Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

LXIV

Mimo chwilowego wahania Anastazja ostatecznie przekroczyła próg "Krakowskiej". Stanęła w kolejce jak normalny człowiek i udawała, że interesował ją wystrój tego miejsca w stylu retro, złote zdobienia na tapicerowanych meblach oraz sztukateria na ścianach. Odwzajemniła uśmiech kelnera Błażeja, idącego sprzątać stoliki.

Au lait proszę, monsieur — zażyczyła sobie, podchodząc do lady.

Buongiorno, mademoiselle. Wie ist das Wetter heute? — Skrzywiła się na te słowa Jóźwika. Komora maszyny losującej język i słowa w jego głowie właśnie została zwolniona.

— Ile płacę? — spytała, nie mogąc dojść do siebie po tej wiązance absolutnie od czapy. Liczyła, że nie odpowie jej po albańsku czy tam kantońsku.

— A w jakiej walucie? — zgrywał się dalej, rozpoczynając proces przygotowywania kawy. — W euro czy frankach?

— Tomek, do diaska! — wysyczała przez zęby, żeby nikt tego nie usłyszał. — Bo przestanę tu kupować.

— Osiem złotych — oznajmił, odchrząkując z lekkiego zażenowania samym sobą, po czym podsunął jej gotowy napój i nabił go na kasę.

Podała mu dychę w banknocie, a widząc, że był jakiś taki nie w sosie, zapytała, jakby gdzieś tam na samym dnie serca na nim zależało, oczywiście jako na człowieku:

— Co się dzieje?

— Nic — stwierdził, opierając głowę na dłoniach. — Ta taka dziewczyna mi się stała.

— Serafina? — zgadywała, zakładając ręce na piersi.

— No ona właśnie — potwierdził, wskazując palcem na rozmówczynię. — Uczepiła się. Zagadałem do niej raz jak tu przyszła. Ona sama z siebie stwierdziła, że to praktycznie oświadczyny. Wyciągnęła mnie w walentynki do knajpy, a potem zasypywała wiadomościami i nie było odwrotu. — Ułożył dłonie w piramidkę. — Błagam cię, zrób coś, bo ja z nią oszaleję.

— Było nie zaczepiać takiej klientki. A co ja mam niby zrobić? — Wzruszyła ramionami. Kto by pomyślał, że podejście na ilość nie zawsze popłaca.

— No nie wiem, no. — Rozłożył znowu ręce, a kontynuując, co jakiś czas cmokał albo mrugał do niej, nalegając tym, by się schyliła: — Zaproszę ją tutaj, a ty przyjdziesz też niby przypadkiem, pocałujesz mnie i...

— Prr, starczy! — Przerwała, wstrzymując oddech. — O to ci chodzi? Zapomnij! — Ściągnęła torebkę z lady z zamiarem opuszczenia lokalu. — Nawarzyłeś piwa, to teraz je wypij.

— Proszę! — Próbował ją jeszcze zatrzymać metodą na litość, chwytając jej rękę i skłaniając łeb.

— Na razie — odparła stanowczo, wysmykując się. — Reszty nie trzeba.

Kawkę zdążyła dopić, zanim weszła do szkoły. Na początku zajęć przekazała dobre wieści, że stroje były już zamówione, a zatem niedługo dotrą. Zaczęła jak zwykle od rozgrzewki, potem aż do krótkiej przerwy kolejna przebieżka dwóch układów konkursowych. Po przerwie postanowiła dać im wolną rękę, to znaczy na tyle, na ile było to możliwe. Dała do wyboru naukę walca lub ćwiczenia z baletu. Mimo kilku sprzeciwów męskiej części grupy, a zwłaszcza zaś usilnego forsowanie przez Serafinę tego drugiego, reszta dziewczyn zdołała przegłosować jednak walca angielskiego.

Ustawiła losowe pary i po kolei podchodziła do każdej, zastępując dziewczyny na minutę, może dwie, pokazując w ten sposób podstawowe kroki do przodu, do tyłu i do boku po małych kwadratach. Ten rodzaj tańca towarzyskiego nie darzyła szczególną sympatią. Wydawał się jej sztywny, jak i stereotypowo myśli się o kraju jego pochodzenia. Zdecydowanie wolała wirować po sali w walcu wiedeńskim, aż do zawrotów głowy. Uznała jednak, że nie dość doświadczonym w tańcach standartowych młodszym kolegom i koleżankom należało pokazać najpierw ten prostszy wariant.

Doszła wreszcie do Rafała, sparowanego z Kalą, któremu akurat tego tańca pokazywać nie musiała. Stanęła przed nim dumnie prostując głowę, by za moment zrezygnować i odwrócić się, lecz on jej na to nie pozwolił. Chwycił ją za rękę, mówiąc:

— Mnie też pokaż — zażądał, a cała reszta zajęła się ćwiczeniem po swojemu wraz z odliczaniem. Jej siostra dyskretnie udała, że nie zauważyła, co się święciło.

Anie zesztywniały wszystkie mięśnie dłoni, mimo to opanowała się. Była profesjonalistką, musiała wykonać należycie swą pracę.

— Dobrze — odpowiedziała obojętnym tonem. — Tylko nie chcę żadnych reklamacji.

— Bez obaw. — Posłał jej jeden ze swych nazbyt uroczych uśmiechów, przez które instruktorka traciła grunt pod stopami. Nie mogła go rozgryźć, a co gorsza, nie mogła zrozumieć siebie. Dlaczego to wszystko szło właśnie tym torem?

Zrobiła pierwszy krok i dostawienie, a wtedy on przejął prowadzenie. Nie była już panią tej sytuacji. On jej to odebrał.

— Dość. — Zatrzymała się, gdy chciał ją wciągnąć na duży kwadrat. — Umiesz to, nie potrzebujesz mojej pomocy. Kala, chodź tu. — Przywołała ją gestem ręki, a ona niechętnie się podporządkowała.

— Przecież ja nie umiem walca — próbowała dyskutować.

— Właśnie dlatego. Dziś się go nauczysz. Rafaello wszystko umie i ci pokaże, prawda? — zwróciła się do niego, wymuszając jedyną słuszną odpowiedź.

— Jasne, zapraszam. — Złapał ją delikatnie w biodrach i pomału ruszyli, dołączając do reszty. Gdy już mniej więcej załapała, wbiła swój wzrok w tańczącego z Julą Kowala. On zdawał się jej wcale nie widzieć. Minęło już trochę czasu, odkąd spotkali się ostatnio we dwoje, ale na pewno nie tyle, by zapomniał o jej istnieniu. Zatem co się wydarzyło?

Ana wypuściła wszystkich dziesięć minut przed czasem, a sama poszła jeszcze rozmawiać z księgową, która obiecała być jeszcze o tej godzinie w pracy. Przebrawszy się z prędkością światła, Róża czatowała na Janka przy automacie do kawy, z którego często korzystał. Gdy tylko pojawił się w zasięgu jej wzroku, kiwnęła do niego głową, by do niej podszedł, co też uczynił, a jego usta nabrały lekko szyderczego wyrazu.

— Serio kochasz się w Serafinie? W Serafinie?! — zaczęła, pukając się lekko w głowę dla zobrazowania swych słów.

— Jasne, że nie — odparł, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.

— To co to miało być we wtorek? — Przybliżyła się do niego, by móc mówić ciszej i nadal zrozumiale. — Powiedziałam ci, że nie możemy się spotkać, bo była impra u Juli, więc postanowiłeś wypisywać do niej? Aż tak jesteś zdesperowany?

Wybuchnął gromkim śmiechem, a tyłem głowy mało co nie uderzył w okno.

— Z czego się śmiejesz? — spytała, opadając z sił.

— Wiedziałem — stwierdził chłodno.

— O czym? — Zniecierpliwiona nasunęła pasiastą czapkę na uszy, którą dostała od Antka na Boże Narodzenie.

— Zazdrosna jesteś, czyli się udało. — Oparł łokieć o szybę, nie spuszczając z niej wzroku.

— Zwariowałeś! — Już chciała odejść, lecz zatrzymał ją drugą ręką. Ona się nie opierała.

— Nie. Pisałem wtedy do niej, bo wiedziałem, że nie utrzyma tego w tajemnicy. Tak zyskałem pewność, że trochę ci jednak na mnie zależy, a przy okazji może pozbędę się Zawadzkiego z radaru, bo Morena też na pewno mu to przekaże, jeżeli jeszcze tego nie zrobiła. — Przejechał dłonią po jej miękkich włosach. — Dwie pieczenie na jednym ogniu.

W tym momencie zauważyła, że z szatni wyłaniał się jej chłopak. Natychmiast wyrwała się Romeckiemu i wyszła na zewnątrz, udając, że jedyne, co teraz ją interesowało, to czy na drzewach zaczęły się już zawiązywać liście.

Piątkowe popołudnie wreszcie przyniosło tancerzom chwilę wytchnienia. Jula od trzech dni nie dawała spokoju przyjaciółce, stąd też Anka zabrała ją do stajni, wmawiając jej, że zaprosiła tam także miejscowego gwiazdora. Z tym właśnie poczuciem winy gryzła się przez całą jazdę autobusem, zdawkowo tylko odpowiadając na nowe plotki z życia ich znajomych ze szkoły czy też wzmianki o nowych piosenkach azjatyckich bożyszczy. Każde słowo kwitowała krótkim "yhym" albo "oo", mimo to Julia zdawała się odbierać to jako pełnoprawną konwersację.

W bramie stadniny powitało je kilka barwnych gołębi, grzebiących w odsłoniętej ziemi. Z żalem je pogoniły — Gabriela zdążyła już poinformować pannę Mazur o panujących tam zasadach.

Tutaj Anka mogła już trochę odetchnąć. Uśmiechem przywitała się z każdym napotkanym pracownikiem, a w międzyczasie wskazała towarzyszce ulubione miejsca, zapominając najwyraźniej, że tamta w zeszłym roku poznała to miejsce jeszcze przed nią, choć oczywiście mogła o wszystkim przez ten czas zapomnieć.

Wyprowadzały razem kuca, kiedy Gwidon akurat kończył jazdę na lonży na padoku obok. Pomachał im z daleka, a gdy pomógł odprowadzić konie początkujących na ich miejsce, wrócił się pokłonić młodszej koleżance.

Tanger zarżał żałośnie, widząc, jak Kapusta odgryzał kolejne kawałki jabłka, a z nim nie chciał się podzielić. Zmienił jednak zdanie, gdy stajenny, a teraz już pełnoprawny trener, wsunął mu do pyska kostkę cukru.

— Dobry paniom. — Przysunął rękę do głowy i dopiero wtedy zorientował się, że nie miał na sobie kapelusza, nie mógł więc go zdjąć. W zamian po prostu się po niej poklepał. — Szefowa ostatnio mówiła, że jakbyś chciała, to byś mogła u nas na stałe pracować, w soboty na przykład — zwrócił się uprzejmie do panny Ani, poklepując rumaka w szyję.

— Nie wiem, zastanowię się — odparła trochę zaskoczona propozycją. Nie po to tu przyjeżdżała. — To moja przyjaciółka, Julia — zmieniła temat, a stojąca obok panna Osiewicz skłoniła głowę.

— Witam, Gwidon jestem. — Wyciągnął dłoń do uścisku. Gdy już się to dokonało, zaczął z innej mańki: — A ten twój znajomy, ten od kamery, to będzie dzisiaj? Jakby chciał, to jemu też możemy dać coś do roboty.

Ankę na moment zmroziło. Wyciągnęła telefon z kieszeni spodni i przesadnym gestem udała, iż właśnie odmówił przybycia.

— Chyba go dzisiaj nie będzie, ale pokażę Juli, co potrafi Tanger.

— A proszę bardzo. — Czując, że jego misja właśnie dobiegła końca, rzucił ogryzek na ziemię, po czym oznajmił: — Pójdę na chwilę, do szefowej zagadać. Jak coś, to możecie mnie o wszystko pytać.

— Oczywiście — Ton Juli sugerował, że także wolałaby, by sobie już poszedł. Tak też uczynił, zostawiając je na pastwę kaprysów izabelowatego wierzchowca.

Domyślił się, że Gabriela przebywała teraz w garażu ze swym ukochanym, bo usłyszał ich głosy, dobiegające właśnie stamtąd. Nie chcąc im przeszkadzać w jakże ważnej rozmowie, stanął z boku w pewnej od nich odległości i czekał na swoją kolej, starając się przy tym nie podsłuchiwać zbyt wiele.

— Jedźmy gdzieś — zaproponowała Gabi rozmarzonym tonem, posyłając błagające spojrzenie szarych oczu. — Do miasta do cukierni albo na zakupy. Zróbmy coś razem.

— Piłem piwo — odrzekł beznamiętnie Marek. Dobrze, że chociaż zdawał sobie sprawę z występku. — Nie wsiądę za kierownicę.

— Ja mogę poprowadzić — nie odpuszczała.

— Niee, może nie. — Machnął ręką i zaraz przeszedł do podziwiania bardziej fascynujących widoków, konkretnie stanu bieżników opon ciągnika.

Gwidon wyczuł moment ciszy i przerwał swoim wejściem tę niezwykłą sielankę.

— Szefowo? — Jego chrapliwy głos rozległ się echem po całym garażu. Kąciki ust Gabrieli natychmiast się uniosły.

— Porozmawiamy jeszcze o tym — zastrzegła, by zaraz podejść do swego pracownika.

— Wszystko dobrze? — spytał z troską. Gdyby teraz zaczęła płakać, zapewne wyrwałby sobie kawał rękawa i podał jej do otarcia, może nawet sam by to zrobił, oczywiście uprzednio pytając o jej zgodę.

— Tak, w najlepszym — odparła, nie chcąc wdawać się w szczegóły. — Coś się stało? Coś z Almateą? — zagadnęła o pierwszą lepszą rzecz, która przyszła jej do głowy.

— Z nią w porządku, pewnie jeszcze dobry tydzień, żeby się źrebiła. Chciałem zapytać, co zrobić z tymi nowymi tablicami na boksy. Czy to już wbijać, czy nie?

— Marcinowi powiedz, niech się tym zajmie. A ty masz przerwę — dodała głośniej, nadając temu rangę priorytetu. — Zjedz coś porządnego, odpocznij — poleciła, klepiąc go przyjaźnie po ramieniu, a usłyszawszy znajome pogruchiwanie, spojrzała w niebo.

— Się robi, szefowo, nimi też się zajmę. Do domu je zaprowadzę. — Zbił pokłon prawie do pasa, a posławszy lekko nieufne spojrzenie Markowi, odszedł, wciąż jednak starając się mieć tę parę na oku, jak mu przykazała Anastazja. Teraz dopiero zaczynał zauważać, co miała na myśli. Chyba naprawdę należało pilnować pana Marka Wereszczuka. Jego wspaniała pracodawczyni zasługiwała na kogoś znacznie lepszego.

Tymczasem w Radzieszyńcu na Tkackiej stał się cud. Kalina zaczęła się wreszcie czegoś uczyć, a przynajmniej próbowała. Wkuwała przyczyny i skutki polskich powstań narodowych, udało jej się nawet zapamiętać kilka dat — tyle że nie powstań śląskich, bo o nich nikt nie pamięta, o kilku wielkopolskich zresztą także nie. Najwięcej czasu poświęciła rzezi galicyjskiej, topiąc się w bólu oraz niezrozumieniu, co jakiś czas dobijając się twórczością Norwida. Nie miała ochoty się cieszyć. Musiała jakoś przechorować fakt, że się pomyliła. Na szczęście wybrała na to produktywną, choć znienawidzoną drogę — naukę historii. W końcu i ona musiała co jakiś czas zdawać egzaminy.

Tymczasem zadowolony z obiegu spraw Janek przestał niepokoić Serafinę, ona zresztą była zajęta urabianiem kogoś innego — ku jego nieszczęściu i niechęci. Kogoś, kto parzył idealną kawę, nie tylko francuską.

Nie wszystko jednak szło mu jak po maśle. Róża także przestała się do niego odzywać, przynajmniej odkąd pojechała z Antkiem na doroczną aukcję aut zabytkowych. Zdaje się, na takiej właśnie imprezie Gabriela poznała w zeszłym roku jej ukochanego Marka i być może to był przepis na udany związek, a przynajmniej na owocną randkę.

W połowie marca szczęście uśmiechnęło się wreszcie do Jurka. Po raz pierwszy otrzymał szansę wystąpienia pod kamienicą Kawskich u boku Marysieńki oraz jej brata. Dołączył do nich niby na moment, zagrał wraz ze starszym kolegą skrupulatnie ćwiczoną przecież od tylu miesięcy La cumparsitę. Z relacji świadków dało się wywnioskować, że wyszło im nadzwyczaj dobrze, a panna María nie miała zamiaru wypuszczać go do domu. Pozostał więc z nimi aż do zachodu słońca, starając się dopasować. Na szczęście w pogotowiu zawsze pozostawały chwyty Federica, z nich to zrobił użytek, nieświadomie ucząc się wykonywania zupełnie nowych utworów. Przyda się, skoro na za tydzień zaplanowali kolejny koncert.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro