XIV
W niedzielny poranek pogoda się pogorszyła. Powiało jesiennym chłodem, bez kurtki i czapki nie należało w ogóle wyściubiać nosa za drzwi. Nawet kościelne dzwony biły tego dnia z jakąś większą melancholią. Cały świat zdawał się przekonywać, że należało na dobre zakolegować się z ciepłymi kocykami i jeszcze cieplejszą herbatką.
Po obiedzie Antek postanowił zajrzeć do stojącego w garażu Siłacza, jak nazywali z ojcem swojego Renaulta. Autku już trochę leciały progi i elektryka zawodziła, ale stara miłość do przyjaciela na kółkach przecież nie rdzewieje. Uśmiechnął się, pogłaskał, popatrzył czy ogonem nie macha. Wyglądało, że ojciec poradził sobie sam z naprawą.
Nie martw się, przyjacielu, nie opuszczę cię. To było tylko raz, jedyny raz. Możesz spać spokojnie.
— Hamulce jeszcze działają. Do przeglądu wytrzyma — odezwał się tata, wysunąwszy się zza bramy.
— A, to dobrze. Tylko szkoda, że nie mogłem ci pomóc.
— Z tym staruszkiem będzie jeszcze roboty w bród, a drugi taki wyjazd z przyjaciółmi się tak szybko nie trafi. Nie masz czego żałować.
Słysząc to, młodzian nieco się rozchmurzył.
— A czy przypadkiem twoja dziewczyna nie miała tu wpaść dzisiaj?
— Róża, tato. Będzie za chwilę.
— No to sio stąd, leć szykować kwiaty i świece!
— Nie, no bez przesady.
— Zaraz będziesz cały w oleju, dziewczyna się wystraszy. Znikaj.
— Dobrze, już sobie idę.
Chłopak niechętnie zostawił biednego Siłacza, posyłając mu tęskne spojrzenie na pożegnanie, a gdy odwrócił głowę, Róża czekała już pod furtką. Otworzył jej, przywitali się czule, po czym wbiegli na piętro do pokoju chłopaka, nie zwracając uwagi na resztę domowników. Widząc to, pani Winiarska uśmiechnęła się pod nosem, ale nie powiedziała ani słowa.
W pokoju było czysto i schludnie, bez przepychu, stała w nim szara wersalka, skromne biurko, dość potężna szafa na ubrania oraz książki, na stoliku czekało już na nich ciasto, a dokładnie karpatka upieczona przez mamę Antka, z zawodu wybitnego cukiernika. Jako że okna pokoju niezbyt szczęśliwie wychodziły na stronę północną, do pokoju wpadało niewiele światła. Wnętrze nie wyróżniałoby się specjalnie wśród innych sypialni młodych ludzi, gdyby nie wiszące wokół plakaty ze zdjęciami ulubionych modeli samochodów właściciela: Mustangi, Ferrari, Rolls Royce oraz Alfa Romeo. Co ciekawe, nie było wśród nich zdjęcia Siłacza, ale znając Antka, zapewne trzymał je pod poduszką, aby zawsze było blisko.
— Wczoraj było niesamowicie! — westchnęła rozanielona Róża, spoglądając w sufit. — Nie wiedziałam, że tam jest tak fajnie. I że jazda konna może być fajna. Chyba będę musiała tam bywać częściej. Pojedziesz tam ze mną kiedyś?
Zrobiła maślane oczka i zamrugała trzykrotnie. Takiej prośbie nie mógł pozostać obojętny.
— Tak, kiedy tylko będziesz chciała. Mnie też się bardzo podobało, ale chyba najbardziej to ognisko i to, że byliśmy tam wszyscy. Gdybym miał tam jechać sam, to pewnie w ogóle bym nie był zadowolony.
W tej chwili zabrzmiał dźwięk przychodzącej wiadomości.
— Masz rację — powiedziała, przysuwając się bliżej chłopaka i kładąc delikatnie głowę na jego ramieniu. — Fajnie tak pobyć z ludźmi, jeść, tańczyć. Musimy to kiedyś powtórzyć, niekoniecznie w Milewczyźnie.
— Gdzie moje maniery! — Antek wzdrygnął się, jakby zapomniał o najważniejszej sprawie w życiu. — Chcesz się napić? Mamy czerwoną oranżadę, twoją ulubioną.
Znów pojawił się dźwięk wiadomości.
— Tak, poproszę — odrzekła, by zaraz odpalić swój telefon i sprawdzić powiadomienia.
— Coś ważnego? Proszę, twoja szklanka.
— Dzięki, nie, nic. Może załóżmy wreszcie grupę w komunikatorze, żeby móc sobie normalnie pogadać z ludźmi z Assemblage'u?
— No dobra, ale z Anastazją czy bez niej?
— Możemy zrobić dwie grupy, jedną z nią, a drugą tylko dla nas, tylko jak ona się nazywa?
— Nie wiem, nie powiedziała. Na stronie szkoły też nie podali nazwiska, bo sprawdzałem. Dziwna sprawa.
— Bardzo dziwna. Może jest poszukiwana, to dlatego?
— Niemożliwe, nie przyjęliby jej do pracy. Musi chodzić o coś innego.
— Skoro nie znamy nazwiska, to i tak jej nie dodamy.
Telefon Róży kolejny raz zaświecił, zdradzając nową wiadomość. Widząc ją, twarz dziewczyny się rozpromieniła.
— Z kim tak piszesz? — zainteresował się jej luby. — Mam się bać?
— To nieważne, nic ciekawego.
W rzeczywistości myślała inaczej. To Janek, ten sam, którego kiedyś pomyliła ze swoim ukochanym, a teraz tańczyli razem w zespole. Od jakiegoś czasu próbował zaprosić ją na gorącą czekoladę do "Krakowskiej", lecz do tej pory konsekwentnie mu odmawiała. W końcu zaczęli ze sobą rozmawiać o po koleżeńsku i wysyłać obrazki ze śmiesznymi kotkami. Janek nieszczególnie interesował Różę, ale jego czarno-biały niczym pingwin kot Miauczysław Myszowiec Drugi to już inna para kaloszy.
W tej chwili doszły dwie lub nawet trzy wiadomości z rzędu.
— Już wyłączam dźwięk, obiecuję! — zarzekała się Róża.
— Spoko. Widziałaś już nowy filmik Tadka?
— Nie, a o czym?
— Wstawił dzisiaj sklejkę z naszej wczorajszej imprezy przy ognisku. Patrz.
Video odpalił na komórce. Na pierwszym planie autor, w tle słychać śmiechy i śpiewy, a wokół piękne drzewa i oczywiście konie na pastwisku: cały piękny, wspaniały świat daleko za miastem.
— Genialne, ile osób już to widziało? A, sto dwadzieścia. Będzie co wspominać. Są komentarze?
— Parę. Konkretnie serduszka od Juli i coś tam Anki.
— Też polub i daj serduszko od nas.
— Dobra, zaraz będzie.
— I grupa assemblage'owa też zaraz będzie.
Zaraz, jak tylko obejrzę ten filmik od Janka — dodała w myślach.
Tymczasem Ana, korzystając z tego, że Kala w ciszy i skupieniu uczyła się o pantofelkach oraz amebach, postanowiła po raz pierwszy od miesiąca zatelefonować do ukochanej matki. Usiadła na kanapie, wybrała numer, a po kilku sygnałach i głębokim wdechu, usłyszawszy radosne "Halo?", odpowiedziała:
— Cześć, mamo.
— Jak miło, że dzwonisz, wreszcie! Długo się nie odzywałaś. Kalina dzwoni co drugi dzień.
— Wiesz, że nie jestem aż tak wylewna.
— Wiem, kochanie. Co u was? Jak wam się żyje razem?
— Jak zawsze. Trochę ona mnie podenerwuje, trochę znowu się na mnie boczy i tak w kółko.
— A w pracy dobrze?
— Tak, dobrze, jakoś idzie. Byliśmy ostatnio u wuja Witka.
— Słyszałam już, Kala opowiadała.
— Ciotka nie dzwoniła z pretensjami?
— Nie, a powinna?
— Nie, nieważne. Lepiej, żebyś nie wiedziała. Powiedz, co u was.
— Tata ma dwa nowe zlecenia na szeregowce. Biega, liczy, dzwoni do kontrahentów, nie daje spokoju — zaśmiała się do telefonu.
— To dobrze. Tęsknicie za nami?
— Za wami zawsze. Kochamy was obie bardzo, pamiętajcie o tym.
— Pamiętam, mamo.
— Wiesz co, kochanie? Muszę kończyć, zaraz kończy mi się przerwa. Buziaczki, pa.
— Pa, mamo, do usłyszenia.
Tak, mama nadal pracowała sobotami, niedzielami i w inne dni także. Anę również czekała taka przyszłość, chyba że zdarzyłoby się coś nieoczekiwanego, zmieniając zupełnie tor jej życia. Na to się jednak nie zanosiło. Można powiedzieć, że sama wybrała tę drogę. Pragnęła tego, a bycie córką swej matki tylko przypieczętowało przeznaczenie. Tak miało być i już.
Na moment ją zamroczyło. Przymknęła oczy, by dwie minuty później wybudzić się jak po najgorszym koszmarze. Jakimś cudem udało jej się podnieść, podejść do komody, a nawet nie pomylić tabletek ziołowych nasennych z tymi od bólu głowy, chociaż w sumie to nieważne, bo i tak brała je razem w ilościach hurtowych.
To miał być cudowny rok. Miała się wreszcie wyciszyć, spać tyle godzin, ile trzeba. Coś jednak ciągle ją przed tym powstrzymywało. Nie potrafiła wyjaśnić, czym był to coś, może jakimś niezbadanym głosem w jej głowie, może początkiem choroby, a może po prostu potrzebowała trochę więcej czasu na zapomnienie. Przecież wczoraj było tak cudownie! Bawiła się doskonale. Nikomu nie stała się krzywda. Wszyscy inni też wyglądali na szczęśliwych, nawet Gabi i wujek Witold. Więc skąd ten niepokój? Czyżby powiedzenie, że po burzy przychodzi słońce, tak naprawdę było odwrotnie proporcjonalne do świata rzeczywistego?
Aniela miała trochę inne rozkminy. Tego popołudnia przeszukała dosłownie całą sieć w poszukiwaniu chociaż strzępka informacji dotyczących najbardziej nurtującego pytania we wszechświecie, to znaczy, czy Paco Wójcik kiedykolwiek miał coś wspólnego z końmi?
Co prawda dowiedziała się, że Paco tak naprawdę miał na imię Patryk, na drugie Eryk, na trzecie Monitor, niedługo miał obchodzić swoje dwudzieste ósme urodziny, był prawie najmłodszym z czterech braci, a ich rodzice się rozwiedli, gdy miał siedem lat. Ostatnie zdjęcie ze swoją dziewczyną, Jagodą Jakąś-Tam, wstawił dziesięć miesięcy temu, zatem Aniela wywnioskowała, że muszą nie być już razem, ergo, miała u niego szansę. O jeździe konnej ani słowa, ani nawet jednego tagu, ani sugestii czy oznaczenia. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że jednak nie jeździł konno, a skoro nigdzie o tym nie wspomniano, nie warto było się angażować w sport, jeżeli nie prowadził do spotkania z ukochanym, najbardziej wyjątkowym idolem, jakiego poznała w życiu. I od którego miała nawet zdjęcie z autografem.
Należało pozostać przy tańcu.
Może dzięki talentowi uda jej się jeszcze raz go zobaczyć? A potem rozkochać w sobie na zabój i na zawsze? Mieć duży dom, dzieci, psa oraz prywatny program taneczny w telewizji, ewentualnie prowadzić jakiś format taneczny dla młodych zdolnych, takich jak ona teraz? O tak, to by było piękne. Ktoś by mógł powiedzieć, że trochę zbyt piękne, by było prawdziwe. Dziewczyna nie przyjmowała tego do wiadomości. W jej świecie ona i Paco już dawno byli po ślubie.
W tym idealnym świecie nie było jednak jej najlepszego przyjaciela Mateusza, który w realu często do niej pisał, czym czasem ją nieco irytował, tak jak dziś, aczkolwiek nie mogła mu o tym powiedzieć. Był dla niej zbyt dobry. Zbyt długo się znali. Poza tym, tak naprawdę go kochała, tak po przyjacielsku. Niczego więcej nie potrzebowała. Mateusz był przy niej, wspierał ją, razem się śmiali i chodzili na lody, za które wszak płaciła sama, w końcu się przyjaźnili.
W końcu jednak, spokojna o to, że Paco na pewno jest teraz sam, spojrzała na ostatnią wiadomość od Matiego. "Odbierz wiadomości z grupy. Czekamy na Ciebie" — przeczytała na głos. Weszła w lewy panel i rzeczywiście, dziesiątki wiadomości, polubień i kciuków w górę pod nową grupą Assemblage'u. Pięć połączeń nieodebranych.
Ugh, jestem popularna! I najwyraźniej lubiana. No i fajnie.
— Aniela, kolacja! — Usłyszała głos mamy.
— A co dzisiaj będzie?
— Kanapki z twarożkiem i rzodkiewką. Tylko chodź szybko, bo Kacper i Kuba ci zjedzą.
— Świetnie, już lecę!
Poleciała, zostawiając odpalony komputer, ustawiony na tapetę, a konkretnie jej zdjęcie z Paco z pokazu, z dorysowanymi różowymi oraz bordowymi serduszkami, a w tle wesoło bawiły się nieumiejętnie doklejone delfiny.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro