Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XLVI


     Od rana aż do południa Ana skrzętnie próbowała przenieść całą swoją tragiczną siłę na coś pożytecznego. Odpaliła listę z pieśniami ludowymi z połowy świata, by móc w spokoju biegać z kąta w kąt, przestawiając jej zdaniem niepasujące do wystroju przedmioty, nieruszane chyba od śmierci babci. Nie szło jej z mailami od lokat, za to zebrała pranie z całego mieszkania, nie przejmując się, że zielone ręczniki wrzuciła z czarnymi spodniami. Kalina zapewne by to zauważyła, gdyby akurat nie uczyła się historii z seriali kostiumowych. Że ze starszą siostrą działo się coś dziwnego, zrozumiała dopiero, gdy tamta za ścianą zaczęła tłuc bez opamiętania mięso kurczaka, jakby to był bazalt z kamieniołomów.

— Hej, zaraz ogłuchnę przez ciebie! — krzyknęła z korytarza, ale Anastazja jej usłyszała, póki nie stanęła obok, unikając potężnych ciosów młotem. — Hej!

— Co takiego?! — Ana przerwała wreszcie pastwienie się nad kawałkiem drobiu, ocierając czoło nieutytłanym nadgarstkiem.

— Już nic — rzekła już znacznie ciszej. — Czemu tak walisz?

     Siostra odłożyła młotek, rzuciła drapieżne spojrzenie na rozrywające się różowe kawałki fileta, a w głowie czuła uderzenia jakby bił gongu bitewnego.

— Muszę się na czymś wyżyć — wysapała, opierając ręce o blat. — Pół nocy nie spałam.

— A to dlatego mi się śniło, że jakieś upiory z opery nam do domu przywiało — grzmiała młodsza. — To byłaś ty bez makijażu.

— No rzeczywiście, boki zrywać. Dowcip starszy niż mój samochód. Mnie jakoś nie było do śmiechu.

     Otrzepała ręce i zaraz zaczęła toczyć kotlety w panierce, ale nagle w kuchni zrobiło się dla niej za mało miejsca.

— Możesz mi się tu nie pałętać po kuchni? — Zmrużyła brwi. — Idź pogadaj z tym całym Kowalem czy coś.

— Nie odbiera. — Wskazała na leżący na szafie telefon. — Mieliśmy się spotkać po świętach, a on nic. Zapomniał.

— Nie zapomniał. Po prostu cię olewa — Starsza zaakcentowała ostatnie słowo.

— Ty chyba byś chciała, żeby tak było, nie? Ciągle mi tu narzekasz. Uważaj, bo pomyślę, że to przez ciebie się nie odzywa.

— Myśl sobie, co chcesz, ja nic nie zrobiłam. — Pierwsze płaty zaczęły już skwierczeć na ogniu. — Olewa cię, bo mu przeszło albo nawet nigdy się nie zaczęło. Jest jeszcze jedna opcja. Grał na dwa fronty i przeszedł do ofensywy w jednym kierunku, a ty zostałaś opuszczonym pobojowiskiem. Znam to. Wiem, jak boli.

— Te-de-de - przedrzeźniała ją Kalina. — Nie cierpię tych twoich metafor. A Kowal nie jest taki, jak te wszystkie twoje typy.

— Tak, na pewno. Tu mi kaktus wyrośnie — Wskazała palcem na drugą dłoń, po czym zaczęła dolewać tłuszcz roślinny na patelnię. — Wstaw ryż.

— Już szykuj doniczkę — ironizowała młodsza, a chcąc jeszcze bardziej jej dopiec, dodała: — Ty się upewnij lepiej, czy Federico jest dzisiaj w robocie.

— Niby dlaczego?

— Bo jak się zorientuje, że będziesz uczyć tanga Rafaella, to może wbić na trio... znaczy na solo. A z roboty go raczej na zawołanie nie wypuszczą.

— No nie, jeszcze to, prawie zapomniałam — Anastazja przyłożyła brudną jeszcze dłoń do czoła. Olej zaczął strzelać gorącymi pociskami. — Mogłaś mi nie przypominać.

— Mogłaś się nie chwalić, to bym nie miała czego przypominać. Opowiedz mi potem o wszystkim. Tylko nie budź mnie, jak będziesz wracać nad ranem. — Właśnie się zorientowała, że za takie gadanie mogła dostać za karę więcej sprzątania, więc dodała: — Weź wyluzuj w końcu. Jest nowy rok, nowa ja, nowa ty.

— I stare problemy. Dziękuję, postoję. — Siostra tym razem jej darowała. Ledwie sama z sobą dawała sobie radę. — Zamieszaj ten ryż, już przywiera!

     Młodsza niechętnie wykonała polecenie, ale nadawała dalej:

— Jak chcesz. Mogę wyjść z tobą? Pójdę na kawę do "Krakowskiej".

— Masz kawę w domu — burknęła instruktorka, jakby się już poważnie posunęła w latach.

— Ale nie piernikowo-imbirową z pomarańczą i syropem sosnowym.

     Najwyraźniej wyobrażenie smaku oraz zapachu tego cuda zadziałało, bo siostra, westchnąwszy głęboko, uległa:

— O rany, dobra, ten raz niech będzie. Tylko żebym nie zbankrutowała przez ciebie.

— Tego nie obiecuję.

     Ana rozłożyła pół gara ryżu na dwa talerze, a do tego po jednym kawałku smażonego mięsa, i to bez sosu. Powiedzieć, że Kala była zawiedziona, to za mało. Ta prawie że purytańska dieta zaczynała już ją poważnie męczyć.

     Wychodząc z domu, mało nie poślizgnęły się na klatce schodowej przez leżący nań, wniesiony przez mieszkańców na butach, stopiony śnieg. Szły wolno, możliwie najwęższymi i najmniej uczęszczanymi uliczkami, by nie rzucać się w oczy. W końcu Kala przyspieszyła kroku, kierując się w stronę najmodniejszej kawiarni w mieście.

     Na drzwiach "Krakowskiej" wisiała kartka, napisana pismem jak z mięsnego w markecie. Wielkie litery wręcz krzyczały, by je rozszyfrować i mimo że Kalina zwykle unikała czytania nudnych obwieszczeń, tym razem zrobiła wyjątek, po czym jeszcze bardziej zachęcona wbiła do środka.

     W kolejce stały dwie osoby. Zniecierpliwiona kręciła się dookoła, skanując wzrokiem każdy centymetr lokalu. Gdy wreszcie nadeszła jej kolej, natychmiast zagaiła Tomka:

— O od kiedy te zamówienia z dostawą? — Wskazała na białą od tej strony plamę na drzwiach.

— Od drugiego stycznia. Chcesz coś zamówić do domu?

     Wtedy zawiesił się na chwilę. Pamiętał tę dziewczynę. Zamawiała kawy miesiąc temu. Ona znała tę piękną klientkę, z którą od dawna chciał się umówić. W zasadzie były nawet do siebie podobne, właśnie to zauważył.

— Kojarzę cię. — Pomachał jej przed oczami palcem wskazującym. — Ty znasz tę wysoką, chudą? No tę, co o niej ostatnio gadaliśmy.

— No znam niestety. — Kiwnęła głową, rozkładając się prawą ręką po ladzie, o mało przy tym nie strącając wazonika ze sztucznymi tulipanami. — To moja szurnięta siostra, a co?

Siostra, czyli mam punkt zaczepienia - pomyślał. W sumie obie całkiem niezłe.

— To... chciałaś coś zamówić? Do domu?

— Co? A, chciałam jedną kawę tą z imbirem i syropem sosnowym. — W tym momencie przybliżyła się, jakby chciała mu coś szepnąć na ucho. — Na miejscu.

     Widząc jego kwaśną minę, dodała jeszcze:

— Tak w sumie to jeszcze jedną taką samą na jutro do domu.

      Tomek natychmiast zmienił nastawienie.

— Jaki adres? — Wyciągnął stary notes z długopisem.

     Adres? No nie, ona mnie zamorduje. A niech tam, raz się żyje!

— Tkacka dwadzieścia trzy przez trzy — rzuciła głośno na jednym wydechu, żeby nie musieć powtarzać.

— Imię? — spytał z manierą policjanta na przesłuchaniu.

— Klotylda Florentyna.

— Serio?

— Żartuję przecież. Pisz Kalina. — Wskazała mu palcem, upewniając się, że dobrze zapisał zamówienie. — Kalina Malina, jak w tej piosence.

     Gdy schylił głowę, zapisując zamówienie w notatniku, ujrzała na jego głowie zalążki zakoli i kilka siwych włosów, a na fartuchu małą plamę po soku z ciemnych owoców.

— Poważnie ktoś tak cię skrzywdził? — Podniósł na chwilę wzrok.

— Nie, na drugie mam Cecylia, po patronce od muzyki.

— Dobra, piszę Jaśmina. Tak masz pewnie na trzecie, co? — wypalił przez zaciśnięte zęby. — Razem trzydzieści dwa złote.

Dała trzy dychy w dwóch banknotach, a resztę liczyła w srebrnych dwudziestkach i dziesięciogroszówkach. To była słodka zemsta jej siostry, ale odbiła się jedynie na bariście. No, może jeszcze na ludziach ustawiających się za nią w kolejce.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro