią bez wyrazu, bo poprosiłem o pomoc doktora Strange. Jednak on nie był w stanie złamać klątwy, a jedynie osoba z klątwy może ją złamać. Nie istnieje ktoś taki więc nie mam szans na to by móc czuć i znów pokazywać sobą emocje. Już na początku pogodziłem się z klątwą nie mówiąc nic reszcie. Milczała więc chyba zdała sobie sprawę z tego jak bardzo jest źle i nic to nie da. Żadne magiczne sztuczki nie pomogą w tym.

-Ja…nikomu nie powiem tylko nie rób niczego głupiego.

-Nie obiecuję tego - odparłem jej widząc, jej zachowanie lecz nie czułem nic wobec niej czy jej emocji, które nią szargały. Byłem niczym oaza spokoju lecz miałem dość tej pustki w sobie, bo nawet obecność już dwójki mężczyzn, jednego bardzo młodego, a drugiego starego niczym dinozaury. Nie pomagała już w żadnym razie choć czasem Rogers wzbudza we mnie emocje, ale to tylko na chwilę.

Zostałem sam na długi czas i zastanawiałem się nad słowami, które padły. Na bank jeśli teraz wyjdę na górę spotkam zdegustowane i nienawistne spojrzenia. Czy chciałem aby tak mnie postrzegał. Nieszczególnie, ale taki już byłem i nic nie zmienię choć teraz zmieniło się dużo. Nie potrafię czuć i to mnie przytłaczało, mocno aż za mocno. Wcześniej udawałem że nic mnie nie rusza, a teraz to było prawdą. Wziąłem głęboki wdech i wstałem, bo nie byłem w tym stanie nawet zobaczyć swojej przyszłości. Ruszyłem do windy aby dostać się na dach wieżowca. Czy właśnie zdecydowałem coś głupiego? Tak, ale to raczej jedyne rozwiązanie mojego problemu, który sam sobie zaprezentowałem. Nie wiedziałem w sumie jak inaczej miałbym poradzić sobie z tym. Bóg kłamstw nie żyje z tego co mówił Thor więc nie było mowy na to by ściągnął ze mnie klątwę.

-Panie Stark co pan robi?

-Nic takiego Jarvis.

-Wezwać kogoś z Avengersów? - padło pytanie ze strony sztucznej inteligencji i aż mnie zdziwiła jego spostrzegawczość.

-Nie - odparłem, ale gdyby nie rozmowa z Scarlett możliwe iż nigdy bym nie posunął się do takich myśli. Śmieszne iż niby chciała pomóc, a popchnęła mnie do tego. Jej ton głosu i tak nie był do mnie nastawiony zbyt dobrze. Wiele osób może być Iron manem w końcu to tylko strój i nic więcej. Gdy winda stanęła wyszedłem na helipad idąc w stronę krawędzi. Czy miałem spisany testament w sumie tak. Spisałem go na początku swojej klątwy, ale nałożyłem na niego poprawki i to bardzo znaczące poprawki. Nie dałbym niektórym w ogóle od siebie nic po tym jak się zachowali w ciągu tych kilku lat. Stanąłem na krawędzi patrząc się w niebo nie patrząc na te wszystkie budynki czy hałasy. Nie sądzę bym tam się dostał, byłem zbyt złym człowiekiem. Spojrzałem w dół i nie poczułem niczego, a z pewnością wcześniej odsunął bym się od krawędzi z obawą o swoje życie. Teraz nie było tej obawy, nie było nic. Zagryzłem wargę biorąc głęboki wdech gotowy na ten jeden i ostatni krok.

-STÓJ! - otworzyłem szeroko oczy, bo nie spodziewałem się tu nikogo, a tym bardziej jego.

-Czego chcesz? - burknąłem patrząc na niego, bo przeszkodził mi w moim planie.

-Nie rób tego… to nie jest z pewnością rozwiązanie klątwy!

-Skąd wiesz ona ci powiedziała? - zacisnąłem dłonie, bo oszukała mnie iż nie powie.

-Strange, ale nie do końca. Reszty sam się domyśliłem. Dlaczego nie powiedziałeś tego na samym początku? Całkiem inaczej by było!

-Od kiedy? - zmrużyłem powieki starając się do powiedzenia prawdy.

-Od dnia gdy prosiłeś go o pomoc… - zasłoniłem dłonią twarz, bo wszyscy wokół mnie kłamią, a podobno to ja jestem fałszywy - Tony proszę przemyśl to co chcesz zrobić!

-Przemyślałem chcę po prostu dać za wygraną wam wszystkim. Waszych nienawistnych spojrzeń i szeptania za moimi plecami! Chcę wrócić do normalności, ale nie da się, dlatego robię to co muszę zrobić. Tak będzie dla wszystkich lepiej!

-Tony - odsunąłem dłoń od twarzy, bo nie spodziewałem się, że tak szybko do mnie podejdzie, a jego dłoń złapie mnie za moją wolną rękę i odciągnie od krawędzi - wiem, że nie masz łatwego charakteru i każdy to wie. Niektórzy po prostu się przekomarzają z tobą inni po prostu nasłuchali się głupot na twój temat. Swoim zachowaniem od momentu walki z Lokim jesteś dziwny. Taki nieswój i odizolowany od wszystkich. Czy to on rzucił na ciebie tą klątwę? - zagryzłem wargę czując jak mam ochotę płakać, ale żadna łza nie opuściła moich oczu. Skinąłem głową na jego pytanie, bo nie było już sensu kłamać i udawać. Poczułem jego dłoń na swoim policzku jak delikatnie sunie palcami po nim. Zmrużyłem powieki czując dziwne uczucie wewnątrz siebie co było takie dziwne. - Nie musisz już uciekać przed samym sobą. Pozwól sobie pomóc, bo nie jesteś potworem… jesteś po prostu skrzywdzony przez otaczający cię świat, który wyznaczył ci drogę, którą musisz iść lecz nikt nie pytał czego tak naprawdę chcesz - podniósł delikatnie moją głowę bym patrzył na jego oczy. Nie wiedziałem nawet w jakim momencie dowiedział się o mnie tak dużo mimo iż nigdy nie mieliśmy dobrych relacji.

Widziałem w jego oczach niepewność i zawstydzenie, które łączyło się z czymś czego nie rozumiałem w jego tęczówkach lecz miałem wrażenie, że zbliża się do mnie, ale nie uciekałem. Wiedziałem, że to i tak nic nie będzie znaczyć dla mnie przez to, że nie potrafię czuć. Zamknąłem oczy, czując delikatny ciepły oddech przy swoich wargach. Jednak gdy nasze usta się połączyły poczułem jakby coś łamało się we mnie, a ciężar na sercu nagle staje się lżejszy jakby zanikał. Otworzyłem oczy patrząc się na Rogersa w szoku gdy odsunął się ode mnie. Poczułem coś mokrego na moich policzkach, a on kciukami zaczął chyba wycierać je. Chciałem coś powiedzieć lecz nie byłem w stanie nawet wziąć oddechu przez usta czułem się jakbym stracił mowę. Poczułem jak przyciska mnie do czegoś. Wtuliłem się w niego, a z mych ust wydobył się płacz. Poczułem ulgę poczułem cokolwiek, poczułem w końcu to co nie mogłem czuć. Poczułem jak tracę kontrolę nad ciałem i zsuwam się w dół, a on wraz ze mną.

Nie mówił nic, po prostu tulił mnie w siebie i głaskał mnie po plecach. Dotarło do mnie po chwili co tak naprawdę się wydarzyło właśnie. Klątwa została złamana… on złamał tą klątwę. Dlaczego on, przecież byłem takim potworem względem niego. Odsunąłem się od niego wycierając w dłonie swoje łzy lecz on nadal trzymał na moich bokach swoje dłonie.

-Ddlaczego?

-Może nie jesteś idealny, ale w jakiś sposób skradłeś moje serce Tony - wyszeptał, a jego dłoń przesunęła się wzdłuż ciała powodując, że przeszły mnie ciarki - nie liczę na to, że odwzajemniasz to uczucie, ale nie wiesz jak bardzo się cieszę, że teraz z tobą będzie lepiej - wtuliłem się w jego dłoń czując jak głaszcze mój policzek. Choć tak wiele we mnie szalało emocji w środku to nie potrafiłem nie czuć spokoju gdy mnie dotykał.

-Postaram się Steve by móc spojrzeć na ciebie tak jak ty patrzysz na mnie - również wyszeptałem, a on tak nagle pocałował mnie w usta lecz tym razem odwzajemniłem.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jeśli dotarłeś aż dotąd zostaw po sobie ślad!

6063 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro