XXXIV
W piątek przed pierwszą niedzielą adwentową Fede po raz kolejny uwijał się w kuchni z tres leches. Tym razem przygotował aż trzy pełne blachy, aby przypadkiem dla nikogo nie zabrakło, zaś jego siostra dobrała kilka rodzajów słodkości w cukierni na rogu. Przygotowania do planowanej epickiej balangi, jakiej cały Radzieszyniec nie widział chyba od czasu ostatnich balów na tutejszym zamku, szły nadzwyczaj sprawnie. Państwo Nowakowie ostatecznie przystali na propozycję Fede, zatem nic nie stało na przeszkodzie, aby sobotni wieczór stał się niezapomnianym.
Szkoda, że nie dla wszystkich.
Antka dzień wcześniej dopadła w swoje okrutne szpony angina, a Jula z rodzicami spędziła ten dzień, żegnając po raz ostatni wuja, którego nigdy wcześniej nie widziała na oczy.
Gdy dotarła już większość uczestników, impreza zaczęła się od przelewania wosku przez klucz do szafy, przeplatanego z zakąszaniem i popijaniem kompotów. Komuś ukazał się na wodzie wieloryb, komuś innemu człowiek z workiem, a jeszcze komuś innemu pietruszka — w zasadzie wiele dziwnych rzeczy, których nie sposób zinterpretować, ale kto by się tym przejmował.
Tymczasem Ana stała w oknie swego mieszkania ze splecionymi ramionami, patrząc na puste, ciemne niebo oraz samotny — tak jak ona — księżyc. Chłód przeszył jej kręgosłup, usta się lekko rozsunęły, a kąciki oczu stały się ciężkie. W tamtej chwili zdała sobie sprawę, że popełniła błąd. Powinna była przyjąć zaproszenie. Powinna była pójść do domu Maríi, by bawić się o niebo lepiej.
Pociągnęła nosem, robiąc przy tym głęboki wdech. Gwałtownie odwróciła ciało i jakby bez użycia mózgu podeszła do korytarza, po czym włożyła sztyblety oraz jasnobrunatny płaszcz. Nim zdążyła się zorientować, co właśnie uczyniła, stała już pod domem Nowaków.
Jak dobrze, że Kala przed wyjściem podała jej jednak adres.
Na dźwięk dzwonka cała radosna wrzawa ustała. Jako jedyny odważny, Fede podniósł się z podłogi i otworzył drzwi, a ujrzawszy piękną, nieznajomą kobietę, rozszerzył swe ciemne, prawie czarne tęczówki.
— Jestem nauczycielką tańca, zaprosiliście mnie na imprezę — wycedziła kobieta z trudem, wpatrując się z tak bliska w mężczyznę, którego wbrew wszystkim swoim upatrzonym kanonom musiała jednak uznać pociągającym.
I to jest facet, z którym nigdy nie będę.
— Anastazja! — krzyknęła zachwycona María. — Jednak jesteś! To Fede, mój brat.
Jednak jesteś. A było tak dobrze — westchnęła Kalina.
— Zapraszamy, señorita — Federico skłonił się szarmancko, mało brakowało, a wycałowałby jej dłoń albo i całą rękę. Ana po raz pierwszy od dawna była szczerze oszołomiona na widok faceta.
Nowakówna migiem wychwyciła drobne iskry, przeskakujące między tym dwojgiem. Poczuła jakąś dziwną radość. Nie miałaby nic przeciwko, gdyby jej ukochany brat związał się z jej nauczycielką tańca, wręcz przeciwnie, uważała, że pasowali do siebie niczym cola do tequili.
Panna Maria podniosła się z podłogi pochwyciła starannie przygotowywane przez dwa ostatnie wieczory papierowe serca, na którym po jednej stronie widniały imiona zaproszonych gości — na jednym męskie, na drugim damskie i jeszcze kilka dodatkowych. Jedno z nich podała właśnie Anie.
— Anastazjo, wbij pierwszą szpilkę!
— Nie, proszę was — Dwudziestolatka zdążyła już odwyknąć od powodowania zamieszania wszędzie tam, gdzie się pojawiała. — Lepiej nie.
— Musisz! — gospodyni nie odpuszczała. — Jesteś naszym honorowym gościem!
Wszystkie oczy, łącznie z jednymi z najbardziej intrygujących, jakie widziała w swym życiu, należącymi do Fryderyka, zwrócone były na nią. Musiała temu ulec.
— No dobrze, tylko raz.
Zupełnie nie spodziewała się, że mówiąc "tak", jednocześnie zgodziła się na zasłonięcie swych oczu szalem, żeby przypadkiem nie podglądała. Przez chwilę przemknęło jej przez myśl, że to ich słodka zemsta za niedawne zajęcia po ciemku. Podniosła dłoń i wycelowała blisko dolnej krawędzi czerwonego serduszka.
— Pusto, szkoda — oznajmiła zrezygnowanym głosem María, bo liczyła jednak na dość konkretny wynik, a spojrzenie na brata było zupełnie przypadkowe.
Usłyszawszy bądź co bądź pozytywny werdykt, Anastazja natychmiast spróbowała uwolnić się od ciasno zawiązanej pętli na głowie. Rzuciła rękami na oślep. Pech chciał, że smagnęła po twarzy stojącego obok Federica.
— Wybacz — Natychmiast się zreflektowała, po czym ucięła akcję: — Dobrze, to już. Teraz wasza kolej.
— Teraz ja! — wrzasnęła Serafina wyraźnie niezadowolona z tego, że nie jej pierwszej przypadł zaszczyt wbicia igły. I że nie ona znajdowała się teraz najbliżej tamtego piekielnego przystojniaka.
— Chodźmy stąd — szepnął Fede, odsuwając włosy znad ucha Any na bok, na co ona przytaknęła.
Przeszli do pokoju obok, pozostawiając niedomknięte drzwi na wypadek, gdyby młodym przyszła do głowy jakaś mniej bezpieczna zabawa. Gwałtownie odwróciła się w jego stronę, by upewnić się, iż w swej niecierpliwości nie poczyniła mu krzywdy. Jej ręce, choć wychudzone i kościste, przez lata wymachiwania na scenie nabrały siły, na szczęście nie na tyle, by łamać szczękę. Odgarnęła mu z czoła niesforne czarne kosmyki, gdy jej wzrok powędrował niżej, ku policzkom, a dalej ustom. On bacznie obserwował każdy jej ruch. Słyszał wyraźnie, jak z każdą sekundą oddech dziewczyny spowalniał, a wargi się rozchylały. Oparli się o dębową komodę, usiłując dogasić języki płonącego w nich ognia. Spoglądali to na siebie, to na przestrzeń przed sobą, nie do końca chyba wiedząc, co z sobą począć.
— Miło, że do nas wpadłaś, señorita. To znaczy...
— Nie martw się, rozumiem po hiszpańsku — zawahała się, pozostawiając usta otwarte. — Ja też nie żałuję, że przyszłam.
— Maravilloso. Możesz wpadać do nas, kiedy zechcesz.
— Dobrze, będę pamiętać, señor Nowak — Ana zniżyła głowę i w tym momencie stuknęli się z Fede w okolicy skroni, a ich oczy znalazły się trochę zbyt blisko siebie. — Przepraszam, wybacz mi.
— Nie szkodzi. To też moja wina — odparł. — Powinienem pamiętać, że piękne kobiety zazwyczaj potrafią się bronić.
Nastała chwila niezręcznej ciszy. Dwudziestolatka przymknęła oczy, a jej dłoń przysunęła się bliżej dłoni jej towarzysza. W jej klatkę piersiową wstąpiło dziwne ciepło.
— Pani śpiewa, señorita? — Fede nie wytrzymał. To pytanie zaprzątało jego głowę, odkąd pojawiła się w jego domu.
— Mów mi Ana, proszę. Powiedzmy, że śpiewałam... kiedyś. — Zamknęła oczy, jakby krzywiła się z bólu. — Nie lubię o tym mówić.
— Więc pozwól, Ano, że ja zaśpiewam dla ciebie.
Obecność Fryderyka budziła w niej dawno zakopane gdzieś na dnie serca uczucie spokoju. Jego głęboki głos gładko ślizgający się po dźwiękach O Sole Mio i La donna è mobile o mało nie wycisnął łez z jej pięknych, szarobłękitnych oczu. Dyszała ciężko, bo jej żebra rozsadzał właśnie żar, którego nie potrafiła opanować. Jednocześnie czuła, że to nie mogło trwać wiecznie. Wiedziała, że oto ten cudowny wieczór zostanie wkrótce zapomniany przez ich oboje, ale głównie przez Federica. To znaczy, miała nadzieję, że i ona o nim zapomni. Robiła więc wszystko, byle nie zakochać się w tym prawdziwym, namacalnym bożyszczu. Nie w kimś, kogo potężny, głęboki jak studnia na pustyni głos, doprowadzał jej wnętrze do istnego szaleństwa. Nie! Nie mogła się znów zakochać w kimś, kto był duchowym spadkobiercą Krzysztofa, tego samego, który ją zniszczył i to wcale niedawno. Nie w kimś, kto gotów był zrobić dokładnie to samo, bo na pewno zrobił to już nie raz w swoim życiu. Tylko, czy da się dyktować warunki swoim uczuciom?
O losie, jak bardzo nienawidziła tych facetów, dla których byłaby w stanie zrobić wszystko, a którzy nic by z tego nie wzięli.
Wtedy urwał i dłonią uniósł jej podbródek. Uśmiechał się do niej, gdy próbowała uciec wzrokiem, lecz w końcu oboje się poddali. Upajali się chwilą, patrząc sobie w oczy, Ana w ciemne, Fede w jasne, lecz równie dzikie, a potem stało się. Nieprzebrana fala opętała tych dwoje aż do szpiku kości, aż do końca, aż do utraty tchu. Głęboko, aż do przesady, aż do zatracenia i aż do ostatecznego upadku.
Nie spodziewali się takiego obrotu spraw. W tamtej chwili wydawało się, że w Anastazję wstąpił demon. A może oto udzielił się jej ognisty temperament Fryderyka? Może też miała go w sobie głęboko ukrytego i tylko nieliczni byli w stanie się do niego dokopać. Sama rzadko sięgała po głęboko drzemiący w niej mrok namiętności poza sceną. Inna sprawa, że niczym Macbeth postrzegała cały świat jako jeden wielki teatr, a życie jako skrajnie epizodyczną w nim rolę. A zatem oboje byli dobrymi aktorami.
— Tú besas muy bien — szepnął, gdy wreszcie odsunęli od siebie usta.
Powinna go teraz poważnie zdzielić po tej nieskalanej twarzy, ale z jakiegoś powodu nie miała na to sił. Może gdyby wcześniej miała na sobie rękawicę bokserską, nie doszłoby do tego.
— Może sprawdźmy, co się tam dzieje — powiedziała wreszcie, cudem gasząc pożar emocji w klatce piersiowej i wskazując na młodzież w drugim pokoju, na co samozwańczy wokalista natychmiast przystał.
— Dobrze, że jesteście — rzekła María. — Rafał już poszedł. Powiedział, że źle się czuje, ale jutro będzie lepiej. Pewnie zjadł coś felernego na obiad.
Mam nadzieję, że o to chodziło — pomyślała instruktorka.
Nie mogła wiedzieć, że gdy zniknęli w pokoju, serce Rafała o mało nie zamarło. Nie widział ich, ale czuł to wszystko. To wystarczyło. Stanęła mu ogromna gula w gardle, lecz nie chciał tego dać po sobie poznać. Wewnątrz się w nim gotowało. Ciśnienie skoczyło mu co najmniej do dwustu, co chwilę łapał się za kołnierzyk, by jakoś to przetrzymać. Zasugerował, że wychodzi do łazienki z powodów żołądkowych, by zupełnie nie zwariować, a chwilę później już go nie było. Niemalże słyszał w swej głowie kolejne takty El tango de Roxanne.
— Będziemy robić wyścigi butów, dołączycie? — zapytał Janek.
— Nie, może niea... — próbowała się wykręcić Ana, ale obejmujący ją ramieniem Fede podniósł ją jak pannę młodą.
— To dokąd ten wyścig? Wygram go nawet z señoritą na ramionach! — przechwalał się starszy Nowak.
— To nie taki wyścig, Fede! — ozwała się jego siostra. — Każdy stawia swoje buty w rzędzie aż do drzwi albo ściany, a który but będzie najbliżej, ten pierwszy weźmie ślub. To co, bawicie się z nami? Chociaż jak tak patrzę na was, to chyba bój będzie się toczył o drugie miejsce — Kończąc to zdanie, puściła oczko w ich stronę.
Ustawili po kolei dwa rzędy, jeden z butów męskich, drugi z damskich. Zwycięskie okazały się te należące do Serafiny i Kowala. Kalina zapewne byłaby zazdrosna, gdyby tylko wierzyła w zabobony... albo nie wiedziała, jak wielką tych dwoje darzyło się wzajemnie niechęcią.
— O, jak słodko — stwierdziła Aniela, choć to ona chciała zdobyć ten punkt. Paco Wójcik przecież nie będzie na nią czekać wieki.
— Brawo, primadonno, pierwszy raz w życiu jesteś w czymś pierwsza — dowcipkował Tadek. — Współczuję panu młodemu.
— Nawet na mnie nie patrz. — Zbyszek postanowił zabezpieczyć się na przyszłość.
— Cicho! — przerwała panna Małynicz. — Za ciebie, bałwanie, nie wyjdę nigdy, o to możesz być spokojny.
— No to mi ulżyło — Zbyszek demonstracyjnie rozłożył ręce na oparciu kanapy, a nogę założył na drugą.
Najchętniej wygarnąłby jej teraz, że wszyscy widzieli w niej tylko nadętego, infantylnego, wrednego banana. Od siebie dodałby jeszcze, iż wątpi, czy jakakolwiek małpa ją kiedykolwiek obierze.
— Dobra, dosyć tych głupot, gramy dalej — Mateusz postanowił przejąć inicjatywę. — Teraz kubeczki, znacie to? Potrzebujemy kilku takich samych kubków, pod które włożymy różne znaczące przedmioty. Potem się je pomiesza i będzie wybierać po jednym.
— Już podaję! — Maria jak zwykle czyniła powinność gospodyni.
Gdy wszystko było przygotowane, zabawa się rozpoczęła. Pierwsza losowała Kalina.
— No, fajnie, różaniec — westchnęła ciężko.
— Zapraszamy do zakonu — rzekł spokojnie Mateusz, mieszając kolejność. — Kto teraz?
— Ja! — ożywił się Jurek. — Pierścionek, czyli?
— Czyli będziesz się hajtać.
Jurka ta informacja nawet ucieszyła. Spojrzał na swoją Marysię, chcąc wyłapać choćby najmniejszą na to reakcję, lecz nic specjalnego nie zauważył. Dostrzegł za to rękę Romeckiego, błądzącą po plecach Róży. To nie mógł być przypadek.
Następna była Anka, której wylosował się klucz do nowego domu, a po niej właśnie ukochana Antka, której wypadła pechowa pustka. Anieli wypadła moneta wieszcząca bogactwo, tak samo jak Kowalowi. Najbardziej zdziwiony z powodu swojej wróżby był Janek. Zdecydowanie nie planował przywdziewania habitu, z czym raczej się nie krył.
— Dawaj, teraz ja! — wyrwał się Tadek. — O, cukierek, co to? Będę miał cukrownię?
— Nie, dziecko — oznajmił stanowczo Mateusz.
— A to nie chcę. — Machnął ręką. — Ktoś może zjeść za mnie. Serafina, grasz?
— Nie, dzięki, mam już dość — bąknęła, powstrzymując się przed jeszcze bardziej dosadnymi komentarzami.
— Nie to nie. To Maria! — Prowadzący gestem przywołał ją do siebie.
— No dobrze. — Latynoska przymknęła prawe oko i podniosła kubek stojący z brzegu. — Mam kompas.
Mati wygiął głowę w stronę sufitu, ręce podniósł nad naczynia i udając wróżbitę odprawiającego modły nad szklaną kulą, wymamrotał:
— Wspaniała podróż cię czeka!
— Do Meksyku, panie wszystkowiedzący? — Dziewczyna rozpromieniła się jak nigdy dotąd.
— Tego nie wiem. Możesz jechać, dokąd chcesz. To kto jeszcze, Anastazja, Federico?
— Panie przodem, señorita — Jego głos zabrzmiał tak miękko i jedwabiście, że nawet tak nieprzejednana kobieta jak ta odmówić mu nie mogła. Pod jej kubeczkiem znalazł się liść laurowy, symbol sławy.
Ciekawe, o którą sławę chodzi. O tę złudną minioną czy tę przyszłą urojoną? — pomyślała.
— Ja też mam pierścionek — przyznał Fede. — Mogę już kupować frak?
— Fraków nigdy dość — Ana mrugnęła ku niemu prawym okiem.
— No to chyba wszyscy.
— Zostałeś tylko ty, Mati — Janek poklepał kolegę po ramieniu. — Tylko zamknij oczy.
Nie miał ochoty tego robić, bo jeszcze by mu wylazła jakaś głupota, więc palnął, że byłoby to niesprawiedliwe, gdyż jako znawca rytuału mógłby ich oszukać czy coś.
Ktoś mógłby pomyśleć, że Mateusz Królak był zodiakarą. Może w jakimś niewielkim stopniu, ale na pewno w żaden sposób nie wpływało to na jego życie. Mina mu trochę zrzedła, widząc, jak po raz kolejny na boku plotkowała z Anką, pokazując jej bransoletkę z literkami "P" i "W", które nie oznaczały Polski Walczącej i nie pochodziły ze sklepu z odzieżą patriotyczną. Po chwili jednak zapodał nowy, dużo lepszy pomysł na rozrywkę.
— To może podkręcimy atmosferę? Gra w butelkę? — zaproponował.
— No, no, no! Hola! Już bez takich! — Wtrącił się Federico.
— Ale praktycznie w każdej książce młodzieżowej tak robią — stwierdziła Róża. — Mnie się pomysł podoba. Chcemy... trochę podkręcić emocje.
— Jestem za! — krzyknęła Kalina, uderzając dłonią o udo, ale na tyle lekko, by nie poczuć bólu.
— Ja też! — wtórowali Janek i Tadek.
— U nas tego nie będzie. Wybaczcie, muchachos y muchachas.
Fryderyk pozostał niewzruszony. Wiedział, że za takie wybryki małolatów i niedopilnowanie bezpieczeństwa, rodzice by mu chyba głowę urwali. Powiedziano im, że to domówka dla jego kumpli, a jakby wyszło, że jednak dla niepełnoletnich z niebezpiecznymi ciągotami, mogłoby być różnie. Dorośli jak on i Anastazja, to już pół biedy, ale reszta? O nie, tego wolał sobie nie wyobrażać. I chyba dobrze, szkoda byłoby takiego boskiego amanta, gdyby doznał dekapitacji. Postanowił więc podrzucić inny pomysł:
— Hermanita, może coś zagramy do tańca? W końcu to impreza, bailando!
Do tego nie trzeba było długo namawiać. Fede wyciągnął mandolinę i przy wsparciu kastanietów jego siostry, grał gorące, latynoskie kawałki. Dom Nowaków natychmiast zamienił się w jedną wielką scenę. Ana przysiadła niedaleko muzyków, obawiając, się, że gdyby sama zaczęła tańczyć, ze swoją siłą co najmniej uderzyłaby w sufit i poprzewracała meble, a tego wolała uniknąć. Wolała też być bliżej Fede choćby w ten jeden, jedyny dzień.
Kiedy María zaczęła odśpiewywać jakąś starą salsę, jej brat odstawił instrument, po czym porwał za rękę zaskoczoną, lecz urzeczoną Anastazję na środek pokoju, kolejny raz robiąc z ich obojga widowisko. Ona nie przejmowała się tym, uwielbiała skupiać na sobie wszelkie spojrzenia. Chwycił ją w talii do kroku mambo, ona oparła się na jego ramieniu. Razem ruszyli lewą w przód, prawą w tył, tocząc przy tym ostrą bitwę na dzikie spojrzenia, jak przystało w salsie.
— Señorita — zaczął, spojrzawszy na moment w dół, ku jej nogom. — Na pewno nie urodziłaś się w Ameryce?
— Żałuję, ale nie. To jedno wiem na pewno.
Spojrzał godnym głodnego wilka wzrokiem na w dół.
— Twoje biodra mówią coś innego.
Chcąc mu się odpłacić w podobny sposób, przymknęła powieki, by zaraz szepnąć:
— I mają konkurencję.
Wtedy się rozdzielili przez sombrero do kilku enchufli, po czym Anastazja swym gibkim ciałem zarządziła powrót do koperty. Tym bardziej go zaskoczyła, gdy w samym środku mambo zdążała wykonywać obroty. Nigdy wcześniej tego nie widział, a Ana robiła to bez żadnego wysiłku. To chyba wtedy ostatecznie przekonał się, że kobieta przed jego oczami miała w sobie nieznaną mu dotąd siłę.
— Teraz już jestem pewien, że masz w sobie naszego ducha — rzekł, gdy na koniec pieśni wygiął ją w tył, a jej lewa noga powędrowała do góry.
Señorita...
Pomyślała, że ten słodki drań Federico był piekielnie niebezpieczny. Potrafił ją rozbawić, a nawet omamić. Świetnie tańczył salsę, prawie tak dobrze, jak ona sama, więc i zapewne w tangu był nadzwyczaj dobry. Patrząc na niego, miała ochotę po raz pierwszy od dawna zaśpiewać, mimo że nie była pewna, czy jeszcze pamiętała, jak się to robi. Fascynował ją. Czuła, że nie mogła sobie znowu na to pozwolić, że to sprowadzi na nią tylko więcej cierpienia. Jednocześnie chciała myśleć, że tym razem będzie inaczej. Biła się okrutnie z własnym sercem oraz rozumem. Wszystko mówiło jej, że to po raz kolejny skończy się katastrofą. Gdyby ona była na jego miejscu, z pewnością nie wybrałaby siebie. Po co mu ona? Po co mu upadła gwiazda ze spalonego teatru? Po co i do czego?
A po co była Krzyśkowi? Czas udowodnił, że również po nic.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro