XII
Z kalendarza nieubłaganie odpadały kolejne kartki. Wrzesień miał się już ku końcowi. Dni wciąż jeszcze były ciepłe, ale znacznie krótsze dni zwiastowały rychłe nadejście jesieni. Nastał czas zbiorów gruszek, jabłek, żurawiny i winogron, których to w okolicy rosło całkiem sporo z racji zaopatrzenia miejscowych winnic. W powietrzu czuć było napięcie, jakby przyroda stanęła w oczekiwaniu na znak od pierwszych opadłych żołędzi i kasztanów.
Ku zdziwieniu Anastazji i chyba też samych zainteresowanych, w sobotę na przystanku pojawili się prawie wszyscy: poza Kalą i chętnym na wszystko Rafałem, i zaspanym Kowalem, i obrażoną Serafiną, i Różą w towarzystwie Antka i Janka, i trochę spóźnionym Tadkiem, i Anielą z Mateuszem, wpadła nawet María z "przypadkiem" idącym tą samą drogą Jurkiem. Zabrakło jedynie Anki, przez co Jula zobowiązana została zapamiętać każdy szczegół wycieczki, by potem wszystko przyjaciółce zrekonstruować, najlepiej w formie plotek.
— Jak miło, że jesteście — zaczęła Ana, która, sądząc po ubiorze, tego dnia najwyraźniej nie mogła się zdecydować, czy jechać na rekonstrukcję bitwy partyzanckiej, czy na safari w Kenii.
— Komu miło, temu miło — marudził Kowal pomiędzy kolejnymi ziewnięciami, a Kala mu w tym wtórowała.
— To dokąd właściwie jedziemy? — dopytywał Rafał.
— Do Milewczyzny, w folwarku przy dworze jest świetna stadnina ze szkółką i klubem. Autobus mamy za sześć minut.
— Ale wiesz, że my nie umiemy jeździć? — upewniał się Mateusz.
— To się naumiecie. Przy okazji poćwiczycie równowagę i świadomość własnego ciała. Same plusy.
Zza zakrętu wysunął się pamiętający czasy słusznie minionego ustroju pekaes i z właściwym sobie warkotem wjechał na przystanek. Ekipa wsiadła, po czym zajęła cały tył, gdy Ana zajęła się kupnem biletów. Za nimi wsiadły jeszcze dwie osoby, a chwilę później punktualnie odjechał w stronę Gęsiarewna.
Na miejscu naturalnie przywitała ich Gabriela. Uradowana od razu oprowadziła całą grupę po terenie ośrodka, nie zważając na krzywe miny Serafiny. Ostatnim obiektem na trasie zwiedzania była stajnia szkółkowa, wypełniona radosnym rżeniem niemłodych już koni. Stając w bramie, Gabi zwróciła się do Serafiny:
— Możesz oporządzić Toskanię.
— Tak!
— Ale jeszcze nie teraz. Pokażesz wszystkim, jak to się robi.
Po chwili dodała:
— Przygotujemy Malinę, Musicala, Koralę i Mamrota, na których na zmianę będzie jeździć reszta, bo chyba nikt poza Serafiną nie potrafi jeździć, prawda? Zaraz, zapomniałam o Kalinie. Kala, weźmiesz Gammę. Ja i Ana same sobie nie poradzimy z lonżowaniem aż czterech koni, więc pomogą nam dwaj pomocnicy, Gwidon i Marcin. Za chwilę widzimy się wszyscy przy ścianie stodoły, Serafina przywiąże tam Toskanię i będzie ją czyścić. Gotowi?
— Tak!
Pierwszy raz tego dnia można było usłyszeć jakiś entuzjazm, nawet jeżeli był udawany. Gabi po chwili zorientowała się, że trochę wbrew danemu kuzynce słowa wywołała Kalę, ale na szczęście nikt nie zwrócił na to uwagi. Serafina popędziła po swoją ulubienicę, gdy tłum gapiów zbierał się już w umówionym punkcie. Piękna Toskania była maści gniadej z gwiazdką na czole. Nie protestowała przed traktowaniem szczotką czy kopystką, ani też przed zakładaniem rzędu. Była idealnym modelem pokazowym.
Panna Małynicz poczuła się ważna. Bycie w centrum uwagi zawsze sprawiało jej przyjemność, z czym się nie kryła. Wiedzieli o tym wszyscy, wiedziała też Gabriela, lecz dla niej liczyło się jedynie, że tamta znała się na oporządzaniu.
Wkrótce, gdy wszyscy znaleźli się już na ujeżdżalni, Gabi zaczęła wpuszczać ludzi na konie. Serafina i Kalina ruszyły stępem przed siebie. Na prowadzoną przez stajennego Marcina Koralę wsiadł Piotrek, na Musicala z pomocą Gwidona wdrapała się Aniela, dalej na Mamrota z Anastazją dostał się Mateusz. Na lonżowaną przez Gabrielę Malinę zaproszono Jurka, lecz ten, chcąc jechać w jednej turze z Maríą, oddał kolejkę Juli. Ta z kolei, mając nadzieję na jazdę z Tadkiem, pozwoliła wsiąść Kowalowi.
Konie spokojnie ruszyły. Krok za krokiem, noga za nogą, trochę ociężale, jakby tego dnia zapomniały wypić kawy. Tylko Serafina, próbując się popisać, co chwilę zajeżdżała drogę Kalinie, co bardzo irytowało tę drugą. Anieli za to przypomniały się te wszystkie przejażdżki na kucykach podczas festiwali na dzień dziecka, które od tego nie różniły się prawie niczym poza faktem, że prowadzący nie szedł po lewej stronie konia, tylko stał na środku i "kręcił liną".
Jeśli to ma być jazda konna, to ja jestem mistrzem świata — pomyślała.
Wkrótce wreszcie zaczęło się coś dziać. Gabriela zarządziła długą serię ćwiczeń: pochylenie się nad koniem, jazda w pozycji stojącej, jazda bez trzymania wodzy, obrót o trzysta sześćdziesiąt stopni na koniu i tak dalej. W tym momencie pewność siebie Anieli już trochę spadła. Mateusz próbował robić dobrą minę do złej gry, ale poddał się po czterdziestu minutach, gdy Ana pospieszyła Mamrota do kłusa. Kowal trzy razy o mało nie spadł z konia, co nie uszło uwadze podśmiechującej się ukradkiem Kali. Jedynie Antek wyglądał na zadowolonego, po części zapewne dlatego, że jego zmysł równowagi miał się całkiem nieźle, a może też dlatego, że konie żywe miały co nieco wspólnego z końmi mechanicznymi.
— Dajesz Kowal, uuu! — krzyknął z prowizorycznych trybun Jurek.
— I my też tak musimy? — zmartwiła się Róża.
— Nie martw się. Gorsza od Mateusza raczej nie będziesz — Janek próbował dowcipkować, ale coś mu nie wyszło. Tym razem nie zrobił na niej dobrego wrażenia.
— Widzieliście Anastazję? — zaczął Rafał. — Niezła jest w tym.
— Stary, nawet mi nie przypominaj, że ona tu jest — przeciągnął Tadek, odchylając się do tyłu prawdopodobnie dlatego, by podziwiać skomplikowaną, jak na — jego zdaniem — zwykłą szopę, konstrukcję sufitu. — No to będę mieć o czym opowiadać na kanale.
— Na pewno obejrzę! — odpaliła się Jula. — A kiedy będzie? Dzisiaj? Jutro?
— Wkrótce — odrzekł Tadek, a w głowie dopowiedział:
Tylko błagam, nie piszcie już z Anką tylu komentów. W ogóle nic nie piszcie.
W tym momencie doszedł do nich wyraźnie przetyrany i zmęczony Mateusz.
— Jak tam, mistrzu? — rzucił Jurek, niby przypadkiem przybliżając się do Maríi.
— Nie polecam, dwa na dziesięć.
— Nieźle ci poszło — stwierdziła María, czując się trochę nieswojo, czując na swym ramieniu oddech jednego z kolegów. — Następnym razem na pewno będzie lepiej.
— Nie będzie następnego razu — żachnął się Mateusz. — Daję spokój, nie nadaję się do tego. Wolę tańczyć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro