XV
I jak zwykle bywa niedzielami, wieczór minął szybciej, niż powinien, a poniedziałek dłużył się jak wyścig ślimaków do tyłu.
Na trzeciej przerwie, pomiędzy geografią a polskim, Anka z Julą przysiadły na korytarzu pod salą, zajadając się zakupionymi w piekarni drożdżówkami, co jakiś czas chowając je do papierowej torby, żeby nikt nie pomyślał, że zdobyły je nielegalnie w sklepiku lub od innych uczniów.
— No i mówię ci, siedzieliśmy tam cały dzień, było tak fajnie, ale tak fajnie, że mówię ci. A najlepsze to było ognisko na końcu. Na filmie Tadka widać, nawet ja tam jestem. A Tadek to w ogóle jak jeździł, to mówię ci — Jula trajkotała bez ładu i składu.
— On umie jeździć?
— No chyba nie, ja tam się nie znam, ale mu szło. A w ogóle to wiesz, jak on się prostował na tym koniu, to miał taką klatę, mówię ci, takie mięśnie, że serio, byś nie uwierzyła.
— O matko, to bym chciała zobaczyć.
— No, było na co popatrzeć. Ej, zdjęcie mam, zrobiłam, jak nie patrzył — Jula wyjęła telefon z kieszeni, dotknęła razy dwa, a na ekranie pojawiła się tapeta z ich kolegą. — Nieźle, nie?
— No, mega nieźle.
— Tego zdjęcia nie pamiętam — Głos Tadka zabrzmiał nad ich głowami w najmniej odpowiednim momencie. Dziewczyny prawie zawału dostały, ale Tadek zniknął w sali obok tak szybko, jak się pojawił.
O nie, niech to! Przypał.
— Myślisz, że coś sobie pomyśli?
— Co?
— Nie wiem.
— Tak w sumie, to on mnie o ciebie pytał, czemu cię nie było.
— Poważnie?! — Usłyszawszy to, Anka rozpromieniła się, jakby właśnie wygrała na loterii. — Mogłaś mi od razu powiedzieć! Myślisz, że on mnie lubi?
— Nie wiem, ale chyba powiedział, że jeszcze kiedyś tam pojedzie nagrać filmik.
— Czemu wcześniej nie mówiłaś?! Która jest godzina? Jeszcze pięć minut przerwy, to lecę do niego!
Porwała się z miejsca, rozsypując dookoła okruchy po przekąsce. Wbiegłszy do sali numer sto czterdzieści dwa, zastała Tadka "poprawiającego" zadanie domowe z pomocą kolegi z ławki, głośno przy tym dyskutując.
— Tadek! — wrzasnęła na całe gardło. — Słyszałam, że wypytywałeś o mnie i że pojedziesz jeszcze do Milewczyzny nagrywać filmik, więc mogę jechać z tobą.
— Poczekaj, co? Nie wypytywałem o ciebie, po prostu zawsze jesteście z Julą we dwie, więc się zastanawiałem głośno, dlaczego wtedy nie byłyście razem. I powiedziałem, że może, m-o-ż-e, pojadę jeszcze raz nagrać film.
W tym momencie wpadł nauczyciel, a widząc osobę nie ze swojej grupy, najpierw poprawił okulary, po czym spytał:
— Panienka to praktykantka czy nowa uczennica, o której nie wiem?
Bliska płaczu po niespodziewanym zimnym prysznicu od przyjaciela, Anka wycedziła tylko:
— Ja? Niee, ja już wychodzę.
Spuściła głowę i wolnym krokiem skierowała się w stronę sali od geografii numer sto czterdzieści pięć. Nauczycielka stała w drzwiach, czekając tylko na nią. Gdy tylko weszły do środka, zadzwonił dzwonek.
Za oknami słońce świeciło, rażąc w oczy, jakby mówiło: "Hej, a pamiętasz jeszcze lato? Na pewno, teraz musisz pracować. Żałuj i czekaj rok". Podczas lekcji niemieckiego bolało to najbardziej. Jurek starał się jak mógł, żeby wyprzeć ze swojej świadomości istnienie tego przedmiotu. Siedząc w ostatniej ławce, jak najdalej biurka tej wrednej francy z krzywymi zębami, z przerwą między nimi niepokojąco podobną do tej posiadanej przez jednego aktora z telewizji, nie trudno było odpłynąć. Siedział wyprostowany z miną raczej głupkowatą, konsekwentnie nie dopuszczając do mózgu żadnych informacji. Jego myśli fruwały gdzieś razem z dźwiękami latynoskiej muzyki w towarzystwie obrazu tańczącej Maríi.
— Ej, stary — Wojtek szturchnął kumpla w ramię i Jurek natychmiast się obudził.
— Yyy, tak?
— Mówię do ciebie już czwarty raz! — oczy wkurzonej francy wydawały się jeszcze bardziej wyłupiaste niż zwykle. — Przeczytaj przykład dwa kropka pięć, jeżeli w ogóle potrafisz.
Zdezorientowany chłopak nie bardzo wiedział, która to strona dwa kropka pięć i dlaczego miałby coś czytać ze strony tytułowej. Towarzysz tej niedoli siedzący obok z trudem powstrzymywał śmiech, patrząc na przeciągające się zmagania z podręcznikiem. Z każdą sekundą oczy francy stawały się coraz bardziej wyłupiaste, a jej noga wybijała szybciej takt o podłogę.
— Ty w ogóle wiesz, na jakim świecie ty żyjesz, młodzieńcze? Mam ci wstawić laczka, żeby cię otrzeźwić?!
— Już, już, proszę pani.
Wojtek, litując się nad kolegą, podsunął mu ukradkiem odpowiedź ze swojej książki.
— Ich werde heute Abend nicht tanzen — powiedział w końcu Jurek, po czym westchnął ciężko jak po maratonie. Franca nawet się nie odezwała. Odwróciła się na pięcie i poszła zaczepiać kogoś innego.
Ich werde heute Abend nicht tanzen. Dziś wieczorem nie będę tańczył. Nie będę tańczył z Maríą. Eh...
Gdy tylko zadzwonił dzwonek, pechowy marzyciel wystrzelił z sali jak z procy. Popędził na dół, na parter, zobaczyć wreszcie Maríę, w końcu nie widział jej już całe półtora dnia.
Była już godzina czternasta trzydzieści, mnóstwo uczniów opuszczało już gmach, María również. Jurek zauważył ją wychodzącą z szatni. Przemykała w swojej czerwonej kurtce pomiędzy ludźmi, którzy Jurka nie bardzo interesowali. Postanowił pobiec za nią.
— María! Maríaa!
Dziewczyna natychmiast się odwróciła. Po chwili, jak w tym łamańcu językowym, wyindywidualizowała się z nie-rozjuszonego tłumu.
— Cześć, jak tam?
— Wiesz, dobrze. Przechodziłem obok i cię zobaczyłem. Pomyślałem, że się przywitam.
— Miło cię znowu widzieć — mówiła Maria, nie przestając się uśmiechać. Taka już była jej natura. W ten sposób właśnie zaskarbiała sobie ludzi. — Też już kończysz?
— Co? Nie, mam jeszcze wuef. Zaraz tam schodzę. W sumie chciałem cię zapytać, czy...
— Tak?
— Czy... wiem, że lubisz muzykę i że twój brat gra na gitarze... i ja też... I właśnie...
Nie mógł zebrać myśli, tak bardzo rozpraszały go te jej piękne, ciemne, prawie czarne oczy.
— Chciałbyś zagrać z nami?
— Tak, tak, właśnie tak!
— To bardziej na wiosnę, bo w październiku już jest zimno i to koniec z występami na ten rok.
— A to szkoda, ale wiesz... może byście mnie nauczyli jakiegoś utworu, jakiejś piosenki, bo... muszę ćwiczyć nowe utwory, muszę się... rozwijać.
Tak, to jest ten powód. Tylko dlatego.
— A, pewnie! Wpadnij do nas kiedyś. Może w tę sobotę? Akurat mama i tata jadą do babci, wrócą wieczorem.
— Tak, jasne, pewnie, będę na pewno!
— Fajnie, to tutaj masz mój numer — Maria wysunęła z kieszeni drobny zwitek papieru, na którym po rozłożeniu widniało jej imię, a pod nim ciąg dziewięciu cyfr. — Tylko nie zgub!
— Już chowam.
Nigdy nie zgubię. Nigdy.
María mrugnęła na pożegnanie, a gdy zniknęła za rogiem ulicy, zafascynowany Jurek, nie do końca zdając sobie sprawę z tego, co robił, podniósł lewą ręką karteczkę w stronę twarzy i zbliżył ją do ust. Ocknął się, gdy przy tej okazji spojrzał na zegarek. Była czternasta trzydzieści osiem, za dwie minuty zaczynał się wuef.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro