Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XVII

Na parkiet wyszła ostatnia, niespokojna, trochę przestraszona, jakby nie ona. Szczególnie widać to było po jej prędko wysuwającej się i chowającej klatce piersiowej. Prędko jednak się z tego otrząsnęła, zalecając uczniom tradycyjne ćwiczenia rozgrzewkowe.

Po dwudziestu minutach mordęgi, wyczuwając zniecierpliwienie młodzieży, oznajmiła wreszcie:

— Dzisiaj zaczynacie poważny trening. Za chwilę pokaże wam fragment choreografii, którego przez następne pół godziny, no, może czterdzieści minut będziecie wkuwać na blachę, a po dziesięciu minutach każdy z was stworzy własną choreografię na bazie tego kawałka. Nie wolno zmieniać kroków, można tylko zmodyfikować tempo. Zrozumieli?

— Tak, pani władzo — burknęła Kala, mimowolnie przysuwając się bliżej Kowala.

— A ty co będziesz robić? — zapytał ktoś z tyłu sali.

— Pójdę kopnąć w kalendarz. A tak naprawdę będę patrzeć, jak wam idzie, a kto będzie miał pytania względem różnych tańców, to odpowiem.

— Raz, dwa, trzy, baba Jaga patrzy — szepnął Janek i zaraz pięć stojących najbliżej osób parskło śmiechem.

— Jeśli myślicie, że nie słyszałam, to się grubo mylicie. Uważajcie, bo baba Jaga was jeszcze pożre żywcem. Albo połamie krokami nie do powtórzenia, więc się pilnujcie.

Odwróciła się, przesunęła na sam środek i się zaczęło. Piruet, przeplatanka z wyskokiem, dwa piruety, mambo z obrotem, trzykrotny wyrzut nóg w bok, potem padnięcie do pół szpagatu, jakieś skręty kręgosłupa i coś, czego nawet nie podobna nazwać. Na koniec skłon niczym z obrazów Degasa.

— A teraz powtórzę jeszcze raz.

No i znowu to samo, piruety, mambo, blabla, skręty i skłon. Nikomu już nawet nie chciało się zbierać szczęki z podłogi, ale oczy nastolatków nadal latały gdzieś po orbicie.

— Teraz zrobicie to samo ze mną, a potem sami. Gotowi?

Nie... — pomyślał każdy, ale nikt nie zdobył się na odwagę, by to powiedzieć głośno. Zamiast tego — o dziwo — wzięli się do pracy.

Trzeba przyznać, że szło im nieźle. Sama Anastazja była pod wrażeniem zaangażowania swego młodego zespołu.

Owszem, rzuciła ich na głęboką wodę, nie pierwszy, nie ostatni raz. Tak właśnie działała, tak właśnie uczono ją samą. Wymagała wiele od innych, bo i od siebie wymagała wcale nie mniej. Droga do sukcesu przecież nigdy nie wiedzie przez róże, ale właśnie przez ciernie. Taniec to przyjemność. Sztuka to przyjemność, ale przede wszystkim ciężka praca pełna wyrzeczeń, samozaparcia i łez. Wiedziały to baletnice z wiecznie poranionymi stopami, wiedzieli też głuchnący instrumentaliści. Bo nie ma sztuki bez cierpienia.

Upewniwszy się, że dają sobie radę, przysiadła z notesem przy stoliku z boku, aby rozplanować tematy kolejnych lekcji. Po chwili — dokładnie tak, jak się spodziewała — zaczęły się wycieczki. Pierwsza wpadła Serafina, drąc się już z daleka i gestykulując jak opętana:

— Co to ma być?! Ja od piątego roku życia uczę się baletu! Mojej mamie obiecali, że w tym roku też będą zajęcia z baletu, i gdzie one są?! Stać mnie na więcej! W zeszłym roku mieliśmy co tydzień zajęcia z innego rodzaju, a potem ćwiczyliśmy układy na festiwal i na pokaz finałowy. A teraz?! Najpierw musiałam na siłę jechać do Milewczyzny, w której i tak jestem co tydzień, a teraz muszę robić jakieś dziwne wygibasy z tą bandą amatorów. Co będzie następne, nauka morsowania?!

Ana słuchała tego z rękami splecionymi na klatce piersiowej oraz z ustami ściśniętymi na jedną stronę twarzy, okazjonalnie też kiwając się do przodu jak dyndający piesek w samochodzie. W końcu zmieniła pozycję ciała, przesuwając ciężar do przodu, wybuchła śmiechem i takim też tonem zaczęła:

— Wiesz, że nie musisz tu być? Nikt cię tu siłą nie trzyma. Drzwi są otwarte, możesz stąd wyjść w każdej chwili. Możesz nawet iść teraz do szefostwa, naskarżyć na mnie albo kazać twojej mamie napisać na mnie donos. Powodzenia. Wiesz, co mi się wydaje? Jesteś piekielnie zazdrosna o to, że nie jesteś już w centrum uwagi. Primabaleriną nie da się być do końca życia, zapamiętaj to.

— Za kogo ty się masz?!

— O to samo mogę zapytać ciebie.

Wściekła Serafina zrobiła się czerwona jak burak. Ana nie wychodziła z roli.

— Wracaj ćwiczyć choreo albo to ja złożę na ciebie skargę. Założę się, że reszta mi za to podziękuje.

Słysząc tę rozmowę, ale jej nie widząc, zapewne trudno byłoby uwierzyć, że między tymi dwoma artystkami różnica wynosiła zaledwie trzy lata.

Rozjuszona siedemnastolatka wróciła więc do ćwiczeń, zaś Anę nawiedziła kolejna petentka, tym razem niewysoka, czarnowłosa i uśmiechnięta.

— Anastazjo? Mogę o coś spytać?

— María! Ty zawsze.

Dziewczyna spuściła na moment wzrok, splotła dłonie przed sobą, zdradzając nieśmiałe zakłopotanie, w końcu jednak jej ciekawość zwyciężyła nad niepewnością:

— Potrafisz zatańczyć wszystko, prawda?

— Nie wszystko, z tańcem deszczu mam problem, w moim wykonaniu nigdy nie działa — zażartowała, próbując rozładować atmosferę. I chyba zadziałało.

— A tańce bardziej żywiołowe? Samba, rueda, bachata...

— I flamenco?

— Tak, flamenco też.

— Z nimi nie mam problemu. Chcesz o coś dopytać?

— Tak, właściwie... Jak przeżyć duende? Ja w tańcu czuję się świetnie, ale chciałabym... chciałabym, żeby i inni to poczuli. Co mam zrobić?

Ana westchnęła bezgłośnie, po czym delikatnie się uśmiechnęła. Spojrzała na Maríę pełnymi radości oczami i rzekła:

— Przestań myśleć. Zamknij oczy. Weź głęboki wdech i tańcz. Reszta przyjdzie sama.

— A jeżeli spadnę ze sceny?

— Nie spadniesz. Wystarczy, że będziesz słuchać. Niech muzyka cię prowadzi.

— Na pewno?

— Zaufaj mi. I chodźmy już na przerwę.

Ledwie podniosły się z krzeseł, wyhaczył je Rafał, błądzący za nimi wzrokiem od jakichś piętnastu minut.

— Anastazjo!

— Czas kolejne pytania będzie później, teraz przerwa — rzekła, wskazując na nieistniejący zegarek na nadgarstku. Chwilę później już jej nie było, znikła gdzieś w biurach, pozostawiając Rafała jak psa pod sklepem.

Który to już raz go zignorowała? Kolejny. Czy celowo? Może... Może po prostu swoją osobą za bardzo przypominał jej o tej żenującej chwili, kiedy się poznali i dlatego zbywała go na każdym kroku? Wtedy odpowiedzią byłoby po prostu wykasować jej pamięć. Bo jeżeli powód był inny...

Wtedy należałoby po prostu zacisnąć zęby i uciszyć serce raz na zawsze, to jednak Rafał wolał uczynić jako ostateczność. Na ten moment miał jeszcze trochę sił do walki o Królową Śniegu.

Nie można przecież uciekać w nieskończoność.

Po przerwie Ana wróciła jako ostatnia i natychmiast skierowała się do tego samego stolika, przy którym siedziała wcześniej. Tym razem jednak, niczym brytyjski królewski gwardzista, warował przy nim Kościeński. Spojrzała na jego twarz, specjalnie omijając okolicę oczu, aby przypadkiem nie pomyślał sobie czegoś, czego nie powinien. Tak naprawdę podobał się jej fizycznie, zawsze miała słabość do mężczyzn podzielających jej typ urody, lecz tym razem nie mogła sobie pozwolić na żadne uczucia do nikogo. Dość już cierpienia, dość nadziei, które nigdy nie mogą się spełnić. Dość traktowania uprzejmości jako zainteresowania. Dość naiwnej głupoty. Dość wiary w złudzenia. Dość bólu!

— Co tu robisz? Powinieneś teraz układać choreo.

Speszony przez moment nie wiedział, co powiedzieć, lecz szybko się otrzeźwił:

— Wiem, ale jest taka sprawa... Wiesz, Anastazjo... zakochałem się w dziewczynie.

— Powinszować. A co ja mam z tym wspólnego? — Anastazja natychmiast zgasiła jego zapał i wbiła nos w notes.

— Yy... bo tak sobie pomyślałem, że masz w tym większe doświadczenie i powiesz mi, co robić, no... w takiej sytuacji.

— Po prostu jej powiedz — podniósłszy głowę, wbiła wzrok w ścianę naprzeciwko. — A skąd w ogóle wiesz, że mam doświadczenie?

— Nie wiem... tak jakoś pomyślałem...

Chłopak usilnie próbował ukryć pot, spływający mu po twarzy i dłoniach.

— Właściwie masz rację. Mam doświadczenie. Spławiłam ostatnio kilku.

— Spławiłaś? — mało co się nie zakrztusił. — Za co?

— Jeden szczycił się tym, że na wakacjach lubi spać na leżaku, ewentualnie rozwiązywać krzyżówki.

— A... to dlaczego go spławiłaś?

— Bo ja jeżdżę na wakacje wspinać się po Pirenejach! Na grilla na działce to mogę sobie jeździć na emeryturze.

— A...ha.

Będzie ciężko. Bardzo ciężko — westchnął, po czym oddalił się, próbując schłodzić pożar serca własną koszulką.

— Dwadzieścia pięć minut zostało! — krzyknęła, licząc, że pozostanie to bez odzewu, ale na jej nieszczęście przypałętała się jeszcze jedna maruderka, najgorsza ze wszystkich.

— Co chcesz? — powiedziała zupełnie bez emocji, nie podnosząc wzroku.

— Nic takiego.

— Nie chce mi się robić choreo. Ułożysz coś dla mnie, a ja odtańczę, co?

— Nie. A tak naprawdę, to o co chodzi? — Znala siostrę na tyle dobrze, by się domyślić, że kręciła. — No, słucham?

— Jutro idziemy z Kowalem do kina. Pożyczysz mi stówę?

— Nie.

— Ej no, pomóż siostrzyczce!

— Ciszej bądź, jeszcze cię ktoś usłyszy. Ode mnie nie dostaniesz. Zadzwoń do taty, może ci przeleje.

— No właśnie powiedział, że da mi dopiero w przyszłym tygodniu.

— No to masz problem.

Kalina zrobiła minę zbitego psa, jednak tę sztuczkę Ana znała już na wylot.

— Nie pomożesz mi?

— Rób choreo. Tańczysz pierwsza.

— Ale jesteś!

— Też cię kocham.

Anastazja dotrzymała słowa. Pierwsza przymusowa chętna przedstawiła się jej ukochana młodsza siostrzyczka, mieszając taniec jazzowy z typową popówką. Może niezbyt oryginalnie ani wybitnie, po linii najmniejszego oporu, ale ostatecznie wybrnęła z sytuacji. María — rzecz jasna — nie omieszkała pokazać swej ognistej, latynoskiej natury, a zawzięcie próbująca jej dorównać Serafina udowadniała wszem wobec, że znała różnicę pomiędzy baletem a tańcem nowoczesnym. I tak po kolei szły następne numery: kilka neutralnych stylowo, zachowawczych, niektóre — jak ten Róży — bardziej w stronę zumby, czy ten Janka — à la breakdance w sosie własnym. Owszem, zdarzały się potknięcia, jednak pani instruktor postanowiła dobrodusznie przymknąć na nie oko: na wszystkich poza Rafałem.

Ten był trochę inny. Im dłużej się mu przyglądała, tym bardziej przypominał jej kogoś, kogo poznała w innym świecie, w zupełnie innym życiu. Na szczęście rozpraszało ją to tylko i wyłącznie w czasie lekcji, poza nimi nie myślała o tym wcale. Ot, zwykły człowiek jakich wiele. Z drugiej strony... to tancerz i jak zdążyła się zorientować, kursant aktorstwa pani Irki. Od takich wymaga się więcej.

— Rafał, twoja kolej — rzekła, rozkładając się na krześle.

Wezwany kiwnął głową na znak gotowości, zamówił utwór na tło, a gdy muzyka zaczęła grać, ruszył w tan.

Poruszał się żywiołowo, wplatając co jakiś czas step i kroki tańca irlandzkiego. Gdy akurat przechodził do układu podstawowego, ciało utrzymywał rozluźnione, czemu bliżej było do salsy. Wiedział, co robił. Wiedział, że skradł ten dzień.

Widok rozchylonych ust Any tylko go napędzał. Sprawiała wrażenie, jakby wcale nie oddychała. Nie mogła się tego spodziewać. Zapewne sądziła, że będzie to jeszcze jeden wymuszony układ do najpopularniejszej piosenki z radia. Tymczasem on zrobił coś innego. Coś, czym mógłby nawet zaskarbić jej szacunek. Mógłby, ale do tego jeszcze daleka droga.

A gdy zastukał ostatni takt, dwudziestolatka wreszcie obudziła się ze snu na jawie. Powoli podniosła się z miejsca, chcąc jak najbardziej odsunąć w czasie applause. W końcu złożyła ręce jak do modlitwy, zasłoniła nimi twarz, aż wreszcie rozległo się wyczekiwane klaskanie.

— Brawo — powiedziała, ledwie łapiąc oddech. Słowa pochwały z trudem przechodziły jej przez gardło. — Niesamowite, zupełnie się tego nie spodziewałam. Rafał, oby tak dalej.

Chłopak nie posiadał się z radości, lecz nie dał tego po sobie poznać.

— Cała reszta... bardzo dobrze jak na początek. Nie jest z wami tak źle, jak myślałam. Jeszcze trochę i może uda nam się coś razem stworzyć. A teraz przebierzcie się, to koniec na dziś.

A może nie jest taka zła?

Wchodząc do prywatnej części garderoby, spojrzała jeszcze raz na śmiejących się i szturchających nawzajem po przyjacielsku Kalę i Kowala. Poczuła wtedy silne ukłucie w okolicy mostka, czytelny znak szalejącego w niej żalu oraz bólu. Odwróciła głowę niemal natychmiast, nie chcąc dołować się jeszcze bardziej.

Ona jeszcze nic nie wie. Nic nie wie...

Każdy widok szczęśliwych par, zwłaszcza bliskich jej osób, napawał ją cierpieniem. Po części dlatego, że sama od jakiegoś czasu nie mogła tego przeżywać, po drugie z powodu doświadczenia, które mówiło jej zawsze to samo: sielanka nie trwa długo.

Też będzie cierpieć. Już niedługo.

Wychodząc, przetarła w progu oczu z łez. Nie zważała już na nic. Parła do przodu z dużą prędkością, czym przestraszyła kilku przechodniów, pojawiając się znikąd w ich polu widzenia. Musiała być silna. Silna na tyle, by nie upaść po drodze i by znieść widmo tragedii nadciągającej nad jej nierozsądną siostrę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro