Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXXI

     Jeszcze tego samego dnia wieczorem Anastazja odebrała telefon od Gabrieli. Od słowa do słowa wyszło, że z powodu panoszących się chorób wielu adeptów nie stawi się na jazdach, więc instruktorka jazdy z wielką chęcią odwiedzi kuzynki następnego dnia w ich mieszkaniu. O planach krewnej powiedziała siostrze dopiero rano przy śniadaniu.

    Niestety przy okazji okazało się, że w całym domu nie pozostało już ani grama słodyczy — wszystkie zapasy zdążyły już dawno skonsumować, zwłaszcza młodsza przykładała się do tego z zaangażowaniem. Podczas gdy Kala kończyła jeszcze jeść śniadanie, starsza z nich rozejrzała się po wszystkich szafkach kuchennych, by się przekonać, czy nie dałoby się skombinować na prędce jakiegoś ciasta. Doszła do wniosku, że i owszem. Wyglądało na to, że wykonane po ostatniej wypłacie spore zakupy spożywcze na coś się jednak przydały.

     Wzięła pierwszy lepszy zwitek kartek z przepiśnika, wśród nich walała się jedna mała kartka, wciśnięta w reklamę kredytu gotówkowego, na której był jakiś dalszy ciąg opisu potrawy.

— O, co to jest? To się nazywa "ciasto"? — zainteresowała się Kala, odłożywszy brudne talerze i szklanki do komory zlewu.

— Zobaczę. — Starsza oparła się o blat. "Ciasto b", czyli bananowe. — Czego nie rozumiesz?

— No nie wiem, może tego, że dla mnie to wygląda jak "Ciasto sześć"?

    Ana zmrużyła oczy. Faktycznie, to "b" zapisane było bardzo niechlujnie.

— Pisałam na szybko — oświadczyła bez cienia skruchy. — Wiadomo, o co chodzi.

— No właśnie nie wiadomo. Może weźmy inny przepis?

     Zapewne był to dobry pomysł, ale Anastazja i tak miała swoje zdanie na ten temat.

— Nie ma sensu, wszystkie są tak zapisane.

— Daj, będę czytać, a ty przygotuj składniki — zarządziła Kalina. Po chwili czytała już na głos, choć marszcząc czoło i z takim trudem, jakby dopiero uczyła się tej czynności:

— "Banany", przerwa "rozgniecione" i pod spodem "masło".

     To co ma być rozgniecione: banany czy masło?

— O co tu chodzi? — rzuciła z irytacją, mało nie uderzając o kant wiszącej szafki. — O jedno czy drugie?

— Co?! Banany, oczywiście, że banany! To chyba oczywiste?

— Nie z twoim pismem.

     Dalej głosem stereotypowego włoskiego kucharza przeczytała:

— "Masło rozgr, kropka, z bananami wmieszać cukier...".

     Nie no teraz, to już przesadziłaś. Co my mamy z tym masłem zrobić, rozgrywać je? Czy rozgramiać? 

— To ma być "rozgrzać masło", tak? 

    Starsza spojrzała i zaraz postawiła przed nią rondelek, sugerując wzięcie się w końcu do uczciwej roboty. Spojrzała na nią i z pełnym przekonaniem oraz manierą jedynego takiego Mareczka z pobliskiego Gęsiarewna, rzekła:

— Tak.

     Kala popatrzyła na nią jak na idiotę, mrugnęła kilkukrotnie, bo nie załapała. Rzuciła okiem jeszcze raz na przepis i poczekała na dobry moment, by walnąć:

— To teraz lepsze pytanie, mam je rozgrzać z bananami czy do bananów wmieszać cukier?

— Że co?! — Anastazja wyrwała siostrze przybrudzoną kartkę.

— Właśnie, nawet ty nie wiesz, co nabazgrałaś.

— Właśnie, że wiem — upierała się. —  Rozgrzej masło z bananami i wmieszaj cukier. Najwyżej będzie niejadalne.

— Dobra — ucięła młodsza, ale na horyzoncie pojawił się problem na tyle poważny, że zrobiła minę rozkminiającego Chińczyka. — "Woyleć"? "Uoyleć" Może ci chodziło o "łokieć"? Co to jest?!!

     Ana tylko rzuciła okiem, po czym z miną politowania stwierdziła sucho:

— Mąka.

— Chyba kpisz! To jest "mąka"? To ty albo się minęłaś z powołaniem i powinnaś iść na studia medyczne, albo przynajmniej powinnaś dostać na urodziny książeczkę do kaligrafii dla przedszkolaków.

— Liczę, że mi taką kupisz.

— Na pewno. Już zbieram pieniądze — Demonstracyjnie przejechała jej paczką białego puchu przed oczami. Ana nie pozostawała jej dłużna: — Czyli mogę się jej spodziewać najprędzej za tysiąc lat. Coś jeszcze?

    Młodsza prychnęła, po czym zdjęła z gazu masło. Splotła ramiona i udając telewizyjnego krytyka kulinarnego, z obrzydzeniem spytała:

— To są "powidła" czy "pomidory"?

— Powidła — zgadywała. — Po co pomidory w cieście?

— No dobra, tylko jest mały problem.

— Jaki?

— To jest w tekście ciągłym, a ja w składnikach nie mam ani pomidorów, ani powideł. Poza tym już wcześniej była informacja o pieczeniu.

— Pokaż mi to — Ana pochwyciła kartkę przybrudzonymi palcami, tym samym pogarszając jej już marny stan. — Ty wiesz, że to jest ciąg dalszy innego przepisu? Tego na śledzie w pomidorach.

— Czyli to jednak pomidory. Brawo, nawet swojego pisma nie możesz rozczytać.

— Wypraszam sobie. Ty, o wielki geniuszu, nawet się nie zorientowałaś, że to dwie różne rzeczy. Nie chcę wiedzieć, jak smakują śledzie w cieście bananowym, polane powidłami.

— Mogę ci to kiedyś upiec. — Znów zamrugała znacząco.

— Dziękuję, obejdzie się. Nie musisz być aż tak troskliwa. Na ile to wstawić do piekarnika?

— Na godzinę.

     Zaraz po zasunięciu drzwiczek wybuchły głośnym śmiechem. Zapewne nawet sąsiad je słyszał, chociaż z racji wieku nie miał już siły reagować.

    Czekając na gościa, Kalina postanowiła przypomnieć sobie, jak grało się na klawiszach Dla Elizy i piłowała utwór tak długo, że Anie już zaczynał wariować mózg. Na szczęście godzina minęła bardzo szybko, a boski zapach świeżo upieczonego ciasta bananowego z nutką wonnej wanilii wynagradzał wszelkie męki.

     Niedługo później w drzwiach stanęła ich ukochana kuzynka Przeździecka. Kala, nie mogąc się powstrzymać, już w progu rzuciła się na nią z przytulaniem, mimo że kurtka i spodnie Gabrieli zdążyły już ciutkę przemoknąć, gdy zmierzała z samochodu do kamienicy.

     Anastazja kiwnęła głową na znak, by kuzynka weszła do salonu, a sama wyniosła z kuchni paterę z ciepłym jeszcze ciastem.

— Kalina, przynieś talerzyki i łyżeczki. Ja zaraz podam kawę.

— Już — O dziwo wykonała polecenie bez protestowania.

— Pachnie wybornie — Gabi natychmiast zainteresowała się wypiekiem.

— Mam nadzieję, że smakuje równie dobrze. Spróbuj.

    Gdy tylko włożyła puszysty kawałek do ust, oniemiała.

— Ciasto przepyszne, przyślijcie mi na nie przepis.

    Siostry popatrzyły na siebie porozumiewawczo.

— Jasne, jeżeli uda nam się go przepisać bez błędów — odparła z wymuszonym uśmiechem starsza.

     W tej chwili w kieszeni Kali zawibrował telefon.

— O, Kowal dzwoni, przepraszam na chwilę — rzekła ożywiona i popędziła do pokoju obok, by tam go odebrać.

— Czy chodzi o tego...?

     Anastazja skłoniła się na potwierdzenie i obie prawie wybuchły śmiechem, lecz tylko pochyliły głowy do przodu, bo przecież nie mogły chichotem przeszkadzać w prowadzeniu jakże ważnej rozmowy telefonicznej.

— Szkoda, że nie było was na hubertusie — zaczęła cicho królowa ośrodka, gdy przed nią pojawiła się szklanka z czarnym napojem. — Mechaniczny byk zrobił furorę.

     Zdało się, że Anie zaświeciły się oczy.

— Jak sprowadzicie żywego byka z Andaluzji, to wtedy przyjadę.

— Trzymam cię za słowo! — Gabrielę niezwykle ucieszył fakt, że udało jej się rozjaśnić twarz kuzynki przynajmniej na moment, lecz zaraz po tym nastąpiła chwila refleksji. — To przez niego?

— Ciągle siedzi mi w głowie. Nie mogę zapomnieć tamtej naszej imprezy. Przyjechałabym do ciebie, robiła dokładnie to samo, co wtedy, tylko że sama. Na każdym kroku myślałabym, co akurat powiedziałby w tym momencie Krzysiek. Odwracałabym głowę, a obok nie byłoby nikogo. Nie dałam rady, Gabi. Nie jestem na tyle silna. Myślałam, że już to pokonałam, ale nie. Wspomnienia torturują mnie na każdym kroku. On... Ostatnio śni mi się każdej nocy. Rano budzę się w rozpaczy i nie mogę wstać z łóżka. Robię, co mogę, żeby żyć dalej, ale to wszystko i tak mnie znajduje.

— Opowiesz mi dokładnie, co się wydarzyło? — Z troską objęła swą dłonią jej rękę.

— Nie mam siły. Wybacz. Może kiedyś, za tysiąc lat, za górami, za lasami opowiem ci całą prawdę, ale nie teraz.

— Moja biedna. Jeszcze będzie dobrze.

— Nieprawda — rzekła spokojnie, jakby właśnie żegnała umierającego psa. — Nie chcę już słuchać tych dyrdymałów z bajek dla dzieci i pseudokomedii pseudoromantycznych dla ludzi, którzy nigdy nie dotykali trawy.

— Tak uważasz?

— Tak, właśnie tak.

     Gabi głęboko westchnęła. Patrząc na kuzynkę, sama wypełniała serce żalem i tęsknotą.

— A mogę cię jakoś pocieszyć?

— Opowiedz, co u Marka — prosiła tancerka, choć wcale jej to nie interesowało. Nie z powodu tego, że jako złego człowieka nie obchodziło jej życie krewnej, ale dlatego, że po pierwszym spotkaniu Marek wydał jej się zwyczajnie nudnym i obojętnym mężczyzną, który absolutnie nie pasował do tak wspaniałej osoby, jaką była Gabriela, a już na pewno nie pasował do ich odjazdowej rodziny.

     Ale nie mogła tego powiedzieć wprost. Kimże była, żeby to oceniać? Nie miała prawa wtrącać się w cudze życie. Może kiedy tych dwoje spędzało czas na osobności, Marek był dla niej miły, życzliwy i tak po ludzku dobry? Tancerka nie mogła tego wiedzieć.

— O czym gadacie? — Kalina zrobiła wejście smoka. A może raczej powrót króla? Królowej? Mniejsza o to.

— Gabi właśnie miała nam powiedzieć co nieco o swoim Marku.

— O! To muszę posłuchać — Najmłodsza z towarzystwa z impetem wbiła się na środek kanapy tuż obok siostry, spychając ją nieco na bok.

— Hej! — skrzywiła się Ana.

— No co? — udawała zaskoczoną. — Co z tym Markiem?

     Kuzynka nabrała powietrza do płuc, po czym zaczęła monolog:

— Otóż byliśmy dwa dni temu jego samochodem w Walewicach. Zabrał mnie do stadniny na zwiedzanie. Tak w zasadzie to ja zwiedzałam, bo Marek nie przepada za pałacami, więc jadł sobie w restauracji. Nie uwierzycie, jak pięknie tam było! A jakie konie mają! Nigdzie nie ma tyle koni małopolskich, co tam, i to jeszcze z takimi rodowodami! Mówię wam, musimy tam kiedyś pojechać razem!

     Kala oparła się ramionami o kolana i przysłuchiwała się z zaciekawieniem niczym prawdzie objawianej przez biskupa. Gdy kuzynka przestała wreszcie mówić, wypaliła:

— Kiedy wesele?

— Kala! — upomniała ją siostra.

— Co?! Normalne pytanie.

— Nie wiem — Panna Przeździecka nieznacznie wzruszyła ramionami. — Nie rozmawialiśmy o tym. Marek chyba się nie spieszy.

— No tak — powiedziała sucho Ana, a w myślach błagała, by to się nigdy nie wydarzyło. Nie z tym dziwakiem.

— To może zagramy w karty? — zaproponowała Kalina. — Dawno nie grałyśmy, a w trójkę to zawsze lepiej niż we dwie.

— Czemu nie? — stwierdziła Gabriela, a Anastazja mimiką zasugerowała to samo, po czym wyciągnęła talię z szuflady komody stojącej obok drzwi. — W co gramy?

— W świnię.

     No i się zaczęło: pokerowe twarze, niewspółmiernie wielkie skupienie do poziomu trudności gry, ciche podglądactwo, ale nie za bardzo, rozkminianie chwytów, jak tu najlepiej podłożyć komuś nomen omen świnię, kalkulowanie ruchów i zdziwienie, gdy plany pokrzyżowała karta sąsiadki.

    Mogła tak minąć godzina czy nawet dwie, bo w tym czasie zniknęło pół talerza ciasta bananowego, a przy tym wychylono po dwie, może trzy szklanki napojów. Za oknem listopadowa kurtyna mroku zdążyła już dawno opaść, niezauważona przez nikogo.

    Po którejś z kolei wygranej, Blondynka spojrzała wreszcie na zegarek i aż jej się brwi podniosły.

— Miło się gra, miło się rozmawia, ale już późno. Muszę wracać.

— Tak szybko? — Kalina zaatakowała ją kocim spojrzeniem. — Posiedź jeszcze z nami.

    Mogłoby się wydawać, że Kala kochała kuzynkę nawet mocniej niż jej siostra. To bardzo prawdopodobne, jak i zarówno to, że młodsza z sióstr obawiała się, iż zaraz po jej odjeździe zostanie zagoniona do nauki, więc próbowała ten moment odwlec, jak tylko się dało.

— Jeżeli musisz, rozumiemy — instruktorka posłała kuzynce łagodny uśmiech. — Na pewno spotkamy się niedługo. A, byłabym zapomniała!

    Anastazja zerwała się z miejsca na równe nogi i zniknęła na moment w pokoju obok, po czym wróciła z papierową torebką prezentową w srebrne i granatowe paski.

— Przekaż to, proszę, swojej matce. To prezent imieninowy.

— Cóż to? — zaciekawiła się panna Przeździecka, przysuwając nos do torebki.

— Na mnie nie patrz — wtrąciła się Kala. — Ja nic o tym nie wiem.

— Coś specjalnie dla niej — oznajmiła z powagą dwudziestolatka. — Książka.

— Przecież moja matka nie czyta książek.

— Tę przeczyta na pewno.

    Zachęcona przez Anę, Gabriela zajrzała do środka. Jej źrenice natychmiast się powiększyły, a usta rozszerzyły prawie do granic możliwości.

— Nie... ale ty jesteś okrutna. Piękne — zachwycała się.

— Mówiłam, że jej się spodoba.

— Piękne...

— Co to jest? — Kalina wyrwała się, by również poznać zawartość. Jej reakcja była bardzo podobna.

— Szkoda, że nie zobaczę jej miny — stwierdziła z lekkim żalem Anastazja. — Opowiesz nam potem wszystko?

— Jasne, że tak. Wiesz, że teraz przez miesiąc obie będziemy jej musiały schodzić z drogi? Przez dwa, bo za miesiąc dopiero obchodzi imieniny.

— Och, jakże mi przykro z tego powodu!

— Ciotka nas wszystkie przeklnie, jak to zobaczy! — śmiała się Kala. — A niech jej w pięty pójdzie, na zdrowie!

— Och! Dziękuję wam obu za gościnę — Gabriela podniosła się z fotela. — Naprawdę muszę już jechać, ale prezent od was wręczę, obiecuję!

— Do zobaczenia, kochana! — na te słowa Anastazji przytuliły się we trzy, nie chcąc się przy tym puszczać, choć nie było innego wyjścia. Parę minut później Gabriela siedziała już w swoim czerwonym chevrolecie, jadąc w stronę Milewczyzny.

    Kala i Ana nie mogły przestać się śmiać ani na chwilę. Wiedziały, że ciotka wpadnie w szał, przeczytawszy już sam tytuł: Z miłości do gołębi. Chów i hodowla dla opornych.

— Wiesz, co byłoby jeszcze bardziej zabawne? — Kala na moment uspokoiła przeponę. — Jakbyś dokupiła jej drugi tom, Porady starej baby, czyli jak wreszcie zamknąć usta.

— To ty jej kupisz, jako dar na urodziny.

— Dobra! — Zatarła ręce. — Ale dziś już nie będę się musiała uczyć, nie?

     Starsza westchnęła głęboko. Te słowa zazwyczaj nie chciały jej przejść przez gardło:

— Dobrze, nie musisz.

— To gitara!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro