Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

LXVI

Wracała do domu zmarnowana, posuwając nogę za nogą niczym podchmielona. Istotnie, była pod wpływem, a raczej już prawie od roku na odwyku od jednego z najgorszych narkotyków, targających losami ludzkości od zarania dziejów. Nagle złożył ją niemiłosierny ból w klatce piersiowej, iż prawie skuliła się na środku chodnika, trzymając się ręką pod piersią, a nie wydając przy tym nawet jęku.

Nikt tego nie widział lub zwyczajnie nie chciał widzieć. Przechodnie mijali ją jak zwykłą przeszkodę zwalniającą. Egipska ciemność spowiła świat i jej umysł.

...Precz z mej pamięci!... Nie - tego rozkazu

Moja (tylko moja!) pamięć nie posłucha!...

Krzysiek samym swoim istnieniem kładł długi cień na jej egzystencji. Pozostawił po sobie szramę, której nie sposób się pozbyć.

Wiedziała, że nigdy nie zapomni ostatniego dnia ich wspólnej historii. Tego, w którym zawaliło się jej życie i wszystko, co znała. To był ciepły, majowy dzień, w którym jej najlepsza przyjaciółka brała ślub. Anastazja przygotowywała się od rana, aby wypaść jak najlepiej. Przejęta nie zjadła nawet śniadania. Miała spotkać się ze swoim chłopakiem przy Placu Krasińskich, by stamtąd pójść razem na ceremonię do Kościoła Przemienienia. Dwie godziny przed umówioną porą wysłał jej wiadomość o niepokojącej treści:

Jestem chory. Nie przyjdę. Idź sama.

Zabolała ją ta sucha wiadomość bez żadnych konkretów, ale przełknęła ślinę i postanowiła być silną. W końcu nie każdy wybiera dzień swojej choroby. Nie winiła go. Próbowała nawet udawać przed sobą, że wszystko było w najlepszym porządku.

Stwierdziła, że skoro miała jeszcze chwilę wolnego czasu, pospaceruje po Ogrodzie Saskim. Tak też zrobiła. Obeszła znajome kąty, po czym przysiadła na jednej z ławeczek koło fontanny, próbując złapać równowagę. Wtedy właśnie ich zobaczyła. Zobaczyła Krzyśka z jakąś kobietą, przechodzących drugą stroną deptaku. Ona trzymała w dłoniach bukiet czerwonych róż z pobliskiej kwiaciarni, dokładnie taki sam, jaki podarował jej dwa lata wcześniej, gdy poprosił, by zostali parą. Ten bukiet związany był nawet identyczną lawendową wstążką.

Przez chwilę nie dowierzała, myślała, że to może jednak ktoś inny, ale nie było takiej możliwości. To był on, jej ukochany Krzysztof Branidzki, miłość jej życia, z inną. Obejmowali się czule i całowali, jak gdyby świat nie istniał. Byli tak pochłonięci sobą, że nawet jej nie zauważyli. Anastazja poczuła, jakby jej ktoś przywalił rozpalonym młotem w klatkę piersiową. Ledwie utrzymywała się na nogach. Dyszała głęboko jak bydło ściskane przez węża boa, ale przechodnie zajęci swoimi sprawami nie zwrócili na nią najmniejszej uwagi. Gdy już doszła do siebie, napisała do przyjaciółki w równie krótkich, żołnierskich słowach:

Aga, wybacz mi. Nie przyjadę. Mój chłopak właśnie mnie zdradził.

Cudem udało jej się dotrzeć do domu w Wilanowie. Ta sytuacja zdawała się jej tak absurdalna, że choćby chciała, nie mogła płakać. Po prostu nie miała w sobie łez. W zamian serce waliło jej jak młot kowala. Wtedy właśnie znienawidziła dostawanie ciętych kwiatów, wtedy też straciła głos. Nie mogła już śpiewać, zamilkła na dobre. Parę dni później spotkała Krzysztofa raz jeszcze. Słowa, jakie wtedy wypowiedział, wyryły się w jej pamięci niczym starożytne zaklęcia na tablicach. Od tamtej pory siedziały jej w głowie niemal cały czas:

Czego się spodziewałaś?! Że będę potulnie czekał, aż łaskawie znajdziesz dla mnie czas? Myślisz, że jakikolwiek mężczyzna chciałby żyć z kobietą, która jest we wszystkim od niego lepsza? Kobieta powinna wyglądać, a wszystko inne, te wielkie kariery, to dodatek. Nie mogłem znieść, że wszyscy chwalą tylko ciebie i klaszczą ci godzinami na stojąco. A gdzie w tym wszystkim ja? Dlaczego mnie to nie wychodzi?! Dlaczego moje fortepianowe koncerty ludzi nudzą? Nie wiesz, jak bardzo dusiłem się z tobą. Mężczyzna musi być podziwiany, więc znalazłem kogoś, dla kogo jestem idolem. Dla ciebie nim nie byłem.

Kiedy już się jakoś z tego otrząsnęła, załatwiła sobie urlop dziekański na cały najbliższy rok akademicki, by odpocząć psychicznie od tego cyrku. Ciekawe było to, że gdyby sama szczerze nie powiedziała rodzicom i Kalinie, co się wydarzyło, żadne z nich nigdy nie pomyślałoby, przez co ich krewna właśnie przechodziła, choć i tak zapewne nie zrozumiały tego nawet w połowie. Do Gabrieli jedynie napisała wiadomość, w której oznajmiła, iż ona i Krzysiek nie byli już parą.

Anastazja była skryta czasem do przesady. Nie pozwalała emocjom nad sobą panować. Działała racjonalnie, choć w środku lód mroził jej serce oraz umysł. Zniosła to nadzwyczaj dobrze, przynajmniej jak na kogoś, kto wewnątrz cierpiał ogromne katusze z powodu miłości.

Cudem zdawszy wszystkie egzaminy i dopełniwszy obowiązków zawodowych, natychmiast przeprowadziła się do mieszkania, które w Radzieszyńcu pozostawiła dla niej jej nieżyjąca od pięciu lat babka. Dobrze się złożyło, że w tym samym czasie ktoś inny wyprowadził się z miasteczka. Tym kimś była główna instruktorka tańca w lokalnej szkole, gdyż wyjechała za chlebem do Norwegii. Anastazja nie musiała się nawet specjalnie starać. Z jej doświadczeniem przyjęto ją natychmiast i jeszcze chciano po rękach całować za poświęcenie. Dziwili się okropnie, co taka panienka z dobrego domu robiła w takim małym miasteczku, ale ona zbywała te pytania wymówkami. Chciała się uwolnić od swojego życia i po prostu zwolnić tempo.

I tak się właśnie stało. Gdy zniknęła z Warszawy, nikt już o niej nie pamiętał, ani przyjaciele, ani prasa, ani nikt. Po prostu zniknęła — w końcu tego właśnie chciała.

Nie ważne, co zrobisz. I tak zawsze będziesz nikim.

Ile to razy słyszała i od kobiet, i od mężczyzn, że była pięknością? Że jej ogromne szarobłękitne oczy były jak ocean, a jej pełne, malinowe usta jak płatki róży? Że jej twarz jakby żywcem wyjęto z dziewiętnastowiecznych portretów? Że jej ciało było grzechu warte? Zapewne dokładnie tyle razy, ile przekonywała się, że była jedynie lalką na wystawie do patrzenia, do podziwiania, nie zaś do kochania. Była produktem sceny ku uciesze mas, przedmiotem rozrywki, obiektem pożądania, ale nie kochania. Może Krzysiek miał rację? Może mężczyźni nie chcieli silnych, pracowitych kobiet, które same trafiły na szczyt, nawet jeżeli były przy tym fizycznie pociągające, bo nie chcieli czuć się gorsi? Może on uczynił jej przysługę, mówiąc jej to w twarz? Powinna mu jeszcze osobiście podziękować, że złamał jej życie.

Wiesz coś więcej? Umiesz coś więcej niż inni? Nie wychylaj się. Do budy, psie!

Teraz przypominała właśnie zdziczałego psa, porzuconego na ulicy przez ukochanego właściciela, który nigdy już nie będzie ponownie oswojony, przynajmniej nie do końca. Jak hiszpański koń, który uciekł spod jarzma konkwistadorów, stając się nieokiełznanym mustangiem, przemierzający pastwiska całego Nowego Świata, a nigdzie niezagrzewający miejsca na stałe.

Nie masz prawa narzekać. Inni mają gorzej. Nie mają rąk albo nóg, głodują, są niewolnikami. Widziałaś kiedyś tancerza bez nóg?

Niektórzy mogliby powiedzieć, że to stan podobny do żałoby. To nieprawda, ten stan jest gorszy. Kiedy ktoś umiera, wiadomo, że to niczyja wina i że nic nie można nic z tym zrobić, chyba że osobiście się go zabiło. Strata jest okropna, ale w końcu się do niej przyzwyczajamy. Być może ten ktoś jest teraz w lepszym świecie niż my sami. Kiedy ktoś drugą osobę zdradza lub zostawia, tamta czuje się jak śmieć. Żal i rozpacz niszczą jej poczucie wartości do zera. Czuje poczucie winy, że było się niewystarczającym dla tej drugiej osoby. Że jest się za głupim, za brzydkim, za biednym wraz z innymi podobnymi epitetami. Wtedy naprawdę człowiek staje się tym, kim się czuje, czyli nikim. A najgorsze jest poczucie, że ten drugi ktoś jest najszczęśliwszy na świecie z kimś innym, kiedy samemu gnije się w boleści. To nie zazdrość, tylko czysty ból nie do uleczenia.

Ten, kto wymyślił, że ludzie z natury rodzą się dobrzy, był jednym z największych głupców, jakich wydała historia. Ana musiała urodzić się złą, bo z jakiej innej racji musiała teraz przez to przechodzić?

Jeden z pozoru niewinny występek, zaledwie jedna odmowa, może uczynić z czyjegoś życia prawdziwe piekło. Krzysiek sprawił ten ból jej — ona wolała się nie zastanawiać, ile osób sama nieświadomie skrzywdziła na wieki w ten czy podobny sposób, a którzy teraz złorzeczyli jej na każdym kroku. Być może było ich znacznie więcej, może nawet całe tłumy sprzysięgłe przeciwko fatalnej Esmeraldzie. Kto za to zapłaci? Kto im zwróci ich życia? Z pewnością teraz słusznie przeżywała męki. Ktoś gdzieś tam, za górami i za lasami, czuł to samo przez nią, a może był nawet całkiem blisko. Nie chciała o tym wiedzieć. Nie chciała topić się w jeszcze większej boleści. Nie chciała być swoim własnym katem. Wystarczało, że kto inny dawno temu zaprowadził ją pod gilotynę, która — jak na złość! — nie miała ochoty zadziałać.

Tak Radzieszyniec szykował się do snu, prowadząc uciekinierkę od plag przez morze oczyszczenia, ku niepewnej ziemi obiecanej, która wydaje się wcale nie istnieć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro