Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

LVII


Gdy te wielkie emocje opadły, Anastazja poczuła, że musi spotkać się z kimś bliskim, kto ją zna i poniekąd rozumie, z kim mogłaby szczerze porozmawiać, a przynajmniej swobodnie posiedzieć w ciszy. Gabrieli kolejny raz nie chciała fatygować, zresztą z tego, co słyszała, ona sama miała ostatnio urwanie głowy. Gwidon zdał egzamin trenerski, stąd kuzynka musiała ogarnąć bałagan związany z zapisywaniem jeźdźców do nowego instruktora oraz ustalaniem nowego grafiku pracowników stajennych. Anie pozostała już tylko jedna opcja: niezawodna pani Irena.

Upewniwszy się, że aktorka przyjeżdża do Studia Rad jakieś półtorej godziny wcześniej, niż rozpoczynają się jej zajęcia, poszła tam we wtorek przed szesnastą. Obawiając się, że dla osób z zewnątrz będzie jeszcze zamknięte i będzie musiała telefonować, najpierw zapukała, dopiero później nacisnęła klamkę, popchnęła potężne drewniane drzwi ciężarem całego ciała, po czym weszła do środka.

— Ja do pani Lipniak — oznajmiła w portierni.

— Po tych schodach i na lewo, pierwsze drzwi. — Wskazał palcem siedzący tam starszy siwy człowiek z wąsami, poinformowany wcześniej o jej wizycie.

— Dziękuję — odparła, pokonując pierwsze stopnie.

Przez drzwi u góry przechodziło się natychmiast do urządzonej w pokoju sali ćwiczebnej. Na jej krótszej ścianie po drugiej stronie od wejścia od wisiały czarne płachty, sięgające podłogi, a na suficie kilka dużych lamp. Ta przestrzeń od czasu do czasu udawała pełnoprawną scenę, oczywiście należało do tego pozastawiać panelami okna, aby nie przedostał się ani jeden promień słońca. W czasie przedstawień do sali znoszono krzesła i ustawiano je w rzędach bliżej wyjścia.

— Wejdź, zapraszam — powiedziała uprzejmie rudowłosa kobieta, krzątająca się po pomieszczeniu ze statywami do nut. — Dzieciaki miały tutaj dzisiaj próbę z instrumentami przed występem. Posprzątam sprzęt — wyjaśniła, po czym dodała jeszcze: — Zrobię nam kawę. Weź sobie krzesło z korytarza, zaraz usiądziemy, pogadamy.

Za sugestią znajomej, Anastazja rozstawiła sobie mebel na środku sali. Nie minęło dużo czasu, a pani Irena wróciła z dwiema szklankami kawy z mlekiem.

— Słodzisz? — spytała z troską w głosie.

— Nie, dziękuję, tak jest dobrze — odrzekła młodsza z nich równie uprzejmie. Westchnęła głęboko, wyznając najszczerzej, jak potrafiła: — Musiałam tu do pani przyjść.

— Zatęskniłaś? — zgadywała starsza kobieta, biorąc kolejny łyk i poprawiając się na dość niewygodnym składanym stołku.

Ana unikała jej wzroku. Nie bardzo miała teraz siły trzymać wysoko głowy. Przyszła się zwierzyć, czy raczej pobyć z kimś, przy kim nie musiałaby trzymać się w ryzach silnej, niedającej się złamać artystki. Chciała się po prostu odprężyć jak z przyjaciółką, choćby dwa razy starszą.

— Nie, raczej po prostu musiałam z kimś porozmawiać. Przebywanie non stop z Kaliną nie jest zdrowe dla nikogo. — Kąciki jej ust podniosły się przyjaźnie, co jej rozmówczyni błyskawicznie odwzajemniła. — Za dużo zwaliło się mi na głowę. Znowu.

Oparła głowę na ręce, wgapiając się w poły wiszącego materiału, co jakiś czas przerzucając wzrok na reflektory u góry.

— Tak bywa. Nie martw się, niedługo będzie lepiej. Przeżyjesz. Kto, jak nie ty.

— No nikt — przyznała, ściskając aż do przesady usta.

— Mama często o ciebie pyta, czy coś wiem, czy się widujemy na mieście, a ja zwykle nie wiem, co odpowiedzieć.

— Wie, że wszystko dobrze, inaczej bym jej powiedziała. Słyszałam, że będą dwie nowe premiery — dwudziestolatka zręcznie zmieniła temat.

— Jedna, za dwa tygodnie, ale mnie w niej nie będzie. I tak ciągnę tutaj dodatkowe godziny, jeszcze dojazd. Następna dopiero w nowym sezonie, to może jeszcze się załapiesz.

— Może — przeciągnęła, bo mimo wszystko chciała wziąć w tym udział, lecz wolała niczego nie planować, by potem się nie rozczarować. Co miałoby się wydarzyć, i tak by się zadziało — z nią, czy bez niej.

— Tylko nam nie uciekaj, jak ostatnio. Dorka jest niezła, ale tobie nie dorównuje.

— O, jestem pewna, że mnie nie żałują. — Młodsza artystka natychmiast się wyparła. Nie z narcyzmu, lecz z wewnętrznego przekonania.

— Dobrze, że się tym nie przejmujesz.

— To nie tak, że się nie przejmuję. — Ana już miała zacząć kolejny ze swych pseudofilozoficznych wywodów na temat goryczy życia. — Boli mnie to, ale to wypieram, żeby jeszcze bardziej nie zwariować.

Już miała wspomnieć o Paco, ale przygryzła wargę. To nie był dobry czas ani miejsce.

— To dobrze, tak trzymaj. — Położyła swą dłoń na jej ręce, by dodać pannie otuchy. — Twoi rodzice muszą być dumni.

— Nie wiem, może. Raczej o tym nie myślę. Chcę po prostu... żyć.

— Rozumiem — rzekła, po czym zebrała dwie puste szklanki, by wynieść je do kuchennego zlewu. Gdy wróciła bez nich, nie omieszkała zapytać o jej zdaniem najważniejszą rzecz na świecie: — Powiedz, jak ci się układa z tutejszymi panami?

— O, nie, błagam, możemy o tym nie rozmawiać? — Dziewczyna odruchowo osunęła się na krześle, przez co prawie się na nim wygibnęła, lecz zaraz powróciła do równowagi.

Tak bardzo nienawidziła tego i podobnych mu pytań. Zawsze wtedy przypominała sobie ciotkę Leokadię i jej drążenie takich spraw, a — co gorsza — wymyślanie przez nią na doczekaniu własnych teorii na jej temat wraz z późniejszym ich rozpowszechnianiem.

Patrzyła na starszą kobietę, bo coś się w niej zmieniło. Uciekała wzrokiem i nerwowo poruszała ustami. Mogła po prostu robić ćwiczenia aparatu mowy przed zajęciami albo...

— Pani Irko? — zapytała podejrzliwie, rozszerzając oczy. — Chce mi pani coś powiedzieć?

Czterdziestodwulatka poprawiła się na krześle, próbując się wykręcić. Coś wiedziała, czegoś nie chciała wyznać.

— Miałaś mi mówić po imieniu — przypomniała jej dawną umowę. — Na ulicy to jeszcze, ale prywatnie dajże spokój, w teatrze jesteśmy.

— Zgoda, ale nie zmieniaj tematu — zarządziła tancerka, najwyraźniej zapominając, że nie była u siebie. — Zatem, czy ty chcesz mi coś powiedzieć?

— Wiesz, że pewien Rafał chodzi do mnie zajęcia — zaczęła kluczyć tamta.

— No do mnie niestety też. — Pannie Anie coś zaczęło świtać. — Zaraz, czy ty...?

— Chyba naprawdę mu zależy. Jeszcze w tamtym roku pytał mnie o ciebie.

— I pewnie też o moją matkę. — Pokręciła głową podirytowana. — Tak myślałam. Ty go wypchnęłaś na ten konkurs dla par — stwierdziła z przekonaniem, pomagając sobie gestem ręki.

— O konkursie nic nie wiem, ale poradziłam mu, żeby zaczął z tobą tańczyć — oświadczyła Irena z dumą.

— Zgaduję, że teraz powinnam ci podziękować — powiedziała wysokim głosem, mrugając kilkukrotnie.

— Byłoby miło.

Obie się uśmiechnęły, wypuszczając głośno powietrze, lecz bez wymuszonego chichotu.

Zapanowała niezręczna cisza. Ana się wzdrygła, dreszcz przeszedł jej po plecach. Wstała powoli, po czym oznajmiła to, czego pani Irena zdążyła się już domyślić:

— Pójdę już, pewnie zaraz się tu zlecą weterani szkolnych jasełek.

— Jeszcze dwadzieścia minut zostało. — Upewniła się druga, spoglądając na zegarek. — Niektórzy są naprawdę dobrzy. Nie lekceważ ich, kiedyś możesz z nimi pracować.

— Tak, w biurze w pośredniaku. — ironizowała młodsza, ale zaraz się zreflektowała. — Żartuję, papa.

Musiała przecież opuścić studio, zanim spotkałby ją tu ktoś znajomy. No i ćwiczenia wokalne same się nie zrobią.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro