Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XLIX


     I nie wiadomo, czy Anka jakoś szczególnie tego żałowała, choć gdyby obie jakiś cudem dowiedziały się, co w tym czasie działo się w domu Jurka na Polach Ryżowych, zapewne w mgnieniu oka by się tam teleportowały. Widok czterech tańczących facetów w niekoniecznie czarnych garniakach zdecydowanie był wart wiele.

— Kowal ma dentystę dzisiaj, to wiem, a Rafał będzie? — zastanawiał się głośno Tadek, dosuwając kanapę do okna.

— Mówił, że też dzisiaj nie może — oznajmił Zawadzki przytomnie, zrzucając na krzesło wszystkie dwa mizerne meloniki, jakie znalazł na strychu.

— Trudno, jego strata. Karawana jedzie dalej — Mateusz machnął ręką, choć wyglądało to raczej na strzepywanie końskiej muchy. — Taki się nada? — Wyciągnął czarny kapelusz z bawełnianej torby. — Od dziadka pożyczyłem, mam oddać w nienaruszonym stanie.

— Ta, może być — odparł Kaniewicz, sprawca tego całego zamieszania. — Tylko weź taśmę z mojego plecaka i pozbądź tego się kurzu całego. — Romecki, też masz swój?

— No ba, cylinder mam! — Janek z dumą zaprezentował swoją cenną własność. — Też gdzieś znalazłem w piwnicy. Nie wiem, kto się tym wcześniej bawił.

— No to co, chłopaki, jedziemy z tym koksem — Widząc, że z grubsza wszystko gotowe, wolna przestrzeń do tańca też przygotowana, Tadek kiwnął głową na znak do szybkiej rozgrzewki.

     Zabrzęczał czyjś telefon.

— Przepraszam, panowie — Janek odsunął się, by móc w spokoju się uśmiechać półgębkiem podczas odpisywania. Schował komórkę do kieszeni, po czym wrócił do pozorowania boksowania z Jurkiem i podskoków wraz z otrzepywaniem.

— Zróbmy jeszcze raz ten układ, zanim nagramy — Zaproponował Mati, robiąc właśnie rolkę w dół.

— Dobra, to jeszcze raz. Ustawcie się — Tadek klasnął, rozciągając jeszcze nogi w przykucu, lecz zaraz cały kwartet przeszedł pod ścianę.

— Rata-rara-para-bam.

     Tak od rytmu nazywali kolejne kroki. Noga zewnętrzna w przód, strzały z palców od wewnątrz, nadgarstki w stałej rotacji, stuk butów, podkręcenie kapelusza niczym w kabarecie czasów międzywojnia.

— Dobra, jest w porządku, nagrywamy — zarządził Jurek, ustawiając włączoną kamerę w telefonie na przeciw prowizorycznej sceny. Przedstawienie się rozpoczęło. Rata-rara-dźwięk wiadomości.

— Nie no, stary, błagam! — Tadek w tej chwili ostatecznie stracił wiarę w ludzi. — Wycisz to na te chwilę

— Dobra, dobra, wyłączam już — odparł bez cienia skruchy winowajca, po czym wrócił na pozycję. — To od początku.

     Rata-rara-para-bam...ha!

— Jest? — spytał błagającym tonem Mateusz, zmachany jak turysta na pustyni, wędrujący pół dnia bez wody. Rzucili się więc wszyscy na telefon gospodarza, by odpalić pierwsze nagranie.

— Romecki, idioto! — nie wytrzymał Tadek, bo w końcu to na nim odbije się całą krytyka od widzów kanału. — Cały czas ci oczy latają poza kadr!

— Bo mi telefon świecił, się nie mogłem skupić.

— Spoko, panowie, powtórzymy to — Jurek jak zwykle starał się utrzymywać przyzwoity poziom rozmowy. Ustawił kamerkę ponownie, a zaraz potem dołączył do kolegów. — No to wio!

     Rata-rara... no, z grubsza to samo.

— Może być — stwierdził oficjalnie szef przedsięwzięcia, podziwiając ich kolejne video. — Trochę nierówno, ale ujdzie. Na poniedziałek powinienem zdążyć zmontować.

— To co, chłopaki, teraz fifka? — Mati zacierał ręce na tę rozgrywkę i wyglądało na to, że już się wyleczył z okrutnego cierpienia. Dawno nie grał na konsoli, w zasadzie to od ostatniego razu, kiedy był u niego Janek. Teraz zapowiadała się zacięta walka w większym gronie, czyli jeszcze lepiej.

     Tamten zaś, uchylając się od obowiązku ponownego przesuwania mebli, posłał pewnej rudowłosej tancerce okraszoną buźkami treść: "Dzieło skończone. Niedługo premiera." Odpowiedź nadeszła błyskawicznie.

"Już się nie mogę doczekać" — Zakończyła znaczkiem lśniącego serduszka, po czym rzuciła kostkami. Potoczyły się po całym stole, zbiły kilka figurek drzew, a potem spadły na podłogę. — Trójka i czwórka. To teraz ruszam na południe. — Przesunęła pionki na wyznaczone pole z zakładem. — Nowa kamienica, dobra, płacę za renowację.

     Sześciany poturlały się raz jeszcze, tym razem wprawione w ruch ręką jej chłopaka.

— Mam szóstki. I pach, i pach, i pach. Księgarnia, kawiarnia i kawał parku są moje. I patrz, spalę ci amfiteatr.

     Gdyby zapytać Antka, jak często myślał o Imperium Rzym... Radzieszynieckim, odpowiedziałby, że tak często, jak grali z Różą w Radzieszyniadę. Częściej myślał tylko o Siłaczu. Biedne autko, ostatnio ktoś go porysował na parkingu.

— Nie, no jak? Jakim cudem? — oparła głowę o ręce, zbliżając się o planszy. — Przecież park mam pod zarządem. Mam tu jadłowozy postawione.

— Ale nie zebrałaś czynszu, więc mogłem przejąć — zauważył chłopak. — Nie martw się, schronisko ci zostawię.

— No to chyba znowu przegrałam — westchnęła, zbierając zbite żetony.

— Jak byś się bardziej skupiała, to pewnie byś wygrała, tak jak kiedyś. Rozkojarzona jesteś. — Natychmiast zmarniał na twarzy, jakby naprawdę go to zabolało. Przeczesał jasne włosy, po czym zsunął się ze stołka na kolana. — Coś jest nie tak? Ja coś zrobiłem?

— Nie, ty nie! — broniła się. — Wiesz, że jesteś dla mnie najważniejszy! I kocham cię bardzo. Po prostu szkoła, taniec, no wiesz... dużo tego. — Wymyśliła na poczekaniu, odsuwając wzrok i podejrzenia. — Czasem już przestaję myśleć.

     W jej głowie panował chaos. Nie mogła mu powiedzieć, że jej myśli zaprzątał ktoś jeszcze. Że ciepło na sercu robiło się jej na widok ich obu. Że chciała mieć teraz przy sobie ich obu.

— No wiem, dlatego masz mnie! — Wbrew zasadom gry przesiadł się obok niej i uśmiechając się szczerze, objął ją jednym ramieniem, ona zaś spuściła głowę w jego stronę. Kiedyś sobie przypomni, jak się wygrywa w życie.

     Tymczasem w kamienicy przy Tkackiej szalony duch artystyczny wstąpił wyjątkowo w Kalę, przez co rozkręciła muzykę z telefonu na pełne głos, zapewne po to, by zagłuszyć ciągłe pokładanie się i wstawanie z wersalki, bieganie do kuchni po kolejne szklany wody, to znowu sprawdzanie komórki po raz milion któryś tam.

— Nie ciskaj piorunami, bo nam jeszcze meble spalisz. Co znowu, nie odpisuje? — krzyknęła Ana z jakimś rodzajem tryumfu w głosie, gdy akurat muzyka ucichła, bo jej teoria na temat wybranka "młodej" stawała się coraz bardziej prawdopodobna.

— W końcu odbierze — upierała się nastolatka. — Ostatnio tak robi, że odbiera o trzeciej w nocy albo czwartej.

— Typowy facet — zabrzmiała jak każda filmowa hrabina na kanapie z jakąś dymiącą pałką trzymaną w dłoniach wyłącznie dla ozdoby. — Wcześniej ma milion ważniejszych spraw do ogarnięcia, a dopiero jak wszyscy inni śpią i nie ma z kim pogadać, odpisuje tobie. Właśnie spadłaś na milion pińcet sto tysięczny plan, powodzenia.

     To rzekłszy, wróciła do swoich spraw przy laptopie.

— Ty to potrafisz człowieka pocieszyć! — Kala stanęła nad nią, ewidentnie zniecierpliwiona. — Co ty właściwie robisz, tak stukasz? Książkę piszesz?

— Nie — odparła z dumą. — Nieprzyzwoicie uprzejme prośby o danie grosza żebrakowi. Jeszcze będę musiała to wydrukować i zanieść osobiście do biur. — Wzięła łyk kawy. — Wątpię, czy coś z tego wyjdzie, ale trzeba spróbować.

     Siostra wścibsko wpakowała się na kanapę obok niej. Wpatrywała się w ekran jak cielę w namalowane wrota, śledząc każde napisane przez Anastazję słowo i śmiejąc się z każdej literówki..

— Jakby ode mnie ktoś chciał wyciągnąć kasę, to też bym nie dała — bąknęła, a Ana spojrzała na nią z politowaniem.

— Nie mamy wyjścia. Poza tym to jest trochę bardziej skomplikowane. — O dziwo postanowiła to wytłumaczyć. — Tu się też liczy koszt reklamy, promowania marki na nowych rynkach, w nowych miejscach i tak dalej. Zrozumiesz, jak będziesz dorosła.

     A mówiąc o tym, przypomniała sobie coś bardzo ważnego. Szybkim ruchem zamknęła komputer i zwróciła się do piętnastolatki.

— Kala, jutro wieczorem sama sobie ogarniasz jedzenie. Ja idę na kolację do Marii.

— Ta, akurat, do niej — potrząsnęła głową, a próbując nie wyjść na niemotę bez znajomych, czy też raczej nie chcąc babrać się w żywności samodzielnie, dodała: — To ja pójdę do Kowala.

— O ile cię wpuści.

— Ej, no! — Już chciała jej dołożyć poduszką, gdy usłyszała wibrację. Licząc, że to wilk, natychmiast go pochwyciła. Gdy ekran znów się rozświetlił, jej mina już nieco zrzedła. Poczuła napięcie w nadgarstkach i głośno wypuściła powietrze ustami.

— I co? To on? — dogadywała dalej starsza, przechylając kubek tak, żeby spłynęła jej do gardła ostatnia kropla.

— Nie, to, jak ty to mówisz, primadonna — Kala podwinęła nogi i teraz siedziała po turecku. — Oczywiście musi się pochwalić wszystkim świętym, że jedzie jutro na wolontariat przy jakichś zawodach, w skokach chyba. Eh, też bym chciała. — Rozmarzyła się.

— To się zdecyduj, czy chcesz jutro jechać na te zawody, czy się spotkać z Kowalem.

— Pewnie ani jedno, ani drugie nie wyjdzie.

— Bywa. Życie.

     W innej części miasta Rafałowi brzmiała w głowie przesłuchiwana od kilku dni aria Skołuby, bo — jak sądził — powinna go skutecznie nastroić do roli sarmaty. Strzelił sobie w kościach szyi, wypiął pierś, wyciągnął rękę jak do toastu i tak grubym, gardłowym głosem, na jaki było go stać, począł wygłaszać peany:

— Więc pijmy zdrowie szacownego pana kasztelana! Na okoliczność tę... tę... niezw... niesam... Na okoliczność tę... Co jest?! — wrzasnął, cofając pogięte już i poplamione strony scenariusza. — Na okoliczność tę niepospolitą, wiedziałem! Zdrowie pana kasztelana na okoliczność tę niepospolitą zwycięstwa nad wschodnią tłuszczą...

     Nie, tak źle.

— Nad wschodnią tłuszczą krwi jego żądną...

     A może powinien poprosić Fede o pomoc? Kiedy on czasem coś powie głębokim jak studnia głosem z całą mocą, to aż na drugim końcu ulicy słychać, więc może...

     Nie! Jeszcze raz.

— Wschodnią tłuszczą krwi jego żądną jak hieny!

     Odchrząknął. Wczoraj szło mu znacznie lepiej. Nie miał takiej chrypy, więc zaczął podejrzewać przeciążenie. Za dużo gardłówki, może jakieś przeziębienie do tego. A może po prostu wczoraj był jeszcze na haju emocjonalnym po zajęciach w Assemblage'u. 

— Więc pijmy zdrowie szacownego pana kasztelana! — powtarzał do znudzenia, przesuwając jedną dłonią strony dramatu, a drugą kartki podręcznika do rozszerzonej matmy, którą to miał zamiar w tym roku poprawiać.

     Ona miała w sobie coś innego. Coś, czego wcześniej nie widział u żadnej dziewczyny. Nie przejmowała się opinią innych ludzi, była pewna siebie, odważna, świadoma swoich talentów, może nieco nadęta... bardzo nadęta. Jak żadna inna broniła do siebie dostępu. A jednak czuł, że wcale taka nie była, że grała, zupełnie jak on we wtorki w Studiu Rad. Wiedział od pierwszej chwili, że tak naprawdę miała serce, co prawda zamrożone, więc wystarczyło je stopić. To było wyzwanie, ale wyzwanie godne walki, nawet jeśli musiał ją stoczyć nie tylko z nią, ale też z Federiciem. I te nogi... Tak, one też były warte zachodu.

      A jeśli się nie uda?

      Czort z tym, dopiero wtedy będzie się nad tym zastanawiał. Teraz miał kilka pilniejszych spraw na głowie.

— Azaliż zasługi kasztelana naszego po wsze czasy świecić nam będą przykładem!... A ciąg geometryczny z ku do szóstej potęgi...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro