Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXIV

Druga połowa października okazała się przekropna, stąd mieszkańcy Radzieszyńca większość pozaszkolnego czasu spędzali w domach — w parach lub samotnie — pod kocykiem z książkami przygodowymi albo też nadrabiając nowe seriale. Co odważniejsi, jak Antek i Róża, zebrane żołędzie oraz kasztany zakopywali w ziemi w nadziei na narodziny nowych drzew. Tymczasem Anastazja przygotowała sobie w mieszkaniu miejsce do lekcji tańca klasycznego i to na tych ćwiczeniach spędzała najwięcej czasu. Pomagała jej w tym Kalina, wygrywając na pianinie najbardziej melancholijne melodie z filmów i seriali, które w połączeniu z muzyką spadających kropel deszczu tworzyły niesamowitą atmosferę, dopełnianą przez ich pełne uczucia głosy. Tak właśnie odpoczywały od zmartwień.

Na ulicach coraz częściej widywało się ludzi w beżowych i ciemnozielonych płaszczach z dobranymi kolorystycznie parasolkami oraz ciemnymi sztybletami, tak, że czasem trudno było się zorientować, czy to jeszcze Radzieszyniec, czy już Paryż lub Mediolan. Okoliczne sklepy oraz warzywniaki zalała fala dyń i zniczy. Z tych pierwszych chętnie korzystano podczas gotowania zup czy pieczenia babeczek, te drugie gromadzono przed nadchodzącym świętem.

Kolejna lekcja w Assemblage'u minęła już znacznie sprawniej niż poprzednia. Uczniowie Any stanęli na wysokości zadania. Ich układy nabrały wreszcie sensu, precyzji, a tancerze zaczęli sobie ufać. W nagrodę pani instruktor obiecała im na ostatnim w tym miesiącu spotkaniu nauczyć ich tańczyć oberka i słowa dotrzymała. Wbrew wszystkiemu, w przyjaciół wstąpiła nowa nadzieja do życia.

Tylko w domu Anieli panował istny chaos. Po mieszkaniu roznosił się zapach świeżej farby. Jej ojciec, z zawodu stolarz, skończył właśnie remont łazienki, a już planował zabrać się za remont kuchni. Ona wraz z młodszymi braćmi zmuszona była tymczasowo mieszkać w jednym pokoju, a salon przekształcił się w jadalnię oraz polową kuchnię. Ich rodzice spali na materacach w korytarzu. Dziewczynie z trudem przychodziło ostatnio przygotowywanie się do lekcji, co przed rodzicami zrzucała oczywiście na konieczność przebywania z głośnymi bliźniakami. Rzeczywistość była jednak ciut inna, choć ona próbowała za wszelką cenę oddalić tę myśl od siebie.

Przeglądała właśnie zeszyty od niechcenia, wychodząc z założenia, że odrabianie prac domowych w jej wieku było już stratą czasu. Zignorowała zadanie rozpisania kilku reakcji jonowych z chemii oraz referatu o passatach, bo przecież pisanie o jakichś nudnych starych samochodach do niczego się panu Dworczakowi od geografii nie przyda, no chyba że był fanem motoryzacji jak Antek i chciał poznać inne opinie na jej temat, tylko że od Anieli i tak by się wiele nie dowiedział, gdyż jej wiedza w tym temacie wynosiła mniej niż zero.

Sen z powiek spędzał jej jedynie fakt, że znowu nie zdążyła przeczytać zadanej lektury, a dostać kolejną dwóję z polskiego, to trochę przypał. Grzecznie wypraszając braci z pokoju, siadła na wersalce i poczęła wytężać zwoje mózgowe, by sobie przypomnieć przynajmniej tytuł książki. Gdyby chodziło o jakieś dzieło Moliera albo Szekspira to być może na kawowym wspomaganiu udałoby się jej spiąć i doczytać do rana, chociaż szanse nawet na to były nikłe.

I wtedy przypomniała sobie, że od tego ma się najlepszych przyjaciół. Zerwała się z miejsca, po czym natychmiast zadzwoniła po Matiego.

Już dziesięć minut później zadzwonił dzwonek, a w drzwiach Anieli stał zmachany, próbujący złapać oddech chłopak.

— Wpadłem tak szybko, jak mogłem. Co się stało?! — wydusił, sapiąc jak jeleń na rykowisku, a zastępujące ścienną tapetę plakaty, czy raczej powiększone zdjęcia z występów i mediów społecznościowych Paco, nie ułatwiały mu powrotu do równowagi.

— O, tato, Mateusz przyszedł! Będzie cmok-cmok — Usłyszeli z korytarza głos Kuby.

— Cicho, no! — Aniela zamknęła na klucz drzwi za gościem. — Jutro mamy sprawdzian z lektury, a ja nic nie umiem! Pomóż mi, błagam! — zrobiła minę rudego kota z animacji, mrugając powiekami zwieńczonymi kurtyną podmalowanych rzęs, z prędkością światła. Z takimi argumentami jasnym było, że towarzysz nie mógł odmówić.

— Dobrze, opowiem ci wszystko. Masz gdzieś książkę?

— No nie... Mati, bo ja... ja tak w sumie nie wiem, z jakiej to lektury ten sprawdzian, no wiesz...

— Z Lalki przecież! Od dwóch tygodni nam o tym mówiła Żabczyńska!

— No niby tak, ale ja nie słuchałam jej. Pomożesz mi? Proszę...

Chłopak pomału odzyskiwał oddech, lecz w tym momencie zakręciło mu się w głowie. Za dużo wrażeń na raz. Zbyt piękna była, by mógł na nią spokojnie patrzeć i nie zwariować.

— Pomogę. Mam inne wyjście? — odrzekł wreszcie.

— Nie masz — Zarzuciła włosami. — Hej, a Lalka to nie była w romantyzmie?

A jednak jakieś przebłyski inteligencji się w niej uchowały. Trafiła z wiekiem w dychę, co z tego, że z drugiej strony tarczy.

— W pozytywizmie, ale Żabczyńska, jakbyś jeszcze nie zauważyła, ma swoją kolejność lektur.

— Aha. No może.

Przyjaciel przysiadł obok niej. Twarz wbił przed siebie, w komodę, próbując ukryć zakłopotanie i narastające gorące napięcie w ciele. Ona wpatrywała się w niego jak cielę w namalowane wrota, a może raczej jak jej mama w oczekiwaniu na ulubiony serial w telewizji. Więcej było w tym niecierpliwości niż faktycznego uwielbienia.

— No to tam jest taki główny gość, z drobnej szlachty, co to się dorabia grubej kasy i się zakochuje w arystokratce — zaczął Mati, robiąc jakieś dziwne gesty dłońmi. — To wiesz, nie?

— No tak.

Westchnął, a zaraz potem położył swoją rękę na jej dłoniach złożonych na kolanach. Patrząc jej prosto w oczy, mówił dalej:

— No i się dla niej stara jak głupi, i wydaje na nią grubą kasę, a ona i tak ma go gdzieś — wtedy, zauważywszy, że jej wzrok uciekł gdzieś w stronę okna, ozwał się już głośniej: — Ej, słuchasz mnie w ogóle?

— No tak — odpowiedziała, ale wzrokiem i umysłem była już dawno gdzieś indziej.

— Jeśli tak będziesz słuchać, to na pewno nie zdasz — machnął ręką i już miał odejść w swoją stronę, gdy nagle otrzeźwiała:

— Yy... co mówiłeś?

— Nic. Chyba będzie lepiej, jeżeli obejrzysz serial. Nic tu po mnie.

— Nie, zostań jeszcze, proszę. Teraz będę cię słuchać, słowo.

Dalej próbowała swoich sztuczek z oczami i jedwabiście gładkimi dłońmi.

— Tak jak Żabińskiej?

— Tak. Yy... znaczy nie. Ciebie naprawdę będę słuchać. Jesteś moim ulubionym przyjacielem, wiesz przecież — kończąc, zatrzepotała uroczo rzęsami, a on usiadł z powrotem obok niej.

— Tak się zastanawiam, jak ty właściwie mogłaś nie ogarnąć, że omawiamy Lalkę?

— No bo wiesz... miesiąc temu ogłosili występ Paco Wójcika w Płocku i nie mogłam się doczekać otwarcia sprzedaży biletów, więc no, sam rozumiesz. Wczoraj je otworzyli. Już kupiłam osiem na zapas w loży i teraz już będę słuchać, słowo.

— Po co ci aż tyle biletów?

— No żeby zostawić wokół siebie parę wolnych siedzeń, żeby mnie mógł łatwiej dostrzec ze sceny.

— Matko jedyna, zwariowałaś! — wrzasnął na pół gardła. — Słuchaj, nie, ja wychodzę. Masz jeszcze pół wieczora i całą noc, zdążysz to ogarnąć.

— Mati, zostań, proszę — Namiętnie pochwyciła jego rękę, jakby to była jedyna możliwość jej ratunku. — Dam ci jeden bilet za darmo, jak mi pomożesz to zdać, obiecuję!

Cierpliwość Matiego utrzymywała go już tylko na jednym włosku wodzy. Postanowił dać jej ostatnią szansę, a źrenice powiększyły się, celując w tę cudowną, okrągłą buźkę przyjaciółki. Szalejąc w środku, zapytał pełnym nadziei i zarazem werterowskiego cierpienia głosem:

— Obok ciebie?

— No nie, obok mojej mamy, ale nie pożałujesz.

— A daj mi spokój z tymi biletami!

Chłopak zdenerwował się nie na żarty i pędem uciekł z mieszkania, o mało się po drodze nie potykając o stosy płytek. Rodzina Anieli, a zwłaszcza ona sama, nie mogła uwierzyć w to, co się właśnie wydarzyło. Mati nigdy taki nie był. Złościł się niezwykle rzadko i nie w obecności dziewczyn. Coś musiało w nim pęknąć. Może coś się nagle wydarzyło w jego domu? Bo przecież nie mogła to być wina Anieli, ona nie zrobiła nic złego, jedynie poprosiła przyjaciela o pomoc.

Już chyba wiem, co czuł ten biedny Wokulski z Łęcką i jej Molinarim czy tam Rossim. Totalna porażka — pomyślał Mateusz, drżąc z zimna, bo wychodząc w pośpiechu, założył lżejszą wiatrówkę zamiast porządnej kurtki jesiennej.

Przynajmniej pewnym było, że Mateusz zda test z lektury, jeśli oczywiście się nie rozchoruje, czy to z zimna, czy z innej choroby, co to się zaczynała na "m" i zwykle była poważniejsza od jakiejś tam grypy. Jakby zapomniał jakiegoś szczegółu z literatury, to przecież mógł skorzystać z własnej historii, w końcu była całkiem podobna.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro