Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

LXIII

We wtorek po południu odbywało się skromne przyjęcie urodzinowe Juli. Odtąd miała już siódemkę "z tyłu", mimo to nieszczególnie odczuwała jakąkolwiek idącą za tym różnicę. Nadal była tą samą Julią Osiewiczówną, kochającą plotki, seriale o przystojnych policjantach i spędzanie czasu w internecie.

Po zrobieniu na odwal zadań domowych, Anka w pośpiechu kupiła przyjaciółce na prezent pierwszy z brzegu kryminał do czytania i świecę sojową o zapachu wanilii. Maszerowała równym tempem, z opuszczoną głową, przez co miała dobry ogląd na płyty chodnikowe, ale już trochę gorszy na ludzi wokół.

— Ej, Anka! Stój! — zawołał za nią znajomy głos.

— Co się dzieje? — natychmiast odwróciła się w stronę dochodzącego wołania. Ujrzawszy obok Tadka, pytała zlękniona: — Coś zgubiłam? — Upewniła się, że wciąż trzymała w dłoniach papierową torbę z podarkiem.

— Nie, słuchaj! Dzięki za pomoc. — Położył rękę na jej ramieniu, jakby chcąc wytłumaczyć kumpeli istotę spalonego. — Niedługo będziemy sławni. Znaczy ja, ale ty też.

Przytulił ją, gdy się tego najmniej spodziewała. Przez chwilę poczuła na zimnym policzku ślad jego ust, choć to raczej przypadek — po prostu byli podobnego wzrostu.

— Wybaczam ci nawet te komentarze. — Poklepał ją po plecach, a w końcu uwolnił z objęć. Pożegnał się ruchem głowy i odszedł szybkim krokiem w sobie tylko znanym kierunku.

Oszołomiona dziewczyna nie bardzo wiedziała, co powinna o tym myśleć. Jak szybko się pojawił, tak szybko znikł. Dziwne, że tym razem był aż tak dla niej miły.

Po pięciu minutach dotarła do bliźniaka, którego połowa należała do rodziców jej przyjaciółki. Na miejscu okazało się, że dotarła tam jako ostatnia z zaproszonych gości, zasmucając tym pannę Osiewicz, co ona jednak starała się ukryć.

Odłożyła upominek przy szafie z lustrem obok reszty, a w zamian przyniosła miskę przekąsek. Jej przyjaciółka rozsiadła się na łóżku przykrytym miękką, brzoskwiniową narzutą obok Marii, ściskając w ręce okrągłą poduszkę z guzikiem pośrodku. Na drugim jego krańcu siedziała Serafina, pochłonięta grzebaniem w swoim nowym telefonie ze znaczkiem jabłka. Ścianę nad nimi zdobiły ułożone w formę wieńca małe lampki. Róża tymczasem stała przy oknie oparta o parapet, podziwiając całkiem nieźle utrzymane kaktusy.

Jula wniosła właśnie skromny domowy tort, już po części rozkrojony i zjedzony, bo w niedzielę świętowała z najbliższą rodziną. By tradycji stało się zadość, wstały wszystkie z zamiarem odśpiewania Sto lat, gdy zza drzwi dobiegło nagle pukanie oraz szamotanina.

— Na pewno nie mówiłyście nic chłopakom? — upewniała się Aniela, poprawiając się na obrotowym krześle przy biurku.

— Ja powiedziałam Antkowi, żeby się nie martwił — usprawiedliwiała się nerwowo panna Chmielak, a w myślach dodała: Jankowi też. Do tego jednak publicznie przyznać się nie mogła.

— Może to Kalina się namyśliła? — rzuciła przytomnie María.

— Sprawdzę — zaoferowała gospodyni, wychylając się zza drzwi jak marynarz za burtę. — To tylko sąsiadka — poinformowała po chwili, powróciwszy na miejsce. Formalności mogły wreszcie zostać spełnione.

Podziękowawszy za życzenia, Julia rozdała każdej po części z tego, co zostało, później doniosła jeszcze banany oraz mandarynki. Atmosfera wciąż była trochę sztuczna, jak to zwykle bywa w takich chwilach. Zwykle jedzenie łagodzi obyczaje, należało zatem poczekać, aż cukier w nim zawarty zacznie działać.

— Ja nie będę jeść — oznajmiła Serafina, gdy przed nią pojawił się napełniony talerz. Wciąż nie odrywała wzroku od komórki, chyba że sprawdzenia stanu paznokci lub błyszczyka na ustach. Zapewne była uczulona na kremy śmietankowe albo coś.

— Kto tak do ciebie wypisuje? — nie wytrzymała napięcia Jula, uważając, by w jej głosie nie dało się usłyszeć ani krztyny zazdrości.

— Romecki oczywiście — bąknęła tamta. — Myśli, że ma jakieś szanse. Niedoczekanie jego.

Róża o mało nie zakrztusiła się kawałkiem ciasta, lecz Maria zdołała ją uratować, poklepując po plecach.

— To dlaczego go nie wyciszysz? — zastanawiała się głośno Anka.

— Żeby mieć na niego haki, jak wyjedzie z jakimiś świństwami. Wtedy — panna Małynicz zrobiła dramatyczną pauzę, uśmiechając się szyderczo — ktoś biedaka pogoni.

— Schlebia ci, że ktoś mógłby się o ciebie bić, nie? — Aniela klepnęła w niewidzialny mebel przed sobą.

— Pewnie, że tak — odparła, dając kolejny raz nura w telefon. — On przynajmniej istnieje, nie to co ten jakiś Wójcik czy kto tam.

Panna Zabłocka nabrała wody w usta. Zabrakło Anastazji, więc tamta mogła teraz prowadzić w pluciu jadem na wszystko i wszystkich. Ich instruktorka chyba jednak nie była taka najgorsza na świecie.

— Hej, to urodziny Juli — przypomniała Maria, nalewając sobie soku jabłkowego. — Zróbmy coś ciekawego, śmiesznego może.

— Na przykład zakłady? Może o to, kto będzie miał najwyższą średnią? — Panna Małynicz zmarszczyła się jak śliwka, eksponując wydatne, kacze, ale jeszcze niepoprawiane usta.

— Wiemy, że ty — Aniela spiorunowała ją wzrokiem. — Widziałam, jak ostatnio ściągałaś na angielskim.

— To twoja wersja. Ja się do tego nie przyznaję.

— Nie — przerwała im Nowakówna. — Jest taka gra z opowiadaniem historii. Ustalamy, jakimi artystami jesteśmy i pytamy kolejne osoby o ich przygody, na przykład ja będę słynną śpiewaczką operową i któraś z was zapyta mnie, jak mi poszedł nocny koncert ze świerszczami na pustyni Kalahari. I wtedy ja to muszę opisać.

— Brzmi zabawnie — stwierdziła Róża, starając się nie zwracać uwagi na kolejne powiadomienia telefoniczne, prawdopodobnie także od Janka. Ostatnio zdawało się jej, że wcale go nie znała. — Spróbujmy. Ja będę malarką wiecznie szukającą natchnienia. Serafina? — Jej imię wycedziła przy lekko ściśniętych zębach.

— Pasuję. Popatrzę na was i się pośmieję.

— Jak chcesz — Anka przyłączyła się do gry. — Ja będę domorosłym wirtuozem saksofonu, który nigdy nie występował publicznie.

— Fajne — Jula spojrzała na przyjaciółkę z podziwem. — To ja będę aktorką paradokumentów kryminalnych. A ty, Aniela?

— Ja? — zdziwiła się, powracając do świata żywych po ucieczce w świat własnych myśli. — Ja to zwyciężczyni programu tanecznego, tęskniącą za przyjacielem z dzieciństwa. — Nietrudno było zauważyć, że ta propozycja niezupełnie została wzięta z kosmosu. Dojadła resztkę tortu z talerza i dodała, by odwrócić od siebie uwagę: — Jula powinna pierwsza odpowiadać.

— Dobra, niech będzie — zgodziła się. — Jestem gotowa. Ania, dajesz.

— Hm, dobrze. — Przysunęła palec do ust, zastanawiając się nad odpowiednim pytaniem. Po chwili uśmiechnęła się szeroko, gdy przyszedł jej do głowy szatański pomysł: — Pani aktorko, jak to jest grać trupa połowy konia serialu uznanym za najgorszy na świecie?

Julia nabrała powietrza do płuc, by starczyło jej na całą wypowiedź.

— Mówię ci, nie ma nic lepszego niż granie końskich nóg w stanie lekko gnilnym. Na szczęście nie śmierdziało aż tak bardzo, bo serial nie był nagrywany w technologii dziesięć de, więc można było trochę oszukać no, przeznaczenie. Mówię wam, to były wakacje mojego życia. Leżałam sobie przez trzy dni zdjęć na ziemi i piłam sok z jeżyn, żeby jakby się wylało, wyglądał jak krew. Serial się nazywał, hm, "Zimne udka" i dostał w nagrodę Aluminiową Jeżynę właśnie.

Odetchnęła z ulgą, kończąc tę powalającą przemowę. Sama nie sądziła, że była tak dobra w słownej improwizacji. Powinny chyba częściej się w to bawić z Anką.

— Świetne! — pochwaliła ją Maria. — Nawet ja bym tego nie wymyśliła i to tak szybko.

— Ja chcę teraz — zgłosiła się Róża, mając nadzieję na oczyszczenie umysłu. — Podaj wyzwanie.

Jula spojrzała na nią, przymykając jedno oko, po czym zadeklamowała:

— Co zrobiłaś, kiedy porywaczo-złodzieje obrazów pomylili cię z inną malarką i wysadzili na bezludnej wyspie?

— Oo, to trudne, moment, niech pomyślę — powiedziała, siadając znów blisko okna. Wzięła do ust mandarynkę, którą była przed chwilą obrała i spojrzała na rośliny. Wtedy ją olśniło: — O, wiem. Jak zwykle próbowałam znaleźć pozytywy tej sytuacji, więc oszlifowałam sobie moimi długimi paznokciami gałąź na ostry pal i poszłam szukać inspiracji do mojej wielkiej, wzniosłej sztuki. Tak się składa, że między drzewami trafiłam na ogromne kaktusy z metrowymi igłami, więc zrobiłam sobie z nich pędzle, żeby móc malować sokiem z owoców na kamieniach. Tylko że nadal nie wiedziałam, co chciałam malować, no więc zanurkowałam w oceanie. Tam też nie znalazłam nic ciekawego i szukałam dalej, aż nie wrócili po mnie złodzieje. — Skończywszy wywód, spuściła głowę. — Może nie takie fajne, jak Juli, ale coś tam jest.

— Nie, spoko było — stwierdziła Anka na pocieszenie.

Zapewne tak było, skoro wszystkie słuchały, nie mając zamiaru jej przerywać. Prawie wszystkie, Małyniczówna to wyjątek potwierdzający regułę.

— To może teraz ty? — zwróciła się do niej. — Albo Aniela, co ty na to?

— Czemu nie — odparła ta druga raczej niechętnie.

— Jak wygrałaś ostatnią bitwę na taniec w kisielu z drugim finalistą? — wypaliła "artystka malarka", a o czym myślała, wpadając na ten pomysł, tego nikt nie zrozumie.

— To było tak — zaczęła, ale zaraz urwała, czując ucisk w miejscu zatok. Skuliła postawę tak, że siedziała teraz nieco przygarbiona. — Ledwo mogłam się w tym ruszać, ale mój przyjaciel wbrew zasadom w pewnej chwili podał mi kij baseballowy, którym go przez przypadek uderzyłam i... i... — Nie mogła się wysłowić. — Ten drugi finalista, kiedy zobaczył kij, zaraz się wycofał, a mój przyjaciel...

— Obraził się i nigdy się do ciebie więcej nie odezwał, zgadłam? — wyrwała się do odpowiedzi Serafina głosem godnym ropuchy z kreskówki. Mogłaby w ten sposób naprawdę sporo zarobić, nadawała się idealnie do takich ról.

— Co? Nie, tylko...! — sprzeciwiała się temu Aniela, choć brakło jej argumentów.

— Tak, tak, pokłóciłaś się z Mateuszem. Dzięki za poinformowanie.

— Serafino, odpuść — błagała Maria, stając w obronie koleżanki i całego wieczoru.

— Dobra, już nic nie mówię. — Panna Małynicz zmieniła pozycję na bardziej otwartą. Wyglądała teraz na jeszcze potężniejszą w mowie, niż faktycznie była.

Reszta dziewczyn siedziała na swoich miejscach, nie mogąc się odezwać, ani też nawet jeść. Atmosfera stała się nie do zniesienia. Jula i Anka miały ochotę wręcz zabić tę dziewczynę wzrokiem, względnie utopić w szklance wody. Tak czy siak, musiały na nią jakoś przymykać oko. Chodziły do tej samej szkoły, widywały się przynajmniej raz na tydzień, nie dało się zatem jej unikać, mimo że bardzo by się tego pragnęło.

Czasem niektórych ludzi tak bardzo chciałoby się pozbyć z otoczenia, a jest to niemożliwe — zwłaszcza, jeśli to członkowie rodzin.

— Jula, przepraszam cię — zwróciła się do niej Róża, mając też tego dość. Mówiąc, czyniła jej delikatne sugestie oczami, kto był tego powodem. — Muszę się pouczyć na niemca. Jutro mam sprawdzian. — To oczywiście było prawdą i Julia raczej nie planowała żywić urazy, przynajmniej do niej.

— Dobra, my też już pójdziemy. Muszę się odrobić fizę — próbowała załagodzić sytuację Maria w porozumieniu z resztą. — Pa, Jula! Do zobaczenia w szkole. — Pocieszała ją, ściskając obie dłonie i racząc uprzejmym uśmiechem, co jubilatka odwzajemniła, robiąc raczej dobrą minę do złej gry.

— Tak szybko? No dobrze. — Serafina z jednej strony dopiero się rozkręcała, a z drugiej zaczynała się nudzić, więc taki obrót spraw nie robił jej różnicy.

Gdy cztery z nich już wyszły, Anka, która do tej pory dbała, by jej przyjaciółka zupełnie się nie załamała w tak ważnym dla niej dniu, także zaczęła się szykować do taktycznego odwrotu. Jula zatrzymała ją w drzwiach od pokoju, chcąc załatwić jedną palącą kwestię:

— Widziałam ten film z tym koniem twoim. Dwa i pół tysiąca polubień już ma. — Zrobiła krok w tył, nabierając powietrza do płuc. — Dlaczego mi nie powiedziałaś? Mówię ci, też bym chciała tam być z wami.

— Przepraszam no, to wyszło tak po prostu, znikąd — tłumaczyła się panna Mazur, przyciskając łokcie mocno do ciała. — Może następnym razem się nam uda.

— No oby. Czy ja w ogóle jeszcze jestem twoją przyjaciółką? — Jula czyniła jej wyrzuty. — Czy już tylko Tadek i Tanger ci zostali? Może ja powinnam zmienić imię, żeby też na "te" było, to mnie nie zostawisz?

— Nie, nie żartuj nawet. Następnym razem pojedziesz z nami, obiecuję.

— Mam nadzieję — odparła gorzko, gdy Anka zabrała bluzę z krzesła z zamiarem włożenia teraz butów.

Tymczasem po zajęciach z panią Irką Rafał skierował się w stronę Placu Zamkowego. Zdążył się już wywiedzieć u Marii, że Fede mniej więcej o tej porze powinien kończyć zmianę.

Oparł się puste jeszcze o tej porze roku koryto fontanny i czekał, aż znienawidzony przez niego łamacz kobiecych serc opuści swą smoczą pieczarę.

— Federico! — zawołał, widząc go w drzwiach pizzerii "Macaroni".

— To ty? — zdziwił się mężczyzna. — Cześć. Otwarte jest. Chcesz, to możesz... — Wskazał na lokal, gdy tamten, podnosząc głowę, przerwał mu:

— Nie przyszedłem tu szamać. — Włożył dłonie do kieszeni, kiedy wokalista zbliżył się do zabytku. — Chciałem z tobą pogadać.

— To jestem — oznajmił.

— Chodzi o Anastazję — Kościeński wypalił prosto z mostu. — Naprawdę ją kochasz?

— Dlaczego miałbym ci o tym opowiadać? — Domyślił się, że nie będzie to przyjemna kumpelska pogawędka. Włożył ręce do kieszeni płaszcza i oparł ciężar ciała na jednej nodze, przygotowując się na słowne pociski.

— Chcę wiedzieć, czy jej nie wykorzystujesz — upierał się Rafał.

— Albo raczej, czy masz u niej szanse — poprawił go Fede. — Jeśli chcesz wiedzieć, nie wykorzystuję jej, ani ona mnie. Zależy ci na niej? — dodał tonem jak z telewizji, rozkładając ręce. — Bien, wal śmiało, nie będę cię powstrzymywał.

— Czyli jej nie kochasz — stwierdził, po czym szturchnął go ramieniem, odchodząc w stronę ratusza.

— Ana jest wolnym człowiekiem — zagrzmiał Fryderyk, by mimo odejścia o kilka kroków, tamten na pewno go usłyszał. — Nie należy do nikogo. Pogódź się z tym.

Wcale nie chciał tego usłyszeć, choć wiedział, że Federico miał rację. Tej dziewczyny nie można było tak po prostu uwiązać przy sobie. Teraz widział, jak wiele mieli ze sobą wspólnego: ona oraz Nowak. Dwa wolne duchy, zdolne kłaść innych ludzi na kolana, które jednak nigdy tak naprawdę się nie spotkają. On pomiędzy nimi, próbujący schwytać jednego z tych duchów dla siebie. Nie dostrzegał jedynie, że i Ana znajdowała się w tragicznym położeniu.

Musiał to wreszcie zrozumieć, a jutro udawać, że wszystko było w porządku — zwyczajnie wykonywać swoją pracę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro