Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

LIV


      W tym czasie Rafał wracał z kolejnych zajęć z panią Irką, choć wyjątkowo niewiele z nich wyniósł. Na najbliższą środę czekał przez całe ferie. Myślał o niej nieustannie, wędrując pieszo bieszczadzkimi szlakami, bo na konia, nawet tak niepozornego jak huculski, wsiąść ponownie się obawiał.

      Zastał instruktorkę w sali, opartą o krzesło, spisującą coś w swoim używanym raz na ruski rok notatniku. Nie zwracała na niego najmniejszej uwagi. Postanowił podejść i przekupić — niczym konia cukrem — jedyną rzeczą, jaka miała na nią wpływ: kolejną paczką daktyli.

— Dziękuję, nie trzeba było. — Ostentacyjnie rzuciła je na stolik obok, nie odrywając wzroku od kartek zeszytu. — Mamy ćwiczyć, a nie się obżerać.

— Jak sobie życzysz.

      Spojrzała na niego z sarkastycznych uśmiechem, pokazując, jak bardzo nie lubiła, gdy się jej podporządkowywał, nie mając ani krztyny własnego zdania. W tym wypadku jednak miało to swoje plusy. To ona była tutaj weteranem zawodów, jej należało zaufać, bez względu na cenę.

— Wszyscy będą tańczyć nudnawe walce — oświadczyła, krążąc niczym nauczycielka przy tablicy. — Żeby się wyróżnić, trzeba zatańczyć jive'a, a żeby powalić na kolana, trzeba zatańczyć doskonałe paso doble i to nie do uwertury z Carmen, bo wszystkim się już przejadła. Mnie też.

— Powiedz, jak to zrobić — wypalił znudzony, domyślając się, że przygotowała już cały monolog na ten temat. Tym razem mogłaby się pośpieszyć. — Jestem do wszelkich usług. Zrób ze mną, co zechcesz.

     O mało nie wybuchła śmiechem. Ten chłopak naprawdę był rozkoszny w tej swojej bezgranicznej naiwności i wierze w to, że ona kiedyś się zmieni. Nie, nie miała takiego zamiaru. 

— Słodziaku, nie wiesz, o co prosisz — ostrzegła, zalotnie dotykając ust koniuszkami palców.

— Masz rację. Nie wiem, ale warto było przynajmniej po to, byś mnie tak nazwała — zawiesił na chwilę, by zaraz dopowiedzieć — królowo śniegu.

     Udała, że ją to ubodło. Zmarszczyła twarz, jakby zdziwiona i obrażona jednocześnie, grając niewiniątko. W rzeczywistości nawet ją to rozbawiło. 

— Wiesz co, chyba zaczynam cię lubić. Nie zmarnuj tego. — Pogroziła palcem wskazującym, po czym klasnęła w dłonie. — A teraz do roboty! Paso doble samo się nie zatańczy.

Odpaliła magnetofon z muzyką na zapętleniu i dopiero wtedy zaczęła objaśniać:

— Paso doble to taneczna corrida. Wszystko tu jest dokładnie wyliczone co do kroku. Trzeba dobrze wejść, walczyć ze sobą, a na końcu musisz mnie zabić. Jeśli pomylisz się choćby w jednym takcie, przepadamy z kretesem. Jesteś w stanie tego dokonać?

— Może nie jestem do tego stworzony jak Federico, ale dam sobie radę — zadeklarował, robiąc jeszcze kilka ćwiczeń rozgrzewkowych.

      Dlaczego o nim wspomniałeś?  Dlaczego psujesz mi ten dzień? Tak, Fede zrobiłby to bezbłędnie, ale po co go w to mieszać, teraz, tutaj? Bez sensu.

— Masz szansę się wykazać — rzekła, instynktownie kładąc ręce na biodrach. Robiła tak zawsze, gdy czuła choć odrobinę władzy nad innymi, oczywiście popartą wiedzą, doświadczeniem i tak dalej.

     Zarządziła wejście po swojemu, by zaraz przejść do podstawowego chasse, potem pique, z którymi — jak się spodziewała — nie miał problemu. Schody zaczęły się później, gdy doszło do figur solowych, w których na odległość pomóc mu nie mogła.

— Na razie wychodzi nam jak pradziadkom na jubileuszu — stwierdziła. — W sanatorium może by to zrobiło wrażenie, ale nie na konkursie. To nie jest paso doble.

— Powiedz, czym więc jest — nalegał, starając się jak najlepiej kopiować jej kroki.

— To walka na śmierć i życie, być albo nie być, ale nie w szpitalu z respiratorem, tylko na arenie z dzikim zwierzęciem. Zapamiętaj to.

— Nie muszę. Z tobą od samego początku mamy tu poskramianie bestii — pozwolił sobie na żarciki. — W zasadzie... ta bestia pomału poskramia się sama.

Posłała mu jedno ze swych dzikich spojrzeń, czym tylko potwierdziła jego słowa. Gdy utwór zbliżał się do końca, podłożyła się mu bliżej, lecz nie złapał aluzji. Musiała się mu przypomnieć.

— Zabij mnie — oświadczyła niczym jeniec, któremu podłożono miecz na gardło.

— Co? — Cofnął się prawdziwie przerażony. Na to wcale nie był gotowy. Czy wyglądał na kata? Może w swoich snach za dzieciaka, w których walczył z bandytami, ale nie w tym momencie.

— Zabij mnie, tak kończy się ten taniec — wycedziła przez zęby.

— A, przepraszam. — Dopiero otrzeźwiał. To chyba te hipnotyzujące ruchy instruktorki na chwilę pozbawiły go zdrowego pomyślunku. — Już nie będę spał.

     Zafundował jej podwójny obrót, ona przyklękła kolanem na zewnątrz, po czym runęła ciałem do przodu. Ten element nie wymagał specjalnego ćwiczenia.

— Mam nadzieję — odparła wciąż przyklejona twarzą do parkietu. — To od początku. Do skutku.

Widząc w czwartek ledwie sześć osób, Ana nieszczególnie się zdziwiła ani też przejęła zaistniałą sytuacją. Zarządziła godzinę ćwiczeń rozciągających na nogi i kręgosłup, by przygotować ich na jeszcze większe wyzwania. Był już nowy rok, coraz bliżej zawodów — coraz bliżej ich wspólnego sprawdzianu. Wyciągając się w półszpagacie, nadmieniła, że sprawa kostiumów była już właściwie na ostatniej prostej: księgowa szkoły załatwiała już umowy, podatki i całą resztę. Co się nie wypożyczy, to się dokupi. Można spokojnie przejść do yogowej pozycji dziecka.

— Wstawiłeś już? — dopytywała Aniela, przysunąwszy swoją matę bliżej Kaniewicza, lecz jego twarz wskazywała, że nie bardzo zrozumiał, co miała na myśli. — Wiesz, co. — Zrobiła palcami kształt aparatu.

— A, to — mruknął. — Spokojnie, muszę najpierw porządnie zmontować. Będzie jutro. Nawet na tę okazję wymyśliłem konkurs. To będzie hit, zobaczysz.

— No i dobrze. Należy mu się.

Dalszą część zajęć instruktorka przeznaczyła na indywidualne dopracowywanie figur, u każdego według umiejętności, a już godzinę męczarni później zwolniła wszystkich do domu.

— Wpadajcie na mój kanał, bo będzie materiał specjalny. — W ogólnej euforii z powodu odzyskanej wolności, Tadek wydarł się na pół sali, machając rękami nad głową, aby z pewnością nikt tego nie przegapił. — A poza tym, ludzie, walentynki idą! Czas się znowu pobawić. — Zacierał ręce.

— Nie obchodzi mnie to, mam własne plany — musiała się pochwalić Serafina.

— Ty? — nie mógł uwierzyć Kowal. — Już mu współczuję.

— Żebyś się nie zdziwił. — Pogroziła mu wzrokiem, po czym odwróciła się na pięcie i zarzucając jasnoróżową torbę z konikiem na ramię, odeszła w stronę szatni, nie chcąc tracić na niego ani sekundy więcej niż to konieczne.

     Przed szkołą Kala stała jeszcze chwilę, dając czas siostrze na odejście w spokoju. Poza tym pozostawała na łączach ze światem, a konkretnie ze Zbyszkiem, który zaraz po zajęciach wyskoczył do sklepu po bułkę.

— Kala, wiesz, głupio mi tak teraz. — Aż podskoczyła, gdy usłyszała nad sobą głos Rafaella.

— Jeny, nie rób tak więcej! — złapała się w okolicy serca, żeby się upewnić, że jeszcze stamtąd nie wyskoczyło.

— Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć. W porządku? — upewniał się, a gdy pokiwała głową na tak, ośmielony mówił dalej. — Sporo czasu minęło, a ja ci jeszcze nie podziękowałem za tę radę, co mi dałaś. Wtedy z daktylami.

— Spoko, nie ma sprawy — odparła na odczepne, lecz on wciąż przed nią stał. To znaczyło, że daktyle były jedynie pretekstem. Z pewnością czegoś od niej chciał. Już chyba zaczynała rozumieć, co zwykle czuła jej siostra, którą ostatnio dość często błagała o drobny dodatek pieniężny na wspomożenie biednych sierot, nie mogących sobie zafundować kawy za własne środki.

— Słuchaj, wtedy miałaś rację — zaczął, drapiąc się po głowie. — Może wiesz, co by się Anie spodobało na walentynki. Bukietów nie przyjmie, czekoladek pewnie też. Co mam zrobić? — Rozłożył ręce w geście bezradności, licząc, że jakaś kobieta znów go wyratuje z opresji.

— Szczerze? Nic — oznajmiła żabim głosem. — Ona nienawidzi walentynek.

— Znacie się aż tak dobrze? Powiedziała ci to?

     Zaraz, czy ona się przesłyszała? Najpierw jej dziękował, potem znów poprosił o pomoc, żeby teraz  kwestionować jej słowa? To czego on właściwie oczekiwał? Jakiś taki mało rozgarnięty ten facet, a wydawałoby się, że to dorosły człowiek. Zupełnie jak dziecko we mgle. Postanowiła jednak tego nie roztrząsać, tylko odpowiedzieć spokojnie, jak na człowieka, który zrobił dziś parę ćwiczeń na rozluźnienie: 

— Nie, no, tak myślę. Nie znosi kwiatów, więc pewnie całego tego plastiku też. Po prostu nie rób nic, tak będzie najlepiej.

     Chciała już odejść, ale zatrzymał ją, chwytając lekko za ramię, po czym spytał raz jeszcze, być może po to, by po prostu z kimś porozmawiać, a nie wracać do prawie pustego domu.

— Czyli twoim zdaniem na dzień kobiet też nie powinienem nic robić? Nie wkręcasz mnie teraz?

— Jak chcesz coś dla niej zrobić, to po prostu tańcz najlepiej ze wszystkich — powiedziała już trochę zmęczona tą zabawą. — Nie chcesz, nie musisz mi wierzyć. Nara. — Pożegnała się gestem na wzór salutu, tym razem już na dobre. Jak dobrze, że Kowal sam wie, co lubię. Nie wytrzymałabym, gdyby ciągle się mnie tak wypytywał.

— Dobra, dobra, wierzę. Jakoś sobie poradzę! — krzyknął za nią, bez znaczenia, czy to słyszała, czy zignorowała.

"Tańcz najlepiej ze wszystkich" — łatwo powiedzieć, trudniej naprawdę pokonać Federica.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro